Jeden demon mniej

Jerzy Pilch, pisarz: W ogóle nie było we mnie strachu przed operacją. Parę razy rozmawiałem z lekarzem, wiedziałem, że to, co mi zrobią, jest dziwne. Ale nie, że aż tak.

21.07.2014

Czyta się kilka minut

 / Fot. Andrzej Georgiew dla „TP”
/ Fot. Andrzej Georgiew dla „TP”

KATARZYNA KUBISIOWSKA: Trudno jest podjąć decyzję o operacji?

JERZY PILCH: Łatwo, bo poszedłem jako człowiek kompletnie bezradny. Problemem stało się dla mnie zapięcie spodni i koszuli, zakręcenie butelki było niemożliwe, wyskakiwała zakrętka, ręka nie mogła trafić. Nie dawałem rady pisać, kłopot miałem z klawiaturą, a przejście na dyktowanie jest pomysłem frajerskim.

Stanąłem pod ścianą: farmakologia nie działała, rehabilitacja nie wchodziła w grę. Szansą był tylko zabieg, który zresztą wyobrażałem sobie inaczej.

Jak sobie wyobrażałeś? 

Że z powrotem będę miał 20 lat i uzdrowi mnie całkowicie prąd, który przeze mnie przepuszczą. Mowa była nawet o przywróceniu leworęczności, ale to nie wyszło. Wygody dla mnie nie było, gdy zorientowałem się, że ta operacja nie odmładza.
Kiedyś jednak nie mogłem gestykulować, tak mi ręka latała. Dziś mogę.

Czyli dobrze, ale cudów nie ma na tym świecie.

Jestem okablowany: w głowę wmontowane mam dwie elektrody, przeze mnie przechodzą przewody, a baterię, którą za trzy lata trzeba wymienić, umocowaną mam pod obojczykiem. Specjalny paszport dostanę. Gdybym wybierał się gdzieś samolotem, to – nafaszerowany elektroniką – mógłbym zacząć dzwonić.

Część operacji odbywała się w znieczuleniu miejscowym – do teraz słyszę odgłos wiercenia dziury w czaszce. Gdy wybudziłem się z narkozy, okazało się, że ręka prawa uspokoić się nie chciała, a lewa ani drgnęła. Przyszedł lekarz, pyknął w baterię, zwiększył napięcie i prawa ładnie dołączyła do lewej.

Pobudzanie prądem wytłumia nadmierną aktywność tej części mózgu, która powoduje m.in. drżenie rąk.
Z jednej strony operacja na mózgu jest ciężka, z drugiej, pod pewnymi względami, komfortowa. Poszedłem do szpitala w niedzielę wieczór, w poniedziałek byłem operowany, a w środę wróciłem do domu.

Zabieg polega na interwencji we wzgórze – partię mózgu odpowiedzialną między innymi za niedobór dopaminy. Celem operacji jest wyhamowanie dygotu, poprawa jakości życia na co dzień.

Dokładnie nie wiem i wiedzieć nie chcę, na czym polegał ten zabieg. Gdybym zaczął rozmyślać, to by mi wyszło, że nie powinienem się na niego zdecydować.

Stanisław Barańczak się nie zdecydował.

Być może się nie kwalifikował. Co trzeci chętny odpada, tu jest ostra konkurencja, nie każdy spełnia wymogi. Barańczak miał nietypowego, mocnego Parkinsona w młodym wieku. Zanim dojechał do Ameryki, być może choroba rozwinęła się w sposób wykluczający ingerencję zewnętrzną. Trudno przecież dać wiarę, by w Stanach nie było wybitnych neurologów.

Miesiąc przed operacją przeszedłem osobne, kompleksowe badania – potem dopiero zapadł werdykt o operacji. Moje ciało zostało przygotowane na to, by jeb…ć je prądem odpowiednio niskim, ale i odpowiednio wysokim. Doprowadzenie do stanu, w jakim jestem obecnie, to droga prób i błędów. Po samej operacji wracałam do szpitala czterokrotnie – lekarz częstował mnie napięciem. W jeden dzień było dobrze, a w drugi wszystko już się rozjeżdżało.

Po operacji straciłeś głos. 

Przed operacją pewnych rzeczy lekarz ci nie powie. Np. że jednym z objawów pooperacyjnych jest na krótko utrata mowy. Potem trzeba pracować z logopedką. W tym sensie jest trochę trudniej, niż myślałem, bo to jednak nie czysta kosmetyka.
Ćwiczę: dzień w dzień czytam na głos jedną stronę. Nieraz jest to na tyle męczące, że do końca nie dojeżdżam.

Co czytasz?

To, co mam akurat przy łóżku. Teraz Llosę – o najważniejszych, jego zdaniem, pisarzach dwudziestowiecznych. Oczywiście najobszerniejszy esej jest napisany przez Llosę i tyczy twórczości Llosy. Więc czytam to i w razie kryzysu przechodzę na drugą stronę książki.

Moja logopedka jest przekonana, że jak ona ustawi mi język, to od razu będę wygłaszał przemówienia. Z jednej strony tego nie lekceważę, z drugiej istnieje tu pewna nadwyżka w oczekiwaniu.

Naprawdę nie bałeś się tej operacji?

Szczerze: w ogóle. Po podjęciu decyzji trudno o strach. Parę razy rozmawiałem z lekarzem, wiedziałem, że to, co mi zrobią, jest dziwne. Ale nie myślałem, że aż tak.

Najpierw pojawił się pomysł, że będę operowany w Bazylei. Nie mogłem wyobrazić sobie podróży: ja bez znajomości języka, musiałbym jechać z kimś, właściwie nie wiadomo z kim, siedzieć tam nie wiadomo ile, a po wszystkim dojeżdżać na kontrole. Moje myślenie szło w kierunku, by ten pomysł maksymalnie złagodzić.

I złagodził go fakt, że jednak nie polecę samolotem do Bazylei, tylko pojadę taryfą do warszawskiego szpitala – cała otoczka operacji została zredukowana; perspektywa stała się ludzka.

W Warszawie operował mnie profesor Henryk Koziara, świetny neurochirurg. W szpitalu nasłuchałem się przeróżnych historii. Np. o kobiecie, której usunięto zmianę nowotworową w mózgu. Operacja poszła gładko, nic nie uszkodzili. Ale gdy się z narkozy wybudziła, pytana o nazwisko, milczała. W pewnym momencie, ku zgrozie zebranych, zaczęła płynnie mówić po angielsku. Lekarzowi nie zgadzała się ta wzmożona eksploatacja angielszczyzny. Czyli: dalej nie wiadomo, gdzie w tym mózgu co jest i za co odpowiada. Potem ta kobieta musiała wykonać heroiczną pracę nad powrotem do języka polskiego.

Zaraz, zaraz, ale wcześniej uczyła się angielskiego?

Taki cud to nie jest, bo jakby nie umiała i nagle zaczęła swobodnie mówić po angielsku, to wszyscy zapisalibyśmy się na taką operację albo – najlepiej – na trzy, bo trzy obce języki są w dzisiejszych czasach potrzebne.

Twoja mama bardzo bała się o Ciebie, przed operacją dużo się modliła.

Jako osoba głęboko wierząca mama ma łatwiej. I nie jest tak ortodoksyjna jak babka Czyżowa. Matka przyjmuje świadków Jehowy, rozmawia z nimi przez furtkę. Babka raczej by ich wrzątkiem poczęstowała. Cięta była bardzo na mniejszości, w myśl reguły, że rewizjoniści są gorsi od kapitalistów.

Dlaczego w tym momencie wspominasz babkę Czyżową?

W swojej ortodoksyjności babka uważała, że nie można modlić się o coś. A moja matka ma interes i modli się o to zdrowie dla syna.

Stoję po stronie interesownych matek.

Babka Czyżowa, mimo negatywnego doświadczenia z Panem Bogiem, coraz gorliwiej starała się wierzyć. Pierwszy mąż babki zabił się na motorze. Od zarania w jej życie wpisana była masa trudu.

A moja matka ma poczucie, że jest w komitywie z Panem Bogiem. Dla babki kontakt z Panem Bogiem to seria czarna, dla matki – złota.

Ta operacja to seria złota dla Ciebie i Twojej mamy.

Można tak powiedzieć. Liczyłem na trochę więcej, ale kij trzeba brać dalej.

Czy w ogóle pamiętasz czas, kiedy Twoje ręce nie drżały?

Nie. Drżały mi od dziecka. Zwłaszcza jak były awantury w domu, a tych nigdy nie brakowało – albo matka z babką się żarły, albo matka z ojcem.

Na dodatek babce Czyżowej nie mogła się w głowie pomieścić moja leworęczność. Dla niej to był wyraźny znak, że mam coś wspólnego z siłami nieczystymi.

Leworęczność wynika z silniejszego rozwoju prawej półkuli mózgu.

A mnie przekładali łyżkę z lewej ręki do prawej, babka tego pilnowała, buntowałem się bezwiednie. Pamiętam Starego, który kazał mi ćwiczyć dziubek w małym ,,s”, to była tylko w pewnym sensie nauka kaligrafii.

Stary potem kompletnie już oszalał, bo poparł babkę, choć, nie powiem, zdarzało się, że się litował i mówił mi: pisz lewą. A matka z babką w tej sprawie stanowiły front jedności, w ich przypadku naprawdę sytuacja wyjątkowa. Ta bezpowrotnie, jak się właśnie okazało, utracona leworęczność komplikowała sprawę w czasie mojej operacji. Lekarz w końcu nie wiedział, która półkula za co odpowiada. Okazało się, że obie; to znaczy, że mam drżenie i w ręce lewej, i w prawej.

W latach 60. leworęczność musiała być w szkole niekończącym się utrapieniem.

Kulfony stawiałem, w czwartej klasie pisałem gorzej niż maluch z drugiej, nigdy nie zdążyłem zapisać lekcji czy dyktanda. Nie byłem w stanie nadać temu perfekcji, jakiej oczekuje się w podstawówce od dziecka.

Ale wstyd mi jakoś nie doskwierał. Na początku miało miejsce parę upokarzających lekcji, a potem spowszedniała zabawa w to, że Pilch wolno pisze; ileż można? Zwłaszcza że doszedł do nas Biesiadowski, który był wyraźnie opóźniony w rozwoju i na niego poszedł cały ładunek byków.

W końcu nauczyłem się pisać prawą, to jest cecha wielu leworęcznych w Polsce. Nie znalazłem się w najgorszej sytuacji – innym leworęcznym z mojego pokolenia bliscy przy obiedzie wiązali rękę do krzesła.

Moja córka Magda też jest leworęczna, ale ja w ogóle w to nie ingerowałem, dziś ma czytelne, ładne pismo.

Twoje pismo jest niemal nie do odczytania. 

Szkoda gadać, jak to się teraz wszystko zaostrzyło. A pisałem latami wyłącznie ręcznie. W takim miejscu jak stary „Tygodnik Powszechny” rękopiśmienność była na porządku dziennym. Przypominam sobie tylko Kaśkę Morstin, sekretarkę, stukającą w klawisze maszyny. Więc w „Tygodniku” normalnie było, ale w „Polityce” już mniej. Niekiedy rękopisy słałem faksem, co w redakcji wywoływało sensację. Świetnie je przepisywały doświadczone maszynistki, tu problem nie istniał. Dobrą rzeczą było i to, że redaktor naczelny Jerzy Baczyński wydelegował nauczycielkę do pracy ze mną nad komputerem. Wstyd było nie umieć; błyskawicznie nauczyłem się komputera. Więc jeśli wcześniej sensację stanowiło posyłanie faksem rękopisów z Wisły, to potem sensacją było: ,,przyszedł Pilch z dyskietką”.

Mówiłeś wcześniej, że operację utrudniała Twoja leworęczność. Czy skutki choroby alkoholowej też nie komplikowały obrazu choroby?

Ku mojemu najwyższemu zdumieniu skutki picia lekarze wykluczają. Sądziłem, że drżenie może być jego ubocznym objawem. Gdy mówiłem lekarzowi, że jestem alkoholikiem, to oganiał się: „No to co z tego, ile pan nie pił?” „Rok”. „A myśmy tu jeszcze trzy lata temu leczyli alkoholem parkinsoników.” Minimalne dawki alkoholu akurat w tej chorobie podobno pomagają.

Dla fachowców moje drżenie trudne było do zdiagnozowania. Więc diagnozowałem się sam. W rozpoznaniu nie wpisywali mi „parkinson”, tylko „drżenie samoistne”. To przynosiło ulgę, bo jednak pomimo że te choroby są do siebie podobne, to wolę jakoś mieć drżenie samoistne z parkinsonizmem niż parkinsona w czystej postaci. Przy intensywnym przebiegu parkinsona pojawia się duża sztywność nóg, a ja chodzę normalnie, raczej nogami nie powłócząc. Między parkinsonem a parkinsonizmem jest czeluść.

Parkinsonizm powstaje, gdy na mózg oddziałują substancje toksyczne, gdy dojdzie do jego mechanicznego uszkodzenia lub gdy organizm sam produkuje substancje, które uszkadzają komórki nerwowe. To rodzaj autodestrukcji. Interesuje mnie, jak otoczenie reagowało na Twoją chorobę.

Nie mam żadnej obserwacji dotyczącej zachowań ludzi, poza tym, że niektóre numery telefoniczne przestały się odzywać. Na sto procent ci ludzie bardziej się boją niż ja. Zastanawiają się, czy już leżę i czy jeszcze mówię. Ja też nie dzwonię, gdy ktoś choruje. Moja była szwagierka w dramatycznych okolicznościach umierała na raka przez rok, a myśmy sobie składali życzenia imieninowe i urodzinowe, i udawali, że nic poważnego się nie dzieje. Nawet terminalnie chory budzi się z nadzieją.

Przyjmuję leki, poddałem się operacji i tli się we mnie wiara, że moja choroba się kiedyś cofnie – takie rzeczy trzymają przy życiu. I jeszcze dodatkowe elementy zawodowe pomagają na chwilę zapomnieć o chorobie.

Pisanie?

W tamtym roku, kiedy czułem, że operacja się zbliża, w transie – dziś nie wiem, czy przydatnym – napisałem ,,Drugi dziennik”. Teraz pracuję nad prozą: „Zuza albo czas oddalenia”. Z grubsza ma to być historia starego pisarza, który się nieoczekiwanie i fatalnie zakochuje w młodziutkiej k...wie.

Łatwiej Ci teraz idzie?

Teraz – załóżmy – jestem normalny, więc po staremu nie chce mi się pisać. Jest jak kiedyś – twardo idzie, a efekty są lekkie.

JERZY PILCH (ur. 1952) jest pisarzem i felietonistą, laureatem m.in. Nagrody Nike (za powieść „Pod Mocnym Aniołem”). Pisał felietony w „Tygodniku Powszechnym”, potem w „Polityce”, „Dzienniku” i „Przekroju”. Po latach wrócił na nasze łamy, publikując co tydzień „Drugi dziennik”, a następnie „Autobiografię w sensie ścisłym”. W tym roku podwójnie nominowany do Nagrody Nike, właśnie za „Drugi dziennik” i powieść „Wiele demonów”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Pisarz, dramaturg, scenarzysta, felietonista „Tygodnika Powszechnego”, gdzie pracował do 1999 r. Laureat Nagrody Literackiej Nike oraz Nagrody Fundacji im. Kościelskich. Autor przeszło dwudziestu książek, m.in. „Bezpowrotnie utracona leworęczność” (1998), „… więcej
Dziennikarka działów Kultura i Reportaż. Biografka Jerzego Pilcha, Danuty Szaflarskiej, Jerzego Vetulaniego. Autorka m.in. rozmowy rzeki z Wojciechem Mannem „Głos” i wyboru rozmów z ludźmi kultury „Blisko, bliżej”. W maju 2023 r. ukazała się jej książka „Kora… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 30/2014