Jazz pro forma

Twórczość Dona Shirleya była rozpięta pomiędzy jazzem a klasyką. Dorobek muzyczny tego ulubieńca Strawińskiego i Ellingtona był przez lata zapomniany. Nie bez przyczyny.

04.02.2019

Czyta się kilka minut

Mahershala Ali jako Don Shirley w filmie „Green Book” i Don Shirley na niedatowanym zdjęciu. / JOHN SPRINGER COLLECTION / CORBIS / GETTY IMAGES // MATERIAŁY DYSTRYBUTORA
Mahershala Ali jako Don Shirley w filmie „Green Book” i Don Shirley na niedatowanym zdjęciu. / JOHN SPRINGER COLLECTION / CORBIS / GETTY IMAGES // MATERIAŁY DYSTRYBUTORA

Rain man”, „Piękny umysł”, „Teoria wszystkiego” – Hollywood uwielbia fabularyzowane biografie geniuszy. Szczególnie, kiedy niezwykłemu talentowi towarzyszy przeciwwaga, dramatyczne pęknięcie, choćby w postaci psychicznych zaburzeń lub fizycznej choroby. Rachunek musi się zgadzać – osoba nieprzeciętnie uprzywilejowana musi dźwigać takież brzemię. Z tego powodu raczej nie doczekamy się fabularyzowanej biografii Philipa Glassa, który w rekordowym tempie kończył kolejne etapy edukacji, by ostatecznie zostać wybitnym kompozytorem. Przyznajmy, nie jest to materiał na porywający scenariusz.

Większe nadzieje daje biografia Dona Shirleya – wirtuoza, który grę na fortepianie rozpoczął w wieku dwóch lat, by już siedem lat później pobierać nauki w konserwatorium w Leningradzie. Ulubieniec Igora Strawińskiego i Duke’a Ellingtona nie cierpiał na żadną dolegliwość, ale na swojej drodze mierzył się z rasizmem powojennej Ameryki – a to już nie lada brzemię. Sęk w tym, że gdy przyjrzeć się bliżej biografii Shirleya, nie różni się ona tak bardzo od biografii Glassa. Szczęśliwie dla pianisty, gorzej dla scenariusza.

Lepiej, kiedy lżej

Biorąc pod uwagę zainteresowanie wywołane właśnie premierą filmu „Green Book” w reżyserii Petera Farrelly’ego, pewnym rozczarowaniem jest ilość informacji, jakie można znaleźć na temat genialnego pianisty. Tym bardziej że wśród nich nie brakuje też takich, które należałoby opatrzyć znakiem zapytania. W zależności od źródeł dowiemy się, że urodził się na Florydzie lub na Jamajce. Później wersja uwspólnia się: wielki talent, wyjazd do konserwatorium w Leningradzie oraz studia w Waszyngtonie. W wieku 18 lat Shirley debiutuje jako solista, grając I Koncert fortepianowy Piotra Czajkowskiego wraz z Boston Pops Orchestra. Jednocześnie odnosi pierwsze sukcesy jako kompozytor. Już rok po bostońskim debiucie Londyńska Orkiestra Filharmoniczna wykonuje utwór jego autorstwa. Na zaproszenie haitańskiego rządu 22-latek udaje się do ­Port-au-Prince, by dać koncert w ramach odbywającej się tam Wystawy Światowej.


Czytaj także: Rasa i klasa - Anita Piotrowska o filmie "Green Book"


Kariera Shirleya rozwija się więc spektakularnie i jakby w oderwaniu od problemów, z którymi muszą na co dzień borykać się Afroamerykanie. Rozczarowanie przychodzi na początku lat 50., kiedy muzyk orientuje się, że pomimo pracowitości i wielu lat poświęceń nie uda mu się zrobić kariery na miarę swojego talentu.

Słynny impresario Sol Hurok ma zasugerować mu, by próbował swoich sił w lżejszej muzyce, szczególnie w jazzie, bo amerykańska publiczność nie najlepiej znosi Afroamerykanów na filharmonijnej scenie. I rzeczywiście, w tym okresie Shirley odsuwa się od muzyki, poświęcając się karierze naukowej. Już wcześniej, z charakterystyczną dla siebie łatwością, bronił kolejne doktoraty i uczył się języków obcych (podobno władał ośmioma). Ustatkował się, wziął ślub i podjął pracę psychologa w Chicago. By nie zerwać całkiem ze swoją pasją, badał relacje młodzieży na dźwięki. Upraszczając prowadzony przez niego eksperyment, można powiedzieć, że pianista szukał naukowego potwierdzenia dla powiedzenia „muzyka łagodzi obyczaje”.

Nowy świat nadchodzi

Choć przedmiot badań prowadzonych przez Shirleya był niewątpliwie interesujący i społecznie istotny, gdy tylko pianista dostał zaproszenie z Nowego Jorku, nie wahał się ani chwili. Jak wspomina w jednym z wywiadów, by skoncentrować się wyłącznie na kontynuowaniu kariery, nie tylko wyjechał z Chicago, ale również wziął rozwód. Nie chciał, aby cokolwiek rozpraszało jego uwagę. W Nowym Jorku szybko nawiązał znajomość z wybitnym afroamerykańskim kompozytorem Dukiem Ellingtonem. Ten musiał dostrzec w Shirleyu nie tylko bratnią duszę, ale też wybitnego instrumentalistę, ponieważ zaproponował mu premierowe wykonanie swojego koncertu. Już w marcu 1955 r. młody wirtuoz zaprezentował zgromadzonej w Carnegie Hall publiczności utwór „New World A-Comin’”. Tego wieczoru Ellington zadowolił się rolą dyrygenta. Było to o tyle wyjątkowe, że jako wybitny pianista, sam z reguły wykonywał premierowo swoje utwory. Premiera w Carnegie Hall świadczyła o zaufaniu, jakim Ellington obdarzył pianistę, ale również o stosunku Shirleya do jazzu. Choć wirtuoz miał prawo mieć ambiwalentny stosunek do tej muzyki jako pewnego substytutu, nic nie wskazuje na to, by studiował ją bez entuzjazmu. Przeciwnie, na początku lat 50. nawiązał współpracę z nowojorską wytwórnią Cadence, dla której nagrywał jazzową płytę za płytą.


Czytaj także: Robert Kasprzycki: Nina ma głos


Na kolejnych albumach Shirley prezentował własne utwory, improwizował, grał standardy, muzykę gospel i kompozycje Gershwina. Na płycie „Piano Perspectives, Volume 2” wykonał m.in. autorską transkrypcję „I Let a Song Go Out of My Heart”, w której połączył ze sobą trzy utwory z repertuaru Ellingtona. To właśnie kreatywność i wyczucie, z jakimi to zrobił, miały być jednym z powodów, dla których kompozytor zaprosił go do wzięcia udziału w nowojorskiej premierze. Od strony medialnej bardziej niż współpraca z Ellingtonem pomógł Shirleyowi występ w „Arthur Godfrey Show” – jednym z najpopularniejszych amerykańskich programów telewizyjnych lat 50.

W rezultacie muzyk zaczął występować jako solista w filharmoniach w Chicago, Cleveland, Waszyngtonie czy Detroit. Wkrótce otrzymał zaproszenie z samej La Scali. Afroamerykański pianista wystąpił w Mediolanie z koncertem poświęconym twórczości Gershwina. Tym samym został trzecim w historii pianistą, który wystąpił w słynnej operze jako solista – przed nim takim zaszczytem pochwalić się mogli jedynie Artur Rubinstein i Światosław Richter.

Potwierdzeniem niebywałego statusu wirtuoza była propozycja Carnegie Hall, które zaoferowało mu ekskluzywne mieszkanie w swojej siedzibie. – Często go tam odwiedzałam – wspomina urodzona w Hawanie kompozytorka, Tania Leon. – Był bardzo serdeczny i chętnie wszystkim pomagał radą lub kontaktami. W swoim mieszkaniu otaczał się pięknymi przedmiotami. Lubił opowiadać o swoich rzeźbach, książkach.

I właśnie z takiego apartamentu w słynnym Carnegie Hall Shirley wyruszył w przedstawioną w „Green Book” trasę koncertową po południowych stanach USA.

Z Carnegie Hall do jądra ciemności

W wywiadach, których udzielał w ostatnich latach swojego życia, Shirley wskazywał na ograniczenia, jakie piętrzyła przed nim rasistowska Ameryka.

Niewątpliwie nawet sława, talent i pieniądze nie chroniły Afroamerykanów przed takimi trudnymi doświadczeniami. Zwłaszcza jeśli wyruszali w stronę cieszącego się złą sławą Pasa Biblijnego. Wówczas elegancki ubiór i nienaganne maniery mogły jedynie potęgować rozjuszenie wśród mieszkańców wsi i miasteczek Alabamy czy Missisipi. Warto jednak pamiętać, że afroamerykańscy twórcy wcale nie musieli opuszczać Nowego Jorku, by paść ofiarą przemocy na tle rasistowskim.

Dość przypomnieć, że w 1959 r. będący u szczytu popularności Miles Davis został pobity w samym centrum Nowego Jorku. Stało się to kilka miesięcy po wydaniu „Kind of Blue”. Napastnikiem był policjant. Inny afroamerykański kompozytor – Julius Eastman – uczeń Mieczysława Horszowskiego i autor utworu „Evil Nigger” – nie dożył 50 lat, umierając jako bezdomny narkoman w nowojorskim parku Tompkins Square.

Naprawdę nietrudno znaleźć afroamerykańskich twórców, których doświadczenia z rasizmem (czy to jednostkowym, czy systemowym) były znacznie bardziej dotkliwe i nie wymagały podróży na południe, do samego „jądra ciemności”.

­Oczywiście, nie ma sensu rozpatrywać dorobku artysty przez pryzmat jego statusu społecznego i materialnego. Ani tym bardziej dyskredytować go z powodu sukcesów na tym polu. Przykładam jednak ­hollywoodzki szablon z pierwszych zdań tego artykułu i staram się zrozumieć, dlaczego to właśnie Shirley stał się bohaterem hollywoodzkiego przeboju.

Najłatwiej i najbezpieczniej byłoby wytłumaczyć ten wybór jego muzyką. Tutaj jednak pojawia się problem. Otóż twórczość Shirleya nie była w ostatnim czasie specjalnie popularna. Jeśli pominąć falę artykułów, które pojawiają się w ostatnich miesiącach w związku z pracami nad „Green Book”, pozostaną nam pojedyncze, raczej umiarkowane, recenzje.

Nienaganna pod względem formalnym i wykonawczym jazzowa twórczość Shirleya nie rozpalała emocji ani krytyków, ani dzisiejszych muzyków, którzy ­inspiracji szukają zupełnie gdzie indziej. W spirytualnym jazzie Coltrane’a, ­Sandersa czy Sun Ra, w nieskrępowanej improwizacji Parkera czy Taylora, w potężnej fali dźwięku płynącej z instrumentów Aylera czy Colemena, które stanowiły ujście dla gniewu ich społeczności.


Czytaj także: Kajetan Prochyra: Cassandra przepowiada przyszłość


Wykonywanym na klasyczną modłę kompozycjom Shirleya bliżej raczej do Evansa czy nawet Brubecka. Formalnie stanowią one z pewnością ciekawy materiał do muzykologicznej analizy, ale nie odznaczają się innowacyjnością czy odwagą, żarem i siłą wypływających z nich emocji. Najpewniej więc niesłusznie holly­woodzkiego wzoru szukam w odniesieniu do opowieści o doświadczonych przez życie geniuszach. Być może chodzi jedynie o kolejny „La La Land” – filmową maszynę do sprzedawania określonej wizji jazzu kawiarniom na całym świecie. Z tą różnicą, że tym razem postanowiono uwiarygodnić ją wspomnieniem minionego rasizmu.

Na koniec zagadka: zarówno grający Shirleya Mahershala Ali, jak i wcielający się w rolę jego białego szofera Viggo Mortensen zostali nominowani do Oscara. Który z nich powalczy w kategorii aktor drugoplanowy? ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz i krytyk muzyczny, współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Autor książki „The Dom. Nowojorska bohema na polskim Lower East Side” (2018 r.).

Artykuł pochodzi z numeru Nr 6/2019