Kanapka od serca

Cztery miliardy. Tyle gotowych kanapek kupuje się i zjada – w średnim czasie 3,5 minuty – co roku na Wyspach Brytyjskich.

28.11.2017

Czyta się kilka minut

 / DEPOSITPHOTOS
/ DEPOSITPHOTOS

Nabyłem tę bezcenną wiedzę czytając jeden z nieskończonej serii tekstów, jakie tamtejsza prasa produkuje o potencjalnych skutkach Brexitu. Mowa w nim była o tym, że na południu Anglii cały kanapkowy łańcuch tworzenia wartości dodanej – od taśmy montażowej w sterylnej fabryce po młodych ludzi w sklepiku z gotową żywnością – stoi na pracownikach ze wschodu. Stanowią oni trzy czwarte zatrudnionych. „Czy, do cholery, ktoś tu umie jeszcze posmarować kanapkę?” – pytał z jakże celną swadą jeden z brukowców. Z jednej strony żyją one ze sprzedaży strachu przed obcym, z drugiej zaś celniej niż „przyzwoite” media obnażają krótkie nóżki antyimigranckich stereotypów.

Jeśli w przyszłości zechcemy odszukać choćby jedną korzyść z brexitowego pasztetu, to będą nią właśnie te trwające od roku w brytyjskich mediach rekolekcje, rodzaj przyspieszonego kursu samowiedzy o gospodarce i anatomii społecznych tkanek, które rychłe wyjście z Unii może skutecznie porozrywać. Ten jeden chociaż raz, że gdzieś za wodą prawdziwe staje się powiedzenie, że ktoś będzie mądry po szkodzie.

Jako że nam wychodzenie z Unii wcale to a wcale nie grozi, spójrzmy na sprawę z wygodnego dystansu. Wyspiarze są europejskim liderem, jeśli chodzi o powszechność kanapek, wszak to tam, w hrabstwie Kent, leży pięciotysięczna senna mieścina Sand­wich, za czasów saskich dumny port, któremu niestety morze wycięło głupi kawał, cofając linię brzegową o dobre parę kilometrów. Ale ważne jest co innego: tam właśnie wynaleziono w ogóle koncept, że z kanapki można zrobić komercyjny, masowy produkt. I to wcale nie tak dawno temu, bo dopiero w 1980 r. Jeden z dawnych menedżerów sieci Marks&Spencer, która wprowadziła jako pierwsza charakterystyczne trójkąty z chleba tostowego w kartonowych pudełkach, wspomina, iż z początku wszyscy traktowali to jako dziwny eksperyment, „bo kto w ogóle będzie płacił za coś, co może sobie sam w domu ogarnąć?”.

Otóż to. Paczkowana kanapka, wszechobecna i stopniowo wychodząca poza świat śniadań i lunchów w wieczorną porę kolacji, nadaje się najlepiej na emblemat procesu, który można by nazwać outsourcingiem ogarnięcia. Nieubłaganie smaki kolejnych momentów życia stają się tylko dobrem, które ktoś może nam zapewnić za pieniądze. Na wszelki wypadek, by uczynić z nas powolniejszych konsumentów, producenci wolą nie używać słów nasyconych domową aurą, jak „śniadanie” czy „obiad” – wolą mówić o „segmentach dnia” i „sytuacjach” (już to słyszę: „co dziś będzie na wieczorną sytuację?”). „Kanapki wyzwoliły nas od dyktatu widelca, stołu, ustalonej pory posiłku. W pewnym sensie wyzwoliły nas od bycia w społeczeństwie jako takim” – pisała już 10 lat temu znana publicystka kulinarna „Daily Telegraph”.

Kanapka bezszelestnie wpasowuje się w gorączkowość szybkich kroków z przystanku do pracy, w której nawet ogrzanie pojemnika z zupą i pozmywanie po sobie skandalicznie zaburza proces produkcji sukcesu. Co więcej: dobrze wymyślony sand­wich z porządnej sieci wygrywa w cuglach, jeśli chodzi o wyrafinowanie i ciekawość z prostym produktem własnych rąk. No bo ileż można mieć w lodówce rozmaitych składników od Sasa do Lasa, żeby codziennie zmieniać smaki? Kiedy pierwszy raz zetknąłem się z brytyjską siecią Pret A Manger, byłem zauroczony feerią możliwych kombinacji. Wiele świadczyło o naprawdę niezłej inwencji firmowych technologów i to chyba tam się nauczyłem np., że rukola świetnie pasuje do pieczonego buraka. I to wszystko było świeże, dobre, a pomidorki – specjalnie opracowana przez spółkę koncernu Bayer odmiana – nie przeciekały przez kromkę. Jedyne, czego jeszcze wtedy nie zracjonalizowano, to zbyt pofałdowana powierzchnia listków sałaty lodowej.

Czego żaden koncern nie ma w palecie, choć nie wydaje się to szczególnie psuć wyników finansowych, to smak troski i czułości. Refleks porannej walki z krzywym nożykiem do folii, stoczonej, żeby zawinąć równo poczciwą bułkę z szynką (nastoletnia latorośl zje po kryjomu, wstydząc się przed kolegami nadopiekuńczego ojca). Okruch obecności miłej sercu osoby, która jeszcze w drzwiach włożyła nam do kieszeni bagietkę z serem po to, byśmy odwinęli ją pod koniec podróży, unicestwiając na krótką chwilę dystans setek kilometrów.

„Jak smarować margaryną, telewizja transmituje” – kpił Jacek Kleyff, zatem i ja nie będę tu pisać o technologii robienia kanapek – zresztą bez bicia się przyznam, że coraz rzadziej je robię do pracy. Na razie jeszcze nie dojrzałem do ich kupowania, poprzestaję zatem w redakcji na przecieranych zupach warzywnych z pewnego dyskontu. Opowiem za to o miłym i zdrowym wypieku. Pan de mej, czyli w dialekcie lombardzkim „chlebek jaglany”. W paru łyżkach ciepłego mleka rozpuszczamy 25 g świeżych drożdży, odstawiamy na parę minut. Rozkręcamy łyżką 100 g miękkiego masła, dodajemy 150 g białej mąki pszennej i 150 g mąki jaglanej, dobrze mieszamy. Dodajemy 2 duże rozbełtane jajka i 150 g cukru, szczyptę soli, drożdże i czubatą łyżkę suchych kwiatów czarnego bzu (do kupienia w sklepie zielarskim). Mieszamy gruntownie, odstawiamy pod przykryciem w ciepłe miejsce na godzinę, żeby podrosło. Nakładamy na blachę pokrytą papierem do pieczenia po dużej łyżce ciasta, formując krążki, odstawiamy na kolejne pół godziny do urośnięcia. Pieczemy w 200 stopniach przez 15-20 minut, aż się ozłocą i lekko popękają. Na wydaniu można posypać pudrem, można je jeść z bitą śmietaną albo mascarpone.©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 49/2017