Kamerzysta rewolucji

24 lata temu Siegbert Schefke ruszył z posad bryłę świata.

18.11.2013

Czyta się kilka minut

Lipsk, 9 października 1989 r. – miesiąc przed upadkiem muru. Aram Radomski wraz z Siegbertem Schefkem dokumentował tę pierwszą demonstrację w NRD. / Fot. Robert-Havemann-Gesellschaft / ARAM RADOMSKI
Lipsk, 9 października 1989 r. – miesiąc przed upadkiem muru. Aram Radomski wraz z Siegbertem Schefkem dokumentował tę pierwszą demonstrację w NRD. / Fot. Robert-Havemann-Gesellschaft / ARAM RADOMSKI

Jego nagrania obiegły świat. Jako jedyny sfilmował – z ukrycia, urwawszy się wcześniej inwigilującym go agentom Stasi – to, co 9 października 1989 r. stało się w Lipsku: 70 tysięcy ludzi na ulicach i bezradne władze, które nie odważyły się użyć siły.

Jeśli ktoś wątpi w tezę, że jednostka wpływa na historię, Siegbert Schefke jest jej potwierdzeniem: gdy jego film przeszmuglowano na Zachód i gdy wyemitowała go zachodnioniemiecka telewizja, kolejni obywatele NRD – wiedzę o wydarzeniach w kraju czerpiący nie z partyjnych mediów, ale z zachodniej telewizji – postanowili wziąć przykład z mieszkańców Lipska. Wkrótce na ulicach miast NRD demonstrowały setki tysięcy, a może nawet, w skali kraju – miliony ludzi. W samym tylko Lipsku – ćwierć miliona.

Dziś historycy są przekonani, że lipski 9 października był rozstrzygającym dniem dla dalszego przebiegu „pokojowej rewolucji” we wschodnich Niemczech. Nie tylko jako przykład do naśladowania. Także dlatego, że był to chyba ostatni moment na siłowe zduszenie protestów. Władze były przygotowane – jednostkom milicji i wojska wydano już ostrą amunicję – ale się nie zdecydowały. Później, gdy demonstracje rozlały się na całą NRD, na skuteczne rozwiązanie siłowe było za późno.

„To my jesteśmy narodem!”

Rankiem w poniedziałek, 9 października 1989 r., 30-letni Siegbert Schefke opuścił swe niewielkie mieszkanie w berlińskiej undergroundowej dzielnicy Prenzlauer Berg przez okno. Wiedział, że jest pod stałą obserwacją Stasi. Wiedział też, że tego dnia musi dotrzeć do Lipska: czuł, że to, co się tam zdarzy wieczorem, będzie ważne. Od początku września, w każdy poniedziałek, po nabożeństwie o pokój w kościele św. Mikołaja, na lipskie ulice wychodziły demonstracje: najpierw kilkaset, potem kilka tysięcy ludzi. Z każdym poniedziałkiem więcej.

Schefke musiał dotrzeć do Lipska. Dlatego opuściwszy mieszkanie przez okno, wdrapał się na dach swej kamienicy, aby skacząc po kolejnych dachach, urwać się szpiclom. Dotarł do samochodu przyjaciela i współpracownika Arama Radomskiego. Ruszyli do Lipska tak szybko, jak tylko pozwalał trabant. Jadąc wyboistą, betonową autostradą – pamiętającą czasy III Rzeszy – mijali kolumny wojskowych ciężarówek. Także Lipsk przypominał twierdzę: w uliczkach biegnących do centrum rozlokowały się potężne siły milicji; widać było też liczne grupy krzepkich mężczyzn trzymających się razem: esbeków po cywilnemu.

Schefke, uzbrojony w kamerę wideo, zainstalował się na wieży kościoła. Stąd miał doskonały widok na planty, czyli tzw. Ring, obiegający Stare Miasto: tędy mieli iść demonstranci, tradycyjną już trasą wzdłuż Ringu. I stąd Schefke sfilmował przebieg demonstracji: 70 tysięcy ludzi krążących przez kilka godzin wokół Starego Miasta i powtarzających hasło, które przejdzie do legendy: „Wir sind das Volk!”. „To my jesteśmy narodem!”.

Kilka godzin później Schefke spotkał się w umówionym uprzednio miejscu (był to jeden z lipskich hoteli) z dziennikarzem zachodnioniemieckiego tygodnika „Der Spiegel” i przekazał mu kasetę. Reporter natychmiast ruszył w drogę, przekroczył granicę Berlina Zachodniego i przekazał nagranie odbiorcom: zachodnioberlińskiej telewizji publicznej. Następnego dnia w wieczornych wiadomościach ARD – do dziś najważniejszym programie informacyjnym w niemieckiej telewizji – miliony widzów w obu państwach niemieckich mogły obejrzeć początek końca komunistycznego reżimu.

Bo teraz ruszyła lawina. W kolejnych miastach, miasteczkach, a nawet na wsi demonstrowali obywatele NRD. A ton ciągle nadawał Lipsk, gdzie kilka tygodni później – już po tym, jak 9 listopada władze NRD otworzyły granice, a mur w Berlinie przestał być śmiercionośnym narzędziem – ćwierć miliona demonstrantów zaczęło skandować nowe hasło: „Wir sind ein Volk!”. „Jesteśmy jednym narodem!”. A Siegbert Schefke, który już nie musiał uciekać przed Stasi (esbecy mieli teraz inne problemy: jednym z głównych żądań demonstrantów stała się także likwidacja tajnej policji), co poniedziałek wdrapywał się na swój posterunek na kościelnej wieży, aby zachodniej telewizji dostarczyć świeży materiał filmowy.

W ten sposób Schefke tworzył historię. Bo jednego możemy być pewni: po 9 października wydarzenia na pewno nie potoczyłyby się tak szybko, gdyby za pośrednictwem zachodniej telewizji obywatele NRD nie dali się porwać przykładowi Lipska.

Reporterzy w konspiracji

Lipsk nazwano wtedy „Heldenstadt”, „Miastem Bohaterów”. A gdy jego rola wyszła na jaw, Schefkego nazwano „kamerzystą rewolucji”. Jak czuje się dziś, gdy jego nazwisko jest znów przywoływane? – Byłem raczej rewolucjonistą niż reporterem – mówi w rozmowie z „Tygodnikiem”. – To było coś niezwykłego. Jako jedyni robiliśmy wtedy nagrania dla telewizji. Oczywiście, NRD-owska telewizja miała lepszy sprzęt i kamerzystów, ale oni nic nie nagrywali.

Wtedy, 20 lat temu, Schefke szybko doszedł do przekonania, że państwo NRD-owskie nie przetrzyma Jesieni Ludów. – Właściwie to już wtedy nasunęła mi się taka myśl – wspomina. – Bo jeśli w tamten poniedziałek, 9 października, demonstruje 70 tysięcy ludzi, a w tydzień później już trzy razy tyle, to widać, że system długo nie pociągnie.

Rewolucjonistą, a wcześniej opozycjonistą, Schefke nie został od razu. Życie tego wyrośniętego syna murarza z Eberswalde pod Berlinem zaczęło się typowo, wedle NRD-owskiego schematu: matura, praca (jako robotnik budowlany), potem studia (w Cottbus, budownictwo). Około roku 1986 trafił do środowiska alternatywnego, skupionego wokół Zionskirche (ewangelickiego Kościoła Syjonu) w Berlinie Wschodnim, które zajmowało się ekologią i krytykowało NRD-owski militaryzm (występujący pod płaszczykiem „walki o pokój”). Środowisko przekształcało się w grupę już stricte opozycyjną, a Schefke angażował się coraz bardziej – dokumentując, najpierw aparatem fotograficznym, a potem kamerą wideo, prawdziwe oblicze NRD.

Skąd wzięli kamerę? Aby to wyjaśnić, trzeba do tej opowieści wprowadzić postać Rolanda Jahna [reportaż o nim ukazał się w „TP” nr 34/2005 – red.]. Ten legendarny opozycjonista rodem z Jeny, znienawidzony przez władze, został siłą wydalony z NRD i osiadł w Berlinie Zachodnim. Tu został współpracownikiem, a potem redaktorem telewizyjnego magazynu „Kontrasty”, który dla kanału ARD przygotowywał reportaże z NRD i innych krajów komunistycznych; redakcja magazynu mieściła się w Berlinie Zachodnim. W 1987 r. Jahn – który znał Schefkego – zaproponował szefowi „Kontrastów”, by na rachunek ARD kupić kamerę wideo, która zostanie przemycona przez granicę i trafi do „zaufanego człowieka” w Berlinie Wschodnim. Ten zaś będzie nagrywać potajemnie materiały, jakich nigdy nie byliby w stanie sfilmować korespondenci zachodnioniemieccy akredytowani w NRD. Nagrane kasety miały być następnie szmuglowane do Berlina Zachodniego – w tym celu Jahn zorganizował całą siatkę łączników.

Odwaga zrodzona z rozpaczy

Dziś brzmi to prosto. Tymczasem było to przedsięwzięcie ryzykowne, a jego uczestnicy działający na terenie NRD – i pracujący w konspiracji filmowcy amatorzy oraz łącznicy – narażali się, w razie wpadki, na wieloletnie więzienie.

Wpadki jednak nie było. Stworzone przez Jahna przedsięwzięcie, do którego dopuszczono wąską grupę zaufanych osób, funkcjonowało nieźle. A jego mózgiem na terenie NRD stał się Siegbert Schefke, dokumentujący potajemnie na taśmach wideo nie tylko ekologiczne grzechy NRD-owskiego państwa czy degradację zabytków, ale także działalność grup neonazistowskich (których oficjalnie w NRD nie było). A także – działalność rodzącej się opozycji.

Tak powstało kilkadziesiąt nagrań, mających wartość nie tylko dziennikarską, ale przede wszystkim będących politycznymi „bombami”: emitowane następnie w „Kontrastach”, a potem również w innych audycjach ARD – także w głównych programach informacyjnych – były sensacją. Ujawniały to, co funkcjonariusze NRD-owskiego państwa chcieli ukryć nie tylko przed światem, ale także przed własnymi obywatelami. A że większość tychże obywateli codziennie wieczorem włączała zachodnią telewizję (tylko w niektórych regionach NRD nie dało się jej oglądać, np. w Dreźnie, położonym w głębokiej dolinie Łaby) władze i Stasi dostawały szału.

– Wszyscy mieliśmy na pieńku z tym państwem – tak Schefke tłumaczy dziś swoją ówczesną motywację. – Można chyba powiedzieć, że nasza odwaga rodziła się z rozpaczy i bezsilności. Byliśmy dorosłymi ludźmi, wiedzieliśmy, co robimy. Zmuszaliśmy rządzących, żeby spojrzeli w lustro. Nasze nagrania były tym lustrem.

Byli inwigilowani, ale Stasi nie udało się rozpracować ich siatki. Gdy po otwarciu archiwów Schefke oglądał swoją „teczkę”, stwierdził, że Stasi nadała mu kryptonim „Szatan”, a w 1989 r. był niemal pod stałą obserwacją. Tego ostatniego był zresztą świadom już wtedy – dlatego gdy miał do wykonania jakieś zadanie, najpierw musiał zgubić „ogon”.

Na pytanie, jak radził sobie ze świadomością, że w każdej chwili może trafić na lata do więzienia, odpowiada: – Kiedyś podczas przesłuchania oficer Stasi powiedział mi, że ma tu w szufladzie wystawiony na mnie paszport, z wizą uprawniającą do opuszczenia kraju, i jeśli zechcę, za pół godziny mogę być na Zachodzie. Wtedy pojąłem, że mimo wszystko mam nad nimi przewagę, że oni boją się mnie bardziej niż ja ich.

Schefke miał rację: historia miała wkrótce dowieść, że jednym z największych zagrożeń dla systemu totalitarnego jest jawność. W ten sposób część zachodnich mediów przyczyniła się do sukcesu Jesieni Ludów, bo pomogła złamać monopol władz NRD na informację.

***

Po zjednoczeniu Niemiec Schefke najpierw został reporterem regionalnej stacji telewizyjnej w byłej NRD Mitteldeutscher Rundfunk (MDR), a potem postanowił zająć się biznesem. Konkretnie: nieruchomościami. Wykazał tu spory talent, zarobił duże pieniądze; dziś jest człowiekiem zamożnym. Poza tym chciał nadgonić to, czego nie mógł robić w NRD. Jego pasją stały się podróże po świecie; szczególnie spodobały mu się Stany Zjednoczone.

Zapytany dziś, co sądzi o rozpowszechnionej w tzw. wschodnich landach nostalgii za NRD, Schefke długo się nie zastanawia: – Byłem już w prawie 50 krajach świata, właśnie wracam z żoną i dziećmi z Ameryki, moja 12-letnia córka zna cztery języki. Nie tęsknię do niczego, co było w NRD. Mamy wolność, wolne wybory, demokrację. Nic, ale to nic nie było wtedy lepsze. NRD to było przestępcze państwo, które „zamurowało” własnych obywateli.

20 lat po tym, jak jego nagrania tworzyły historię, Schefke wkrótce opuści Niemcy na stałe. Razem z rodziną chce zamieszkać w Stanach, na Florydzie. – Bo ludzie są tam cholernie sympatyczni, bo mamy tam dom nad morzem, a słońce świeci tam 320 dni w roku – mówi.

Czy to będzie strata dla Niemiec? Bez wątpienia. 


PRZEŁOŻYŁ WOJCIECH PIĘCIAK


PS. Ówczesnym szefem magazynu „Kontrasty” był autor tego tekstu, dziś korespondent „Tygodnika Powszechnego” w Berlinie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
(1935-2020) Dziennikarz, korespondent „Tygodnika Powszechnego” z Niemiec. Wieloletni publicysta mediów niemieckich, amerykańskich i polskich. W 1959 r. zbiegł do Berlina Zachodniego. W latach 60. mieszkał w Nowym Jorku i pracował w amerykańskim „Newsweeku”.… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 47/2013