Jezus woli ryzyko

Ks. Grzegorz Strzelczyk: Żyjemy w kraju, w którym znaczna część społeczeństwa – także duchownych – żyje w dużym lęku. Całkiem niedawno czegoś się dorobiliśmy i strasznie się boimy, że jacyś „oni” nam to zabiorą.

06.11.2017

Czyta się kilka minut

 / KRYSTIAN DOBUSZYŃSKI / NURPHOTO / GETTY IMAGES
/ KRYSTIAN DOBUSZYŃSKI / NURPHOTO / GETTY IMAGES

ARTUR SPORNIAK: Czy istnieje coś takiego jak czysta Ewangelia?

KS. GRZEGORZ STRZELCZYK: Nie możemy abstrahować od pośrednictwa ludzkiej pamięci. Jeżeli istnieje „czysta Ewangelia”, to chyba tylko w zamyśle Bożym – jeszcze nie wcielona. Ewangelia w stanie czystym brzmiała też w ustach Jezusa. Natomiast to, co mamy w Kościele, jest już spisane i zapośredniczone, podlegające także interpretacji. Destylowanie z tego jakiejkolwiek czystszej postaci to będzie tylko ludzki proces interpretacyjny. Obawiam się, że powoływanie się w Kościele na „czystą Ewangelię” może być narzędziem nadużyć.

Często jednak mówimy o postawie ewangelicznej albo że coś jest mniej czy bardziej ewangeliczne. W ten sposób wartościujemy.

Pewne tematy w Nowym Testamencie i w tradycji chrześcijańskiej są fundamentalne – np. obraz Boga, który szuka grzesznika i pragnie mu przebaczyć oraz darować mu nowe życie poprzez śmierć i zmartwychwstanie Chrystusa. To jest dobra nowina w sensie ścisłym. W Nowym Testamencie znajdziemy wiele sformułowań tego wątku z różnymi niuansami i akcentami. Gdy mówimy o postawie ewangelicznej, to zwykle mamy na myśli postawę, która odtwarza w miarę możliwości postawę Chrystusa, czyli gotowość wydania siebie za braci – zwłaszcza tych najmniejszych: tych, którzy się źle mają. W interpretacji starotestamentowych „ubogich Jahwe” Jezus idzie dalej i włącza grzeszników w grono tych, o których Bóg szczególnie się troszczy. Nie bieda materialna jest najgorsza: najbiedniejszy jest grzesznik.

W Nowym Testamencie w dwóch miejscach postawa ewangeliczna jest precyzowana: w spisie błogosławieństw i w wizji sądu ostatecznego z 25. rozdziału Ewangelii wg św. Mateusza. Jak Ksiądz odczytuje słowa z drugiego tekstu: „Idźcie precz ode Mnie, przeklęci, w ogień wieczny, przygotowany diabłu i jego aniołom!”?

Bóg, którego Jezus głosi, jest Bogiem niezwykle trudnym dla człowieka. Wymaga przekroczenia wielu kategorii, którymi się na co dzień posługujemy – np. arytmetycznie rozumianej sprawiedliwości, odpłaty. Można nie chcieć takiego Boga. Można wybrać siebie, albo inne rzeczy. Piekło jest realnym zagrożeniem – dla mnie. Nie wiem, czy dla innych, ale dla mnie na pewno. A im bardziej Bóg jawi się jako ten, który nie załatwia moich spraw, tylko chce, bym załatwiał Jego sprawy, tym się to robi trudniejsze. Gdyby chodziło o przykazania, których spełnianie gwarantowałoby życie, to człowiek by się wysilił i by to zrobił. Im bardziej jednak chodzi o miłość, tym trudniej. Ten Bóg chce wszystkiego. Do dziś nie wiem, czy jestem na to gotów.

Myślę, że o tym jest opis sądu. Uczynki miłosierdzia wymagają przekroczenia i zauważenia drugiego ze względu na Boga.

„Byłem chory, a odwiedziliście Mnie” – to jest dość naturalne. Trudniejsze jest: „Byłem w więzieniu, a przyszliście do mnie”. Niemożliwe zaś okazuje się dla nas, Polaków: „Byłem przybyszem, a przyjęliście mnie”.

Nie wiem, jakie pan ma doświadczenie szpitali, ale odwiedzanie chorych wcale nie jest takie proste. A jak się weźmie pod uwagę historyczny kontekst, kiedy odwiedziny chorego mogły się wiązać z zarażeniem się i utratą życia, to przestajemy mieć do czynienia z prostym wymaganiem. Tak czy siak Jezus domaga się ryzykownych zachowań. Gdy się dzielę dobrami materialnymi, to może mi ich co najwyżej zabraknąć, gdy idę do więzienia w odwiedziny, to mogę zostać potraktowany jako wspólnik. W zasadzie są to zachowania, które żądają od nas zaryzykowania życia.

To jest moment kluczowy. Dobra nowina mówi o tym, że życie dał nam Bóg, dlatego możemy się nie obawiać o jego utratę. „Jeżeli ziarno pszenicy wpadłszy w ziemię nie obumrze, zostaje tylko samo, ale jeżeli obumrze, przynosi plon obfity”. Trzeba przejść przez śmierć, i to nie tylko w symbolicznym znaczeniu chrztu, ale także w decyzjach. A można tego nie chcieć.

Jak się ma Ewangelia do religijności? Religia zaspokaja wiele potrzeb pozareligijnych, np. daje poczucie bezpieczeństwa, a Ewangelia opisana wyżej – raczej nie.

Religijność jest opakowaniem. Mamy naturalną potrzebę religijną pochodzącą z jakichś głębokich warstw odłożonych przez ewolucję. I w dużej mierze to ta potrzeba konfiguruje Ewangelię wewnątrz określonej kultury. Jezus nie zostawił prawie żadnych konkretnych form tego, jak mamy przeżywać swoją wiarę. Te formy rodzą się potem trochę pod wpływem działania Ducha Świętego, a trochę pod wpływem działania owej potrzeby religijnej. Ponieważ są szyte na ludzką miarę, zawsze je „ciągnie” do religii nieco magicznej.

A gdzie to w naszej religijności widać?

Np. na Śląsku jest taka praktyka, by dekorować ołtarze na Boże Ciało brzózkami, które po procesji są zabierane przez ludzi, bo podobno związane jest z nimi jakieś szczególne błogosławieństwo. Jak to interpretować? Błogosławieństwo, które zostało udzielone domom i polom, chcę zapamiętać, dlatego biorę do domu kawałek brzózki? Ale trochę to też jest magia: jak to będę mieć, to będzie mi się lepiej wiodło.

Właściwie każdy element wiary, który się ukonkretnia w jakiejś praktyce, jest narażony na taką dwuznaczność. Kult relikwii może wpaść w magię. Ale może też być przeżywany jako pamiętanie o człowieku, który przeżył życie w sposób godny naśladowania, a teraz wstawia się za nami, byśmy potrafili go naśladować. Eucharystię także można pojmować magicznie. Od tej dwuznaczności nie jesteśmy w stanie się uwolnić. Nie jesteśmy w stanie przeżywać Ewangelii czystej – bez form, a formy zawsze stwarzają zagrożenie dryfu w obszary, które nie są ewangeliczne.

Religia jest wspólnototwórcza, wzmacnia tożsamość kulturową. Stąd pokusa, by ją wykorzystywać przy wzmacnianiu wspólnoty narodowej. Tymczasem Ewangelia jest uniwersalna...

To jest znowu ten moment, w którym trzeba być ostrożnym. Wspólnototwórczość chrześcijaństwa jest wyrazem jego ewangeliczności – chodzi o odpowiedzialność za brata. Pytanie tylko: dokąd sięga moja odpowiedzialność? Czyli kto jest moim bliźnim? Wiadomo, bliższa koszula ciału – naturalnie mamy bardziej bezpośrednią odpowiedzialność za ludzi, którzy są bliżej. Jeżeli zatem „wspólnototwórczość” chrześcijaństwa mówi: „jesteś bardziej odpowiedzialny za tych, którzy są blisko”, to OK. Jeśli jednak mówi: „my (naród) jesteśmy wspólnotą bardziej wybraną niż inne”, to znowu mamy do czynienia z instrumentalizacją.

Czy tak można interpretować hejt na prymasa za słowa o suspendowaniu księży, którzy wybiorą się na antyuchodźcze demonstracje?

Nie śledzę internetowego hejtu.

W ten sposób zareagowały środowiska narodowo-katolickie. Skąd ta nerwowość?

Mam wrażenie, że żyjemy w kraju, w którym znaczna część społeczeństwa żyje w dużym lęku. Całkiem niedawno czegoś się dorobiliśmy i strasznie się boimy, że jacyś „oni” nam to zabiorą. Niestety, lęk ten dotyka i świeckich, i duchownych. Dlatego przestrzeń wiary staje się miejscem, w którym zwieramy szyki. I próbujemy bronić tego, cośmy sobie z niemałym trudem zbudowali. To jest ślepy zaułek, bo to próba zachowania życia. „A kto chce zachować swoje życie na tym świecie, straci je”. W momencie, gdy widzę u siebie czy u innych odruchy ochronne, konserwacyjne czy zabezpieczające, przypominają mi się te Jezusowe słowa i mnie prześladują.

Tymczasem religia zakorzenia w tradycji, daje poczucie ciągłości i stabilizacji.

Chrześcijaństwo nie może funkcjonować poza kulturą. Ono zawsze jest wcielone. Papież Franciszek przypomina, że chrześcijaństwo jest ponadkulturowe co do esencji, ale w konkrecie wyrażone zawsze w danej kulturze. Nie możemy być chrześcijanami poza pewną tradycją: np. polską, albo śląską w moim przypadku. My na Śląsku z większym trudem rozumiemy narrację „bogoojczyźnianą”, bo mamy inaczej budowaną tożsamość. Śląsk nie budował tożsamości „w opozycji”. Wobec kogo miał być w opozycji, skoro byliśmy wymieszani i ze wszystkimi sąsiadami spokrewnieni? A Polacy chyba dość długo budowali tożsamość w opozycji i to jest teraz pewnym ciężarem.

Z jednej strony mamy „Bóg – Honor – Ojczyzna”, z drugiej – uniwersalizm ewangeliczny. Napięcie jest nieuchronne.

Z Polską jest ten problem, że myśmy tej ojczyzny długo nie mieli i znowu się boimy, że ją stracimy. Patrząc z perspektywy Śląska – nie mieliśmy tu zaborów, bo nigdy nie mieliśmy samodzielnej państwowości, ale też chyba nie chcieliśmy mieć. Nie było takiej aspiracji, w związku z czym nikt nam wolności nie zabierał. I nie mamy też odruchu, że musimy jej jakoś skrajnie bronić.

A tu religia może być paliwem...

Dokładnie, gdyż narracja wyzwolenia przez Boga z opresji bardzo się do tego nadaje. Była np. silnym paliwem za komuny.

Wówczas chodziło o sprawy fundamentalne społecznie.

I teraz też niektórzy tak to odbierają. Wielu ludziom, którzy reagują lękowo, wydaje się, że genderyści, lewacy i geje zaraz im zabiorą wolność. Lęk upraszcza – także krzywdząco. Boimy się nieznanego. Na to nakłada się trudność odnalezienia się w nowej rzeczywistości. Zmiany są rzeczywiste, więc i lęk dość uzasadniony. Zmieniający się świat zaczyna domagać się od nich zmiany przyzwyczajeń przejętych z wychowaniem. Czasem – hierarchii wartości. Stąd się bierze odruch obronny, a w nim następuje sięganie po sprawdzone wcześniej narzędzia o proweniencji religijnej.

Religia zaspokaja też potrzebę kultu. Jak się mają do Ewangelii sakramenty?

Realizacja wyzwania Ewangelii jest poza naszymi siłami. Bóg musi nas „dopompować”, żebyśmy byli w stanie tak żyć. Mówimy o łasce, czyli o działaniu Bożym, które nas zmienia, pozostawiając trwałe skutki. Zaczyna się od przebaczenia grzechów, od włączenia nas w życie Chrystusa. Działanie Boga przechodzi przez materię, tzn. przez określone znaki (to jeden z większych ukłonów Boga w stronę człowieka). Dzięki temu w ogóle wiemy, że Bóg do nas dociera. I znów: istotne jest rozróżnienie pomiędzy istotą sakramentu a liturgią, w którą on jest „opakowany”. Już Sobór Trydencki mówił, że Kościół ma władzę zmieniać celebracje stosownie do czasu, miejsca i okoliczności przy równoczesnym zachowaniu istoty. Inaczej mówiąc, jest pewne działanie Boże, które jest związane ze znakiem, ale opakowanie tego konfiguruje się w kulturze.

Przykład?

Różne ryty mszy, a w nich inne symbole, dynamika i wrażliwość. Natomiast istota ta sama.

Co nią jest?

To, że Chrystus wydawszy swoje życie Ojcu, daje się nam za pokarm i z tego mamy nowe życie.

Łaski nie potrafimy doświadczalnie zweryfikować. Rozumiem, że ona zapewnia to, iż nie mogę samemu sobie przypisać ostatecznej skuteczności.

Nie ma możliwości eksperymentalnego sprawdzenia stanu łaski. O tym pisał już św. Tomasz. Nawet osoba będąca w stanie łaski nie ma pewności. Ona może mieć nadzieję, że jest w łasce i ewentualnie może patrzeć na owoce, jeżeli się pojawiają.

Zawsze pozostaje to interpretacją – owe owoce można tłumaczyć inaczej.

Oczywiście, nie ma pewności. Dlatego potrzebne są sakramenty jako znaki. W określonych okolicznościach wiemy, że Bóg zadziałał.

Nie wiemy, wierzymy...

Mamy pewność wiary. Mówiąc o łasce, mówimy o Bożym działaniu. Trudność rozmowy w tych kategoriach polega na tym, by nie być deistą. Trzeba uwierzyć, że Bóg w czasie rzeczywistym działa w świecie i współdziała z naszym działaniem. Czasami je uprzedza, czasami wzmacnia, czasami osłabia. Łaska to nic innego jak efekt Bożego działania w nas. Z jednej strony mamy obsesję na punkcie samodzielności naszego działania i wydaje się nam, że jak coś robimy, to jesteśmy absolutnie autonomiczni, i bardzo tego chcemy pilnować. Z drugiej – ukąszeni jesteśmy deizmem: zdaje nam się, że Bóg w świecie nie działa, bo nie jesteśmy w stanie tego stwierdzić doświadczalnie. Tymczasem mnóstwa rzeczy nie jesteśmy w stanie stwierdzić doświadczalnie.

Miłość?

Na przykład. W ogóle większość rzeczy przyjmujemy na wiarę. Mało kto sprawdza doświadczalnie wszystkie prawdy, które mu mówią w szkole. Człowiek to zwierzę naturalnie ufające. Nieufność jest wyuczona.

Simone Weil zauważyła: „Religia jako źródło pociechy jest przeszkodą dla prawdziwej wiary. W tym sensie ateizm jest oczyszczeniem”.

Jeżeli pojmujemy „pociechę” jako sposób na znieczulenie się, to tak. Można użyć religii jako sposobu na zbudowanie poczucia bezpieczeństwa. Chrześcijaństwo mówi: „Wydaj życie za drugiego. Twoje życie będzie bardziej zagrożone, jeśli tego nie zrobisz”. To wprowadza nas w paradoks. W chrześcijaństwie jest siła, która nas stawia w rozkroku. Nie pozwala zbudować sobie bezpieczeństwa, bo mówi: „jak się bezpiecznie rozsiądziesz, to możesz stracić życie”. Nie wiem tylko, czy akurat ateizm jest oczyszczeniem...

Jako niezgoda na wszelki fałsz w religii.

Chrześcijaństwo czasami trzeba odrzeć z owej atawistycznej religijności. Z tej warstwy, w której religijność jest właśnie sposobem na zabezpieczenie się – żeby piorun walnął nie w moją chatkę, tylko w chatkę sąsiada.

Wewnątrz kościołów czujemy się bezpiecznie i niespieszno nam na peryferie, gdzie wysyła nas Franciszek, bo to teren nieoswojony...

Cała trudność z Ewangelią na tym właśnie polega, że ona oczekuje od nas naśladowania Boga. Tego Boga, który zostawia 99 owiec i idzie za jedną, która się zagubiła. Program minimum to nierobienie Bogu wyrzutów z tego powodu. My jesteśmy chętni do nienawrócenia i do zabezpieczania się. To ciągle fundamentalna pokusa: ocalić własne życie nawet kosztem życia drugiego.

To przecież instynkt samozachowawczy. Ewangelia przekracza naturę?

Jest wezwaniem do przekraczania.

Jak zatem ocenić rewolucyjne ruchy religijne, które w imię Ewangelii odrzucały instytucje?

Takie ruchy pojawiają się w dziejach periodycznie. Chodzi o to, żeby z idei porzucenia nie uczynić ideologii. Widać to dobrze w dziejach ruchu franciszkańskiego i sporu o ubóstwo. Niektórzy twierdzili, że nie wolno niczego posiadać. W takim radykalnym ubóstwie traciło się z oczu, czemu idea ubóstwa ma służyć. Radykalizm stawał się ideą samą w sobie. Każdy taki ruch można popchnąć w stronę ideologiczną.

Czym innym jest to, że od czasu do czasu potrzebujemy reformy Kościoła, czyli przemyślenia, które rzeczy są ważne, a które są mniej ważne, i dlaczego. Gdy następuje wcielenie Ewangelii, z czasem staje się coraz bardziej wygodne, „otłuszcza się”. A wówczas grozi skleroza: „zatwardziałość serca”.

Do jakich przekroczeń wzywa dzisiaj Ewangelia?

Tego nie da się wyznaczyć uniwersalnie, bo dokonuje się na poziomie osobistym. W każdym razie, by być bardziej ewangelicznym, nie trzeba wstępować do zakonu. Przekroczenia dokonują się wewnątrz danego powołania.

Człowiek wstaje rano i ma ileś decyzji do podjęcia. Ewangeliczność rozstrzyga się w tych decyzjach. Każda jest – potencjalnie – tym przekroczeniem. Stąd mamy Dobrego Łotra. „Jezu, wspomnij na mnie, gdy przyjdziesz do swego królestwa” – ten jeden akt zdecydował o wszystkim.

Wiara ma różne wymiary: prywatny, publiczny, intymny. Jak je układać? Biskupi bardzo się irytują, gdy się mówi, że wiara powinna być prywatna.

I słusznie.

Wiara publiczna może być na pokaz.

Może być. A wiara prywatna może być zaprzeczeniem tego, że mamy się nią dzielić. Jeżeli doświadczenie Boga jest jednym z najważniejszych doświadczeń w moim życiu, to nie mogę go schować. Wiara kształtuje relacje – tego nie da się zrobić prywatnie. Ona wpływa na to, jak odnoszę się do bliźniego. Mam opowiedzieć Ewangelię – Jezus nas wzywa do tego, byśmy się dzielili tym właśnie doświadczeniem: dobrą nowiną. A to upublicznia wiarę.©

KS. GRZEGORZ STRZELCZYK jest teologiem, w latach 2004-12 był profesorem Wydziału Teologicznego Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach. Obecnie jest dyrektorem Ośrodka Formacji Diakonów Stałych Archidiecezji Katowickiej.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Kierownik działu Wiara w „Tygodniku Powszechnym”. Ur. 1966 r., absolwent Wydziału Mechanicznego AGH, studiował filozofię na Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie i teologię w Kolegium Filozoficzno-Teologicznym Dominikanów. Opracowanymi razem z… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 46/2017