Jedna władza

Od 1989 roku nie zbudowaliśmy porządnych bezpieczników dla systemu liberalnego, czyli rządów prawa.

09.07.2018

Czyta się kilka minut

„Łańcuch światła” – demonstracja pod siedzibą Sądu Najwyższego, Warszawa, 3 lipca 2018 r. / WOJCIECH KRYŃSKI / FORUM
„Łańcuch światła” – demonstracja pod siedzibą Sądu Najwyższego, Warszawa, 3 lipca 2018 r. / WOJCIECH KRYŃSKI / FORUM

4 lipca 2018 r. skończył się w Polsce liberalizm. To zdanie jest równie buńczuczne, jak ów koniec komunizmu ogłoszony prawie 30 lat temu przez Joannę Szczepkowską.

Ten 4 lipca – podobnie jak tamten 4 czerwca – nie przyniósł wydarzeń czy gestów, które miałyby szansę przejść do pamięci zbiorowej jako symbole przełomu. Wbrew oczekiwaniom części opinii publicznej, nie nastąpiło nic dramatycznego, co w sposób zewnętrzny podkreślałoby skalę domniemanej nieprawości, jaka się miała dokonać. Polska to nie jest kraj płonących Reichstagów ani burzonych Bastylii. Co więcej: prawny wybieg zastosowany przez pierwszą prezes Sądu Najwyższego wprowadził nas raczej w stan nie wiadomo jak długiego zawieszenia. Obie strony sporu wydają się grać na przeczekanie, ku konfuzji tych, nie aż tak licznych jak rok temu, którzy przychodzili na warszawski plac Krasińskich – bronić jednak czego? Prawa do urlopu? Zerwanie ostatniej gwarancji niezależności sądownictwa od władzy wykonawczej słabo kojarzy się z urlopem.

W sposób równie unikowy zachował się prezydent, który najpierw zwlekał z ogłoszeniem tego, co logicznie wynika z ustawy napisanej przezeń do spółki z prezesem Kaczyńskim: że mianowicie sędziowie starsi niż 65 lat, którzy nie złożyli stosownych zaświadczeń i podania, przestają w Sądzie Najwyższym zasiadać. Po czym wysłał im, owszem, pisma z tą treścią, ale nie dochował przewidzianej prawem formy – tak jakby chciał uniknąć pozostawiania śladów działań, które przyszły Trybunał Stanu mógłby potraktować jako dowód deliktu konstytucyjnego. A może po prostu wolał zostawić uchyloną furtkę do dalszych manewrów, zależnych np. od tego, jakie kroki podejmie Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej w Luksemburgu, który być może zajmie się ustawą wskutek skargi złożonej przez Komisję Europejską.


CZYTAJ TAKŻE:

Dariusz Zawistowski, prezes Izby Cywilnej Sądu Najwyższego: Podważanie zaufania obywateli do sądów przekłada się na sposób, w jaki sędziowie potem wykonują swoje obowiązki.

Andrzej Stankiewicz: Gdy rok temu Jarosław Kaczyński chciał przejąć wymiar sprawiedliwości, srodze się zawiódł — tłumy wymusiły weta prezydenta. Dziś tłumów brak, więc szykuje sędziom piekło.


Uniki europejskie

Skargi, warto zauważyć, złożonej na tyle późno, by właśnie taką sytuację niedookreślenia i uników podtrzymać. A przecież skrócenie kadencji pierwszej prezes SN jest w oczywistej sprzeczności z konstytucją i narusza podział władz. W tej materii pisowska władza wykonawcza, trzymająca się linii obrony „mamy prawo reformować własny ustrój, jak nam się podoba”, stoi na straconej pozycji. Stało się tak, chociaż grupa polityków i działaczy społecznych sugerowała Komisji w wyrazistym i szeroko rozpropagowanym apelu podjęcie zdecydowanych kroków już jakiś czas temu. Na tyle wcześnie, by Trybunał zdążył zawiesić działanie przepisów „wygaszających” kadencje, zanim weszłyby one w życie.

Tak się nie stało i była to ważna lekcja dla wszystkich przekonanych, że Unia Europejska jest przede wszystkim wspólnotą wartości – demokratycznego ustroju i liberalnych swobód gwarantowanych przez prawo, na straży którego stoi niezależny wymiar sprawiedliwości. Owszem, jest, ale w sposób uwikłany w inne wymiary polityki jako walki sprzecznych interesów i frakcji, a przysłowiowy konsensualizm i niekończące ucieranie kompromisów w brukselskich instytucjach nie oznacza wcale, że pod spodem nie toczy się dość brutalna gra sił. Dziś, niestety, podszyta paniką w obliczu zagrożenia obecnego ładu przez kilka nakładających się na siebie kryzysów, które niekoniecznie unicestwią Unię jako taką, ale mogą wkrótce doprowadzić do przetasowań w układzie dominujących partii i stronnictw.

Politycy unijni trzy razy pomyślą, zanim przejdą do fazy ostrego konfliktu z krajem, który bardzo dobrze sobie radzi gospodarczo. Zresztą, dopóki Viktor Orbán należy do tej samej europejskiej partii co Donald Tusk (i nikt go z niej na serio nie chce wyrzucić, bo straciłaby większość w europarlamencie), to nadzieje Kaczyńskiego, że prawie wszystko ujdzie mu na sucho, są całkiem racjonalne.

Uniki sądowe

Tego samego 4 lipca w Strasburgu premier wygłaszał na forum europarlamentu przemówienie programowe o swojej ­wizji przyszłości Unii. Mówił gładko i bezpiecznie, jak to ma w zwyczaju, o usprawnieniu wspólnego rynku (przy zachowaniu suwerenności państw) i w tej materii rzeczywiście Polska jako jego pełnoprawny, zdrowy i dynamiczny uczestnik ma i powinna mieć wiele do powiedzenia.

Ale równocześnie przez najbliższe miesiące będziemy w Polsce świadkami domykania procesu budowy ustroju z gruntu nieliberalnego. Zamiast zrównoważonej gry trzech, o wszystkim decyduje jedna władza – potrafiąca tak dobrze zarządzać emocjami wyborców, że dostaje od nich legitymację w wyborach, których wcale nie musi fałszować. Okazuje się, że od 1989 r. nie zbudowaliśmy porządnych bezpieczników systemu liberalnego, czyli rządów prawa. Jego fundamenty, gwarantujące swobody, pozostały abstrakcją z podręczników politologii.

Rozpoczął się ostatni etap jakże w sumie łatwego demontażu projektu liberalnego, wdrażanego ze zmiennym szczęściem przez prawie 30 lat.

Sądy będą dalej sądzić w sprawach małych i dużych – i wcale nie jest powiedziane, że od 4 lipca zaczną jak na komendę wydawać wyroki jawnie korzystne dla władzy, chociaż taki jest jej zapewne cel. Sąd Najwyższy po paru miesiącach przepoczwarzy się w postać, jaką dziś trudno przewidzieć. I dalej będzie wydawał, miejmy nadzieję, orzeczenia i uchwały w sprawach, których polityka dotyka tylko z rzadka, korygując wpadki i niedorzeczności niższych instancji (skądinąd wszystkie ostatnio przypomniane przykłady słusznych i ważnych dla „szarego człowieka” interwencji SN są, owszem, tytułem dla jego chwały, ale wystawiają fatalne świadectwo polskiemu sądownictwu w ogóle).

Liberałom przekonanym, że wolne sądy to nie jest fanaberia, pozostaje dalej przyglądać się temu procesowi, spisywać czyny i rozmowy. W końcu najgorszy nawet ustrój wcielają konkretni ludzie przez swoje konkretne decyzje. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 29/2018