Jeszcze jeden bóg

Prof. Andrzej Szyjewski, religioznawca: Dla nawracanych Słowian nie było jakościowej różnicy między nowym a dotychczasowymi bogami. Misjonarze przekonywali po prostu: „Nasz Bóg jest silniejszy od waszych”.

09.04.2016

Czyta się kilka minut

Święto Rękawki pod kopcem Krakusa: członek grupy rekonstrukcyjnej w roli słowiańskiego szamana. Kraków, 29 marca 2016 r. / Fot. Beata Zawrzel / REPORTER
Święto Rękawki pod kopcem Krakusa: członek grupy rekonstrukcyjnej w roli słowiańskiego szamana. Kraków, 29 marca 2016 r. / Fot. Beata Zawrzel / REPORTER

MARCIN ŻYŁA: Podobno posłowie celtyccy, zapytani przez Aleksandra Wielkiego o to, czy w związku z jego przewagą militarną czegoś się obawiają, odpowiedzieli: „Niczego, tylko aby niebo nie zawaliło się nam na głowy”. Czy później dla Słowian nadejście chrześcijaństwa również mogło oznaczać kres dotychczasowego świata?

PROF. ANDRZEJ SZYJEWSKI: Było raczej tak, że wiara w Chrystusa stała się dla nich kolejnym elementem ich modelu świata. Model ów obejmował różnych bogów – siły sakralne, które mogły działać na rzecz lub przeciwko ludziom albo pozostawać neutralne. Wszystko zależało od sposobu, w jaki się do tych bogów odwoływano.

„Bóg” jest słowem wspólnym dla wszystkich Słowian. Oznacza „dawcę bogactwa”, „tego, który coś przysparza”. Dla ludzi relacje z bogami były próbą ściągnięcia na siebie owych bogactw. Jeśli dotychczas czczone bóstwa były nieadekwatne do załatwienia konkretnego problemu, zwracano się do nowych. Pojawienie się chrześcijańskiego boga nie niszczyło dotychczasowego modelu świata. Była to raczej zmiana pod hasłem „zobaczymy, co stanie się dalej”.


1050 lat temu Mieszko I przyjął chrześcijaństwo i na zawsze zmienił bieg naszej historii. Ale czy na pewno wiemy dlaczego, gdzie i kiedy się to stało? Zapraszamy w pasjonującą podróż przez mroki najwcześniejszych dziejów Polski | Przeczytaj dodatek "966: ŚWIADECTWO CHRZTU"»


Warto w tym miejscu wspomnieć o powiązaniu układów politycznych z religijnymi. Z punktu widzenia nawracanego plemienia chrzest w pierwszym rzędzie nie oznaczał zmiany przekonań czy świadomości. Na terenach środkowej Europy konkurowało ze sobą wiele różnych, gorzej lub lepiej zorganizowanych sił politycznych. Jedne z nich, które były chrześcijańskie, wykorzystywały proces chrystianizacji do własnych celów – żądały od nawracanych chrztu oraz trybutu. Te dwie rzeczy były ze sobą nierozerwalnie powiązane. Również w umysłach ludzi, którzy podlegali takiemu procesowi. Rozumowali oni zapewne: „Chrzcimy się, ponieważ zostaliśmy podbici i nasz książę musi płacić”.

A zatem na pierwszym przełomie tysiącleci Słowianom przybył po prostu „jeszcze jeden bóg”?

Najprościej rzecz ujmując – tak. Sacrum Słowian było zwielokrotnione. Kolejne postacie boskie – zwłaszcza jeśli szła za nimi siła – były traktowane jako należące do tej samej kategorii sił sakralnych.

Tyle że w chrześcijaństwie mamy do czynienia z Bogiem – jednym jedynym...

To już punkt widzenia teologów chrześcijańskich. Z perspektywy nawracanych nie było jakościowej różnicy między nowym a dotychczasowymi bogami. Tym bardziej że misjonarze nie wdawali się przecież w szczegółowe rozważania teologiczne. Mówili po prostu: „Nasz Bóg jest silniejszy od waszych”. Gdyby próbowali radykalnie „znosić” dotychczasowe wierzenia, kończyłoby się to powstaniami ludowymi.

A jednak zdarzały się ataki na misjonarzy, np. w Prusach.

Z dzisiejszej perspektywy można powiedzieć, że św. Wojciech – bo jego wyprawę mamy w tej chwili głównie na myśli – był fanatykiem. Nie uznawał kompromisów. Musiał uciekać z Pragi, swojej macierzystej diecezji. Na ziemiach polskich nie odniósł większych sukcesów. Chciał nawracać Wieletów, lecz z powodu wojen nie mógł dotrzeć na ich ziemie, skierowano go więc do Prusów. Przybył tam nie znając języka. Nie stała za nim żadna siła militarna. Prawdopodobnie w pewnym momencie złamał jakieś tabu – mówi się o ścięciu świętego drzewa. I musiał za to ponieść stosowną karę.

Wróćmy do „teologii Słowian”. Jakie miejsce zajmował w niej chrześcijański Bóg? Czy wnosił coś prócz samej siły?

Najprościej było go uznać za hipostazę jednego z bogów, którzy byli czczeni dotychczas. Innymi słowy: dopasować do struktury, która już istniała. Punktem wyjścia było rzeczywiście odniesienie się do siły, potęgi, władzy. A zatem – zidentyfikowanie z bóstwem, które zajmowało w panteonie najwyższą pozycję, np. z Perunem lub innym bóstwem zajmującym jego miejsce. Postacią gromowładną, związaną z panowaniem nad niebem, przywoływaną jako bóstwo opiekuńcze dynastii. W podobnym zakresie funkcjonował na początku Chrystus.

Co w nowej religii mogło być dla Słowian najtrudniejsze do zaakceptowania?

Największym problemem był zapewne ekskluzywizm – nakaz przynależności tylko i wyłącznie do wspólnoty chrześcijańskiej, zakaz składania ofiar i kontaktowania się z innymi bóstwami. Ten zakaz łamano zresztą jeszcze przez długi czas. Przewodniki dla spowiedników z tamtych czasów pokazują, że na poziomie kultów domowych składanie ofiar w specjalnych miejscach – np. w gajach czy nad potokami – trwało jeszcze długo.

W wierzeniach tradycyjnych ludów zamieszkujących wtedy Europę nie było zasadniczego podziału na sferę sacrum i profanum – uświęcona była cała rzeczywistość. Jak z tym wyzwaniem poradziło sobie chrześcijaństwo?

Wyjściowo rzeczywistość miała charakter sakralny. Cały świat wypełniały siły, z którymi należało pozostawać w pewnej zależności. Te siły doprowadziły do zaistnienia wszystkich elementów kultury materialnej i duchowej – tego, w jaki sposób zawieramy związek małżeński, spożywamy posiłki itd. Wszystko działo się z ich inspiracji.

Układ ten nie zniknął w momencie wprowadzenia chrześcijaństwa. Z punktu widzenia średniowiecznego chrześcijaństwa rzeczywistość była również pochodzenia boskiego. Nowością był diabeł, dotąd Słowianom nieznany w tej formie. Ich „źli” bogowie także powinni być czczeni.

A raj i piekło?

Oba te terminy są pochodzenia słowiańskiego. Pierwotna nazwa raju mogła brzmieć „wyraj” – chodziło o miejsce inne i cudowne, dokąd na zimę odlatują ptaki czy odchodzą węże. Uznawano też możliwość migracji dusz ludzkich do takiego obszaru. Cyryl z Metodym użyli terminu „raj”, aby przetłumaczyć „paradisio”, musieli więc widzieć pewien związek chrześcijańskiej koncepcji raju z jej słowiańskim odpowiednikiem.

Jeśli chodzi o piekło, był to termin oznaczający smołę, ogień lub coś, co pali. Prawdopodobnie nie mieliśmy jednak do czynienia z wizją zaświatów jako miejsca, gdzie cierpi się za grzechy – pojęcie grzechu bowiem nie istniało. Tym niemniej, rzeczywistość rajska, ów zaświat, widziana była w kategorii trudnego dojścia. Odpowiednikiem greckiego Styksu była u Słowian „rzeka ognista”. Przejście przez nią było niemożliwe; mógł tego dokonać wyłącznie zmarły i tylko wtedy, gdy otrzymał pomoc osoby, która nad tym przejściem czuwała. Jeśli pomocy nie dostawał, pozostawał w naszej rzeczywistości, błąkając się jako duch.

Dusze nie dzieliły więc jednego losu.

Los pośmiertny zależał przede wszystkim od tego, w jaki sposób się umierało. Najgorzej działo się, gdy odprowadzenie ducha zmarłego, podprowadzenie go pod zaświat, okazywało się niemożliwe. Czyli np. gdy ktoś zaginął, utonął, zginął na bagnach; gdy nie było jego zwłok i nie dało się urządzić pogrzebu.

Czy w świecie Słowian mogło dojść do sytuacji znanej z Irlandii, gdzie stary i nowy świat religii współegzystowały ze sobą bardzo długo? Czy mogło powstać chrześcijaństwo słowiańskie, analogiczne do celtyckiego?

Takie chrześcijaństwo zaczęło się nawet pojawiać! Myślę oczywiście o Cyrylu i Metodym. W sytuacji konkurencji między wschodnim a zachodnim chrześcijaństwem, które próbowały zdobyć dla siebie nowe tereny w środkowej i wschodniej Europie, bizantyjczycy uznali, że będą tu przysyłać ludzi działających niezależnie od struktur kościelnych. Cyryl i Metody pochodzili z okolic Salonik, a więc prawdopodobnie wcześnie poznali język Słowian. Potem go dopracowali, wprowadzili alfabet. Można powiedzieć, że dostosowali ofertę chrześcijańską do potrzeb świata słowiańskiego. Czegoś takiego nie było wcześniej ze strony Kościoła zachodniego. Ta strategia odniosła zresztą sukces. Udało się nawrócić Wielkie Morawy – pojawiło się państwo chrześcijańskie, w którym nowa religia nie była uznawana np. za wolę najeźdźców, tylko za pewną propozycję. Kto wie, gdyby warunki sprzyjały, w kolejnych latach mogłoby, być może, powstać coś takiego jak chrześcijaństwo słowiańskie.

Dziś, tysiąc lat po czasach, o których rozmawiamy, mówi się czasem o regresie chrześcijaństwa na naszym kontynencie, o tym, że straci ono wpływy. Czy z perspektywy naukowca wyobraża sobie Pan zniknięcie chrześcijaństwa z Europy?

Doświadczenie religioznawcze pokazuje, że religie pojawiają się i umierają. Może to także dotyczyć chrześcijaństwa. Nie wyobrażam sobie jednak, aby po jego ewentualnym zniknięciu pozostała tutaj niezagospodarowana pustka.

Jesteśmy dziś w zupełnie innej sytuacji, której nie da się porównywać do świata średniowiecznego. Istnieje zapotrzebowanie na układy, które odwoływałyby się do wartości i idei będących też fundamentem chrześcijaństwa. Nie chcę wdawać się tu głębiej w tzw. teorie sekularyzacji, ale niezależnie od zanikania dobrze zorganizowanych instytucji religijnych dokonuje się dziś proces prywatyzacji religii. Współcześni ludzie dysponują całym wachlarzem „możliwości religijnych”, które wykorzystują na różne sposoby. Zawsze jednak będzie istniało coś takiego jak religia – taka już jest natura człowieka. ©℗

Prof. dr hab. ANDRZEJ SZYJEWSKI jest religioznawcą, kierownikiem Zakładu Fenomenologii i Antropologii Religii Instytutu Religioznawstwa UJ. Zajmuje się m.in. teorią mitu i problemem przemian w religiach plemiennych.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Marcin Żyła jest dziennikarzem, od stycznia 2016 do października 2023 r. był zastępcą redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego”. Od początku europejskiego kryzysu migracyjnego w 2014 r. zajmuje się głównie tematyką związaną z uchodźcami i migrantami. W „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 16/2016

Artykuł pochodzi z dodatku „966 – Świadectwo Chrztu