Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Brygida Grysiak, dziennikarka telewizyjna niegdyś z Krakowa, teraz z Warszawy, autorka kilku książek. Dobrych książek. Podziwiam ją, a już najbardziej podziwiałem ją wtedy, gdy przeprowadzając wywiad rzekę z jednym z watykańskich prałatów, wychodziła z siebie, by z rozmówcy wydobyć coś ważnego o Janie Pawle II, którego ów prałat był bliskim współpracownikiem.
Nowa książka Grysiak jest inna. Bardziej samodzielna niż poprzednie, w których pozwala i pomaga mówić innym. Nieporównanie bardziej przejmująca, aż do łez, ale nie ckliwa. Nie mogła być ckliwa, skoro jej bohaterowie żyją i przeczytają, co o nich napisała. Już z pierwszych słów wstępu dowiadujemy się, że historia jest prawdziwa. Potwierdzają to rozsiane po książce fotografie. Ale pierwsze słowa pierwszego rozdziału wprowadzają nas w świat nie fikcji, lecz w jakiejś mierze umowny czy hipotetyczny. „Mam na imię Jurek (...) skończyłem już cztery lata. Właściwie niedługo skończę nawet pięć”. To przecież oczywiste, że czterolatek nie mógłby napisać takiej książki. „Jureczku! Bardzo bym chciała, żeby było tak, jak pewnego wieczoru napisała twoja Mama, żebyś kiedyś przeczytał tę książkę jak pamiętnik, który zatrzymał w kadrze najtrudniejsze lata twojego życia”.
Jurek urodził się z nowotworem mózgu. W pierwszym momencie trudno taki nowotwór rozpoznać, trzeba było dwóch i pół miesiąca, by to się stało. Brygida Grysiak nie jest chłodnym kronikarzem, przeciwnie, ona tą historią żyje i wie, że teraz musi o niej opowiedzieć innym. Najpierw w swojej głowie ogląda wydarzenia tak, jak mogłyby być widziane przez chorego chłopca. Potem opowiada tak, jak mógłby opowiadać on. O Jureczku, jego rodzicach, braciach, siostrach, ciociach, babciach, lekarzach i przyjaciołach, o rodzinie, która poddana straszliwej próbie jeszcze bardziej niż dawniej się jednoczy. O życiu na krawędzi, o cierpieniu i radości, która okazuje się silniejsza, o chorobie i wyleczeniu z niej, ale takim, które musi trwać jeszcze dziesięć lat, by wolno było odetchnąć z ulgą. Jureczek przeszedł więcej operacji niż wielu z nas w całym życiu. Dziś jest radosnym pięcioletnim dzieckiem otoczonym miłością i odwzajemniającym tę miłość tak fantastycznie, że inni znajdują w nim źródło energii koniecznej do dobrego życia.
Ryzykowny zabieg nie całkiem, lecz jednak wyimaginowanego narratora okazał się szczęśliwy. Ta opowieść angażuje, porywa, otwiera serca i budzi tęsknotę za domem, w którym nawet tak wielka próba nie musi zniszczyć miłości, lecz wprost przeciwnie, może ją pomnożyć. ©℗
Brygida Grysiak „Kochają mnie do szaleństwa”, Znak, Kraków 2015