Zmarła Janina Kraupe-Świderska

Wybitna malarka i graficzka, współzałożycielka Grupy Krakowskiej miała 95 lat. Przypominamy rozmowę, którą rok temu przeprowadził z nią Grzegorz Nurek.

30.03.2015

Czyta się kilka minut

Janina Kraupe-Świderska, Kraków, marzec 2015 r. / Fot. Grażyna Makara
Janina Kraupe-Świderska, Kraków, marzec 2015 r. / Fot. Grażyna Makara

GRZEGORZ NUREK: Jak Pani Profesor poznała Tadeusza Kantora?

JANINA KRAUPE-ŚWIDERSKA: Pierwszy raz zobaczyłam go jeszcze przed wybuchem wojny. Zaczęłam studia na Akademii Sztuk Pięknych w 1938 r. W podziemiach uczelni działał Bratniak. Tam na ścianie był wymalowany fresk autorstwa Kantora. Tadeusz kończył wtedy studia – malarstwo dekoracyjne i teatralne u Karola Frycza. Ten fresk przedstawiał koncert. Pełno kubistycznych form, szarości, jasne czernie. Ja tam przebywałam czasami z mężem, on był starszy ode mnie, znał wielu artystów, w tym Kantora. Czasami, jako że był żartownisiem, dokuczał mu, na przykład mówił: „Kantor wymiany”. Tadeusz długo mu to pamiętał.

Gdy Kantor schodził do Bratniaka, nie patrzył na studentów, oglądał przez chwilę swój fresk, po czym wychodził. On już przed wojną nosił charakterystycznie nonszalancko przerzucony szalik, chodził w ciemnych ubraniach.

Nieraz słyszałam w domu opowieści o ojcu Tadeusza. On mieszkał w Zagłębiu Dąbrowskim, służył w Legionach u Piłsudskiego. Był gwałtownego charakteru, jak go ktoś obraził, potrafił dać po buzi. Kantor z wyglądu był do ojca podobny. Tylko miał bardziej pociągłą twarz. Tadeusz unikał rękoczynów. Gdy wybuchała awantura, wolał się wycofać. Relacja między nim a ojcem o tyle była trudna, że jego tata po powrocie z Legionów nie mieszkał już z nimi w Wielopolu. To musiała być bardzo interesująca rodzina. Siostra ojca, gdy znalazła się w obozie koncentracyjnym, ofiarnie pomagała współwięźniom.

Kiedy wybuchła wojna, Niemcy zamiast Akademii zezwolili na funkcjonowanie Kunstgewerbeschule. Dowiedziałam się, że trzeci rok prowadzi prof. Fryderyk Pautsch, przedwojenny rektor uczelni. Legitymacja szkoły chroniła przed wywózką na roboty do Niemiec.

Gdy przyjechałam do Krakowa, zamieszkałam z koleżanką z pierwszego roku, Haliną Rosińską, przy ul. Gramatyka 4. Kantor mieszkał niedaleko. Odwiedzał naszego sąsiada, absolwenta Akademii, niejakiego Pisarka. Wtedy i do nas zachodził.

Malowałam portret tego sąsiada. Kantor zobaczył, pokiwał głową, powiedział: „Kobiety lepiej radzą sobie z kolorem niż z formą”. Zmartwiłam się tą jego uwagą, ale byłam jeszcze bardzo młoda, uczyłam się dopiero rysunku, malować zaczęłam pod wpływem fascynacji impresjonizmem. Przed wojną w sklepie z przyborami malarskimi u Aleksandrowicza nabyłam kolorowe pocztówki z reprodukcjami ich obrazów.

Chodziliśmy na potańcówki do mieszkania Tadeusza Brzozowskiego. Tam pojawiał się Kantor, Kazimierz Mikulski, także warszawski krytyk sztuki Andrzej Jakimowicz, który mówił nam o malarstwie Bruegla.

Niemcy w krótkim czasie utworzyli w Krakowie dzielnicę niemiecką. W połowie 1942 roku Kantor musiał opuścić mieszkanie przy ul. Kazimierza Wielkiego i przenieść się z rodziną na ul. Węgierską (tuż przy granicy z gettem, ale po stronie aryjskiej). To mieszkanie było niewielkie, a w pokoju Kantora mieściło się jedynie żelazne łóżko, dwa krzesła i mały stolik. Nazywał to „Biednym Pokoikiem Wyobraźni”. Pracował dużo i malował szybko. Był pod wpływem malarstwa Zygmunta Waliszewskiego.

Konfrontował się też ze Zbigniewem Pronaszką (Kantor pokazywał mi, że dużo ciekawiej potrafi łączyć kolory niż on i to była dla mnie dobra szkoła warsztatu malarskiego). W tym mieszkaniu pozowałam Kantorowi do portretu.

U Tadzia Brzozowskiego w mieszkaniu przechowywana była abstrakcyjna rzeźba Leopolda Lewickiego, który wyjechał do Lwowa. Nie mieliśmy swobodnego dostępu do dzieł wybitnych twórców z zagranicy, tylko przez reprodukcje. Jedyną wystawę sztuki współczesnej widziałam przed wojną w Związku Plastyków. Były tam obrazy naszych kapistów: Piotra Potworowskiego, Hanny Cybisowej, a także obrazy Wacława Taranczewskiego i Tytusa Czyżewskiego.

W 1946 r. Tadeusz wyjechał na kilkumiesięczne stypendium do Paryża. Chyba w tym samym roku w Pałacu Sztuki w Krakowie odbyła się wystawa twórców francuskich, która zrobiła na nas olbrzymie wrażenie. Te obrazy były pełne koloru.

Tadeusz zaprosił mnie i męża, abyśmy wprowadzili się do mieszkania jego żony przy ul. Filipa, podczas jego pobytu na stypendium we Francji. Wiedział o naszej trudnej sytuacji mieszkaniowej.

Od początku dominowały u Kantora dwie pasje: malarstwo i teatr. Jak wyglądała Pani praca przy spektaklu „Balladyna” w jego reżyserii w 1943 r.?

Wspominając dzieciństwo, mówił mi, że teatr był pierwszy. Bawił się żołnierzykami, ustawiał w szyku, przestawiał, w tym figurkę Napoleona. Czuł się jak generał. Mocno przeżywał rytuał kościelny. Wiele lat później te obserwacje wykorzystał w swoich przedstawieniach.

Na moim przyjęciu urodzinowym poznali się Lila Proszkowska i Kantor, który zwierzył się jej, że chciałby zorganizować podziemny teatr. Wiedzieliśmy, że taki teatr w okupowanym Krakowie prowadzi już Kotlarczyk. Lila przyobiecała Tadeuszowi, że znajdzie miejsce, w którym można by tworzyć spektakle. Przyjaźniła się z Ewą Siedlecką, która mieszkała przy ul. Szewskiej. Doskonała lokalizacja i sam układ mieszkania. Duży pokój, którego dwa okna wychodziły na Szewską, następnie pokój przechodni bez okien, później kuchnia i awaryjne wyjście schodami na podwórko. W każdej chwili można się było ewakuować.

Gdy trwały próby do „Balladyny”, drzwi pilnował ksiądz Marcin Siedlecki. Trwała okupacja, do mieszkania trzeba było przychodzić pojedynczo, aby nie wzbudzać podejrzeń. Aktorzy mieli niewiele miejsca do grania, ubrani byli w stroje z worków konopnych. Postać często była upodobniona do figury geometrycznej, ruch aktorów miał być nienaturalny, Kantor chciał odejść od metod realistycznego grania. Umiał tak ustawić aktorów i dekoracje, że każda część spektaklu upodobniała się do obrazu malarskiego. Ja nie chciałam się pokazywać publiczności jako aktorka, ale Kantor trzymał dla mnie rolę Goplany. Powiedział: „Jakoś to załatwimy. Będziesz siedziała za formą, nie będzie cię widać”. Nie dość, że siedziałam w kucki za formą (można ją zobaczyć na zdjęciach ze spektaklu), to jeszcze mówiłam przez tubę do miednicy, co zniekształcało mój głos. Tak miało być – głos nieziemski, nadnaturalny. Rola była niewielka, więc często mogłam przypatrywać się kolegom, koleżankom i ich szkicować.

Na przedstawieniu gromadziło się do czterdziestu osób. Był wśród nich np. późniejszy filmowiec Wojciech Has. Karola Wojtyły nie było, bo coś byśmy o tym później wiedzieli. Po spektaklu nie klaskano. Zaciemniano okna, co nie wzbudzało podejrzeń, bo i tak wedle rozporządzenia Niemców trzeba to było robić.

Raz mało brakowało, aby mój spacer z Kantorem po Krakowie zakończył się tragicznie. Wybieraliśmy się do Kawiarni Plastyków. Na Łobzowskiej zobaczyliśmy budy Gestapo. Wygarniano wszystkich mężczyzn z kawiarni. Gdybyśmy tam byli piętnaście minut wcześniej, i Kantora by zabrano. Mało kto wrócił. A nawet jeśli się udało (wrócił np. późniejszy mąż Jaremianki – Kornel Filipowicz), były to nieliczne wyjątki. Mnóstwo osób potraciło przyjaciół.

W 1943 r. zachorowałam na tyfus i przebywałam w szpitalu dla zakaźnie chorych. Utraciłam kontakt z grupą przyjaciół. Po wyjściu ze szpitala Lila umieściła mnie dla podreparowania zdrowia w dworze w Sandomierskiem, u swojej ciotki. W Krakowie głodowałam, a tam była możliwość odżywienia i lepsze powietrze. Znalazłam się w Warszawie przed wybuchem Powstania Warszawskiego, uniknęłam go, ale obawiałam się o bliskich: moją siostrę (została sanitariuszką) i brata (był kurierem w Armii Krajowej).

Gdy się zbliżał front, Lila zarządziła, że ojciec,właściciel majątku, w którym mieszkaliśmy (po tym, jak nas Gestapo wyrzuciło z jednego z mieszkań w Warszawie), powinien wrócić ze mną i z panią Widawską, która miała małe dziecko, do Krakowa. Po drodze, jadąc dorożką zaprzęgniętą w dwa konie, mieliśmy mnóstwo przygód: zaaresztowały nas Bataliony Chłopskie, bo nie spodobały się bokobrody i strój powożącego pana Proszkowskiego. Później, gdy nas wypuścili, wpadliśmy gdzieś między Kielcami a Stopnicą pod ostrzał i trzeba się było chować w okopach. W bombardowanym dworze w Brzozówce tkwiliśmy przez miesiąc. Raz wpadali do dworu Niemcy, innym razem Rosjanie.

Raz w nocy Rosjanie okradli nas z zegarków. Ukradli mi też tubę białej farby do malowania. Myśleli, że to krem. Zrobiłam awanturę. Bałam się, że się potrują, bo to była biel tytanowa. I że zostanę oskarżona o sabotaż. Oddali farby.

Dwór spalono, pan Proszkowski uciekł jednym koniem i był przekonany, że dziewczyny zginęły. A nas Rosjanie wypędzili ze wsi, dalej od działań wojennych. Miałam swój szkicownik, nie było co jeść, wpadłam na pomysł, że będę malować portrety oficerów radzieckich, którzy tam w pobliżu stacjonowali, w zamian za jedzenie z wojskowej kuchni. Siadał taki na 45 minut obwieszony medalami, które pożyczał od kolegów, ja rysowałam, a reszta miała ubaw, patrzyli i komentowali: podobny czy niepodobny.

Trafiłam do Sandomierza, znów głodowałam, wprowadzono od razu kartki na żywność. Aby zarobić, malowałam klepsydry i napisy propagandowe „Niech żyje rząd tymczasowy!”. Jeden z panów wpadł na pomysł, aby zebrać artystów mieszkających w Sandomierzu, zarejestrować jako grupę artystyczną i tak się stało. Otrzymaliśmy podwójne kartki żywnościowe, bo nowa władza chciała zdobyć przychylność twórców, przeciągnąć ich na swoją, ideologiczną stronę.

W marcu w Sandomierzu odnalazł mnie brat. Rodzina, nie mając przez rok ze mną kontaktu i po dramatycznej relacji pana Proszkowskiego, myślała, że nie żyję. Z bratem dotarliśmy, znów z licznymi przygodami, do Sosnowca. Z Sosnowca w 1945 r., już po zakończeniu wojny, dostałam się do Krakowa. Chciałam studiować dalej na Akademii. Mój ukochany wrócił z obozu, pobraliśmy się, nie było gdzie mieszkać. Związek Plastyków dostał Dom Pracy Twórczej niedaleko Nowej Huty, tam zamieszkał mój mąż, a ja w Krakowie.

I wtedy pomógł Wam Tadeusz Kantor.

Jak wspomniałam, przed wyjazdem do Paryża udostępnił mieszkanie na ul. Filipa. Z mężem staraliśmy się o pracownię. Przyznano nam ją w 1947 r. – mam ją do dzisiaj. Kantor z Paryża wrócił zachwycony. Z przyjaciółmi, artystami spotykaliśmy się w klubie Plastyków i na Krupniczej U Literatów.

Zaczęły się dyskusje, jaka powinna być sztuka, z czasem coraz bardziej nasilały się utarczki o socrealizm. Zaraz po wojnie U Literatów odbyła się wystawa prac m.in. Kantora i Jaremianki. Ale już zaczęto myśleć o ogólnopolskiej wystawie. I w 1948 r. w Pałacu Sztuki otwarto Wystawę Sztuki Nowoczesnej. Mój profesor, Wacław Taranczewski, przyszedł na wystawę, popatrzył na nasze prace i powiedział: „My już nie mamy nic tutaj do roboty”. Bo on był nowoczesny w stosunku do starszych od siebie, a tu przyszli młodsi. Skrytykował moje obrazy, powiedział, że „w kolorze to jeszcze... jeszcze...”. Bo ja faktycznie kolorystycznie nabrałam rozmachu dopiero po powrocie z Paryża w 1956 r.

Na czym polegał konflikt między Kantorem a akademikami?

On był w konflikcie z rektorem Czesławem Rzepińskim. Część profesorów popierała Kantora (np. Cybisowa), ale on prowadząc pracownie krytykował przy studentach innych profesorów. I te głosy powtarzane przez studentów dochodziły do nich. Gdy przyszło do głosowania o przedłużenie dwuletniego kontraktu, Kantor przepadł. A on lubił uczyć, dawał do malowania zupełnie inne martwe natury, nie jabłka czy warzywa, tylko np. klucze, figury.

Jednak o wiele bardziej bolały go późniejsze napaści ze strony zawistnych aktorów, którzy z nim w zagraniczne tournée nie wyjeżdżali. Nocne obraźliwe telefony, które go budziły, jeszcze gdzieniegdzie pojawiały się wymysły, co do jego żydowskiego pochodzenia.

Czy Pani uczestniczyła w próbach teatralnych teatru Kantora przy ul. Grabowskiego?

Nie, oni tam ćwiczyli jeszcze w okresie okupacji „Powrót Odysa”, ale mnie to ominęło, byłam w Sandomierskiem.

Jak zapadały decyzje o przyjęciu w skład Grupy Krakowskiej?

To opierało się na przyjaźni, przyjmowaliśmy tych, których prace znaliśmy z wystaw. Ktoś ze starszych z Grupy rekomendował, przedstawiał kandydata, a wszyscy jednogłośnie musieli się zgodzić. Przez krótki czas byłam skarbnikiem Grupy, później sekretarzem.

W 1957 r., gdy można już było zakładać stowarzyszenia, zaczęliśmy się starać o lokal. I otrzymaliśmy Krzysztofory – piwnice pełne węgla. A na dodatek z sufitu przeciekała woda z zamrażalni ryb. Rok później, już w odnowionych pomieszczeniach, odbyła się wystawa prac Grupy Krakowskiej (powtórzona u Starmacha po 50 latach). Z czasem co roku odbywała się w Krakowie wystawa naszych prac. Grano wiele spektakli teatru Cricot 2. Kantor często robił nam awantury, że podczas jego pobytu za granicą zarząd niewiele zrobił.

Ile czasu zazwyczaj zajmuje Pani namalowanie obrazu?

Najpierw muszę go wymyśleć. Mieć go wyświetlony na ekranie wewnętrznym. Następnie robię tło, kładę kolejne warstwy – to zajmuje dwa tygodnie. Maluję jeden obraz na miesiąc, dwanaście na rok. Brzozowski też tyle malował. Nowosielski wstawał o piątej rano i potrafił w jeden dzień namalować obraz. Ale malował akrylami.

Kantor też zrywał się o piątej, szóstej rano, sypiał krótko, miał niespokojny charakter. Nie dręczył płótna, miał przemyślane, co ma namalować. Gdy mieszkał przy ul. Filipa, zaczął zbierać stare parasolki do swoich prac, w których łączył przedmioty z resztą obrazu. Kantor w swojej twórczości teatralnej wykorzystywał doświadczenie malarskie, a w malarstwie często korzystał z inspiracji własnego teatru. Szczególnie widać to było w seriach rysunków.©

JANINA KRAUPE-ŚWIDERSKA (ur. 1921) – malarka i graficzka, od 1957 r. związana z Grupą Krakowską. Przez wiele lat wykładała w krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych. Jej prace znajdują się w licznych muzeach w Polsce i na świecie, m.in. w Muzeum Narodowym w Krakowie, Warszawie, Wrocławiu, Muzeum Sztuki w Łodzi i Muzeum Guggenheima w Nowym Jorku.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz kulturalny, redaktor, współpracownik "Tygodnika Powszechnego".

Artykuł pochodzi z numeru TP 14/2015