Język bardzo obcy

Zatłoczona grupa, różny poziom zaawansowania uczniów, zniechęcony nauczyciel – tak wciąż wygląda typowa lekcja języka obcego w polskiej szkole. A po reformie oświaty może być jeszcze gorzej.

01.10.2018

Czyta się kilka minut

Pokazowa lekcja języka angielskiego w Szkole Podstawowej nr 27 w Gdańsku, marzec 2016 r. / ŁUKASZ DEJNAROWICZ / FORUM
Pokazowa lekcja języka angielskiego w Szkole Podstawowej nr 27 w Gdańsku, marzec 2016 r. / ŁUKASZ DEJNAROWICZ / FORUM

Miało być lepiej, intensywniej i efektywniej. „Języki obce w systemie edukacji to bardzo ważny element, który był dosyć lekceważony ostatnimi laty” – diagnozowała w 2016 r. Anna Zalewska. I zapowiadała zmiany: głównie gwarancję kontynuacji nauczania wiodącego języka przez wszystkie lata edukacji. „Uczeń po 12 latach nauki ma dobrze mówić w języku obcym” – dodawała.

Rok po tej deklaracji (w marcu 2017 r.) szefowa resortu oświaty podpisała rozporządzenie w sprawie ramowych planów nauczania, zgodnie z którym dyrekcja szkoły ma obowiązek dokonania podziału klasy na grupy językowe tylko wówczas, gdy liczy ona więcej niż 24 uczniów.

Na początku kolejnego roku szkolnego widać już destrukcyjne efekty tego przepisu.

Odmowa „z automatu”

MEN podaje, że w roku szkolnym 2017/2018 średnia liczebność klas w podstawówkach wynosiła 17,9 osoby (w gimnazjach niemal 22 osoby, w liceach ponad 26). To jednak statystyka zaniżona, bo obejmująca placówki niepubliczne: w publicznych nie brakuje klas liczniejszych niż 25 osób. Te ostatnie można paradoksalnie uznać za najdogodniejsze do nauki języków, bo objęte obowiązkiem podziału na grupy. Standardem pozostają jednak klasy liczące między 20 a 25 uczniów. O ile nie ma to większego wpływu na efektywność nauczania wielu przedmiotów, to języki obce są przypadkiem szczególnym.

– Idealnym rozwiązaniem byłoby dzielenie na grupy liczące między ośmiorgiem a dwanaściorgiem uczniów, ale w warunkach funkcjonowania polskiej oświaty publicznej to nierealne – ocenia prof. Hanna Komorowska, anglistka z Uniwersytetu SWPS, specjalistka z zakresu dydaktyki języków obcych. – Uwzględniając realia, określiłabym maksymalną liczebność grup na 15 osób. To minimum przyzwoitości, jeśli chcemy, by szkoła skutecznie wyrabiała w dzieciach umiejętności rozumienia, mówienia czy reagowania na sytuacje z życia codziennego. Przepis nakładający obowiązek podziału na grupy tylko wówczas, gdy klasa liczy 25 osób i więcej, uważam za niewystarczający. Limit powinien być znacznie niższy.

Co na to MEN? Biuro prasowe resortu tłumaczy, że rozporządzenie z marca 2017 r. to kopia przepisów obowiązujących wcześniej. I że przepis o obowiązku podziału na grupy od 25 osób wzwyż nie oznacza zakazu wprowadzenia takiego podziału przez samorząd w sytuacji, gdy klasa liczy np. 24 osoby. Jak to wygląda w praktyce, można usłyszeć od lokalnych urzędników.

– Jako organ prowadzący, który rozdziela pieniądze na edukację, po prostu nie możemy sobie pozwolić na podział – mówi Dorota Gryta, zastępca dyrektora Wydziału Edukacji w łódzkim Urzędzie Miasta (ma pod sobą ponad 250 placówek). Dodaje, że w ostatnich latach były przypadki wniosków o taką zgodę. Wszystkie rozpatrzone „z automatu” negatywnie.

W Krakowie (ponad 300 placówek) od początku września podobną zgodę wydano tylko w jednym przypadku. I to wyjątkowym: chodziło o klasę maturalną, z której w trakcie roku szkolnego odeszło dwoje uczniów, zmniejszając w ten sposób liczebność klasy poniżej limitu 25 osób. Dariusz Domajewski, wicedyrektor Wydziału Oświaty krakowskiego Urzędu Miasta, mówi wprost: podział na grupy w mniej licznych, niż przewidują przepisy, klasach oznaczałby znacznie większe koszty dla mieszkańców Krakowa. – Dostajemy subwencje, które są całkowicie „nieczułe” na takie niuanse jak podział grup językowych – mówi urzędnik. – Innymi słowy: dzieląc klasy, nie dostaniemy ani pół grosza więcej.

Konsekwencje spadają na nauczycieli. Anna Sosna, anglistka ucząca w jednej z częstochowskich podstawówek, ma szczęście: pracuje w szkole, w której klasy nie są liczne. – Ale już koleżanki uczące w gminach wiejskich narzekają na przepełnienie, a także na to, że samorządy nie chcą wydawać pieniędzy na poprawę warunków nauczania – mówi nauczycielka. – Ministerialny przepis jest po prostu nieadekwatny do potrzeb: wystarczy spojrzeć na prywatne szkoły językowe, w których grupy są kilku-, maksymalnie kilkunasto- osobowe. Często narzeka się na szkoły publiczne, wytykając im brak sukcesów w nauczaniu języków. Narzekania będą trwały, dopóki nie zmienią się warunki naszej pracy.

– W liceach problem jest mniejszy, bo klasy są zwykle liczniejsze, co pozwala na dokonanie podziału – mówi z kolei Marcin Zaród, anglista w V LO im. Janusza Korczaka w Tarnowie. – Uczę zwykle grupy kilkunastoosobowe, choć pamiętam przypadek klasy z 24 uczniami, w której podział nastąpił dopiero wtedy, gdy w trakcie roku dołączyła „brakująca” osoba. Jednak problemem jest nie tylko liczebność, ale też zróżnicowany poziom uczniów: zaawansowani uczą się z tymi, którzy mają problem z podstawowymi zwrotami. Cierpią na tym i jedni, i drudzy.

Wymagania z sufitu

Inni nauczyciele – nieoficjalnie – używają bardziej dosadnych słów: nauka języków obcych bywa fikcją. A obecna reforma oświaty może tę fikcję jeszcze wzmocnić.

Bo choć ministerialne rozporządzenie z 2017 r. rzeczywiście nie zmieniło litery prawa, to zmieniły się okoliczności: dyrektorzy podstawówek głowią się dziś przede wszystkim nad tym, jak w budynku, w którym uczyło się dotąd sześć roczników, pomieścić osiem. – W tych warunkach nawet nie próbują występować o zgodę na zmianę organizacji lekcji języków – mówi Ewa Monastyrska, dyrektor Wydziału Przedszkoli i Szkół Podstawowych we wrocławskim Urzędzie Miasta. – Po reformie kierujący placówkami borykają się często z problemami lokalowymi, które podział na grupy tylko by pogłębił.

Może dlatego wśród nauczycieli języków coraz więcej jest takich, którzy zdążyli już zatęsknić za będącymi w ostatniej fazie „wygaszania” gimnazjami. – Były przynajmniej gwarantem „nowego otwarcia” – uważa Anna Sosna. – Uczniowie pierwszej klasy byli we wrześniu testowani, a potem dzieleni na odpowiednie co do poziomu zaawansowania grupy. Ośmioklasowa podstawówka może oznaczać, że przez wiele lat uczniowie będą w grupie nie tylko zbyt licznej, ale też nieodpowiednio dobranej.

Osobny problem stanowią zmienione w ramach reformy wymagania. – Te stawiane przyszłym ośmioklasistom na teście końcowym są bardzo wygórowane. Da się je porównać do wymagań, jakie dotąd obowiązywały uczniów kończących gimnazja, a może są nawet wyższe. Koleżanki pracujące z siódmoklasistami i ósmoklasistami załamują ręce: materiał rozłożony dotąd na trzy lata muszą zmieścić w dwóch – mówi Marcin Zaród.

Anna Sosna zwraca uwagę na nowe, przeładowane podstawy programowe. – Można uznać, że nauka przed pierwszym dużym testem będzie teraz trwała nie dziewięć, jak do tej pory, ale niecałe osiem lat, bo egzamin końcowy mamy w kwietniu – mówi nauczycielka.

Równość z nazwy

Mimo tych problemów przez ostatnie trzy dekady dokonała się w polskiej edukacji rewolucja. Po pierwsze, kadrowa: dramatyczne niedobory (głównie anglistów) z lat 90. są już przeszłością. Po drugie, metodyczna. – Kiedyś skupiano się na rozwijaniu u uczniów biernej znajomości języka – zauważa prof. Komorowska. – I nie było to efektem stosowania świadomie przyjętej metody nauczania, choćby gramatyczno-tłumaczeniowej. Był to raczej rezultat stosowania strategii przetrwania przez nauczycieli, którzy nie czuli się pewnie w języku mówionym. Dziś dominują metody nakierowane również na wyrabianie umiejętności komunikacyjnych. Ten trend zawitał nie tylko do prywatnych szkół, ale też publicznych.

Cóż z tego, skoro nie zmieniły się zbytnio przez te lata warunki pracy nauczycieli? Dlatego rewolucja trzecia i najważniejsza – młodzi Polacy władają angielskim nie gorzej niż ich rówieśnicy w wielu krajach Zachodu – to w dużej mierze zasługa placówek prywatnych i szarej strefy edukacyjnej, czyli korepetytorów.

Na ich opłacenie nie stać jednak wszystkich, nawet jeśli grupa „wybranych” przez trzy dekady zmieniła się z marginesu w większość. – Dziś niektóre dzieci zaczynają edukację językową bardzo wcześnie, czasami nawet w wieku trzech lat – potwierdza prof. Komorowska. – To tylko jeden z czynników warunkujących nierówności edukacyjne, których dowody widać w badaniach. Np. z polskiej, wykonywanej w 2011 r. przez Instytut Badań Edukacyjnych części Europejskiego Badania Kompetencji Językowych (ESLC), jednoznacznie wynika, że duży wpływ na umiejętności językowe ma otoczenie rodzinne. Obok statusu finansowego i związanego z nim dostępu do korepetytorów czy kursów ważną rolę odgrywają takie czynniki jak możliwość wyjazdów za granicę. Jeśli szkoła publiczna nadal będzie się borykać z problemami, to rozwarstwienie będzie narastać.

A piękne zdanie z Konstytucji RP („Władze publiczne zapewniają obywatelom powszechny i równy dostęp do wykształcenia”) będzie w kontekście języków obcych nadal brzmiało jak żart. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w tematyce społecznej i edukacyjnej. Jest laureatem Nagrody im. Barbary N. Łopieńskiej i – wraz z Bartkiem Dobrochem – nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Trzykrotny laureat… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 41/2018