Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Klimat płyty zmienia się mniej więcej w połowie. Pierwszy sygnał to zastąpienie świetnej sekcji dętej przez smyki. Wolniejsze tempo to więcej czasu na narrację i więcej czasu na solowe popisy muzyków (Jarczyk na fortepianie w walczyku “Aż po kres kochaj mnie", Leszek Szczerba na saksofonie w przypominającym dawne nagrania “Anawy" utworze “Ta wędrówka nasza"). Leszek Aleksander Moczulski to kolejny zawodowiec: udowadnia, że pisanie tekstów piosenek nie musi być dla poety zajęciem podrzędnym.
Jedyny kłopot w tej drugiej, lirycznej części płyty, dotyczy wokalu. Śpiewający Jan Kanty Pawluśkiewicz to oczywiście nic nowego (brawurowa “Inez" w “Piwnicy pod Baranami"), w pastiszach wypada kapitalnie, ale bodaj nigdy do tej pory nie traktował swojego śpiewania poważnie. Może te piosenki powinien wykonać inny zawodowiec, np. Grzegorz Turnau, którego obecność została tu zasygnalizowana szeptem na zakończenie “Jak kania dżdżu"? Wybrzydzanie byłoby jednak nie na miejscu. Orkiestra znów gra “Małe kino". Czy mogę Panią prosić?