Jerzy Giedroyc wobec przełomu

Pochłonięty pracą polityczną i redaktorską, Jerzy Giedroyc bacznie śledził zmiany zachodzące nad Wisłą, których osąd wyostrzał dystans niemal 1600 km, dzielący Maisons-Laffitte od Warszawy.

19.11.2013

Czyta się kilka minut

Jerzy Giedroyc podlewający ogród w Maisons-Laffitte, 1956 r. Dzięki uprzejmości Fundacji Kultury Paryskiej. To i wiele innych zdjęć – na wystawie w Instytucie im. Jerzego Grotowskiego we Wrocławiu. / Fot. Henryk Giedroyc
Jerzy Giedroyc podlewający ogród w Maisons-Laffitte, 1956 r. Dzięki uprzejmości Fundacji Kultury Paryskiej. To i wiele innych zdjęć – na wystawie w Instytucie im. Jerzego Grotowskiego we Wrocławiu. / Fot. Henryk Giedroyc

Zwycięstwo strajkujących w 1980 r. robotników Jerzy Giedroyc określił jako moment przełomowy w historii Polski, doradzając Solidarności konsekwencję, umiarkowanie i powściągliwość w żądaniach. Już w październiku 1980 r. ostrzegał w „Kulturze”, że „polski Sierpień jest datą graniczną, ale też i w nim samym istnieje granica, której przekroczyć nie wolno”. W ciągu kolejnych miesięcy „karnawału Solidarności” komentarze Redakcji i główne teksty w miesięczniku tchnęły spokojem i rozwagą. Podpowiadały strategię działania w trudnym położeniu, w jakim znalazła się Polska, w jej nędzy, w „sytuacji mętnej, nieprzejrzystej”.

Cierpkie słowa Redaktora

Stan wojenny zaskoczył Jerzego Giedroycia, który nie przewidział takiej formy puczu, określając go jako „zamach partyjnej soldateski” dokonany „za zgodą i zachętą Moskwy”. Nie szczędził też gorzkich słów pod adresem rodaków. Przypominał słowa Józefa Piłsudskiego: „Polacy chcą niepodległości, lecz pragnęliby, aby ta niepodległość kosztowała dwa grosze i dwie krople krwi – a niepodległość jest dobrem nie tylko cennym, ale i bardzo kosztownym”. W miesięczniku pisano o „jeszcze jednej polskiej tragedii narodowej” i upadku mitu dogadania się „Polaka z Polakiem”.

Mimo tych cierpkich słów Redaktor postanowił – w obliczu dramatycznej sytuacji w Polsce – skoncentrować działania na „pomocy dla ludzi walczących w Kraju z komunistyczną juntą Jaruzelskiego i coraz bardziej krwawym terrorem oraz dla coraz liczniejszych ofiar”. Słał do Polski paczki z książkami i z żywnością, a nawet finansował przystosowanie samochodów do szmuglowania maszyn drukarskich, przekazywał dolary i franki. Równie wiele wysiłków kosztowały go zabiegi o przyznanie Lechowi Wałęsie Pokojowej Nagrody Nobla.

Jednak już w połowie lat 80. „Kultura” zarzucała działaczom Solidarności, że demobilizują masy związkowe, łudząc je i samych siebie mirażem porozumienia z władzą komunistyczną. Solidarność była stopniowo zastępowana przez ducha i idee, stając się symbolem bezbronnym i bezsilnym. Nie można było pokornie wyczekiwać na łaskę rządzących – twierdził Jerzy Giedroyc. Kiedy w 1988 r. po fali protestów komuniści postanowili rozpocząć rozmowy z Solidarnością, Redaktor przestrzegał przed optymizmem i przyjmowaniem warunków przeciwnika: „Widzę, że wszędzie się mówi o liberalizacji, a zapomina o niepodległości”.

Jerzy Giedroyc nie uległ euforii obrad Okrągłego Stołu i wyborów 1989 r. Uważał, że opozycja nie przygotowała się do przejęcia władzy, nie wyszkoliła ludzi ani nie opracowała programów działania. Pisał: „Nikt nie zastanawiał się, jak należy dążyć do niepodległości i jak tę niepodległość, jeśli przyjdzie, zorganizować. Traktowano rzeczywistość komunistyczną jako coś stałego, co będzie istniało wiecznie, i uważano, że w takiej sytuacji można zastanawiać się jedynie nad jakimiś korektami realnego socjalizmu”.

Wychowanie do wolności

Redaktor uważał, że społeczeństwo polskie można wychować, że można mu mówić prawdę i ono to zniesie – przywołując po raz wtóry przykład Józefa Piłsudskiego. Uważał jednocześnie, że rządzący w Polsce boją się społeczeństwa, schlebiając mu i unikając spraw niepopularnych. Taka analiza nie budziła optymizmu, nie dawała nadziei na przyszłość.

Giedroyc, wcześniej dyrygujący piórami swych publicystów, sam zabrał się do pisania, by punktować (bez zbędnych przymiotników i okólników) sprawy do załatwienia. Korzystał z każdej okazji i trybuny, by mówić o tym, co złe, zaniechane, przemilczane, jak działać, żeby Polska odnalazła – tak drogą mu – ideę państwa i odpowiedzialności państwowej. Jego korespondencja z tamtych lat bije rekordy. Redaktor nie odmawia nikomu – liczba udzielonych wywiadów, tak do prasy ogólnokrajowej, jak i lokalnej, a także zagranicznej, jest imponująca, wzrasta lawinowo, a w Laficie przed jego gabinetem ustawiają się niemal kolejki, jak do cadyka w Górze Kalwarii. Przyjmuje wszystkich (prezydentów, dyrektorów, działaczy, polityków), tłumacząc, prosząc, dopingując do działań. Może też świadomość, że nie ma tak wiele czasu (był już po osiemdziesiątce), dodawała mu energii i sił...

W pierwszych latach wolności Redaktor krytykował – niekiedy bardzo mocno i dosadnie – to, co działo się w Polsce. W każdym numerze miesięcznika publikował swoje „Notatki Redaktora”. Zarzucał w nich wówczas m.in. rządowi Tadeusza Mazowieckiego, że nie miał kontaktu ze społeczeństwem i nie potrafił mu wytłumaczyć sensu reform i wyrzeczeń. Jego zdaniem opozycja popełniła błąd, gdyż w przededniu rozpadu Związku Sowieckiego i samolikwidacji PZPR uznała komunistów za realną siłę, za partnerów do rozmów i paktując z nimi, szła na niepotrzebne ustępstwa.

Giedroyc nie krytykował jednak dla samej krytyki. Wielokrotnie formułował postulaty wobec polityków i proponował konkretne rozwiązania, np. pisząc w „Kulturze” na początku 1991 r.: „Jedną z najpilniejszych spraw, która stoi przed rządem i musi zostać natychmiast załatwiona, jest usprawnienie informowania społeczeństwa, co wymaga kompetentnej reorganizacji zabagnionej sytuacji w radiu i w telewizji. (...) Jeśli chodzi o gospodarkę, to należałoby utworzyć komisję międzyministerialną, która w możliwie szybkim, określonym terminie opracuje odpowiednią ustawę podatkową, która umożliwi rozwój gospodarczy kraju. W tej dziedzinie dzieją się rzeczy po prostu obłędne. (...) Jednocześnie należy jak najszybciej rozpocząć na serio walkę z nadużyciami, a to wymaga reorganizacji Najwyższej Izby Kontroli i rozszerzenia jej kompetencji (...) Rzeczą niezmiernie ważną jest przywrócenie społeczeństwu poczucia praworządności. (...) Jest rzeczą absolutnie nieodzowną stopniowe pozbywanie się starej nomenklatury. Widać, jak głęboko ten kolec tkwi za skórą Polaków”.

Dziurawy parasol

W wywiadzie dla „Dziennika Polskiego” z 1992 r. na pytanie, jak z perspektywy lat ocenia Solidarność, odpowiedział: „Negatywnie. To był imponujący zryw robotników i postępowej inteligencji, który niezmiernie szybko skończył się. Nastąpiła euforia i nic więcej. Nie wierzyli w stan wyjątkowy, choć ich o tym uprzedzano. Po wprowadzeniu stanu wojennego nastąpił kompletny paraliż. Ma się rozumieć, z tego się szybko otrząśnięto – wydawanie prasy podziemnej było rzeczą imponującą w tamtych warunkach. Ale w samej Solidarności nastąpiły podziały, rozbicie na szereg zwalczających się grup. Dziś uważam Solidarność za dziurawy parasol, pod który niektórzy ludzie się chowają, chcąc wykorzystać dawną legendę Solidarności”.

W tym okresie w kraju niemal powszechne były głosy, że krytyczne opinie Jerzego Giedroycia są oderwane od rzeczywistości. Historia oceni, kto miał rację. Nam niech wystarczą powody tego krytycznego patrzenia z Maisons-Laffitte, wyłożone przez Redaktora w „Przesłaniu”, opublikowanym w 1994 r. w „Autobiografii na cztery ręce”: „Dzieje Polski cechuje stała tendencja do osłabiania władzy wykonawczej: słynne pacta conventa, anarchistyczna złota wolność, liberum veto. Przede wszystkim powinniśmy zmienić mentalność narodu. Wymaga to wzmocnienia władzy wykonawczej oraz kontroli sprawowanej przez nią przez Sejm. Wymaga to przebudowy systemu parlamentarnego, by wyeliminować zeń partyjniactwo i prywatę. Wymaga wprowadzenia rządów prawa i nieustępliwej walki z korupcją we wszystkich jej postaciach i odmianach. Wymaga prasy zarazem wolnej i przepojonej poczuciem odpowiedzialności. Wymaga rozdziału Kościoła od państwa. Wymaga poszanowania praw naszych mniejszości narodowych, musimy pamiętać, że jest to warunkiem dobrych stosunków z sąsiadami. Zdając sobie sprawę, że katolicyzm jest wyznaniem wielu obywateli polskich, musimy dbać również o Żydów, mahometan i protestantów oraz o prawosławie, które jest wyznaniem wielu obywateli polskich, a zarazem wyznaniem panującym w Rosji, na Ukrainie i na Białorusi. Jest to ogólny zarys mojej wizji Polski, o której realizację walczyłem przez całe życie”.


WOJCIECH SIKORA w latach 70. był działaczem opozycji demokratycznej w Krakowie. Od 2010 r. jest dyrektorem Instytutu Literackiego w ­Maisons-Laffitte pod Paryżem.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 47/2013