Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Mija rok, od kiedy – niespodziewanie dla partii – prezydent zapowiedział, że chce rozpisać referendum konsultacyjne dotyczące zmian w Konstytucji. Od tego momentu Kancelaria Prezydenta zorganizowała cykl debat, których kulminację stanowi konwencja na Stadionie Narodowym. Andrzej Duda oraz jego ludzie mówią jasno, na czym im zależy – więcej władzy dla prezydenta, kosztem osłabienia premiera. Szkopuł w tym, że jedynym prezydentem, któremu Jarosław Kaczyński chciał dodać władzy, był jego brat.
Czołówka PiS ostentacyjnie pojawiła się niedawno na prezentacji ankiety przeprowadzonej wśród konstytucjonalistów, głównie kojarzonych z PiS. Jej przesłanie było jasne: to prezydenta należy osłabić, a premierowi dodać władzy. Referendum jest z punktu widzenia Kaczyńskiego niewygodne nie tylko dlatego, że ma dotyczyć rozwiązań, które są dla niego nie do przyjęcia. Takich ryzyk jest więcej. Jeśli PiS się w referendum zaangażuje, to wyda pieniądze i pochłonie energię swych działaczy. A przecież równolegle będzie trwał ważniejszy dla PiS dwuletni maraton wyborczy, w którym pieniądze i ludzie będą na wagę złota. W dodatku efekt jest niepewny – referenda zazwyczaj kończą się frekwencyjną klapą. Taka porażka uderzyłaby wizerunkowo w PiS. Gdyby jakimś cudem udało się jednak zapędzić ponad połowę Polaków do głosowania, to śmietankę i tak spije prezydent.
Dlatego na razie PiS zwleka, prezes dopomina się: pytania w referendum powinny zainteresować społeczeństwo. Poza pytaniami w sprawie Konstytucji można byłoby zapytać Polaków o inne kwestie. Ludzie prezydenta są pragmatykami, więc wygląda na to, że Kaczyński dopisze takie pytania, które będą w jego interesie. Ale to znaczy, że w referendum konstytucyjnym Konstytucja stanie się najmniej ważna. ©
Autor jest dziennikarzem Onet.pl, stale współpracuje z „TP”.