Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Być może nie przypadkiem w ostatnich trzech tomikach Adama Zagajewskiego znalazło się kilka wierszy-autoportretów. Poeta dojrzały odczuł konieczność spojrzenia na samego siebie. W przeciwieństwie do lirycznego wyznania, wyśpiewywania własnych doznań, autoportret jest spojrzeniem zdystansowanym. Malarz patrzy w lustro i sprawdza szczegóły, kształty, patrzy na siebie jak na modela, którego rysy i charakter chce odtworzyć. Tak przedstawiał siebie Zagajewski w 1999 roku: "Między komputerem, ołówkiem i maszyną do pisania / schodzi mi pół dnia. Kiedyś zrobi się z tego pół wieku. / Mieszkam w obcych miastach i niekiedy rozmawiam / z obcymi ludźmi o rzeczach, które są mi obce" ("Autoportret").
Portretowany w tych wersach przypomina nieco Maltego, bohatera powieści Rilkego, samotnie przemierzającego ulice Paryża i intensywnie doznającego tego, co widzialne. Z pewnością jednak jest to Malte dojrzalszy, spokojniejszy, uzbrojony w dystans i ironię. "Czytam poetów, żywych i umarłych, uczę się od nich / wytrwałości, wiary i dumy. Próbuję zrozumieć / wielkich filozofów - najczęściej udaje mi się uchwycić tylko strzępy ich drogocennych myśli. / Lubię chodzić na długie spacery paryskimi ulicami / i patrzeć na moich bliźnich, ożywionych zazdrością, / pożądaniem lub gniewem" - deklarował Zagajewski, obcy, daleki, zamyślony, a jednak jakoś szczęśliwy w swojej kontemplacji, w świecie zmysłów, który przynosi rozkosze: muzykę, pływanie, szybką jazdę rowerem, zapachy ziół, widok ukochanej twarzy.
W "Antenach", tomie z 2005 roku, znajdujemy natomiast "Autoportret, nie wolny od wątpliwości", w którym pisarz kwestionuje samego siebie: "W południe przepełnia cię entuzjazm, / wieczorem brak ci śmiałości / by spojrzeć na zapisaną stronicę. / Zawsze za dużo albo za mało, / podobnie jak u tych pisarzy / którzy cię nieraz irytują". Jest tu jeszcze "Autoportret w małym muzeum" i "Mały autoportret (czerwiec)", gdzie poeta patrzy na siebie jakby z góry, podczas spaceru krakowską aleją Waszyngtona, w chwili bezinteresownej radości z zapachu powietrza, pory roku, stanu przyrody.
W wierszach Zagajewskiego z ostatnich kilku lat wiele jest kontemplacji, zdziwienia i zachwytu. Są to jednak, jak powtarza poeta, momenty rzadkie, przetykane długim oczekiwaniem. "Poezja jest poszukiwaniem blasku", poza tymi krótkimi chwilami właściwie niedosiężna. "Marzę o absolutnym skupieniu - pisał Zagajewski w zadedykowanym Derekowi Walcottowi wierszu "Pokój" - gdybym je znalazł / zapewne przestałbym oddychać. / Może to dobrze, że tak niewiele mi się udaje". Ale jakby na pocieszenie pozostaje bogaty, ulotny świat zmysłów: kosy, jerzyki, maliny, akacje i piwonie. Wiolonczela, ciepłe morze. Zagajewski zdaje się pytać: czy to mało? Czy chwila, kiedy wydaje nam się albo naprawdę pojęliśmy coś ważnego, kiedy "błyśnie flesz", nie jest wyjątkową obietnicą? Czy nie warto na to czekać, o to się starać, chociaż zdarza się to zwykle nieoczekiwanie i niezasłużenie? Czy pocieszenie dane przez muzykę, przyrodę, gotyckie katedry nie wystarczy?
Można by dosłuchać się nuty pięknoduchostwa w opisywanych przez Zagajewskiego "słodkich dniach czerwca", zachodach słońca i czereśniach, gdyby nie to, że wszystko to stanowi część "zwyczajnego życia". "Nasze życie jest zwyczajne, / przeczytałem w pomiętej gazecie / którą ktoś zostawił na ławce. (...) Czarne kina łakną światła. / Lasy oddychają gorączkowo, / obłoki cicho śpiewają, / wilga modli się o deszcz. / Zwyczajne życie łaknie" ("Zwyczajne życie"). Tak cenne dla Zagajewskiego chwile skupienia pojawiają się nie tylko nad brzegami ciepłych mórz, ale także w miejscach drugorzędnych, przybrudzonych węglowym pyłem. Przypominają czasem fotografie, na przykład ze Śląska, gdzie świeża zieleń, kwitnące drzewo zdają się wskazywać na inny adres: Italia, Japonia? Ale w tym cały dramatyzm, uroda takiego obrazu: czasem na śmietniku, wśród gruzów, na biało kwitnie śliwa, absolutnie piękna.
Z pewnym zdziwieniem poeta wspomina dzieciństwo, spędzone na Górnym Śląsku: "Oczywiście, to były / rodzinne wycieczki w lecie, / pikniki nad czarnym kanałem, / (dawniej imienia Adolfa Hitlera) (...) Gdyby ktoś mi wtedy powiedział / że to jest dzieciństwo, / nie uwierzyłbym" ("How High the Moon"). Dzieciństwo, młodość to czas bardziej intensywnego postrzegania, chłonności, kiedy zanieczyszczony strumyk wystarczy za rzekę, a sukienka z firanki za kreację balową. Z pewnością jest w tym smutna ironia, że Miłosz mógł wspominać "rzeki, w których pływałem za młodu", Zagajewskiemu zaś pozostaje Kanał Gliwicki, Kłodnica i miejskie skwery. Nie jest przecież jednak sprawą wstydliwą, że kępa egzotycznych roślin w szklanym pawilonie w parku mogła być budzącym wrażliwość olśnieniem "w tym niewielkim, czarnym mieście, twoim mieście, / w którym nawet pociągi zatrzymywały się niechętnie" ("Palmiarnia").
Zagajewski przywołuje nie tylko zapachy żywicy w Prowansji, ale także "kwaśny zapach benzyny, słodki zapach nudy" ("Elegia"); kreśli obrazy niepoetyckie, nieomal turpistyczne, bo przecież sprawy o decydującym znaczeniu zdarzały się często w brzydkich, niestosownych dekoracjach. Nie chodzi o to, że dzieciństwo na szarym, okaleczonym przez wojnę Górnym Śląsku usprawiedliwia czy uzasadnia późniejszy wzmożony zachwyt "piękną Garonną" czy doliną Rodanu. Jednak napięcie w wierszach Zagajewskiego bierze się z ostrego widzenia ułomnego świata, gdzie sąsiadują piękno i brzydota, pospolitość i szlachetność, gdzie niewyobrażalne okrucieństwo jest zawsze gdzieś blisko. "Czarna rzeka płynęła przez park. / (...) Tam gdzie śpiewały kosy mieściła się dawniej filia obozu w Oświęcimiu, a pod trawą / pochowano bandaże z rosyjskiego szpitala, / dlatego łąka była wzdęta, wysoka" ("Czarna rzeka").
"Poezja wzywa do wyższego życia, / ale to, co niskie jest równie wymowne, / głośniejsze niż język indoeuropejski, / silniejsze niż moje książki i płyty" ("Houston, szósta po południu"). Być może największą siłą ostatnich wierszy Zagajewskiego jest świadomość, że to, co piękne, jest tylko cienką strużką w morzu pospolitości, a to, co przerażające, odbiera mowę. Wiersz "Spróbuj opiewać okaleczony świat" poruszył Amerykanów po tragedii 11 września, chociaż został napisany wcześniej, bez związku z tymi wydarzeniami. "Pamiętaj o długich dniach czerwca / i o poziomkach, kroplach wina rosé". Pamięć o ranie, o okaleczeniu, o uchodźcach, którzy w każdej chwili uciekają z jakiegoś objętego wojną kraju, to coś więcej niż usprawiedliwienie dla zachwytu muzyką, miętą, wiosną, obecnością bliskiej osoby.
W maju 2008 roku Zagajewski kreśli kolejny "Autoportret" - już nie ekstatyczny ani kontemplacyjny, ale poszukujący. Obserwuje siebie z boku, kątem oka, z cierpkim poczuciem humoru: "Jest coraz starszy. Kostiumy zużyte. Dużo czyta, niekiedy ginie / w książkach jak Indianie w nieprzebytej dżungli. Powtarza się". Wydaje się, że portretowany nie poznaje siebie, musi się przekonać, pogodzić z własnym, pełnym sprzeczności obliczem: "Ale to przecież ja, wciąż ja, wiecznie poszukujący / i bezkształtny, to ciągle ja, każdy poranek otwiera / nowy błyszczący rozdział i nie potrafi go zakończyć, to ja / na ulicy, na dworcu, to ja słuchający płaczu dziecka, śmiechu studentów".
Dla czytelników oswojonych przede wszystkim z nowszą poezją Zagajewskiego zaskoczeniem mogą być wiersze z lat 70. Zagajewski kojarzy się dziś raczej z frazą: "To miasto jest ciche o zmierzchu / gdy blade gwiazdy budzą się z omdlenia" ("Miasto, w którym chciałbym zamieszkać") aniżeli z otwarciem wiersza "Miasto" z tomu "Komunikat" (rok 1972): "Miasto jest poczekalnią w której codziennie / umierasz na szczurzą chorobę przymykania oczu". Język jego wczesnych wierszy jest ostry, mocny, uprawia podwójną grę: "(...) wiem jakie to wspaniałe / biec razem z innymi, później zostaję sam, / w ustach mam smak popiołu i słyszę / kłamstwa ironiczny głos". Zagajewski pozostaje jednak daleko od lingwistycznych akrobacji, jakie wówczas uprawiali choćby Barańczak i Krynicki. Pisze obrazem, jak choćby w "Małej piosence o cenzurze": "Tyś jest, cenzuro, wcale nie taka straszna / Nie kazamaty, ani krople słonej wody / Co płyną po ciemnych i kamiennych ścianach, / Nie świst pejcza i krwawe zaklęcia / Tylko słońce w firankach / jesionowe biurko, / wesoło gwiżdże czajnik, kawy domowy zapach / W kątach się rozpiera i słychać wysoki / Perlisty śmiech zażywnej urzędniczki / Która trzyma w ręku zwyczajne nożyczki".
Co się stało z tym młodym, zbuntowanym poetą? Najprościej można by powiedzieć: przydarzyła mu się paryska emigracja, a wkrótce potem wolność, zwycięstwo, nie było już sprawy, w którą warto było się angażować. Ale przecież właśnie wtedy od kwestii doraźnych można było nareszcie przejść do pytań podstawowych. W tomie "Oda do wielości" (1982) Zagajewski pisał: "Czym / jest talent wobec żelaza, czym jest / myśl wobec munduru, czym jest muzyka / wobec pałki, czym jest radość wobec / strachu" ("Żelazo"). I nastąpił powrót do tego, co przegrywa z pałką; znów można pisać liryki o miłości, o dzikich czereśniach, o pragnieniu (metafizycznym? erotycznym? epistemologicznym?). Nie znaczy to, że pozostaje tylko urok widzialnego świata.
"Wciąż trwa dzielenie" - napisał Zagajewski w wierszu "Wędrowiec" (z tomu "Jechać do Lwowa"). W dworcowej poczekalni poeta siada pomiędzy grupką pijaków a parą bogatych staruszków: "Zatrzymuję się na moment / niepewny do którego przyłączyć się / cierpienia. / Wreszcie siadam pośrodku, / czytam. Jestem sam, ale nie samotny. / Wędrowiec, który nie wędruje". Zagajewski z późnych wierszy wydaje się najbardziej podobny do tego wędrowca, samego, lecz nie samotnego, obserwatora, niegotowego gdziekolwiek się przyłączyć, nieco wyobcowanego, najlepiej czującego się w przestrzeni wierszy, cudzych i własnych, którego zmysły są wyostrzone. Próbującego opisywać "okaleczony świat". W końcu, jest także podobny do siebie z "Autoportretu w samolocie" z najnowszego tomu "Niewidzialna ręka" (2009):
(...) Trzymam głowę w dłoniach,
jakbym chciał ją uchronić od zniszczenia.
Widziany z zewnątrz, mogę się zapewne
wydawać nieruchomy, nieomal
martwy,
zrezygnowany, godny współczucia.
Ale to nieprawda - jestem wolny,
może nawet szczęśliwy.
Tak, trzymam w dłoniach
moją ciężką głowę
lecz w niej właśnie rodzi się wiersz.
Adam Zagajewski, Wiersze wybrane Kraków 2010, Wydawnictwo a5, Biblioteka Poetycka pod redakcją Ryszarda Krynickiego, tom 67.