Jazz, czyli wszystko

ROZMOWA Z KURATORAMI FESTIWALU JAZZ JANTAR: W tym Festiwalu ważna jest atmosfera święta, celebracji jazzu. U nas wszystko dzieje się na małej przestrzeni, dlatego kontakt z muzykami jest inny. Po koncercie wychodzą do publiczności, rozmawiają, piją piwo. Jest bardzo kameralnie, nie ma strefy VIP.
 / ANNA MARIA BINIECKA / TESTIGO.PL / MATERIAŁY PRASOWE
/ ANNA MARIA BINIECKA / TESTIGO.PL / MATERIAŁY PRASOWE

MICHAŁ SOWIŃSKI: Klub Żak, w którym się spotkaliśmy i gdzie po raz kolejny odbędzie się Festiwal Jazz Jantar, to miejsce niezwykłe na kulturalnej mapie Trójmiasta.

MAGDALENA RENK-GRABOWSKA: Żak ma długą i chwilami dramatyczną historię. Gdy jeszcze byliśmy na Wałach Jagiellońskich, klubowi groziła nawet likwidacja. Uratowała nas przeprowadzka do Wrzeszcza. Zmieniliśmy wtedy status – definitywnie przestaliśmy być klubem studenckim i staliśmy się miejską instytucją kultury. Przeprowadzka zmusiła nas też do zmiany profilu klubu, głównie dlatego, że zmieniły się czasy i pojawiła się potrzeba nowej oferty kulturalnej – bardziej wyspecjalizowanej i wyrazistej. W przypadku muzyki postawiliśmy na jazz, elektronikę, ambitny pop i muzykę awangardową. Jeśli chodzi o teatr, skupiliśmy się przede wszystkim na tańcu współczesnym. Podobnie z kinem – prowadzimy m.in. warsztaty Nowe Horyzonty Edukacji Filmowej. Zrezygnowaliśmy z kabaretów i piosenki studenckiej, które dominowały w Żaku do lat 90. Jednak gdyby nie pomoc radnych Gdańska, Klub Żak by nie przetrwał. Na szczęście byli to ludzie, którzy bywali w Klubie Studentów Wybrzeża Żak – chodzili na koncerty, do DKF-u – i nie wyobrażali sobie tego miasta bez niego.

60 lat to bardzo długo dla instytucji kulturalnej w Polsce. To rzadkie, szczególnie że ani na chwilę nie straciliście energii do działania.

MAGDALENA RENK-GRABOWSKA: To zasługa nowych ludzi, którzy pojawiają się u nas i realizują swoje pomysły. Ale też, gdy przychodzi nowy kurator, choć zmienia się charakter imprezy – jak w przypadku Jazz Jantar – to jednak dalej się rozwija. Dbamy też o Żaka jako miejsce pracy. Ludzie zostają u nas na dłużej, zakładają rodziny, są związani z tym miejscem. Staramy się unikać sytuacji, w której ktoś po roku czy dwóch ucieka dalej w świat. No i satysfakcja – bardzo lubimy to, co robimy, a to chyba najważniejsze.

JAROSŁAW KOWAL: Praca przy Jazz Jantar pozwala poznać artystów od nieco innej strony. Przyjeżdżają do nas muzycy, którzy na świecie zapełniają sale koncertowe na kilka tysięcy osób, a tutaj grają kameralne koncerty dla dwustu, trzystu fanów. Z niektórymi witamy się jak ze starymi znajomymi, chociażby z Vijayem Iyerem, inni – jak np. tegoroczny Dinosaur – sami zabiegają o udział w festiwalu.

MAGDALENA RENK-GRABOWSKA: Dbamy o artystów, otaczamy ich opieką – i oni to czują, są za to wdzięczni. Trzy lata temu Branford Marsalis przyjechał przeziębiony, ale dał z siebie wszystko i zagrał świetny koncert. Gdy zdarzają się takie fantastyczne koncerty, jak ostatnio Christiana Scotta, to wszystko przestaje być ważne: problemy finansowe, pisanie wniosków o granty, rozliczanie ich – cała ta żmudna, codzienna biurokracja. Zostaje tylko olbrzymia satysfakcja i duma. Dlatego robimy to dalej.

Sam Festiwal ma skomplikowaną historię. Rok 1997 został uznany za datę pierwszej edycji. Dlaczego umowną?

MAGDALENA RENK-GRABOWSKA: Nie wiemy, kiedy to się tak naprawdę zaczęło. Dziesięć lat temu wydaliśmy wspomnienia ludzi przez lata związanych z Żakiem i z tych opowieści wyłania się niespójna historia imprezy. Zaczęło się chyba w latach 70., gdy Polskie Stowarzyszenie Jazzowe postanowiło zrobić objazdową imprezę, ale nie mamy programów z tamtych lat, więc nic nie wiemy na pewno! Potem, w latach 80., było trochę lepiej, ale wciąż Festiwal nie miał swojej jasno ustalonej formuły. Pierwsza edycja, którą pamiętam, to 1986 r. Gwiazdą Festiwalu był saksofonista Phil Woods z zespołem (z niesamowitym trębaczem Tomem Harrellem). Rok później zagrała jeden ze swoich pierwszych koncertów legendarna grupa Young Power. Potem znowu była przerwa i tak naprawdę Jazz Jantar w obecnym kształcie zaczęliśmy budować dopiero 20 lat temu. Więc tę rocznicę ustaliliśmy nieco arbitralnie, trochę na potrzeby mediów i promocji, bo dziennikarze potrzebują twardych danych.

Dalej jednak nie jest to klasyczny festiwal, bo trwa cały rok.

MAGDALENA RENK-GRABOWSKA: Na tym właśnie to polega. Dodatkowo pod dobrą marką łatwiej robić fajne rzeczy. Organizujemy różne bloki tematyczne – np. edycja marcowa jest zawsze dedykowana polskim wykonawcom. Nie chcieliśmy, aby zagraniczne gwiazdy odciągały uwagę od naszych artystów, szczególnie tych z Trójmiasta. Ważna jest też dla nas atmosfera święta, celebracji jazzu.

Karnety na Festiwal sprzedają się w ciemno, przed ogłoszeniem pełnego programu. To chyba symbol sukcesu imprezy jako marki. Ludzie wam ufają.

MAGDALENA RENK-GRABOWSKA: Pojawiliśmy się też w zestawieniu „Jazz Forum” – to chyba ostatnie tego typu głosowanie, gdzie trzeba wysłać swój głos tradycyjną pocztą. Nie przeskoczymy tak dużych imprez jak Jazz nad Odrą czy Bielska Zadymka Jazzowa, ale nasze trzecie miejsce, utrzymywane zresztą od trzech lat, bardzo cieszy. Nasz Festiwal, wbrew pozorom, jest robiony za małe pieniądze.

JAKUB KNERA: Nie przeskoczymy, ale też nie mamy takich ambicji. Nie jesteśmy festiwalem gwiazd, choć oczywiście w każdej edycji pojawiają się dwa czy trzy większe nazwiska. Może właśnie dlatego udaje nam się sprzedawać karnety w ciemno – ludzie chcą dać się zaskoczyć, poznać coś nowego. Wielokrotnie też słyszałem od muzyków, że bardzo polecano im naszą imprezę – i nie chodzi o promocję czy reklamę, ale o środowisko artystów jazzowych i bliskich im okolic. Różni artyści sami się do nas odzywają z nowymi projektami, chcą do nas wracać. Nasz Festiwal logistycznie wygląda też nieco inaczej – to de facto seria wieczorów koncertowych, tak zresztą opowiadamy o nich artystom i przedstawicielom agencji koncertowych. Dzięki temu jest więcej swobody, można doświadczać muzyki bardziej komfortowo. Sam nie przepadam za festiwalami z przeładowanym programem, gdzie trzeba cały czas biegać między scenami.

MAGDALENA RENK-GRABOWSKA: U nas wszystko dzieje się na bardzo małej przestrzeni, dlatego kontakt z muzykami jest inny. Po koncercie wychodzą do publiczności, rozmawiają, piją piwo. Jest bardzo kameralnie. U nas nie ma strefy VIP.

JAROSŁAW KOWAL: Nasza publiczność ma również świadomość, że wkładamy dużo wysiłku w odkrywanie nowych nazwisk. Muzycy, którzy u nas grają, często po kilku latach stają się ważnymi postaciami światowego jazzu, a u nas byli jeszcze anonimowi.

MAGDALENA RENK-GRABOWSKA: Dokładnie tak było z Cécile McLorin Salvant, która w 2015 r. zagrała u nas po raz pierwszy w Polsce, a niedługo potem dostała Grammy.

JAROSŁAW KOWAL: Zdarzają się także niezwykłe sytuacje po koncertach. Dwa lata temu Avishai Cohen został na dłużej przy festiwalowym barze, zaprzyjaźnił się z jednym z naszych stałych bywalców, a skończyło się tym, że Cohen zaczął grać na fortepianie, a nasz gość improwizował na niewidzialnej trąbce – tak powstał jeden z utworów, który potem znalazł się na albumie „Into the Silence”.

Jak zatem układacie program?

JAKUB KNERA: To wypadkowa naszych gustów. Często spieramy się i próbujemy przekonać nawzajem, że ten akurat muzyk musi się u nas pojawić. Obserwujemy też bacznie światową scenę. Czasem jednak wpadniemy na kogoś zupełnie przypadkiem. Generalnie staramy się układać program tak, aby pokazywać jak najwięcej rozmaitych oblicz jazzu. Problem polega na tym, że ludzie, którzy w jazzie za bardzo nie siedzą, często mają mylne skojarzenia z tym gatunkiem. W głowie mają zadymiony klub nowojorski i muzykę sączącą się ze sceny, a przy zetknięciu z koncertem doświadczają czegoś diametralnie innego. Jazz jest pojemny i ma różne oblicza! Coraz trudniej powiedzieć, czym on jest, gdyż to pojęcie w ostatnich dekadach tak bardzo się zmieniło i rozszerzyło, że obejmuje mnóstwo różnych zjawisk. Staramy się łamać stereotypy, choć na pewno pilnujemy, żeby istniał wspólny mianownik dla zapraszanych przez nas gości. Innymi słowy, chcemy z jednej strony wyłapywać najciekawsze nowości, z drugiej zapraszać ludzi, którzy poszerzają czy też przedefiniowują nasze rozumienie jazzu.

MAGDALENA RENK-GRABOWSKA: Każdy ma swojego konika. Internet jest błogosławieństwem i kopalnią wiedzy. Dzięki niemu i licznym rocznym podsumowaniom odkryliśmy wielu interesujących artystów.

W epoce Spotify rola Festiwalu chyba się zmieniła.

JAKUB KNERA: Zmienia się na pewno dynamika naszej pracy – czasem trafię na jakiś zespół przypadkiem w sieci, a już za trzy dni mam od nich potwierdzone zaproszenie.

MAGDALENA RENK-GRABOWSKA: Zdecydowanie się zmieniła – dziś pomagamy przede wszystkim wybierać naszej publiczności z gigantycznej oferty muzyki świata. Ale Jazz Jantar to nie tylko koncerty – przy każdej edycji wydajemy obszerne katalogi, w których są m.in. rozmowy z muzykami, ale też teksty o ich muzyce i o jazzie w ogóle. Chcemy w ten sposób nie tylko przybliżać publiczności wykonawców Festiwalu, ale także edukować.

JAKUB KNERA: To dużo lepszy sposób na prezentację artystów niż sucha notka, której nikomu nie chce się czytać, albo zestaw banalnych określeń typu „najgenialniejszy”, „najwybitniejszy” czy „legendarny”. Rozmowa pozwala poznać lepiej muzyka i jego pomysł na swoją twórczość, a w efekcie zainteresować potencjalnego słuchacza koncertem.

Problem edukacji jest tu chyba kluczowy, bo jazz wymaga określonych kompetencji muzycznych. Jak byście zachęcili do słuchania takiej muzyki?

JAKUB KNERA: Najlepiej chodzić na koncerty! Oczywiście coś może się nie spodobać, ale jeżeli zaskoczy, to w epoce internetu reszta idzie lawinowo. Zachwycony słuchacz sprawdzi jedną płytę, potem drugą, potem inne projekty muzyków z danego składu… Koncerty, które organizujemy, są też często zaskoczeniem dla nowicjuszy gatunku, bo zdecydowanie przekraczają stereotypowe wyobrażenia o tym, czym jest jazz. Przy odrobinie otwartości bardzo łatwo się zarazić tą muzyką, bo każdy może znaleźć tutaj coś dla siebie. W przypadku każdego gatunku kontakt z artystą na scenie jest kluczowy, bo weryfikuje jego umiejętności i pomysł na muzykę, ale w jazzie i muzyce improwizowanej jest to szczególnie odczuwalne. Koncerty są momentem weryfikacji, ale też miejscem, w którym widać więcej. W tym roku będzie u nas gościł Colin Stetson, który gra na saksofonie przy użyciu techniki cyrkulacyjnego oddechu – materiał z płyty robi wrażenie, ale nie da się go porównać z koncertem, kiedy widzimy, jak wszystko dzieje się na żywo. Wracając do nauki słuchania jazzu – wydaje mi się, że nie zawsze należy zaczynać od klasyki. Często muzyka sprzed 50 czy 60 lat dla nieosłuchanego człowieka może być mało komunikatywna. Ale gdy zacznie od współczesnych zespołów, szybko na nią trafi, bo wiele jazzowych i okołojazzowych składów odwołuje się do tradycji. Wtedy można odkryć piękno tej muzyki – tworzonej obecnie i kilka dekad temu.

MAGDALENA RENK-GRABOWSKA: Można jeszcze spróbować kluczem emocjonalnym. Np. w okolicach świąt puszczam moim znajomym mało osłuchanym w jazzie piosenki śpiewane przez Ellę Fitzgerald. Namawiam też do udziału w koncertach, o których wiem, że będą proste, ale za to bardzo ładne. Potrzebujemy w życiu ładnej muzyki. To jest jedno z kryteriów, według którego zapraszamy wykonawców – wykorzystujemy ich m.in. do zarażania ludzi jazzem. Ciężko byłoby zaczynać od awangardy.

JAKUB KNERA: Problem z edukacją muzyczną w Polsce jest olbrzymi, bo mimo obecności tego przedmiotu w szkole większość ludzi jest niestety kompletnie nieprzygotowana do słuchania muzyki. Potrzebny jest charyzmatyczny nauczyciel, który zarazi swoją pasją, pokaże rozmaite rzeczy. To indywidualne przypadki. Kluczowa jest kultura słuchania – ważne jest, aby nauczyć się słuchać, spojrzeć na muzykę inaczej niż tylko jako przerywnik, który na słuchawkach umila nam czas, gdy jedziemy komunikacją miejską. Przykładowo słuchanie field recordingu otwiera na nowe doznania, a także pokazuje, że dźwięk ma różne oblicza i w różny sposób się go odbiera.

JAROSŁAW KOWAL: Jeżeli ktoś chce zacząć słuchać jazzu, to najlepiej przyjść właśnie na Jazz Jantar. W tym roku pokażemy najróżniejsze oblicza jazzu, będziemy go łączyć z metalem czy hip-hopem, będzie sporo improwizacji, ale też wykonań wyraźnie czerpiących z przeszłości gatunku.

Co może być największym zaskoczeniem tegorocznej edycji? Na co czekacie najbardziej?

JAKUB KNERA: Jestem bardzo ciekaw ­Steve’a Lehmana, który już był u nas w 2014 r., a w tym przyjedzie w nowym składzie z Sélébéyone. Podobnie ma się sprawa z pierwszym koncertem jesiennej odsłony festiwalu, czyli Ex Eye, zespołem Colina Stetsona. Z jazzem łączy go instrument lidera, ale album jest niemal metalowy. Ci, którzy spodziewają się spokojnego koncertu z krzesełkami, zapewne mocno się zdziwią. Polecam też Amirthę Kidambi, którą porównuje się do Alice Coltrane i Matany Roberts, albo czterech saksofonistów tenorowych, Battle Trance. Jak zawsze mamy blok dedykowany danemu państwu – w tym roku będzie to Portugalia i koncert w specjalnym składzie przygotuje dla nas Red Trio, które obchodzi 15-lecie istnienia. Zawsze najbardziej ciekawią mnie zespoły z pogranicza gatunków i stylów.

MAGDALENA RENK-GRABOWSKA: Ja z kolei bardzo trzymam kciuki za młodych muzyków z Trójmiasta. My już wiemy, jakie są ich możliwości. Nazywamy ich nową falą polskiego jazzu, z pewnością obserwujemy narodziny nowego, wybitnego pokolenia – godnych następców największych polskich jazzmanów. Wielu z nich dopiero zaczyna, ale już od dawna nie ma się poczucia obcowania z debiutantami, tylko muzykami bardzo świadomymi i dojrzałymi. To jeden z tych chłopaków, Piotr Chęcki, jest na tegorocznym plakacie Festiwalu.

JAKUB KNERA: To od zawsze było dla nas bardzo ważne – wspieranie młodych, lokalnych muzyków. Takie postacie jak Kamil Piotrowicz, Piotr Chęcki, Emil Miszk czy Michał Jan Ciesielski to nowe twarze trójmiejskiego jazzu.

MAGDALENA RENK-GRABOWSKA: I co najważniejsze – to działa w dwie strony. Wspieramy młodych, ale rozrastająca się scena jazzowa w Polsce, a szczególnie w Trójmieście, daje nam energię do dalszego działania i pokazuje, że nasza praca ma sens. ©

MAGDALENA RENK-GRABOWSKA jest dyrektorem Klubu Żak od 1996 r., związana z nim od połowy lat 80. Kurator Festiwalu Jazz Jantar. Realizowała festiwal Młode Kino Polskie, od 1990 r. szefuje jednemu z najstarszych polskich DKF-ów oraz prowadzi kino studyjne Żak. Laureatka Nagrody Prezydenta Miasta Gdańska w Dziedzinie Kultury.

JAKUB KNERA jest kuratorem Festiwalu Jazz Jantar od 2013 r. Dziennikarz i socjolog. Współ­tworzy magazyn muzyczny Popupmusic.pl oraz stronę NoweIdzieOdMorza.com. Członek zespołów badawczych projektów realizowanych w ramach Gdańskiego Obserwatorium Kultury. Współpracuje z tygodnikiem „Polityka” i magazynem „Szum”.

JAROSŁAW KOWAL jest kuratorem Festiwalu Jazz Jantar od 2015 r. Na co dzień freelancer organizujący koncerty (m.in. dla festiwalu Soundrive) i redaktor współpracujący z portalami Trojmiasto.pl i Soundrive.pl.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Redaktor i krytyk literacki, stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”.

Artykuł pochodzi z numeru Nr 38/2017

Artykuł pochodzi z dodatku „Festiwal Jazz Jantar 2017