Kartowanie

Mapa to rodzaj metafory, która zbiera i zagęszcza twarde dane, jakie zebraliśmy o świecie. Ma jedynie porządkować wiedzę, a mimo to zawsze otwiera zaskakujące perspektywy i rodzi nowe pytania.

15.10.2018

Czyta się kilka minut

Renesansowa mapa wykorzystująca współrzędne Ptolemeusza (1482). /
Renesansowa mapa wykorzystująca współrzędne Ptolemeusza (1482). /

Zajmowanie się mapami stało się podejrzane. Czynność ta może być oznaką konserwatyzmu, gdyż „świat map (...) powoli umiera”, zastępują go aplikacje, które „pełnią funkcje mapy tylko przez chwilę, by zaraz zmienić się w jakąś usługę, zestaw zdjęć lub encyklopedyczne hasło” – jak pisał Paweł Cywiński w jednym z ostatnich numerów „Znaku”.

Są też inne powody dystansowania się wobec map. Z ostatnio opublikowanych w Polsce książek poświęconych przestrzeni większą dyskusję wzbudzały te związane z wędrowaniem czy podróżowaniem niż z ich wizualnymi „rusztowaniami”. Podczas premiery „Zewu włóczęgi” Rebecci Solnit poetka Ilona Witkowska argumentowała, że nawet ulice i ścieżki są opresyjne, bo ukierunkowują nasz ruch. Jesteśmy zwierzętami i to, że się poruszamy, jest kwestią biologii, a nie kultury. W przestrzeń wypycha nas nie mapa, lecz czujące ciało.

Mapa jako czasownik

W klasycznym już eseju prof. Ryszard Nycz postulował, żeby pojęcie „kultura” traktować jako czasownik, nie rzeczownik. Analizując nieufność wobec map, przydadzą nam się jego argumenty. A zatem „mapa” potraktowana jako rzeczownik uosabia wszystko to, co zarzucaliśmy nowoczesności: prymat rozumu wyrażający się potrzebą mierzenia i kontrolowania, panoptyzm, nadmierne dowartościowanie wzroku kosztem innych zmysłów, systemowość, przemoc, eurocentryzm, elitaryzm czy też uprzedmiatawianie tego, co procesualne. Dlatego mapy w zestawieniu z bezcelową włóczęgą są tak grzeszne. Zauważmy, że Solnit chcąc oddać „kształt kroków”, nie zwraca się ku mapom, lecz praktykom artystycznym z lat 60. XX w., kiedy sztuka stała się performatywna, zanurzona w czasie. Poświęca zatem uwagę chodzeniu, które stało się gestem, „krótkotrwałą, niewidzialną rzeźbą”. Koncentruje się na sztuce ziemi, zmieniającej krajobraz w tajemniczą mapę, a to dzięki wydeptywanym przez artystów ścieżkom, liniom i labiryntom. Dla tak rozumianej sztuki mapy bywają tylko impulsem uruchamiającym wyobraźnię oraz zdolności interpretacyjne odbiorcy.

Istnieją poważne powody, by zarówno kulturę, jak i mapę traktować jako czasowniki, czyli czynność, praktykę albo proces. W przypadku kultury można zwrócić się ku etymologii słowa i jego metaforycznego użycia jako cultura animi, czyli uprawy umysłu. Z kolei słowo „mapa” wywodzi się z łacińskiego mappa, czyli obrus – Rzymianie używali mappy do zebrania ze stołu resztek, które chcieli wziąć ze sobą. W tym niekartograficznym rozumieniu słowo to funkcjonowało w Polsce długo, jeszcze w „Słowniku polszczyzny XVI wieku” oznaczało „obrus, serwetę, ręcznik, giezłko”.

Nie trzeba jednak sięgać do dziejów słów i pojęć, by zrozumieć, że pisanie o mapach domaga się trybu czasownikowego. Do podobnego wniosku można dojść, czytając „Teatr świata” Thomasa Reinertsena Berga. To pięknie ilustrowana książka, która wygląda na tradycyjną historię kartografii, lecz ofiarowuje nam znacznie więcej, bo fascynujące, żywe losy kartografów i wynalazców narzędzi pomiarowych. Stymulujące wyobraźnię opowieści o wirtualnej, a czasem faktycznej wspólnocie ludzi walczących o zobrazowanie świata powodują, że mapy zaczynają się bardziej kojarzyć z rozwijanymi w czasie aktami chodzenia czy mówienia. Udało się zdematerializować sztukę – podobnie dzieje się to z mapą, gdy pokazuje się ją z perspektywy długiego trwania praktyki kartowania.

Wspólnota postępu

„Teatr świata” mówi o niekończącej się kulturowej potrzebie tworzenia mapy świata. Z szerszej perspektywy widać, że wynika ona z obowiązku, jaki nałożył na geografów Ptolemeusz, utożsamiający geografię z kartografią. Dla greckiego astronoma i myśliciela kluczowe było przedstawienie całego znanego świata przy pomocy obrazów – włącznie ze zjawiskami, które na nim występują. Peter Turchi, autor „Maps of the Imagination”, zauważa, że kartografowie dalszych epok koncentrowali się przede wszystkim na słowach „znanego” i „całego”, co nałożyło na ludzkość obowiązek eksploracji świata, naukowego podejścia i wymóg totalności obrazu. „Od tego czasu cel ten okazał się tak samo fascynujący jak nieuchwytny” – komentuje Turchi.

Dzięki lekturze książki Berga można dojść do wniosku, że w kartowaniu dokonuje się stały postęp. Może przesadą jest powiedzenie, że mapy objaśniają nam dziś świat, ale z pewnością wciąż mają ważną funkcję poznawczą. Jej apogeum przypadło na epokę oświecenia, gdy setki kartografów ruszyły w teren, by metodą triangulacji podzielić świat na trójkąty, zmierzyć je, a następnie nanieść na arkusz. Współczesne mapy nie są już tak cenne jak niegdyś – wyrzuca się je po zużyciu, szybko się też dezaktualizują – są niemniej coraz dokładniejsze i bogatsze w informacje. A Google Earth to nie tylko „cyfrowy, dwuwymiarowy obraz globu, który opisywali Sokrates, Cyceron, Makrobiusz czy von Braun, lecz także system z ponad dwudziestoma petabajtami informacji geograficznych. Odpowiada to tekstowi drukowanemu na dziesięciu tysiącach miliardów stron” – pisze Berg.

Badacza interesuje, jak i dlaczego dochodziło do przełomów w kartowaniu. Nie daje jednoznacznych odpowiedzi, ale ważną rolę przypisuje jednostkowym marzeniom i ambicjom. Jako pisarz sprawnie porusza się po terra incognita umysłu. Oto charakterystyczny sposób narracji: „W trakcie pracy nad mapami kanadyjskimi Tomlinson puścił wodze fantazji: co by to było, gdyby istniała baza GIS dostępna dla wszystkich? Z danymi dotyczącymi całego świata co do najdrobniejszego szczegółu?”. To marzenie doprowadziło do powstania internetu.

W rozwoju kartowania widać dobrze następującą zależność: chociaż mapy służą organizowaniu informacji, które już posiadamy, to przy ich powstawaniu wyłaniają się nowe perspektywy i pytania. Ważne miejsce w książce zajmuje odkrycie Marie Tharp, które potwierdziło ostatecznie teorię dryfu kontynentalnego i zrewolucjonizowało geologię. Postęp umożliwiło mało ambitne badanie – jedyne dostępne dla niej z racji płci – przenalizowanie 915 metrów wyników badań sonarowych zbieranych przez obserwatorium na Atlantyku. Jej mapę dna oceanu, na której widoczna była rozpadlina w dnie i czarne kreski sięgające lądów, opublikowano w „New York Timesie” 1 lutego 1957 r. Wywołało to szeroką reakcję, jednak o samej autorce odkrycia nie wspominano. Być może właśnie dlatego Bergowi zależy na opowiedzeniu jej historii – balansując na granicy faktu i fikcji zastanawia się, o czym mogła myśleć sześcioletnia Marie, stojąc pierwszy raz nad Oceanem Atlantyckim w Pascaguola w stanie Missisipi.

Mapa stworzona przez geofizyków Davida Sandwella i Walthera Smitha przy użyciu zdjęć satelitarnych, które pokazują, gdzie pole grawitacyjne jest najsilniejsze. W tych miejscach najprawdopodobniej są łańcuchy górskie. Tak bada się ukształtowanie dna oceanu

Teatr świata

Znalezienie formy dla książki o mapach, która łączy opis odkryć geograficznych i technicznych (żegluga, triangulacje, fotografia lotnicza, sonary, sputniki, serwery) z humanistyczno-psychologiczną wrażliwością, nie jest łatwe. Czy Berg sięgnął po znaną od starożytności metaforę „teatru świata” odwołując się do jej XVII-wiecznego znaczenia oraz dzieł Szekspira i Calderóna? Sądzę, że nazwisko hiszpańskiego poety zostało celowo pominięte we wstępie do książki.

Centralnym punktem książki jest opowieść o powstaniu pierwszego nowoczesnego atlasu map „Theatrum orbis terrarum” Abrahama Orteliusa (1570). Składał się on z 69 map, jednolicie wykreślonych w skali odpowiadającej formatowi książki. Był kwintesencją praktyczności, można było go przeglądać w trakcie rozmowy, posiłku czy w łóżku. Jednak ważniejsze było to, że Ortelius jako pierwszy wpadł na pomysł ujednolicenia obrazu świata między okładkami książki. W ten sposób historia ludzkości mogła zacząć być oglądana na scenie. Jednak dzisiejszą nazwę temu rodzajowi publikacji dał późniejszy „Atlas albo kosmograficzne medytacje nad utworzeniem świata” (1594) wielkiego geografa Gerarda Merkatora, który wyprostował południki i równoleżniki, formatując tym samym nasze postrzeganie świata.

A zatem „Teatr świata” Berga to nie refleksja nad kondycją ludzką, lecz bogata faktograficznie historia kartografii. Wyposaża ona czytelnika w potrzebne narzędzia, by na przykład umieć umiejscowić „Mapy” Aleksandry i Daniela Mizielińskich (w krakowskim Muzeum Narodowym uznano je za polskie #dziedzictwo), w tradycji mappa mundi, którą zapoczątkował Beato z Liébany. Hiszpański mnich na rzymskiej mapie umieścił „tylko” historię biblijną i symbole chrześcijańskie, ale dzięki jego pomysłowi od IX w. na mapach umieszczano też informacje świeckie: o nacjach, zoologii, botanice, legendach. W ten sposób mapy stały się ilustrowanymi encyklopediami.

Mappa mundi autorstwa Fra Mauro datowana na 1460 rok pod wieloma względami zaznacza koniec średniowiecznej tradycji map biblijnych i początek podejścia naukowegoAC

Błędne mapy, czyli atlas ED

W 1875 r. wymazano z map północnego Pacyfiku 123 wyspy, które oznaczono skrótem ED: existence doubtful, czyli „istnienie wątpliwe”. „Atlas lądów niebyłych” Edwarda Brooke’a-Hitchinga to alfabetycznie uporządkowany fascynujący zbiór fantomów kartograficznych (wydaje się, że autor chciał jakoś uporządkować tamto wielowiekowe szaleństwo). Angielski tytuł książki „The Phantom Atlas” precyzyjniej oddaje jej treść, gdyż nie chodzi w niej tylko o lądy, ale też o cieśniny, morza (jak choćby „Australijskie morze wewnętrzne”, które dawało nadzieję na „kipiący zielenią raj” w środku lądu), rzeki, kontynenty (Terra australis incognita), ludzi (giganci patagońscy), a przede wszystkim wyspy – realizacje marzeń o utopii albo symbole utraconych światów.

Od innych książek o fikcyjnych geografiach, np. „Historii krain i miejsc legendarnych” Umberta Eco, różni ją to, że miejsca opisane przez Brooke’a-Hitchinga znajdowały się na rzeczywistych mapach. Skoro fikcyjne lądy znajdowały się na prawdziwych mapach, to prowokowały władców, sponsorów wypraw i uczonych do działania. W zderzeniu z tym ontologia krain nazwanych literackimi wydaje się słabsza.

Ujęte w atlasie miejsca mogą być wymyślone, jak makabryczna wyspa Formoza George’a Psalmanazara, lub mieć status mityczno-religijny, jak Eden czy Atlantyda. Najciekawsze są jednak te przypadki, które nie poddawały się przyrostowi wiedzy geograficznej – po kolejnych demistyfikacjach wracały na mapy i stawały się celami nowych wypraw, jak choćby „zaginione” miasto w kotlinie Kalahari, opisane przez pewnego cyrkowca w 1866 r., czy Kalifornia, która nie chciała przestać być wyspą, bo tak została opisana w hiszpańskich powieściach w XVI w.

Ten, kto uważa, że takie pomyłki w dobie zdjęć satelitarnych nie są już możliwe, niech poszuka informacji o wyspie Sandy na Morzu Koralowym, która jeszcze w 2012 r. widniała na Google Maps – i tylko tam, bo nie było jej na mapach nawigacyjnych, a naukowcy badający płyty tektoniczne, którzy udali się pod wskazaną pozycję, znaleźli tylko puste morze.

Mylący może być podtytuł polskiego wydania – „Największe mity, zmyślenia i pomyłki kartografów”. Ważniejsze bowiem od demaskowania pomyłek (albo kłamstw) podróżników i twórców map jest dla autora zachwianie naszego przekonania o istnieniu różnych zakątków rzeczywistości, a przy okazji powszechnej wiary w możliwość całkowitego i wiernego odwzorowania naszej planety. „Jakkolwiek pewni bylibyśmy otaczającego nas świata, zawsze jest w nim coś niedopowiedzianego”.

Część scenerii, w której prowadzimy nasze życie, ma widmowy charakter. Wiele fantomów wytwarza się dziś za pomocą literatury, filmu i wirtualnej rzeczywistości. Dlatego też „Atlas lądów niebyłych” jest książką zadziwiająco współczesną i anarchistyczną.

Wstęp do kartografii krytycznej

Nasze mapy legitymizują hegemoniczny porządek świata. Dlatego gdy chce się go podważyć, używa się metafory „odwracania mapy”. Albo dokonuje się gestów podobnych do tego, który w 1943 r. wykonał urugwajski konstruktywista Joaquín Torres García, odwracając o 180 stopni mapę Ameryki Południowej. Nie był to akt bez precedensu. Opisywane przez Berga i ­Brooke’a-Hitchinga przeorientowanie map ze wschodu na północ, które dokonało się w XV w., gdy powody religijne (na Wschodzie znajdował się raj) ustąpiły wymogowi praktyczności (opieranie nawigacji na portolanach), przypominają, że mapy są konwencjonalne i plastyczne.

Berg pisze, że z globalnego oglądu świata rodzi się poczucie odpowiedzialności, przejawiające się choćby potrzebą sprawiedliwszej dystrybucji dóbr. Jorge Luis Borges komentując idee Xula Solara powiedział: „należałoby inaczej drukować mapy. Wtedy zamiast jakby zwisać z tego strzępu, którym jest południowy stożek, bylibyśmy na szczycie, na wierzchołku (...) przecież one są tylko umowne i nietrudno byłoby coś takiego wykonać”. Oprócz wynikającej z usytuowania na mapie podrzędności ekonomicznej i moralnej Argentyńczycy skarżą się także na izolację i samotność, wynikające z bycia na końcu świata. A jednak w liście skierowanym przez papieża Franciszka do uczestników tegorocznego Światowego Forum Ekonomicznego w Davos pisał on: „jeśli chcemy bezpieczniejszej przyszłości, która sprzyjałaby dobrobytowi wszystkich, konieczne jest, aby kompas był stale zorientowany na prawdziwą Północ, reprezentowaną przez autentyczne wartości”.

Prosty trik kartograficzny może łatwo nabrać politycznego i krytycznego znaczenia. Amerykanin Peter Turchi zamieścił w swojej książce mapę odwróconą, pokazującą, że Północ na górze jest jedynie konwencją. Z kolei zaprojektowana przez Australijczyka Stuarta McArthura południowo zorientowana mapa „Universal Corrective Map of the World” sprzedała się w 350 tys. egzemplarzy. To zaczyn do tworzenia alternatywnej wspólnoty kartograficznej, której sprzyjają współczesne technologie.

Innym przykładem krytycznej roli map może być nanoszenie na nie tzw. miasta nieformalnego. Justin McGuirk podaje, że w roku 2030 w slumsach będzie mieszkać 2 mld ludzi. W fawelach Rio de Janeiro już teraz żyje 1,4 mln, a jeszcze pod koniec XX w. na oficjalnych planach miasta były jedynie białymi plamami. Można bagatelizować znaczenie takich wizualnych rewolucji mówiąc, że np. mapa Torresa Garcíi to projekt utopijny. A jednak wisi ona w gabinecie Jorgego Maria Jáuregui, architekta odpowiedzialnego za program Favela-Bairro i rewitalizację ponad 20 faweli. Czasem kilka kropek na mapie może radykalnie zmienić sposób, w jaki postrzegamy świat.

Mapa działa trochę jak poezja: zbiera, zagęszcza, dlatego funkcjonuje jak metafora. Potwierdzają to intuicję Deleuze’a i Gua­ttariego, dla których sensem mapy była jej otwartość: „Może być wzięta na warsztat przez jednostkę, grupę, formację społeczną. Można ją narysować na murze, uważać za dzieło sztuki, konstruować jako działanie polityczne albo medytację”. Prawdziwą kondycją świata jest płynność i zróżnicowanie. Jak miałyby uwzględniać to mapy? Historia kartografii pokazuje, że „prawdziwa” mapa jest jak uciekający horyzont. To bowiem zawsze wypadkowa tego, co z jednej strony możliwe, z drugiej – ważne. Zdaniem Berga możemy być pewni tylko jednego: przyszłe mapy będą dla nas obce. ©

MAGDALENA BARBARUK (ur. 1981) jest kulturoznawczynią, autorką monografii „Długi cień Don Kichota” (2015), a także książki „Sensy błądzenia. La Mancha i jej peryferie” (2018) i filmu dokumentalnego „Błędne mapy”. Prowadzi badania nad kulturowym wpływem literatury na sposoby życia i „mapowania” przestrzeni.

FOT. FREDRIK ARFF / KBF

THOMAS REINERTSEN BERG jest norweskim pisarzem i dziennikarzem, ekspertem do spraw Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej. Autor książki „Teatr świata. Mapy, które tworzą historię” (2018).

FOT. ARCHIWUM PRYWATNE / KBF

EDWARD BROOKE-HITCHING jest brytyjskim pisarzem i filmowcem. Pasjonat starych map, autor książki „Atlas lądów niebyłych. Największe mity, zmyślenia i pomyłki kartografów” (2017).

PIERWSZE MAPY powstały po to, by nasi przodkowie mogli trafić do celu. Kolejne zaś po to, ­byśmy poczuli, że cel, którym był podbój świata, został przynajmniej częściowo osiągnięty. Pragnienie panowania nad rzeczywistością skłaniało śmiałków do podejmowania dalekich wypraw, dzięki którym utrwalano na mapach nowe lądy. Gdy jednak brakowało odważnych podróżników lub jakieś terytorium okazywało się nieprzystępne, do gry o świat włączała się wyobraźnia, która skłaniała ludzi do tworzenia kartograficznych fikcji. O tym, jaki wpływ miały one na los ludzkości, podczas festiwalu porozmawiają: norweski dziennikarz Thomas Reinertsen Berg, brytyjski pisarz i filmowiec Edward Brooke-Hitching oraz kulturoznawczyni Magdalena Barbaruk.

Ilustracje pochodzą z książki Thomasa Reinertsena Berga, TEATR ŚWIATA. MAPY, KTÓRE TWORZĄ HISTORIĘ, tłum. Maria Gołębiewska-Bijak, Wydawnictwo Znak Literanova, Kraków 2018.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
79,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 43/2018

Artykuł pochodzi z dodatku „Magazyn Conrad 03/2018