Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Od dawna łatwo było przewidzieć, w jaki sposób PiS będzie się chciało utrzymać przy władzy – widowiskowe zatrzymania przez specsłużby bardziej czy mniej podejrzanych przedstawicieli opozycji, a do tego sypanie pieniędzmi na prawo i lewo. Zatrzymania trwają od kilku tygodni, a teraz przyszedł czas na sowite benefity.
Podczas konwencji wyborczej PiS Jarosław Kaczyński zapowiedział: wypłatę 500 zł na pierwsze dziecko od lipca, w maju tego roku – a to miesiąc wyborów europejskich – jednorazowa „trzynastka” dla emerytów, zwolnienie od podatku PIT do 26. roku życia, przywrócenie zredukowanych połączeń autobusowych oraz obniżenie kosztów pracy.
Opozycja znalazła się w defensywie. Starając się o to, by wyborcy zapomnieli, iż sprzeciwiała się kiedyś 500 plus, sama przecież atakowała PiS za to, że nie płaci na jedynaków. To także ta liberalna, niechętna socjalnym ekscesom opozycja rzuciła już w 2017 r. hasło „trzynastki” dla emerytów, i to na stałe, a nie tylko w roku wyborczym. W tym sensie zagranie PiS jest z jednej strony logiczne, z drugiej dewastujące dla rodzącej się w bólach koalicji wyborczej pod wodzą Platformy. Szanse na pozyskanie elektoratu socjalnego drastycznie maleją.
Jeśli cokolwiek w sprawie działań PiS dziwi, to po pierwsze moment. Wszak do kluczowych wyborów na jesieni jeszcze dobre pół roku, a to może zdezaktualizować zbyt wczesne zatrzymania i zawczasu wypłacone rodzicielskie premie. A po wtóre dziwi to, że przywilej otwarcia sakiewki Jarosław Kaczyński zarezerwował dla siebie. Rok temu, gdy trzeba było uwiarygodnić związanego z PO bankowca jako premiera, PiS zestaw projektów społeczno-gospodarczych rządu ochrzcił „piątką Morawieckiego”. Dziś mówi o „piątce Kaczyńskiego”.
Wytłumaczenie zarówno przyspieszenia przedwyborczych operacji jak i propagandowego ogłoszenia ich politycznego ojcostwa jest proste. Kaczyński próbuje poprawić swój wizerunek ascetycznego ojca narodu, mocno nadszarpnięty po nagraniach z twardych biznesowych negocjacji dotyczących budowy wieżowca.
Dlatego też PiS smaruje pieniądze szeroko, kalkulując swe polityczne korzyści, nie zaś realne potrzeby państwa. Koszt nowych obietnic to około 40 mld rocznie, czyli 10 proc. wydatków budżetu. Za te środki udałoby się poprawić sytuację w służbie zdrowia i edukacji. Tyle że nie byłoby z tego aż tylu głosów. No i Kaczyński nie mógłby tak szybko i łatwo powrócić do roli ojca narodu. ©
Autor jest dziennikarzem Onet.pl, stale współpracuje z „Tygodnikiem”.