Jeśli przyjdzie ktoś ubogi

Pierwszy raz mieli osiem kanapek – rozdali trzy. Wspólnota Sant’Egidio przyjaźni się z bezdomnymi w polskich miastach już blisko dekadę.

23.04.2017

Czyta się kilka minut

Okolice Dworca Centralnego w Warszawie / Fot. Anna Matlak
Okolice Dworca Centralnego w Warszawie / Fot. Anna Matlak

Na początku brzydziłem się podać rękę. To było rok temu – opowiada. Hubert, student dziennikarstwa, pierwszy raz częstował bezdomnych kanapkami. Najtrudniej było mu się przywitać. – Dzisiaj mogę jechać tramwajem z bezdomnym, który śmierdzi, i daję radę.

Koledzy śmieją się, że zadaje się z żulami. – Ręce myłeś? – pytają. Zimą napisał na swoim blogu (niesystemowi.pl), żeby bezdomnych nie wyrzucać z autobusów. Usłyszał: „Pojeb... cię!?”.

Włosi

Dworzec Główny w Poznaniu, chłodny wiosenny wieczór. Kocur, tak każe na siebie mówić, przychodzi tu co czwartek – członkowie Wspólnoty Sant’Egidio przywożą wtedy kanapki, kawę, herbatę.

– Taaacy ludzie! – Kocur uniósł dłoń do ust i cmoknął. – Bo czy oni muszą to dla nas robić? Nie muszą!

Kocur ma na imię Lech, 63 lata i ochrypły głos. Był kierowcą, mieszkał w Jarocinie z żoną i dziećmi. 17 lat temu małżeństwo mu się rozpadło, od tego czasu jest bezdomnym. – Przez chlanie – Kocur siebie wini za to, że stracił rodzinę i dom.

Koczował na dworcu. Gdy słyszał, jak zapowiadają pociąg do Jarocina, aż go ciarki przechodziły. Teraz nie robi to na nim wrażenia. – Przyzwyczaiłem się.

Henryk, 68 lat, bezdomny od czterech („rozwiodłem się, sprzedałem kawalerkę i poszedłem do kochanicy, a jak kochanica mnie wyrzuciła, zostałem bez domu”), wygląda przez szybę z dworcowej poczekalni. – Będą o dwudziestej pierwszej. Zawsze są punktualni.

Też przychodzi co czwartek po kanapki. – Starają się, żeby chleb był świeży, obłożony szynką, do tego sałata, pomidorek.

Ela, zadbane ciemne włosy, kolczyk w brwiach, z czarnym kundlem na smyczy, nie bierze kanapek. – Przychodzę porozmawiać, bo to są moi przyjaciele. Inni przyjechali, nakarmili i odeszli, a ci pytają: „co słychać?”, „jak się żyje?” – Ela wie, co mówi, bezdomną jest od 26 lat, ponad połowę życia.

Wojtek, „bezdomny od paru lat” (tak się przedstawia, na dworzec przychodzi rzadziej): – Na wskroś pozytywni i inteligentni ci Włosi.

– Jacy Włosi?

– Ci, co kanapki przynoszą.

Licealista

Rok 1968, Rzym. Licealista Andrea Riccardi, lat 18, z dobrego domu, religijny, namawia znajomych, żeby zrobili coś dla biednych. Na bogatym Zachodzie trwa właśnie studencka rewolta: młodzi protestują przeciwko wojnie w Wietnamie, odrzucają konsumpcyjny styl życia, krytykują wyzysk Trzeciego Świata. Andrea i znajomi nie muszą daleko szukać „trzeciego świata” – jest na przedmieściach Rzymu. Między drewnianymi barakami wałęsają się dzieciaki – państwowa oświata nie zapewnia wszystkim edukacji. Rzymscy licealiści po lekcjach odwiedzają baraki i sami uczą dzieci. Pomagają kloszardom, emigrantom.
Zapatrzeni są w pierwszych chrześcijan z Dziejów Apostolskich – gdzie „wszyscy, co uwierzyli, przebywali razem i wszystko mieli wspólne”. I we Franciszka z Asyżu. Na modlitwy zbierają się na Zatybrzu w kościele Sant’Egidio (świętego Idziego, który majątek rozdał ubogim, został pustelnikiem – zostanie ich patronem).

W latach 80. odwiedza ich ksiądz z Mozambiku. Rodacy księdza cierpią głód, a wolontariusze z Sant’Egidio zbierają w Rzymie lekarstwa i żywność. Pierwszy transport wyślą do Afryki samolotem, drugi – statkiem. Słuchają przerażających opowieści o wojnie domowej w Mozambiku: rządzący komuniści walczą z prawicową partyzantką. Pierwszych popiera Związek Radziecki, drugich – USA. Wspólnota organizuje w Rzymie konferencję pokojową, przyjeżdżają przedstawiciele zwaśnionych stron. 4 października 1992 r. podpisują pokój.

Asyż, rok 1986. Koło Jana Pawła II stoją: Dalajlama, prawosławny patriarcha Konstantynopola, arcybiskup anglikański, przedstawiciele judaizmu, islamu, szintoiści, hinduiści. Modlą się o pokój dla świata. Międzyreligijne spotkanie nie wszystkim się w Kościele podoba. Papież się nie zraża – apeluje, by takie spotkania odbywały się co roku w różnych miastach. Wyzwanie podejmuje Wspólnota Sant’Egidio.

Andrea Riccardi jest dziś profesorem historii na rzymskim uniwersytecie, byłym ministrem we włoskim rządzie, „Time” umieścił go na liście „36 współczesnych bohaterów Europy”. Wspólnota Sant’Egidio liczy 60 tys. osób. Działa w 70 krajach. Jest też w Polsce: w Warszawie (od 2008 r.), Krakowie, Chojnie, Poznaniu.

Niedawno we Włoszech pokazano zdjęcie uśmiechniętego syryjskiego chłopca z rysunkiem Morza Śródziemnego i podpisem: „Khaled nie boi się morza, bo przyleciał samolotem dzięki korytarzom humanitarnym”. To najnowsza inicjatywa Wspólnoty – by zmniejszyć ryzyko podróży uchodźców z Syrii na wątłych łodziach, Sant’Egidio wspólnie z Kościołami i rządem sprowadza ich do Włoch samolotami. Andrea Riccardi: „Zdjęcie uśmiechniętej buzi Khaleda w zasadzie wystarczyłoby do przedstawienia wartości korytarzy humanitarnych”. Wzywa: „To wzór do naśladowania”.

W Polsce pomysł podjął Episkopat – do czasu, aż został zniechęcony brakiem zainteresowania ze strony władz.

Ksiądz

– Nie jesteśmy organizacją charytatywną – ks. Mirosław Tykfer jest redaktorem naczelnym „Przewodnika Katolickiego”, założył Sant’Egidio w Poznaniu. – Tu nie chodzi o pomoc, chodzi o przyjaźń. Kanapka to pretekst do spotkania i rozmowy.

Kilkanaście lat wcześniej. Ks. Tykfer studiuje w Rzymie, któregoś dnia zachodzi do kościoła św. Idziego. Słyszy śpiewy, trochę podobne do prawosławnych, nie może się oderwać. Potem ktoś mu powie, że trafił na modlitwy Sant’Egidio.

Do Polski wraca z doktoratem, pracuje na uczelni, jest wikariuszem w parafii. Na plebanię pukają bezdomni, proszą o chleb, pieniądze. Raz chcą się wykąpać – ksiądz ma mszę, zostawia im klucz, a na stoliku stówę. Myślał, że wezmą – mylił się. Przez miesiąc pozwala mieszkać w parafialnej salce Karolowi. Matka alkoholiczka biła go, zajął się nim ojciec, po jego śmierci chłopak brał narkotyki, wylądował na ulicy. Ksiądz Mirek zaprzyjaźnia się z nim, na Boże Narodzenie zabiera do rodziców („po coś stawiamy pusty talerz”).

Styczeń 2016 r. Ks. Tykfer kończy 40 lat, robi bilans życia. Zadowolony nie jest. W przeddzień urodzin postanawia, że założy Wspólnotę Sant’Egidio.

Mówi, że czas był najwyższy. Od dwóch lat był naczelnym, miał coraz mniej kontaktu z duszpasterstwem. Bał się, że pochłonięty pisaniem i redagowaniem, zapomni, iż jest księdzem. – Miałem poczucie pewnej kościelnej bezdomności, a jak zaangażowałem się we wspólnotę, odkryłem, że jestem w samym centrum Kościoła.

Przez pierwsze dwa miesiące tylko się modlą – schronienie znaleźli w kaplicy diecezjalnego Radia Emaus. W Wielki Tydzień jadą do Rzymu; chcą podpatrzeć, jak działa Sant’Egidio. Na dworcu Termini mają rozdawać bezdomnym wspólnie kanapki, kawę, kakao. Myśleli, że bezdomni rzucą się na jedzenie, a oni zaczęli się ściskać z włoskimi wolontariuszami, jak starzy znajomi. Z Rzymu wracają w Niedzielę Wielkanocną. We czwartek idą z kanapkami do poznańskich bezdomnych.

Urodziny

„Sto lat! Sto lat!” – słychać w czwartkowy wieczór na poznańskim dworcu. Kocur ma urodziny. Przyjaciele z Sant’Egidio przynieśli prezent – wełniany sweter. Jubilat z wielkiej torby wyciąga tanią nalewkę i czysty kieliszek.

– Innym razem – wymawia się ks. Mirek.

Tydzień później pytam Kocura, jak spędził urodziny. – Nachlałem się z kolegą.

Hubert: – Nie udają, że nie piją. Ale na spotkania z nami przychodzą trzeźwi. Jak ktoś był raz podpity, to w następny czwartek przepraszał.

Czwartek

Najpierw każą myć ręce, sadzają przy stole, do ręki dostaję nóż. Z Anią, Agnieszką i Maciejem smaruję masłem chleb, obkładam szynką i sałatą. Ania studiowała teologię. W kościele słyszała: „Cokolwiek uczyniliście jednemu z tych moich braci najmniejszych, Mnieście uczynili”. Męczyło ją, że po mszy ludzie jakby o tym zapominali. – Sama też nie wiedziałam, jak pogodzić Ewangelię ze zwykłym życiem.

Przejęła ją historia bezdomnego Sławka. Pochodził z religijnej rodziny, zamieszkał z kobietą z dzieckiem, matka wyrzuciła go z domu, a kiedy związek z kobietą się rozpadł, Sławek trafił na ulicę. „Co z nami jest, że w imię religii możemy wyrzucić z domu własne dziecko?” – dręczyło Anię. – Znalazłam swoje miejsce – mówi dziś. – Wcześniej czułam się w Kościele jak bezdomna.

Łukasz parzy w kuchni kawę i herbatę. Pracuje w hurtowni alkoholi, w każdy czwartek od rana kombinuje, jak się wyrwać wieczorem, żeby iść do bezdomnych. Mówi, że msza raz na tydzień, zachwycanie się piękną liturgią, czytanie pobożnych książek to jeszcze nie chrześcijaństwo. Dopiero tutaj czuje, że „żyje Ewangelią”.

– Czasami nie chce mi się przyjść – przyznaje Maciej, informatyk w amerykańskiej firmie. – Mówię sobie wtedy: „Ale przecież oni tam na mnie czekają”.

Agnieszka, żona Macieja, polonistka, na początku nie była przekonana, czy chce się zajmować bezdomnymi. Na spotkania przychodziła bardziej dla ks. Mirka – znali się od dawna. – Że to moja bajka, przekonałam się dopiero w Rzymie, gdy zobaczyłam, jak tam rozmawiają serdecznie z bezdomnymi.

Agnieszka i Maciej są opiekunami Sant’Egidio w Poznaniu – wspólnota jest świecka, ks. Mirek jest tylko jednym z wolontariuszy. Choć członkowie wspólnoty nie lubią, jak nazywa się ich wolontariuszami. – My nie pomagamy, tylko służymy i tworzymy więzi – tłumaczą. – Te spotkania zmieniają też nas.

Zrobiliśmy dwieście kanapek, Łukasz zaparzył dziesięć termosów kawy i herbaty (na wszystko sami się składają). Czas na modlitwę. „Jeśli przyjdzie do was ktoś ubogi, / nieubrany odpowiednio, bez niczego, / nie pozwólcie, aby stał pod drzwiami, / by ważniejszy zajął jego miejsce” – śpiewają zawsze na początek. Na melodię trochę jak w cerkwi. To ich hymn.

Na miejscu czeka kilkadziesiąt kobiet i mężczyzn. Jedni z plecakami, inni mieszczą dobytek w foliowych torbach. Od niektórych czuć alkoholem, od niektórych moczem.

– Zapraszamy na kanapki! – woła Ania.

Oszołomy

– Dobry wieczór! Mam dla pana kanapkę – odezwał się niepewnie Hubert. Pierwszy raz chodził po Poznaniu i karmił bezdomnych. Na ławce siedział Piotr. Powiedział, że to miłe, że ktoś częstuje go chlebem. Pytał, czy to jednorazowa akcja.

Potem Hubert poznał jeszcze Bogdana. Pamięta, że najtrudniej było mu podać im rękę.

– Było mi trudno wyjść ze swojego komfortu – mówi mi rok później. – Brzydziłem się.

Tamtego wieczora chodzili we trzech. Mieli osiem kanapek – rozdali trzy.

Urszula, Agnieszka i Maciej pierwszy raz przyszli na dworzec. Długo szukali bezdomnych i nic. W końcu spotkali grupkę przed wejściem do dworcowej galerii.

– Mamy dla państwa kanapki – odezwał się Maciej.

– A my mamy piwo – odpowiedziała trochę na odczepnego kobieta z zadbanymi czarnymi włosami i kolczykiem w brwiach (potem dowiedzą się, że to Ela). W jednej ręce trzymała na smyczy psa, w drugiej – otwartą butelkę.

Maciej nie dał za wygraną: – Kanapki pasują do piwa.

Parsknęli śmiechem, zaczęli rozmawiać. Któryś z bezdomnych zagadnął ich o pieniądze. – Zwariowałeś?! – ofuknęła go Ela. – Oni do nas z kanapkami, a ty jeszcze pieniądze od nich chcesz!?

Wieść o tym, że „jakieś oszołomy” rozdają po mieście kanapki, rozeszła się wśród bezdomnych. Bezdomni podpowiedzieli im, że najlepiej spotkać ich na dworcu. Umówili się, że będą przychodzić co czwartek o dwudziestej pierwszej. Przez rok nie opuścili żadnego czwartku. Raz był z nimi Massimiliano Signifredi, odpowiedzialny za Sant’Egidio w Polsce. To wtedy Wojtek, „bezdomny od paru lat”, który na dworcu jest rzadziej, musiał słyszeć włoską mowę.

Modesta

Luty, sobota, na dworze mróz. W kaplicy Radia Emaus ludzie z Sant’Egidio i ze trzydziestu znajomych z dworca. Za chwilę msza za Ewę i innych zmarłych tej zimy bezdomnych.

– Modlimy się za nich nie w listopadzie, gdy wszyscy chodzimy na groby – tłumaczy Agnieszka. – Ale w lutym, bo zimą odchodzi najwięcej bezdomnych.

34 lata wcześniej, ostatni dzień stycznia. Na rzymskim dworcu Termini umiera bezdomna Modesta Valenti. Karetka nie zabrała jej do szpitala, bo „była brudna”. Od tego czasu członkowie Sant’Egidio na całym świecie modlą się co roku zimą za zmarłych bezdomnych.

W Poznaniu mszę odprawia biskup Damian Bryl. W kazaniu mówi: „Może ich życie nie zawsze było piękne, ale każdy człowiek zasługuje na szacunek”.

Ewa przychodziła na dworzec, brała kanapki dla Marka – swojego męża (ktoś go pobił i leżał w szpitalu). Potem przestała się pojawiać. Po dwóch tygodniach policja znalazła ją martwą. Poszli na pogrzeb.

Po kazaniu biskupa każdy może podejść do ołtarza i zapalić świeczkę za Ewę albo za innego zmarłego.

Dycha

Kocur raz do Macieja: – Jestem w ciężkiej sytuacji. Pożycz dychę.

Maciej nie wie, co zrobić – w Sant’Egidio nie dają bezdomnym pieniędzy. Ale łamie się. – Tylko nikomu nie mów – prosi Kocura.

W następny czwartek Kocur daje mu pieniądze. – Gdybym ci nie oddał, to by znaczyło, że cię nie szanuję.

– Honorowy jesteś – przypominam Kocurowi historię z „dychą”.

– Kurewsko!

Książka

– Widzimy się ostatni raz. Jutro skoczę z mostu.

Skoczyć chce Marek, bezdomny 50-latek. Zwierza się Hubertowi.

– Do jutra! – mówi Hubert, gdy się rozchodzą. – Przyniosę ci książki. (W domu cały wieczór myśli o Marku).

Na drugi dzień spotyka Marka w tym samym miejscu, jest z nim Beata. – Może to ona uratowała mu życie? – zastanawia się dziś. – A może to, że powiedziałem mu, że się spotkamy i będę miał dla niego książki?

Przyniósł mu „Katedrę w Barcelonie” Ildefonsa Falconesa i opowieść o lądowaniu aliantów w Normandii – Marek lubi książki historyczne. Rozmów z niedoszłymi samobójcami Hubert miał już kilka przez ten rok. Płaczą, że zostawiła ich kobieta, że nic im w życiu nie wychodzi, że ktoś bliski umarł.

– Zwykli ludzie zakładają różne maski, udają kogoś, kim nie są – sądzi Hubert. – Bezdomni są autentyczni. Nie uważają się za świętych.

Gdy wspominali Dzień Kobiet, Kocur opowiadał mu o byłej żonie. Mówił: – Niektórzy robią ze swoich byłych dziewczyn największe ku... A to pewnie były fajne babki. Tak jak moja.

Szpital

W Wigilię Agnieszka słyszy, że z Bogdanem jest źle. Jest coraz słabszy, schudł. Podejrzewają, że ma złośliwego guza. Po świętach jedzie z nim do szpitala. Bogdan jest ubezpieczony, na recepcji każą mu iść do lekarza rodzinnego. Agnieszka wymusza, żeby przyjął go lekarz w szpitalu. Mówią, że ma czekać w kolejce. Czekają sześć godzin. Bogdan wchodzi do gabinetu i po minucie wychodzi – lekarz też każe mu iść do rodzinnego.

– Nawet go pan nie zbada? – Agnieszka nie odpuszcza.

Bogdanowi robią badania – wychodzi, że ma gruźlicę. Przyjmują na oddział.

– Uratowałaś mu życie – mówię Agnieszce.

– Zrobiłam to, co uważałam za słuszne.

Koloratka

„Skąd jesteście?” – pytają ich na początku bezdomni. Najpierw mówią, że są grupą znajomych. Potem, że z Kościoła. „Z Zielonego?” – bezdomni tak mówią o Kościele zielonoświątkowym (w centrum Poznania zielonoświątkowcy rozdają darmową zupę). Gdy dowiadują się, że z katolickiego, dziwią się. Kościół katolicki kojarzy im się z Caritas.

– Nie nawracamy ich, nie mówimy, jak mają żyć – mówi Maciej. – Chcemy im tylko towarzyszyć przez tę godzinę w tygodniu.
Ks. Mirek pokazał się po raz pierwszy w koloratce w Wigilię (odbywała się na jednej z plebanii). Zdziwili się, że jest duchownym. Kocur przestał się do niego odzywać. Potem mu przeszło.

Zaproszenie

Poranek. Ks. Tykfer spieszy na pociąg. – Cześć, Mirek! – na dworcu zauważył go bezdomny Jurek.

– Chodź, napijemy się kawy i zjemy słodką bułkę – zaprasza ksiądz.

Jurek się uśmiecha: – Ale dzisiaj ja stawiam. ©

Imiona niektórych bohaterów zostały zmienione.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 18-19/2017