Jerzyki, czereśnie i okaleczony świat

Wybór wierszy z twórczości obejmującej ponad cztery dekady to zadanie na czas dojrzałości. Można sobie wyobrazić, że dla poety jest to rodzaj rachunku sumienia, porządków w domu, a także forma autobiografii. Spojrzenie wstecz, na rozwój własnej wyobraźni, języka, ale także próba stworzenia całości, nadania kształtu dziełu. Odpadają utwory, które z perspektywy czasu wydają się słabsze, mniej znaczące. Pozostają te, które autor uważa za najistotniejsze dla swojej drogi.

30.06.2010

Czyta się kilka minut

Być może nie przypadkiem w ostatnich trzech tomikach Adama Zagajewskiego znalazło się kilka wierszy-autoportretów. Poeta dojrzały odczuł konieczność spojrzenia na samego siebie. W przeciwieństwie do lirycznego wyznania, wyśpiewywania własnych doznań, autoportret jest spojrzeniem zdystansowanym. Malarz patrzy w lustro i sprawdza szczegóły, kształty, patrzy na siebie jak na modela, którego rysy i charakter chce odtworzyć. Tak przedstawiał siebie Zagajewski w 1999 roku: "Między komputerem, ołówkiem i maszyną do pisania / schodzi mi pół dnia. Kiedyś zrobi się z tego pół wieku. / Mieszkam w obcych miastach i niekiedy rozmawiam / z obcymi ludźmi o rzeczach, które są mi obce" ("Autoportret").

Portretowany w tych wersach przypomina nieco Maltego, bohatera powieści Rilkego, samotnie przemierzającego ulice Paryża i intensywnie doznającego tego, co widzialne. Z pewnością jednak jest to Malte dojrzalszy, spokojniejszy, uzbrojony w dystans i ironię. "Czytam poetów, żywych i umarłych, uczę się od nich / wytrwałości, wiary i dumy. Próbuję zrozumieć / wielkich filozofów - najczęściej udaje mi się uchwycić tylko strzępy ich drogocennych myśli. / Lubię chodzić na długie spacery paryskimi ulicami / i patrzeć na moich bliźnich, ożywionych zazdrością, / pożądaniem lub gniewem" - deklarował Zagajewski, obcy, daleki, zamyślony, a jednak jakoś szczęśliwy w swojej kontemplacji, w świecie zmysłów, który przynosi rozkosze: muzykę, pływanie, szybką jazdę rowerem, zapachy ziół, widok ukochanej twarzy.

W "Antenach", tomie z 2005 roku, znajdujemy natomiast "Autoportret, nie wolny od wątpliwości", w którym pisarz kwestionuje samego siebie: "W południe przepełnia cię entuzjazm, / wieczorem brak ci śmiałości / by spojrzeć na zapisaną stronicę. / Zawsze za dużo albo za mało, / podobnie jak u tych pisarzy / którzy cię nieraz irytują". Jest tu jeszcze "Autoportret w małym muzeum" i "Mały autoportret (czerwiec)", gdzie poeta patrzy na siebie jakby z góry, podczas spaceru krakowską aleją Waszyngtona, w chwili bezinteresownej radości z zapachu powietrza, pory roku, stanu przyrody.

W wierszach Zagajewskiego z ostatnich kilku lat wiele jest kontemplacji, zdziwienia i zachwytu. Są to jednak, jak powtarza poeta, momenty rzadkie, przetykane długim oczekiwaniem. "Poezja jest poszukiwaniem blasku", poza tymi krótkimi chwilami właściwie niedosiężna. "Marzę o absolutnym skupieniu - pisał Zagajewski w zadedykowanym Derekowi Walcottowi wierszu "Pokój" - gdybym je znalazł / zapewne przestałbym oddychać. / Może to dobrze, że tak niewiele mi się udaje". Ale jakby na pocieszenie pozostaje bogaty, ulotny świat zmysłów: kosy, jerzyki, maliny, akacje i piwonie. Wiolonczela, ciepłe morze. Zagajewski zdaje się pytać: czy to mało? Czy chwila, kiedy wydaje nam się albo naprawdę pojęliśmy coś ważnego, kiedy "błyśnie flesz", nie jest wyjątkową obietnicą? Czy nie warto na to czekać, o to się starać, chociaż zdarza się to zwykle nieoczekiwanie i niezasłużenie? Czy pocieszenie dane przez muzykę, przyrodę, gotyckie katedry nie wystarczy?

Można by dosłuchać się nuty pięknoduchostwa w opisywanych przez Zagajewskiego "słodkich dniach czerwca", zachodach słońca i czereśniach, gdyby nie to, że wszystko to stanowi część "zwyczajnego życia". "Nasze życie jest zwyczajne, / przeczytałem w pomiętej gazecie / którą ktoś zostawił na ławce. (...) Czarne kina łakną światła. / Lasy oddychają gorączkowo, / obłoki cicho śpiewają, / wilga modli się o deszcz. / Zwyczajne życie łaknie" ("Zwyczajne życie"). Tak cenne dla Zagajewskiego chwile skupienia pojawiają się nie tylko nad brzegami ciepłych mórz, ale także w miejscach drugorzędnych, przybrudzonych węglowym pyłem. Przypominają czasem fotografie, na przykład ze Śląska, gdzie świeża zieleń, kwitnące drzewo zdają się wskazywać na inny adres: Italia, Japonia? Ale w tym cały dramatyzm, uroda takiego obrazu: czasem na śmietniku, wśród gruzów, na biało kwitnie śliwa, absolutnie piękna.

Z pewnym zdziwieniem poeta wspomina dzieciństwo, spędzone na Górnym Śląsku: "Oczywiście, to były / rodzinne wycieczki w lecie, / pikniki nad czarnym kanałem, / (dawniej imienia Adolfa Hitlera) (...) Gdyby ktoś mi wtedy powiedział / że to jest dzieciństwo, / nie uwierzyłbym" ("How High the Moon"). Dzieciństwo, młodość to czas bardziej intensywnego postrzegania, chłonności, kiedy zanieczyszczony strumyk wystarczy za rzekę, a sukienka z firanki za kreację balową. Z pewnością jest w tym smutna ironia, że Miłosz mógł wspominać "rzeki, w których pływałem za młodu", Zagajewskiemu zaś pozostaje Kanał Gliwicki, Kłodnica i miejskie skwery. Nie jest przecież jednak sprawą wstydliwą, że kępa egzotycznych roślin w szklanym pawilonie w parku mogła być budzącym wrażliwość olśnieniem "w tym niewielkim, czarnym mieście, twoim mieście, / w którym nawet pociągi zatrzymywały się niechętnie" ("Palmiarnia").

Zagajewski przywołuje nie tylko zapachy żywicy w Prowansji, ale także "kwaśny zapach benzyny, słodki zapach nudy" ("Elegia"); kreśli obrazy niepoetyckie, nieomal turpistyczne, bo przecież sprawy o decydującym znaczeniu zdarzały się często w brzydkich, niestosownych dekoracjach. Nie chodzi o to, że dzieciństwo na szarym, okaleczonym przez wojnę Górnym Śląsku usprawiedliwia czy uzasadnia późniejszy wzmożony zachwyt "piękną Garonną" czy doliną Rodanu. Jednak napięcie w wierszach Zagajewskiego bierze się z ostrego widzenia ułomnego świata, gdzie sąsiadują piękno i brzydota, pospolitość i szlachetność, gdzie niewyobrażalne okrucieństwo jest zawsze gdzieś blisko. "Czarna rzeka płynęła przez park. / (...) Tam gdzie śpiewały kosy mieściła się dawniej filia obozu w Oświęcimiu, a pod trawą / pochowano bandaże z rosyjskiego szpitala, / dlatego łąka była wzdęta, wysoka" ("Czarna rzeka").

"Poezja wzywa do wyższego życia, / ale to, co niskie jest równie wymowne, / głośniejsze niż język indoeuropejski, / silniejsze niż moje książki i płyty" ("Houston, szósta po południu"). Być może największą siłą ostatnich wierszy Zagajewskiego jest świadomość, że to, co piękne, jest tylko cienką strużką w morzu pospolitości, a to, co przerażające, odbiera mowę. Wiersz "Spróbuj opiewać okaleczony świat" poruszył Amerykanów po tragedii 11 września, chociaż został napisany wcześniej, bez związku z tymi wydarzeniami. "Pamiętaj o długich dniach czerwca / i o poziomkach, kroplach wina rosé". Pamięć o ranie, o okaleczeniu, o uchodźcach, którzy w każdej chwili uciekają z jakiegoś objętego wojną kraju, to coś więcej niż usprawiedliwienie dla zachwytu muzyką, miętą, wiosną, obecnością bliskiej osoby.

W maju 2008 roku Zagajewski kreśli kolejny "Autoportret" - już nie ekstatyczny ani kontemplacyjny, ale poszukujący. Obserwuje siebie z boku, kątem oka, z cierpkim poczuciem humoru: "Jest coraz starszy. Kostiumy zużyte. Dużo czyta, niekiedy ginie / w książkach jak Indianie w nieprzebytej dżungli. Powtarza się". Wydaje się, że portretowany nie poznaje siebie, musi się przekonać, pogodzić z własnym, pełnym sprzeczności obliczem: "Ale to przecież ja, wciąż ja, wiecznie poszukujący / i bezkształtny, to ciągle ja, każdy poranek otwiera / nowy błyszczący rozdział i nie potrafi go zakończyć, to ja / na ulicy, na dworcu, to ja słuchający płaczu dziecka, śmiechu studentów".

Dla czytelników oswojonych przede wszystkim z nowszą poezją Zagajewskiego zaskoczeniem mogą być wiersze z lat 70. Zagajewski kojarzy się dziś raczej z frazą: "To miasto jest ciche o zmierzchu / gdy blade gwiazdy budzą się z omdlenia" ("Miasto, w którym chciałbym zamieszkać") aniżeli z otwarciem wiersza "Miasto" z tomu "Komunikat" (rok 1972): "Miasto jest poczekalnią w której codziennie / umierasz na szczurzą chorobę przymykania oczu". Język jego wczesnych wierszy jest ostry, mocny, uprawia podwójną grę: "(...) wiem jakie to wspaniałe / biec razem z innymi, później zostaję sam, / w ustach mam smak popiołu i słyszę / kłamstwa ironiczny głos". Zagajewski pozostaje jednak daleko od lingwistycznych akrobacji, jakie wówczas uprawiali choćby Barańczak i Krynicki. Pisze obrazem, jak choćby w "Małej piosence o cenzurze": "Tyś jest, cenzuro, wcale nie taka straszna / Nie kazamaty, ani krople słonej wody / Co płyną po ciemnych i kamiennych ścianach, / Nie świst pejcza i krwawe zaklęcia / Tylko słońce w firankach / jesionowe biurko, / wesoło gwiżdże czajnik, kawy domowy zapach / W kątach się rozpiera i słychać wysoki / Perlisty śmiech zażywnej urzędniczki / Która trzyma w ręku zwyczajne nożyczki".

Co się stało z tym młodym, zbuntowanym poetą? Najprościej można by powiedzieć: przydarzyła mu się paryska emigracja, a wkrótce potem wolność, zwycięstwo, nie było już sprawy, w którą warto było się angażować. Ale przecież właśnie wtedy od kwestii doraźnych można było nareszcie przejść do pytań podstawowych. W tomie "Oda do wielości" (1982) Zagajewski pisał: "Czym / jest talent wobec żelaza, czym jest / myśl wobec munduru, czym jest muzyka / wobec pałki, czym jest radość wobec / strachu" ("Żelazo"). I nastąpił powrót do tego, co przegrywa z pałką; znów można pisać liryki o miłości, o dzikich czereśniach, o pragnieniu (metafizycznym? erotycznym? epistemologicznym?). Nie znaczy to, że pozostaje tylko urok widzialnego świata.

"Wciąż trwa dzielenie" - napisał Zagajewski w wierszu "Wędrowiec" (z tomu "Jechać do Lwowa"). W dworcowej poczekalni poeta siada pomiędzy grupką pijaków a parą bogatych staruszków: "Zatrzymuję się na moment / niepewny do którego przyłączyć się / cierpienia. / Wreszcie siadam pośrodku, / czytam. Jestem sam, ale nie samotny. / Wędrowiec, który nie wędruje". Zagajewski z późnych wierszy wydaje się najbardziej podobny do tego wędrowca, samego, lecz nie samotnego, obserwatora, niegotowego gdziekolwiek się przyłączyć, nieco wyobcowanego, najlepiej czującego się w przestrzeni wierszy, cudzych i własnych, którego zmysły są wyostrzone. Próbującego opisywać "okaleczony świat". W końcu, jest także podobny do siebie z "Autoportretu w samolocie" z najnowszego tomu "Niewidzialna ręka" (2009):

(...) Trzymam głowę w dłoniach,

jakbym chciał ją uchronić od zniszczenia.

Widziany z zewnątrz, mogę się zapewne

wydawać nieruchomy, nieomal

martwy,

zrezygnowany, godny współczucia.

Ale to nieprawda - jestem wolny,

może nawet szczęśliwy.

Tak, trzymam w dłoniach

moją ciężką głowę

lecz w niej właśnie rodzi się wiersz.

Adam Zagajewski, Wiersze wybrane Kraków 2010, Wydawnictwo a5, Biblioteka Poetycka pod redakcją Ryszarda Krynickiego, tom 67.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 26/2010

Artykuł pochodzi z dodatku „Książki w Tygodniku 5 (26/2010)