Jakoś to będzie

Debata nad zmianami w systemie emerytalnym trafia w społeczną próżnię: rzadko myślimy o przyszłości, a "kultura oszczędzania" jest dla nas pojęciem abstrakcyjnym.

03.08.2023

Czyta się kilka minut

/fot. Tomasz Wiech /
/fot. Tomasz Wiech /

Z powodu rządowych zmian w OFE Polacy nie wylegną na ulice, by palić kukły premiera czy ministra finansów. Na portalach społecznościowych nikt nie zmobilizuje setek tysięcy oburzonych podatników. Krytycy decyzji o przeniesieniu środków z OFE do ZUS - wpływowi ekonomiści z prof. Leszkiem Balcerowiczem na czele, publicyści, politycy opozycji - nie obalą rękami rozczarowanego społeczeństwa gabinetu Donalda Tuska, nawet uporczywie powtarzając frazy o "skoku na kasę" czy "złamaniu umowy społecznej".

- Świadomość i wiedza na temat istoty tych zmian dotyczą najwyżej 10 proc. społeczeństwa - ocenia prof. Tomasz Panek, ekonomista, współtwórca "Diagnozy Społecznej 2009", krytyk wprowadzonych ostatnio zmian w systemie emerytalnym.

- Młodzi ludzie o tym nie myślą - dodaje prof. Witold Orłowski, ekonomista, członek Rady Gospodarczej przy premierze Donaldzie Tusku. - Co więcej, nie myślą o tym także ci po czterdziestce, o czym świadczy małe zainteresowanie oszczędzaniem w III filarze. Sądzą, że ich to nie dotyczy.

Polak nie oszczędza, bo biedny
 

Ów brak zainteresowania i wiedzy na temat emerytur odbija się w postawach przeciętnego podatnika, który jeśli myśli o przyszłości, to zazwyczaj tylko o tej najbliższej. Jeśli oszczędza, to raczej niechętnie, i nie tyle z myślą o odległych czasach, co o konsumpcji.

Przykłady takie jak ten należą więc do rzadkości. Marian z Warszawy, 34 lata, niezależny analityk giełdowy (doradza ludziom, w co inwestować): - Pracę zacząłem w 2003 r. Oszczędzałem od początku i traktuję to jako narzędzie pracy. Jednak do rentiera, czyli osoby, która może utrzymać się tylko z dochodów z inwestycji, brakuje mi jeszcze 5 lat. Wtedy chciałbym inwestować wyłącznie na własny rachunek. Takie rozwiązanie daje duży komfort i poczucie niezależności. Dziś własnym portfelem zarządzam "agresywnie": są momenty, kiedy mam 100 proc. w akcjach; czasami wyłącznie gotówkę lub obligacje. Mam już sporo doświadczenia; przeżyłem nawet krach na giełdach. Dlatego staram się inwestować w sposób świadomy i przemyślany, żeby spać spokojnie.

Jeśli podobną wypowiedź zestawić z obrazem statystycznego Polaka, okaże się, że jest jego antytezą. Według "Diagnozy Społecznej 2009" jedynie co trzeci Polak posiada jakiekolwiek oszczędności, a tylko niecałe 4 proc. z tej grupy deklaruje, że odłożona kwota przekracza równowartość sześciomiesięcznych dochodów. I choć liczba oszczędzających w porównaniu z rokiem 2000 wzrosła o jedną trzecią, struktura wysokości oszczędności pozostaje bez zmian.

Wyniki "Diagnozy" potwierdza comiesięczny, prowadzony od 10 lat przez GfK Polonia (dla Komisji Europejskiej) Barometr Nastrojów Konsumenckich, w ramach którego Polacy odpowiadają m.in. na pytanie, czy w ciągu najbliższych 12 miesięcy będą w stanie odłożyć jakiekolwiek środki finansowe. Choć w porównaniu z rokiem 2003 wskaźnik sumy odpowiedzi na to pytanie wzrósł z -58 do -38 punktów (chodzi o saldo pomiędzy odpowiedziami twierdzącymi a przeczącymi), ekonomiści uznają ten wzrost za stosunkowo niski. - To zmiana niewielka, biorąc pod uwagę, że w tym samym czasie znacznie bardziej zmieniały się inne wskaźniki, chociażby ocena sytuacji materialnej badanych - komentuje odpowiedzialny za badanie Maciej Siejewicz z GfK.

Złudzeń nie pozostawiają też wskaźniki makro: choć Polacy są dziś bardziej oszczędni niż kiedykolwiek wcześniej - stopa oszczędności netto gospodarstw to ok. 65 proc. polskiego PKB, podczas gdy jeszcze 10 lat temu wskaźnik ten wynosił ok. 20 proc. - w porównaniu z krajami Europy Zachodniej, gdzie ten sam wskaźnik przekracza 200 proc., wypadamy nadal blado (źródło: portal bankier.pl).

- Badania pokazują, że przed kryzysem, kiedy banki ruszyły do walki o klienta, a lokaty miały nawet 10-punktowe oprocentowanie, nastąpił wzrost skłonności Polaków do oszczędzania - przypomina prof. Anna Karwińska, szefowa Katedry Socjologii Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie. - Ale szybko się okazało, że to był wzrost chwilowy, który nie przełożył się trwale na postawy Polaków.

Wśród przyczyn niekorzystnych w porównaniu z innymi krajami wskaźników dotyczących oszczędzania prof. Panek wymienia skłonność Polaków do wydawania środków na - niewydolną w sektorze publicznym - służbę zdrowia, wysoki poziom inwestycji w mieszkania, a także brak korzystnego, sprzyjającego oszczędzaniu na dłuższą metę systemu podatkowego (np. wyraźnych ulg podatkowych dla oszczędzających na emeryturę). - Jednak podstawowy czynnik, z powodu którego wypadamy tak blado, jest prozaiczny - tłumaczy naukowiec. - Po prostu nadal jesteśmy narodem relatywnie biednym.

Tyle że polska bieda nie tłumaczy wszystkiego. Jak przypomina prof. Orłowski, skłonność do oszczędzania nie zależy tylko od tego, ile się ma. - Oczywiście im naród biedniejszy, tym oszczędzanie jest trudniejsze, ale nie niemożliwe - mówi ekonomista. - Oszczędzać mogą i biedni, i bogaci. Są narody bardzo biedne, np. Wietnamczycy, które oszczędzają dużo więcej niż Polacy.

Dyktat teraźniejszości
 

- Mam wrażenie, że żyję w bardzo bogatym społeczeństwie - mówi Magdalena z Myślenic, 23-letnia studentka UJ i przedstawicielka najpopularniejszej w Polsce spółki pożyczkowej. - Ludzie nie mogą być biedni, skoro stać ich na pożyczanie od nas pieniędzy. Ze świadomością, że będą musieli spłacić niemal dwa razy tyle i mając do dyspozycji wiele tańszych możliwości. Po prostu nie wiedzą, jak zarządzać pieniędzmi. Zawsze o tym myślę, gdy udzielam pożyczki ludziom, którzy wydają się inteligentni, np. nauczycielom. I gdy pożyczają na dziwne rzeczy, jak fryzjer czy droższy prezent dla dziecka.

- Gdy byłem biedny, oszczędzałem. Zarabiałem niewiele, a w ciągu pół roku sporo odłożyłem - opowiada z kolei Marcin z Nowego Sącza, 28 lat, informatyk na etacie od pół roku; pensja 2 800 zł netto. - Teraz, kiedy w miarę dobrze mi się powodzi, nie chcę oszczędzać. To wymaga czasu, a ja wolę go miło spędzić. Wśród moich znajomych również nie dostrzegam chęci oszczędzania ani kontroli finansów. Płacą plastikową kartą i nie czują, że wydają pieniądze.

Jak zauważa prof. Karwińska, na skłonność do oszczędzania mają wpływ nie tylko zarobki, ale też postawa życiowa, nastawienie do ludzi, instytucji, państwa. - Bardziej zadowoleni, ustabilizowani, przekonani, że sprawy idą w dobrym kierunku, są bardziej skłonni do podejmowania decyzji o oszczędzaniu - mówi Karwińska. - A ponieważ jako społeczeństwo mamy tendencję do narzekania, to i oszczędzanie wygląda u nas źle.

Polak niezadowolony, nieufny - to raczej materiał na wymarzonego dla handlowców konsumenta niż konsekwentnie programującego swoją przyszłość rentiera. - Konsumpcja to lekarstwo - mówi Karwińska. - Daje choćby chwilowe poczucie, że coś się zrobiło, coś zmieniło, na coś wpłynęło.

Polskie komunie, rocznice, śluby, przyjęcia urodzinowe, święta Bożego Narodzenia - to wtedy wydajemy najwięcej - pokazują aż nadto jaskrawo rys ekonomicznej mentalności Polaków: pozbywamy się pieniędzy z przytupem, nawet jeśli mielibyśmy się z tego powodu zadłużyć. - Wydatki na dziewczynę idącą na studniówkę sięgają 1500 zł - mówi prof. Karwińska. - Te pieniądze wydają nawet bezrobotni. Oczywiście w szlachetnym odruchu, żeby dziecku nie było gorzej niż innym.

Co gorsza, na odruch wydawania nie nakładają się nawyki związane z ekonomiczną edukacją. Ta w Polsce, jeśli istnieje, dotyczy bardziej makroekonomicznych reguł niż prostych informacji, co zrobić ze stu złotymi, by za rok mieć 130. - Taką edukację społeczeństwa nabywają dekadami - przypomina prof. Orłowski. - Anglicy, którzy mogą być tu wzorem, uczą się tego od stulecia. Wiedzą np., że zawsze trzeba ważyć dochód i ryzyko. U nas ta umiejętność jest szczególnie mało rozwinięta. Stąd np. naiwne "rzucanie się" swego czasu na udziały w funduszach inwestycyjnych.

Jak dodaje prof. Karwińska, choć widać już w Polsce nieśmiałe próby wprowadzania elementów ekonomicznej socjalizacji "od małego", jest ona nadal w powijakach: w podstawówkach nie istnieje, a w liceach, gdzie są zajęcia z przedsiębiorczości, często drastycznie odbiega od potrzeb. Socjolożka przywołuje anegdotę z USA, gdzie do szkoły podstawowej uczęszczał przez lata jej syn. - Na matematyce musiał inwestować wirtualne pieniądze, nie mając jeszcze pojęcia, jak to się robi i po co - opowiada. - Strasznie mu doskwierało, że zamiast rozwiązywać słupki i zadania, tak jak w Polsce, musi robić coś z wirtualnymi stoma dolarami.

Kulturowe różnice między Polakami i bardziej dojrzałymi ekonomicznie nacjami potwierdzają badania. Choćby te przeprowadzone w ramach pracy dyplomowej pod kierunkiem prof. Karwińskiej przez jednego ze studentów Uniwersytetu Ekonomicznego, który badał ekonomiczną świadomość dzieci z kilku krakowskich podstawówek. - Wyszło np., że dzieci wolą dostać znacznie mniejszą kwotę od razu, niż poczekać na większą - opowiada Karwińska. - Podobnie jest z dużą częścią społeczeństwa.

Spuścizna przeszłości
 

Ekonomiczne grzechy Polaków, podobnie jak przypadłości w innych dziedzinach, wytłumaczyć można sakramentalnym odwołaniem do figury Polaka-Sarmaty, a także fatalnego wpływu zaborów oraz komunizmu.

- Jesteśmy narodem "czującym historycznie", by odwołać się do pochodzących jeszcze z lat 70. badań znanego socjologa, Stefana Nowaka - mówi prof. Karwińska. - Brak zaufania do instytucji, zakorzeniony w nas historycznie, jest większy niż do ludzi. W kontaktach biznesowych, mimo że wszyscy już wiedzą, iż zaufanie obniża również koszty pracy, dominuje podejrzliwość. Nie pomagają politycy, przypominając nam od czasu do czasu, że ten, kto się dorobił, jest podejrzany. Nawet jak rozmawiam ze studentami, potrafią powiedzieć, że w Polsce nie da się uczciwie dojść do pieniędzy.

Szlachecka mentalność ("zastaw się, a postaw się") połączyła się z wpajanym Polakom w czasach PRL-u przekonaniem, że nic od nich nie zależy, dając widoczny do dziś efekt. - W PRL-u oszczędności nic nie znaczyły, bo niewiele można było za nie kupić - przypomina socjolożka. - Ominęła mnie słynna denominacja z lat 50., na której ludzie stracili oszczędności, ale pamiętam np. książeczki posagowe, które zakładali moi rodzice, by stanowiły kapitał na przyszłość. Ten posag okazał się oczywiście bezwartościowy.

- Jeśli kiedykolwiek istniała w Polsce kultura oszczędzania, została zniszczona właśnie w czasach, kiedy nie było normalnie funkcjonującego rynku - dodaje prof. Orłowski. - Brak oszczędzania ma też związek ze słabością pieniądza: im wyższa inflacja, słabszy sektor finansowy, dzikie, nierynkowe reguły, tym większą rację mają ci, którzy mówią, że oszczędzanie nie ma sensu.

I choć reguły zmieniły się ponad dwie dekady temu, ufność w sens oszczędzania oraz w pomagające programować finansową przyszłość instytucje nie zdążyła się w Polsce odrodzić. - Dodatkowo pojawiło się hasło: "Wszystko, co inne niż w PRL, jest dobre" - dodaje Orłowski. - Ludzie uczyli się, że wszystko, co niepaństwowe, jest dobre. Stąd powierzanie pieniędzy takim ludziom jak pan Grobelny z jego Bezpieczną Kasą Oszczędności.

Symbioza śpiących
 

Jak społeczny klimat nieufności (a w najlepszym razie obojętności) wpływa na stosunek Polaków do przyszłych emerytur? Ciekawe wnioski przyniósł opublikowany w połowie ubiegłego roku sondaż CBOS-u, w którym zapytano Polaków o ich zabezpieczenie na starość. Z badań wyłania się obraz paradoksalny: statystyczny Polak uważa, że jego przyszła emerytura z I i II filaru nie będzie wystarczająca (ponad dwie trzecie respondentów), a jednak większość nie podejmuje dodatkowego oszczędzania z myślą o wieku emerytalnym.

Tego paradoksu nie sposób wyjaśnić tylko relatywną biedą Polaków, bo deklarowane niskie dochody "nie zawsze idą w parze z rzeczywistym brakiem możliwości odłożenia chociażby kilkudziesięciu (lub nawet kilkuset) złotych miesięcznie (...) Połowa respondentów w wieku produkcyjnym deklaruje możliwość odkładania miesięcznie pewnej kwoty (...) W tej grupie są również osoby, które jako główny powód nieoszczędzania podawały brak środków" (raport CBOS-u: "Polacy o dodatkowym oszczędzaniu na emeryturę", Warszawa, czerwiec 2010).

- To nasza, polska postawa, wzięta jakby z "Pana Tadeusza": "Ja z synowcem na czele, i jakoś to będzie!" - komentuje prof. Karwińska, przypominając, że tylko 5 proc. Polaków oszczędza na emeryturę w III filarze, a aż 80 proc. robi to jedynie w formach obowiązkowych, w ZUS i OFE. Drugi element tej postawy to przekonanie, że emerytura jest sprawą państwa, co według Karwińskiej różni nas dramatycznie od przyglądających się uważnie swoim pieniądzom dojrzalszych ekonomicznie nacji.

- U nas rząd, niczym pater familias, mówi do nas: "Wy, dzieci, się tym nie interesujcie, my o wszystko zadbamy" - ocenia Karwińska. - No i Polacy się nie interesują. Widzę to na zajęciach ze studentami. Poruszamy często kwestie społeczno-ekonomiczne, ale temat emerytur w ich wypowiedziach się nie pojawia. Pewnie uważają, że to jakieś tam kłótnie i rozgrywki polityczne, a nie realny, dotyczący wszystkich problem. Gdyby powiedziano nam, Polakom, że od jutra będziemy mieli wszyscy o 10 proc. niższe pensje, to pewnie wszyscy wyszliby na ulice.

Tymczasem, przypomina prof. Karwińska, w innych krajach, choćby we Francji, protesty w związku z systemem emerytalnym są na porządku dziennym. W Polsce zaś społeczną apatię są w stanie przerwać głównie sprawy symboliczne (krzyże, pomniki, pochówki). Jeśli jakikolwiek ferment wywołują sprawy bytowe czy społeczne, to tylko te, które postrzegamy jako dziejące się "tu i teraz".

Jeśli w opisie zaniechań rządu (również tych emerytalnych: na reformę, niezależnie od oceny zmian w OFE, czekają pilnie choćby wiek emerytalny czy "mundurówki") posłużyć się metaforą "śpiącego dróżnika", jak zrobił to na łamach "TP" Rafał Dutkiewicz, opisując społeczeństwo, można by powiedzieć, że ospali i apatyczni są również mijający budkę dróżnika kierowcy. Zmiany w OFE pokazały, że dwie przysypiające strony trwają w idealnej symbiozie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w tematyce społecznej i edukacyjnej. Jest laureatem Nagrody im. Barbary N. Łopieńskiej i – wraz z Bartkiem Dobrochem – nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Trzykrotny laureat… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 05/2011