Jemeński kocioł wrze

„Wojna jest łatwa tylko dla tych, co na nią patrzą” – mówią starzy Jemeńczycy. Kilka lat temu trwała tu Arabska Wiosna. Dziś Jemen to arena saudyjsko-irańskiego „konfliktu zastępczego”.

12.04.2015

Czyta się kilka minut

Szyiccy bojownicy Huti w zdobytym porcie w Adenie, 5 kwietnia 2015 r. / Fot. Saleh Al-Obeidi / AFP PHOTO
Szyiccy bojownicy Huti w zdobytym porcie w Adenie, 5 kwietnia 2015 r. / Fot. Saleh Al-Obeidi / AFP PHOTO

Zaprawiona w bojach partyzantka, która powstała z ruchu społecznego, cwany eks dyktator i jego nieudolny następca: to postacie pierwszoplanowe. Na drugim planie: regionalne mocarstwa, które nie chcą toczyć wojny na swym podwórku – ale gdzieś dalej czemu nie? Szczególnie że stawką mogą być zyski z ropy, a konflikt trwa w najbiedniejszym kraju arabskim, który mało kogo obchodzi. Wszystko zaś w sosie religii, historycznych sentymentów i terroryzmu. Oto Jemen.
 

Saudyjska interwencja
„Karetek używamy już tylko do transportu ciał. Lekarze w szpitalach potykają się o rannych, w kostnicach nie ma gdzie trzymać trupów” – tak sytuację w portowym Adenie relacjonuje przedstawicielka jemeńskiego Ministerstwa Zdrowia. Saudyjskie naloty trwają trzeci tydzień, a Czerwony Krzyż apeluje o choćby dobę rozejmu humanitarnego na dostarczenie lekarstw i środków opatrunkowych, bo w szpitalach już się skończyły.

Interwencja zaczęła się 25 marca. Tego dnia rankiem jedno z malowniczych wzgórz w Adenie opuściła kolumna pancernych limuzyn. Szef państwa uciekł, ponoć w ostatniej chwili – oddziały rebeliantów Huti były już podobno na rogatkach. Tuż przed ucieczką prezydent Abd Rab Mansur Hadi zwrócił się jeszcze z apelem do Rady Bezpieczeństwa ONZ o „podjęcie niezbędnych kroków, włącznie z interwencją wojskową, by chronić Jemen i jego mieszkańców”.
Kilka godzin później telewizja pokazała odbywającą się w Arabii Saudyjskiej naradę między ministrem obrony tego kraju (prywatnie: synem króla) a zbiegłym prezydentem Hadim. Wkrótce potem saudyjskie myśliwce bombardujące wystartowały w kierunku Jemenu.

Nie wiadomo, ilu cywilów zginęło odtąd w walkach z bojownikami Huti, a ilu od bomb koalicji zmontowanej przez Saudyjczyków (należy do niej 10 państw). ONZ potwierdziła śmierć co najmniej 540 osób, w tym 77 dzieci. Samoloty zrzucają bomby nie tylko na partyzantów. W nalocie na obóz uchodźców w Al-Mazrak zginęło 45 osób, w stołecznym mieście Sana bomby spadły na osiedle i fabrykę, a pod Adenem na szkołę. Przedstawiciele Lekarzy Bez Granic informowali, że udzielili pomocy kilkuset rannym, wśród nich pasażerom autobusu, który znalazł się pod ogniem – dodając, że choć interwencja miała się wiązać z pomocą humanitarną, to „dzieje się odwrotnie”.
 

Huti rosną w siłę
Oficjalna nazwa partyzantki Huti to Ansar Allah, czyli Partyzanci Boga. – Ich ruch powstawał na początku lat 90. i początkowo z polityką nie miał nic wspólnego. Chodziło o rozwój kulturalny i tolerancję religijną – mówi prof. Ahmed Adagaszi z uniwersytetu w Sanie. Organizacja nosiła wtedy nazwę Ruch Wierzącej Młodzieży i działała w prowincji Sada na północnym zachodzie kraju. Należeli do niej mieszkający tam zajdyci: członkowie najmniejszej i najbardziej zbliżonej do sunnitów grupy wśród szyitów.

– Ruch szybko zdobywał zwolenników, więc ówczesny dyktator Ali Abdullah Saleh, choć sam szyita, uznał go za zagrożenie – mówi Adagaszi. Działaczy organizacji oskarżono o planowanie zamachu stanu i „antyamerykańskich rozruchów”. Zaczęły się represje, za pomoc w aresztowaniu założyciela Husejna al-Hutiego (od jego nazwiska wzięła się obecna nazwa ruchu) wyznaczono 55 tys. dolarów nagrody. We wrześniu 2004 r. Al-Huti zginął podczas, jak to nazwano, operacji antyterrorystycznej.

Kolejne sześć lat to seria ekspedycji armii do Sady i rosnącego wokół Hutich ruchu oporu przeciw dyktaturze. Organizacja przemieniła się w zbrojną i coraz bardziej zdeprawowaną partyzantkę. W wybuchających niemal co roku powstaniach zginęły tysiące ludzi, a 300 tys. musiało uciekać z domów.
 

Przedwiośnie
W 2011 r. także do Jemenu dotarła Arabska Wiosna: wybuchły demonstracje, po 33 latach prezydent Saleh stracił władzę. Za zbrodnie nigdy nie miał zostać osądzony – to był jeden z warunków oddania przez niego władzy. Przekazał ją zastępcy: wiceprezydentowi Hadiemu, byłemu generałowi.

Huti początkowo ogłosili niepodległość swego regionu, ale potem zgodzili się wziąć udział w rozmowach o przyszłości Jemenu. Żadnej ze złożonych im obietnic nie dotrzymano. Największe wzburzenie Hutich wywołała decyzja, że ich prowincja zostanie wcielona do regionu stołecznej Sany, co oznaczało ograniczenie ich wpływów.

„Huti kapitalizują powszechną frustrację Jemeńczyków, wynikającą z braku obiecanych przez rząd reform i rosnących cen” – ostrzegała już rok temu April Longley Alley, ekspertka International Crisis Group, dodając, że „Huti szybko mogą stać się dominującą siłą polityczną nie tylko na północy, ale w całym kraju”.

Tak się stało. W sierpniu 2014 r. bojówki Huti zjawiły się w stolicy. Potem była seria starć, negocjacji, dymisja rządu, znów starcia, zamachy i próby mediacji. W styczniu 2015 r. Huti zajęli Sanę, a w lutym pałac prezydencki. Wkrótce ogłosili, że stworzona przez nich Rada Rewolucyjna przejmuje władzę w całym kraju.
 

Dyktator chce wrócić
„Huti powinni stać się tym samym, czym jest Hezbollah [w Libanie]. Powinni odgrywać w regionie podobną rolę” – takie wypowiedzi irańskich polityków były dla jemeńskich Hutich jak pocałunek śmierci. „Arabia Saudyjska zdecydowała się na radykalne kroki, bo nie mogła pozwolić, aby Jemen zmienił się w kolonię Teheranu” – to z kolei opinia Antoine’a Basbousa, dyrektora paryskiego Obserwatorium Krajów Arabskich.

Szyicki Iran był i jest bowiem naturalnym sojusznikiem także szyickich Hutich. Oskarżenia, że wspiera ich nie tylko Teheran, lecz również Hezbollah (zapewne nie bez zgody Irańczyków), pojawiają się regularnie od lat. Rządowe jemeńskie media regularnie rozpisywały się o szkoleniach, organizowanych dla Hutich w bazach Hezbollahu, i wizytach ich przywódców w świętym mieście szyitów, irańskim Kom. Informacje o irańskich dostawach broni dla Hutich, a nawet o bezpośrednim udziale Irańczyków w zamieszkach w Jemenie, od miesięcy powtarzali przedstawiciele rządu w Sanie, pielgrzymując z prośbą o pomoc po krajach Zatoki Perskiej. Przywódcy Huti zaprzeczają takim oskarżeniom.

Czy Irańczycy pomagali Hutim, gdy wkraczali do Sany i zdobywali kolejne gmachy rządowe, by wreszcie przegnać prezydenta? Być może. Ale też nie musieli tego robić – jemeńska armia odmówiła bowiem interwencji. Oficjalnie dlatego, że żołnierze nie chcieli strzelać do cywilów. W istocie Huti zawarli sojusz z obalonym na fali Arabskiej Wiosny prezydentem Salehem, dawnym wrogiem. A tak się składa, że Saleh wciąż cieszy się dużym poparciem armii, jego syn zaś do niedawna dowodził oddziałami jemeńskiej Gwardii Republikańskiej, uznawanymi za elitę armii.

– Poparcie, które Huti dostali od Saleha, było kluczowe – twierdzi Abdulkadir Dżunajd, jemeński analityk. – Dziś Saleh chce uchodzić wśród rodaków za tego, kto przetrwał zawieruchy, którego wszyscy znają i któremu można ufać. Nie ma wątpliwości, że chce odzyskać władzę.
 

Syn wchodzi do gry
W Adenie siły lojalne wobec Saleha atakują więc teraz zwolenników zbiegłego prezydenta Hadiego. Odkąd zaczęła się saudyjska interwencja, zintensyfikowały ataki – nie licząc się ze stratami wśród cywilów. Były dyktator ma fundusze na prowadzenie wojny: z raportu ONZ wynika, że na prywatnych kontach w czasie swych rządów mógł zgromadzić 60 mld dolarów.

– Saleh nie będzie jednak lojalnym sojusznikiem, a Hutich wystawi na pożarcie Saudyjczykom – uważa Abdulkadir Dżunajd.

Pierwszym sygnałem na poparcie tej tezy mogą być manifestacje organizowane w Sanie, których uczestnicy domagają się, aby nowym prezydentem został... syn byłego dyktatora, Ahmed Ali. Kolejnym – telewizyjne przemówienie Saleha, w którym wzywał do rozejmu z Arabią Saudyjską.

Tuż przed tym, jak zaczęła się saudyjska interwencja, Ahmed Ali miał pojechać do Rijadu i proponować Saudom ugodę. Z informacji, jakie wyciekły do mediów, wynika, że miał zabiegać głównie o interes ojca i własny.

Przywódcy Hutich zareagowali na to furią, ale do rozłamu w ich sojuszu z Salehem nie doszło.
„Wojna jest łatwa tylko dla tych, co na nią patrzą” – mówi stare jemeńskie powiedzenie.
 

Arabowie kontra Persowie
W minionych dniach Huti wysyłali sygnały, że są gotowi do rozmów pokojowych.

– Tylko z kim mają rozmawiać, skoro prezydent Hadi nie ma realnej władzy w Jemenie? Z kolei dla Saudyjczyków i ich koalicjantów to nie Huti są prawdziwym celem – twierdzi Dżunajd.

Dla Arabów z Zatoki Perskiej nie liczą się ani Huti, ani Saleh. „Najważniejsza w tym konflikcie jest dla nich jedność przeciw Iranowi” – uważa prof. Paul Sullivan z National Defense University w Waszyngtonie. Gdyby Huti zdobyli Jemen, oznaczałoby to, że sojusznik Teheranu kontroluje cieśninę Bab al-Mandab, łączącą Morze Czerwone z Oceanem Indyjskim, a więc także ważny morski szlak transportowy. Tymczasem w minionym tygodniu Iran posłał okręty wojenne do Zatoki Adeńskiej – co przybliżyło wizję bezpośredniej konfrontacji saudyjsko-irańskiej.

Coraz częściej mówi się, że po saudyjskich nalotach nastąpi interwencja lądowa. Ale Huti zdają się tym nie przejmować. Egipt, który w latach 60. XX w. wtrącił się do jednej z wielu jemeńskich wojen domowych, a dziś jest koalicjantem Saudyjczyków, stracił w Jemenie w ciągu pięciu lat 10 tys. żołnierzy. Wcześniej przez pół wieku Jemen próbowało pacyfikować imperium osmańskie. Do dziś kraj znany jest jako „cmentarzysko Turków” – wtedy szyiccy zajdyci okazali się zwycięzcami na wyżynach Sany.
 

Al-Kaida i reszta świata
Gdy dwóch się bije, trzeci korzysta. Dziś z panującego w Jemenie chaosu korzysta Al-Kaida Półwyspu Arabskiego – uważana za jedną z najniebezpieczniejszych „filii” tej organizacji (jej członkowie mają odpowiadać za atak na tygodnik „Charlie Hebdo”). W ubiegłym tygodniu bojownicy Al-Kaidy zaatakowali główne więzienie na południowym wschodzie Jemenu i uwolnili 300 więźniów, w tym jednego ze swych przywódców, Chaleda Batarfiego. Kilka godzin później Batarfi fotografował się w opuszczonej siedzibie lokalnych władz, depcząc ostentacyjnie saudyjską flagę.

Bojownicy Al-Kaidy walczą ze wszystkimi. Instytut SITE, który monitoruje działalność terrorystów w internecie, podał, że Al-Kaida oferuje 20 kg złota temu, kto schwyta lub zabije przywódcę Hutich lub Saleha. Równocześnie Al-Kaida deklaruje, że nie zrezygnowała z planu obalenia monarchii Saudów – i że jest gotowa sowicie zapłacić także za pomoc w atakach na Saudyjczyków. ©

AGATA KAŹMIERSKA jest dziennikarką Polsat News.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka specjalizująca się w tematyce międzynarodowej, ekologicznej oraz społecznego wpływu nowych technologii. Współautorka (z Wojciechem Brzezińskim) książki „Strefy cyberwojny”. Była korespondentką m.in. w Afganistanie, Pakistanie, Iraku,… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 16/2015