Jego prawa stopa

Chwilę przed świtem, zanim kobiety znajdą odwalony grób, Chrystus przysiada na kamieniu i robi bilans przed Wniebowstąpieniem. Krok po kroku.

26.03.2018

Czyta się kilka minut

 / EAST NEWS // HERITAGE IMAGES / GETTY IMAGES
/ EAST NEWS // HERITAGE IMAGES / GETTY IMAGES

Kiedy zbliżymy do siebie dwa najwspanialsze obrazy pasyjne – „Opłakiwanie zmarłego Chrystusa” (1480) Mantegni i „Zmartwychwstanie” (1465) Piera della Francesca – wzrok przyciągają od razu i w pamięci zostają na długo stopy Jezusa.

U Mantegni stopy zajmują pierwszy plan, dzięki ekstrawaganckiej perspektywie, która sprawia, że wzrok widza stojącego na wprost katafalku podąża „od stóp do głów” leżącego ciała. „Pokazał w znakomity sposób – pisze Giorgio Vasari – jak można skracać postać ludzką, patrząc na nią z dołu do góry. Było to swoiste odkrycie, trudne a pomysłowe” (przeł. Karol Estreicher). Stopy Chrystusa wystają poza „kamień namaszczenia” – marmurową płytę, na której leży muskularne martwe ciało, okryte od bioder po łydki całunem. Głowa spoczywa za to wygodnie na poduszce; bujne włosy okalają twarz o mocnych rysach i wydatnych nozdrzach. Nie widać już oczu, które nakryły ciężkie muszle powiek. Tylko stopy napierają na nas, dominują nad resztą ciała, prawie wychodzą z obrazu. Ni to sterczą, ni to zwisają w powietrzu; bardziej prawa, w której opadły cztery palce. Lewa natomiast jest nieco rozpłaszczona, jakby opierała się o taflę powietrza.

O lewej łydce i stopie Chrystusa z obrazu della Francesca nie da się zapomnieć od pierwszego spojrzenia. Zbigniew Herbert tak bardzo uległ fizycznej emanacji boskiej nogi, że pomylił lewą z prawą, pisząc o Zmartwychwstałym, że „prawą nogę wsparł na krawędzi grobowca, tak jak przygniata się szyję pokonanego w pojedynku” („Barbarzyńca w ogrodzie”).

Bo też olśniewa namalowana motoryka ruchu tej nogi, podkreślona jeszcze przez swobodną nonszalancję gestu ręki opartej na kolanie. Nie ma w tej nodze żadnej śmiertelnej słabości ani duchowej eteryczności. Lewa stopa spoczywa na brzegu sarkofagu, prawa wciąż jest w grobie. Dzięki temu Chrystus nie jest jeszcze całkiem boski, mimo triumfalnej mocy, którą promieniują jego silne ciało i beznamiętny wzrok. Prawej nogi wciąż jednak nie ma na świecie ani w wieczności; pozostaje śmiertelna, a na obrazie na zawsze już nieobecna. Podobnie brakuje nóg czterem śpiącym żołnierzom. Doliczymy się tylko czterech, pozostałe są nienamalowane.

Choć Bóg i ludzie na obrazie dają wspólne znaki, że w ludzkim wcieleniu życie i śmierć są w ciągłym zwarciu, to kierunki ruchu ich ciał są przeciwbieżne. Strażników sen – brat śmierci – osuwa ku dołowi, a malarz pozbawił ich nóg, co zapowiada rychłą utratę całej reszty. Chrystus natomiast jest przebudzony i właśnie odzyskuje doskonałe ciało z umięśnionym brzuchem, muskulaturą bicepsa i łydki, które nie są całkiem z tego świata. Jest to „ciało uwielbione” – mówi o nim teologia, ale Piero zrobił wiele, abyśmy je również pozateologicznie uwielbiali.

Tajemniczy ten moment z punktu widzenia teologii malarz rozwiązał fenomenalnie. Oto wyobrażona chwila przed ostatecznym zwycięstwem życia nad śmiercią; efektowna pauza przed decydującym ruchem, szybkim odbiciem z lewej nogi, która przeniesie zaraz całe ciało z grobu do nieśmiertelności; skok w nadprzestrzeń. Triumf zmartwychwstania jest tu przede wszystkich fizyczną przewagą doskonałego ciała nad ciałem udręczonym torturami, dotkniętym śmiercią i początkiem rozkładu.


Czytaj także: Bartłomiej Dobroczyński: Plemienny mózg kontra dusza


Zetknięte boskimi stopami obrazy mistrzów pozwalają zmącić nieco klarowność fundamentalnego konfliktu między życiem skończonym a wiecznym. Bóg martwy Mantegni i Bóg wiecznie żywy Piera tracą nieodwracalnie coś, co objawia sąsiedztwo nogi i marmuru. Stopa martwego Chrystusa jest poza kamieniem, stopa Zmartwychwstałego – oparta na nim. Mimo różnicy jedno jest wspólne – żadna z Boskich stóp nie dotyka już ziemi.

Trza być w butach

Co najmniej dwa razy uwierzyłem literaturze tak bardzo, że natychmiast próbowałem wprowadzić ją w życie. O drugim opowiem kiedy indziej; pierwszy wywołały dwie ukochane powieści dzieciństwa: „Przygody Tomka Sawyera” (1876) i „Przygody Hucka” (1884). Obie mówiły jasno: człowiek jest wolny i szczęśliwy, kiedy chodzi boso.

„Huck chodził, gdzie chciał i kiedy chciał. Sypiał na schodach, gdy było ładnie, a w pustych beczkach, kiedy było brzydko. Nie musiał chodzić do szkoły ani do kościoła, do nikogo nie musiał mówić »proszę pana« i nikogo nie słuchał. Mógł chodzić na ryby i kąpać się, kiedy tylko miał na to ochotę; siedział nad rzeką, jak długo chciał. Nikt nie zabraniał mu się bić i nikt nie kazał mu chodzić wcześnie spać. Na wiosnę zawsze pierwszy chodził boso, a jesienią ostatni zakładał buty” (przeł. Krystyna Tarnowska).

„Tomek błyskawicznie zrzucił z siebie bluzę i spodnie, przepasał się szelkami, odgarnął na bok kupkę chrustu leżącą za pniem i wydobył z ukrycia łuk własnego wyrobu oraz strzałę, drewniany miecz i blaszaną trąbkę. Porwał to wszystko i boso, w rozwianej koszuli, popędził przed siebie” (przeł. Jan Biliński).

Nie wiem, czy od razu po przeczytaniu jednego z tych fragmentów, ale na pewno z ich powodu, a bardziej jeszcze popchnięty do tego ilustracjami, obciąłem spodnie poniżej kolan, wziąłem ulubiony kapelusz dziadka (doskonale poplamiony i wystrzępiony na brzegach), wyłamałem kij z orzecha laskowego i, rzecz jasna boso, ruszyłem w stronę rzeki, na której nie było parowców; nie zmieściłaby się w niej nawet tratwa.

Rzeka mojego dzieciństwa była podgórską rzeczką, w porywach do dwóch metrów szerokości. Po kilkunastu krokach ścięta koniczyna pokłuła mi stopy. Ruszyłem więc okrężną drogą, ale nie byłem wolny i beztroski jak Huck i Tomek. Bałem się kamieni, szkła, os i pszczół, poparzyły mnie pokrzywy. Wróciłem po sandały. Spośród ludzi znanych mi poza literaturą tylko babka Hela potrafiła chodzić boso od maja do września – równie swobodnie, jak inni w butach.

Krzyżują się w obrazach bosych stóp przeciwstawne sensy: ubóstwa i świętości, deklasacji i wolności. „Pieszy idzie boso, a nagiej stopie zbywa na wygodzie nie tylko dlatego, że uwierają ją ostre kamienie. Dokuczliwe jest i to, że nagość stopy oznacza także wejście w sferę tego, co święte. A skoro tak, to nie mamy nawet takiej »wygody«, by wyraziście i jednoznacznie zinterpretować nagość naszych stóp, nie wiadomo – wywyższonych czy ukaranych” – pisał Tadeusz Sławek ­(„U-chodzić”).

W kulturze Zachodu wybór się dokonał. Klimat i cywilizacja przekonały nas, że należy jak najlepiej uzbroić stopę przeciw ziemi, która zagraża naszej skórze, kościom i stawom. Gdy tylko przyjdzie nam do głowy wystawić stopę poza próg, troskliwe słowa ekspertów i sugestywne obrazy reklamowe ostrzegają, aby tego nie czynić bez uzbrojenia nóg w outdoorowy arsenał „technicznego” obuwia i skarpet. Żadnej części ciała moda i technika nie ubezpieczają równie starannie, co stóp.

Widzę w tym nie tylko cywilizacyjne wyrafinowanie, ale dalszy ciąg historii naszej dwuznacznej postawy wobec ziemi: przywiązania, adoracji wyrażanej w nieskończonym łańcuchu symboli oraz lęku, a nawet wstrętu do grudy, błota, gliny, prochu. Nie my jedni zapętlamy się w sprzeczności, chcąc zająć jednoznaczną pozycję wobec ziemi. W swojej najwspanialszej powieści, „Koniec »Zgody Narodów«”, Teodor Parnicki umieszcza scenę, w której Dioneja na oczach ukochanego Heliodora dokonuje bluźnierczego aktu deptania bosymi stopami Świętej Matki Ziemi. „Zdumiał się: palcami nóg i piętami wdzierała się poprzez rzadką trawę w pulchną, wilgotną wiosenną czarną ziemię. Zaraz jednak przestał się zdumiewać: takie to bowiem proste i jasne, choć dziecinne: ten bunt w niej przeciw duchowi Iranu, którego chwilę temu tak dzielnie broniła”.

Tylko Bogu przystoją bose stopy. Nic nie może ich zranić, nie dowodzą ubóstwa, przeciwnie – są znakiem świętości. Nie dziwi więc, że nawet jako człowiek Chrystus przedstawiany jest najczęściej boso.

Grób na urodziny

Ed Chigliak, bohater popularnego w latach 90. serialu „Przystanek Alaska”, w jednym z odcinków kręci upragniony krótki film o swoim miejscu na Ziemi. Prowadzi w nim monolog zaczynający się tak: „Ziemia. Mój dom. Grawitacja nie pozwala mi ulecieć w przestrzeń. Mogę być tylko w jednym miejscu i w jednym czasie”. Oczywistość tego spostrzeżenia nie przeczy doniosłości jego egzystencjalnej treści.

„Każdy krok sczepia nas z ziemią, stopa wciąż opada: co chwilę nacisk, potem wybicie, i uniesienie. Za każdym razem musimy opaść, by ruszyć dalej. Stopa ukorzenia się w tym powtarzalnym uścisku z ziemią. Każdy krok przywiązuje ją bardziej i bardziej. Nie da się być bardziej ziemianinem niż w akcie chodzenia” – pisze Frédéric Gross w „Filozofii chodzenia” (przeł. Ewa Kaniowska). Stopą człowiek (humanus) igra z ziemią (humus), do której należy na mocy najstarszego prawa („Z prochu powstałeś…”). Żyjąc nie powinniśmy jednak przedłużać bezpośredniego z nią kontaktu. Wiele stworzeń, zwłaszcza ptaki i ssaki, utrzymuje większą część ciała ponad ziemią. Człowiek dodatkowo napiętnował symbolicznie każdą próbę zwiększenia powierzchni, jaką nasze ciało przylega do gruntu. Bycie na czworakach, na kolanach, czołganie się, a nawet naturalne dla odpoczynku leżenie lub konieczne dla wielu prac siedzenie stanowią w powszechnym przekonaniu regres wobec właściwie ludzkiej postawy wyprostowanej. Więc „idź wyprostowany wśród tych co na kolanach” – mówi Herbert i „Jazda, jazda, jazda, w dzień, w nocy, w dzień. Jazda, jazda, jazda” – popędza Rilke („Pieśń o miłości i śmierci korneta Krzysztofa Rilke”, przeł. Adam Włodek).

W symbolicznym powstrzymywaniu się od przylegania do ziemi większą powierzchnią ciała kryje się pierwotny lęk przed jej wnętrzem i jego niszczącym działaniem, które jest przeznaczeniem wszystkiego, co żyje. Pamiętam skuteczny strach, w jaki wprawił mnie dziadek Władek podczas jednej z wizyt na cmentarzu, przestrzegając, abym nie stawał na grobach, bo wpadnę do środka albo zmarły mnie tam wciągnie.

Atawistyczny lęk przed pogrążeniem się w ziemi za życia skutkuje rozlicznymi formami estetyki i technologii, które odwracają umysł od trawiącego brzucha ziemi. Krajobrazy, tafle jezior, ścieżki i drogi, asfaltowe i betonowe autostrady, miejskie chodniki i wiejskie trakty wzmacniają iluzję trwałej powierzchni, którą mamy pod stopami, niczym warstwę ochronną wspierającą nogi, aby nie pogrążyły się w głębi. Nie ufamy im jednak dostatecznie, ćwicząc się w lekkim chodzie, szybkim biegu lub w tańcach. Afirmując lekkie stopy pomagamy sobie w umykaniu tej głębi; w przemykaniu pomiędzy niewidzialnymi grobami, wśród których jest miejsce na nasz własny.

Ed Chigliak jeszcze raz wydobędzie symbolikę związku ziemi i stóp, kiedy ofiaruje swojej przyjaciółce i chlebodawczyni osobliwy prezent: słoik z ziemią zaczerpniętą z małej działki, którą dla niej kupił. Działki na jej grób. W kluczowej scenie widzimy bohaterów, jak dochodzą do urodzinowego cmentarza Ruth. Grobowa działka znajduje się na wzgórzu, z którego rozciąga się oszałamiający widok na dolinę przeciętą rzeką i porośniętą lasami. Bohaterka i widzowie trwają przez chwilę w konfuzji, gdy nagle w niezrozumiałym na pozór odruchu Ruth zaprasza Eda do tańca na swoim grobie. Długie ujęcie panoramuje coraz mniejsze postacie na tle przepychu alaskańskiej przyrody. Tańcząca, a więc lekka stopa starej kobiety rzuca wyzwanie grząskiemu gruntowi grobu. Stopa igra z grobem, czyli z ziemią, która w każdej chwili może się otworzyć i przejąć całe ciało. Trzeba więc pozostawać w ruchu, traktować powierzchnię ziemi jako oparcie dla odbicia.

Też bym chciał ulecieć nad lasem w Jaworznie, kiedy po basenie spacerowałem w Parku im. Polskich Lotników. Cóż z tego, że pamiętałem wciąż przestrogę dziadka, aby nie deptać grobów, skoro nie miałem pojęcia, że pod moimi stopami leży kilka tysięcy „zabitych w stalinowskim obozie Niemców, Polaków i Ukraińców”. A przecież może równie nieświadomie stąpałem po tych „w Wadowicach, Żywcu, Mysłowicach, Libiążu, Będzinie, Sosnowcu, Tarnowskich Górach, Głubczycach, Chorzowie i Bytomiu” (Marek Łuszczyna „Mała zbrodnia. Polskie obozy koncentracyjne”). Jeszcze bardziej złudna jest przejrzystość wody. Pamiętam, jak mamiła mnie turkusowa powierzchnia Jeziora Trazymeńskiego, w którym pływałem wpław i statkiem, ani myśląc myśleć o tym, że po bitwie stoczonej 24 czerwca 217 r. p.n.e. między Rzymianami i Kartagińczykami wrzucono do wody piętnaście tysięcy rzymskich tylko trupów.


Czytaj także: Ks. Grzegorz Strzelczyk: I po co było to wszystko


„– Nie ma szans, dziadku, abym żyjąc i chodząc nie podeptał jakiegoś grobu. I miałeś rację – wpadnę do niego wcześniej niż do własnego, nawet nie ruszając się zza biurka. Wszelka wiedza historyczna jest rodzajem ekshumacji”. Doskonale uchwycił tę nekrofilię humanistyki Tadeusz Sławek: „Historia wzmacnia doznanie teraźniejszości, ale może się to dokonać wtedy, gdy libido sciendi zakotwiczy się w ciele, gdy zacznie nie tylko »dotyczyć«, lecz przede wszystkim »dotykać« ziemi, do tego zaś nieodzowne są stopy i skomplikowany mechanizm poruszających je mięśni i ścięgien. Dopiero wtedy »dzisiaj« będzie prawdziwie odczuwalne: wtedy, gdy wiedza historyczna wplecie się w tkankę mojego poruszającego się ciała” („U-chodzić”).

I myśl, i ciało nieubłaganie kierują nas ku ziemi. Prawdziwie cudowna lekkość istnienia to nie jest zdolność do unoszenia się w powietrzu, ale do nieopadania w głąb. Taką posiada tylko Bóg-człowiek, który „o czwartej straży nocnej przyszedł do nich, krocząc po jeziorze” (Łk 4, 24-25).

Czego Bóg nauczył się od człowieka

Wyobrażam sobie, że chwilę przed świtem, zanim kobiety znajdą odwalony grób, Chrystus przysiada na kamieniu i robi bilans przed Wniebowstąpieniem. Podsumowuje w nim, czego nauczył się żyjąc „po ludzku”.

Przyznajmy, że niewiele dobrego. Głodu: „Wracając rano do miasta, uczuł głód. A widząc drzewo figowe przy drodze, podszedł ku niemu, lecz nic na nim nie znalazł oprócz liści” (Łk 21, 18-19); gniewu: „Wówczas sporządziwszy sobie bicz ze sznurków, powypędzał wszystkich ze świątyni, także baranki i woły, porozrzucał monety bankierów, a stoły powy­wracał” (J 2, 12); ironii, porównując do skały ucznia, który zaparł się Go w pierwszej próbie: „Ty jesteś Piotr [czyli Skała], i na tej Skale zbuduję Kościół mój” (Mt 16, 18); bycia zdradzonym: „Zaprawdę, powiadam wam: jeden z was Mnie zdradzi” (Mt 26, 21); samotności: „Tak, jednej godziny nie mogliście czuwać ze Mną?” (Mt 26, 40 ); strachu: „począł się smucić i odczuwać trwogę” (Mt 26, 3); bólu i śmierci.

Z rzeczy dobrych były na pewno: sen, opieka kobiet, jedzenie, picie, spacery, kontakty z dziećmi. Nie mamy jednak świadectw emocjonalnych reakcji na te doświadczenia. W bilansie życia Jezusa ani dla Niego, ani dla nas nie ma to wielkiego znaczenia. Ostatecznie dowodem zarówno jego boskości, jak i człowieczeństwa jest cierpienie, a człowiek nie zaufa zmartwychwstałemu Bogu, dopóki ten nie pokaże mu swoich ludzkich ran. Nie tylko Tomaszowi. Ci z drogi do Emaus ran nie widzieli, więc Go nie poznali.

Malarze wszystkich wieków są świadkami tej nieufności wobec Boga podającego się za człowieka. Martwy Jezus Mantegni ma ręce nienaturalnie wykręcone, żebyśmy dobrze widzieli dziury po gwoździach, namalowane ze starannością koronera, który z kształtu rany ma odgadnąć narzędzie zbrodni. Mocny Chrystus Piera też nosi na nodze i rękach dyskretne plamki i wciąż krwawiącą ranę w prawym boku. Człowiekiem w pełni może być tylko „brat w nieszczęściu”. Nie może nim być nawet Bóg, jeśli nie zaznał cierpienia, nie „dotknął ziemi”, „nie stał twardo na ziemi”, nie „chodził po ziemi”.

Zgodnym chórem powtarzamy za Dziewczyną:

„Bo słuchajcie i zważcie u siebie, / Że według bożego rozkazu: / Kto nie dotknął ziemi ni razu, / Ten nigdy nie może być w niebie.

CHÓR: Bo słuchajmy i zważmy u siebie, / Że według bożego rozkazu: / Kto nie dotknął ziemi ni razu, / Ten nigdy nie może być w niebie” (Adam Mickiewicz „Dziady”).

Skromne, śmiesznie małe podstawy, którymi chwiejnie czepiam się ziemi, urastają do rangi fundamentów, na których wspiera się reszta chwiejnych dowodów mojego człowieczeństwa.

„Ciało dostosowuje się do deptanej ziemi” – pisze Frédéric Gross w „Filozofii chodzenia”, a my uzupełniamy, że z tego dostosowywania powstaje złożona choreografia chybotliwej egzystencji, czyli łapania równowagi między podnoszeniem się i upadaniem, swobodą chodu i biegu, godnością postawy wyprostowanej oraz potrzebą siedzenia lub leżenia – koniecznych wszak dla dziecka i starca, chorego i martwego.

Kiedy znikoma powierzchnia stóp nie wystarcza już dla utrzymania ciała w równowadze, wtedy ziemia przyciąga je całe do swojej powierzchni, lada podmuch mnie przewraca i, wbrew sobie, przylegam do ziemi, która otwiera mi gościnnie swoje wnętrze. Chwilę tylko jeszcze poleżę – podobnie jak przewrócony świerk odsłania swoje płytkie korzenie – odsłaniając swoje bezużyteczne już stopy.

Nie tylko stopy. Połączone obrazy, Chrystusowej śmierci i zmartwychwstania, ukazują splendor męskiego ciała. Uśpioną na zawsze siłę mięśni, zbędną funkcjonalność kończyn, ich nikomu już niepotrzebne piękno i witalność. Przesadzam? Poprowadźcie zatem na obrazie Mantegni linię od czubka nosa do czubka dużego palca u prawej nogi. Przebiegnie dokładnie przez zasłonięte tkaniną genitalia Jezusa, które – choć skromnie nieprzedstawione – odnajdujemy naśladowane w znajomym kształcie owego palca.

Nos, członek i stopa to – wedle odwiecznej, ludycznej symboliki – ekwiwalenty męskiej potencji. Mantegna podobno do śmierci trzymał „Opłakiwanie” w swojej pracowni, świadom jego kontrowersyjności. Niepotrzebnie. Cóż może być bluźnierczego w lamencie nad zagładą piękna stworzenia w pełni jego fizycznego rozkwitu? Doskonała precyzja i realizm odwzorowania ciała Jezusa to sumienny katalog zniszczeń dokonanych przez śmierć; dokumentacja dla potrzeb jedynego sprawiedliwego zadośćuczynienia, jakim jest rzetelna rekonstrukcja ciała w dzień zmartwychwstania.


Czytaj także: Ryszard Koziołek: Rodzić się po ludzku


Ale do czego potrzebne człowiekowi doskonałemu, zmartwychwstałemu i zbawionemu stopy i cała reszta przygotowana do wypełniana zadań prokreacyjnych („Bądźcie płodni i rozmnażajcie się, abyście zaludnili ziemię” [Rdz 1, 22]), skoro wstać z martwych oznacza nigdy już nie dotknąć ziemi, a w każdym razie tej ziemi?

Niech sobie na tym zęby łamie teolog, podczas gdy filolog w krytycznym uwielbieniu może wyrażać wdzięczność Słowu, że pozwala mu myśleć i mówić o wszystkim, także o rzeczach świętych. Głównie dzięki sztuce, która na minimalistycznej partyturze Ewangelii kolejny raz wygrywa niekończące się improwizacje. Może się więc zdarzyć, że „W czas zmartwychwstania Boża moc / Trafi na opór nagłych zdarzeń” (Bolesław Leśmian „W czas zmartwychwstania”). A nawet wcześniej, bo u jeszcze żyjących chrześcijan opór wywołać może pragnienie powtórzenia w zaświatach tego, co w życiu było dobre. Moje bose stopy dobrze pamiętają nie tylko kamienie, rżysko czy kawałki szkła, ale także ciepło świerkowej deski w przedpokoju, zmianę górskich butów na sandały podczas zejścia z Morskiego Oka do Palenicy, miedzę z niską trawą przetykaną tymotką łaskoczącą łydki, piasek na plaży w Stilo, miękki asfalt na Cieszyńskiej w sierpniu, gładkie kamienie rześkich potoków: Jasieniczanki i Jurgowskiego, mokre po letnim deszczu trawy na Błatniej.

Niewątpliwie stopy Chrystusa też miały co pamiętać. Dowodzi tego język ewangelicznych przypowieści, pełen obrazów i doznań wywołanych bliskim kontaktem z ziemią, wodą, roślinami i zwierzętami. Nie wiemy, ile z tego dawało Mu przyjemność, ale jedno musiało: opisane w Ewangelii Łukasza dłonie kobiety, która, „dowiedziawszy się, że jest gościem w domu faryzeusza, przyniosła flakonik alabastrowy olejku, i stanąwszy z tyłu u nóg Jego, płacząc, zaczęła łzami oblewać Jego nogi i włosami swej głowy je wycierać. Potem całowała Jego stopy i namaszczała je olejkiem” (Łk 7, 37-38).

Jeśli zmartwychwstanie nie kasuje pamięci naszych zmysłów, to myślę, że Chrystus z obrazu Piera della Francesca – wbrew kamiennej twarzy i spojrzeniu utkwionym w wieczności – jednak się waha. Czy prawą nogę, tkwiącą jeszcze w ziemi, postawić z powrotem na jej powierzchni, czy też od razu odbić się z lewej do skoku Wniebowstąpienia. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Literaturoznawca, eseista, profesor w Instytucie Literaturoznawstwa Uniwersytetu Śląskiego, od 2020 r. jego rektor. W 2010 roku otrzymał Nagrodę Literacką Gdynia w kategorii „Eseistyka” za książkę „Ciała Sienkiewicza. Studia o płci i przemocy”. Wydał również… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 14/2018