Jak zatrzymać Chiny

W ciągu minionego półtora roku ich postrzeganie na Zachodzie zmieniło się zasadniczo – dziś Chiny uważane są za zagrożenie. Jak to się stało? I co z tego wyniknie?
z Glasgow

24.12.2018

Czyta się kilka minut

Funkcjonariusze służby bezpieczeństwa, strzegący sesji plenarnej Ogólnochińskiego Zgromadzenia Przedstawicieli Ludowych, Pekin, marzec 2017 r. / MARK SCHIEFELBEIN / AP / EAST NEWS
Funkcjonariusze służby bezpieczeństwa, strzegący sesji plenarnej Ogólnochińskiego Zgromadzenia Przedstawicieli Ludowych, Pekin, marzec 2017 r. / MARK SCHIEFELBEIN / AP / EAST NEWS

W kraju niedemokratycznym władze przywykły radzić sobie z protestami i opozycją polityczną – zaawansowana technologia, selektywna przemoc i kooptacja są zazwyczaj skutecznymi narzędziami, także we współczesnych Chinach. Jednak niezależnie od obserwowanego od kilkunastu lat procesu wzmacniania się systemów autorytarnych ich rządy nie potrafią sobie poradzić z kpiną i śmiechem. Na indeks chińskiej cenzury w 2018 r. trafił... Kubuś Puchatek. Biedny miś zawinił swoim podobieństwem do lidera Chińskiej Republiki Ludowej, Xi Jinpinga.

Na szczęście wpływy chińskiej cenzury wciąż jeszcze są na Zachodzie ograniczone. Po raz pierwszy od lat tematem czołowych zachodnich programów telewizyjnych, podających publicystykę w przystępnej i często komediowej formie, stała się sytuacja w Chinach.

Amerykański satyryk Stephen Colbert, brytyjski dziennikarz występujący w amerykańskiej telewizji John Oliver czy co­tygodniowy program „Have I Got News For You” brytyjskiej telewizji BBC – wszyscy w ciągu ostatnich miesięcy skupili ostrze krytyki na Chinach i ich rosnącym w potęgę przywódcy.

Bywa, że satyrycy szybciej niż analitycy dostrzegają pewne procesy (również w Polsce). Pojawienie się ubranej w żart krytyki pod adresem Chin nie wynika z decyzji jednego centralnego ośrodka. Odzwierciedla zmianę podejścia do Państwa Środka, która właśnie następuje w świecie zachodnim.

O jeden krok za daleko

Rywalizacja, sprzeczne interesy i regularne spory to codzienność międzynarodowej polityki. Są wszechobecne, występują nawet między sojusznikami. Są tym bardziej naturalne pomiędzy państwami, które są od siebie oddalone geograficznie i kulturowo.

Ale istnieje cienka, niemal niezauważalna granica, po przekroczeniu której zwyczajowe spory zmieniają charakter. Przestają być naturalną częścią polityki, przekształcają się w walkę dobra ze złem. W konflikt, który może wygrać tylko jedna strona. Następuje nieuchwytna na pierwszy rzut oka zmiana atmosfery, obejmująca większość elit decydujących o polityce zagranicznej.

W przypadku Chin kilka czynników przeważyło szalę i doprowadziło do zmiany podejścia Zachodu do Pekinu. A katalizatorem okazała się decyzja Xi Jinpinga o rezygnacji z limitu dwóch kadencji na stanowisku przewodniczącego (prezydenta) Chińskiej Republiki Ludowej, ogłoszona wiosną 2018 r. Niezależnie od motywacji, jakie leżały po stronie samego Xi i jego popleczników w Komunistycznej Partii Chin, Pekin nie docenił efektu, jaki ta decyzja wywołała na Zachodzie.

Dotąd Chinom wybaczano wiele. Cała Europa zapomniała, jak bardzo łamane są w tym kraju prawa człowieka. Zwłaszcza od czasu kryzysu strefy euro Chiny były postrzegane jako potencjalny inwestor i ostatnia deska finansowego ratunku (nawet jeśli w ostatecznym rachunku te nadzieje się nie spełniły). Władzom w Pekinie mogło się wydawać, że Zachód pławi się w hipokryzji i nie przestrzega własnych reguł. Jednak dołączenie przez Xi do wątpliwego klubu dożywotnich dyktatorów okazało się jednym krokiem za daleko. Ta zmiana postawiła Chiny w jednym szeregu z Rosją.

Choć wcześniej nie łudzono się, że Chiny staną się demokratyczne, to państwa zachodnie wyraźnie doceniały stopniowo, ale konsekwentnie rosnący tam pluralizm. Tymczasem wyniesienie Xi Jinpinga do godności „wielkiego sternika” położyło kres wszelkim nadziejom na ewolucję chińskiego systemu politycznego.

Co więcej, od samego początku swoich rządów, tj. od jesieni 2012 r., Xi zacieśniał kontrolę partii komunistycznej nad społeczeństwem i po kolei ograniczał pole manewru organizacjom pozarządowym, uniwersytetom, mediom czy adwokaturze.

Historia przez wielkie „H”

Drugim toksycznym elementem okazały się chińskie pieniądze i próby wpływania na sytuację wewnętrzną w państwach Zachodu.

Tym razem alarm przyszedł z antypodów. Badaczka z Nowej Zelandii, Anne-Marie Brady, opublikowała raport, w którym skrupulatnie wyliczała chińskie próby ingerencji w nowozelandzką politykę, finansowanie działalności politycznej i próby infiltracji chińskiej diaspory przez państwo chińskie. Pośrednim dowodem na trafność jej analizy stały się tajemnicze włamania do jej domu, z którego zniknęły jedynie komputery i pamięć przenośna.

Równolegle w sąsiedniej Australii podjęto szereg działań zmierzających do ukrócenia chińskich wpływów. Jeden z senatorów został zmuszony do rezygnacji, kiedy okazało się, że przyjmował dotacje od chińskich firm z niejasnymi powiązaniami.

Nawet Kevin Rudd, były premier Australii i jeden z nielicznych polityków zachodnich władających mandaryńskim, nie pozostawił wątpliwości w swojej diagnozie polityki państwa chińskiego. W jego opinii Xi i jego otoczenie wierzą, że Historia (przez wielkie „H”) jest po ich stronie, i że Zachód musi stanąć wobec nowych, pewnych siebie Chin.

Z opóźnieniem państwa po obu stronach Atlantyku zorientowały się, że również na ich terytorium Pekin poszerza spektrum działań, i jawnych, i niejawnych. Np. Instytuty Konfucjusza z jednej strony umożliwiają naukę języka, promują chińską kulturę, prowadzą kursy kaligrafii. Z drugiej strony próbują kształtować debatę o Chinach, unikając niewygodnych dla władz w Pekinie tematów. W tym samym celu Chiny organizują współpracę z ośrodkami analitycznymi w Europie, fundują katedry badań nad chińską problematyką i finansują dodatki informacyjne do głównych dzienników w Europie i USA.

Szpiedzy klasyczni i wirtualni

Działaniom o charakterze propagandowym, acz otwartym i legalnym, towarzyszą metody rodem ze świata służb specjalnych.

I tak, Chiny wysyłały na zachodnie stypendia dziesiątki naukowców zatrudnionych w wojsku, ukrywając, że służą oni w chińskich siłach zbrojnych. Francuski wywiad ujawnił, że około czterech tysięcy francuskich wyższych urzędników, naukowców i szefów firm było „zaczepianych” przez chińskich szpiegów przez sieć społecznościową LinkedIn.

Z kolei doradcą prezydenta Czech Miloša Zemana do spraw ekonomicznych był Ye Jiaming, założyciel kompanii CEFC, powiązanej z chińskimi tajnymi służbami. Nie zawsze jasny jest przy tym stopień kontroli przywódców chińskich nad działaniami podejmowanymi przez podległe im instytucje. Niezależnie od swojego sukcesu Ye został aresztowany przez władze chińskie, a jego firma przejęta przez lokalne władze w Szanghaju.

Szczególnie dużą aktywność Chiny przejawiają w cyberprzestrzeni, co generuje podwójne wyzwanie dla Zachodu. Pierwszym problemem jest chińskie rozumienie internetu. Pekin uważa, że zamiast traktować go jako globalną sieć, państwa powinny dokonać jego podziału, analogicznego do podziału na mapie politycznej świata. Z punktu widzenia Pekinu suwerenność państwowa obejmuje też cyber­świat.

Rząd ChRL wciela tę koncepcję w praktykę przez budowę „chińskiej zapory” w cyberprzestrzeni, na podobieństwo Wielkiego Muru Chińskiego. O ile tamten miał powstrzymywać barbarzyńców, to jego nowoczesny odpowiednik w równym stopniu ma utrzymywać obywateli wewnątrz bańki informacyjnej kontrolowanej przez partię.

Ale jeszcze większym problemem dla państw zachodnich jest wykorzystanie przez Chiny cyberprzestrzeni do szpiegostwa, zarówno klasycznego, jak i przemysłowo-technologicznego. Np. Waszyngton od lat oskarża Pekin o kradzież własności intelektualnej na masową skalę. Choć w 2015 r. Xi Jinping na spotkaniu z prezydentem USA Barackiem Obamą obiecał, że Chiny zaprzestaną cyberszpiegostwa w Stanach, okazało się to pustosłowiem. Głównym celem chińskich hakerów są nadal zaawansowane technologie i sekrety handlowe, a przenoszenie kolejnych aspektów działalności gospodarczej do cyberświata ułatwia im zadanie.

Diaspora pod kontrolą

Coraz bardziej problematyczne dla Zachodu staje się również zacieranie granicy między polityką wewnętrzną i zagraniczną, jakie obserwujemy w Chinach.

Państwo chińskie coraz częściej próbuje kontrolować chińską diasporę przebywającą czasowo bądź na stałe w krajach zachodnich. Np. zauważono, że studenci pochodzący z Chin nie chcą brać udziału w dyskusjach na temat ChRL w obawie przed donosem kogoś z grupy. Inna część studentów z kolei reaguje nieprzychylnie, jeśli prowadzący zajęcia krytykuje politykę Pekinu albo pozytywnie wypowiada się o Tajwanie.

Zachodnie uczelnie poddawane są też presji w przypadku organizacji spotkań i seminariów bezpośrednio dotyczących problematyki chińskiej. Wyrazem zaniepokojenia naruszeniami wolności akademickiej stało się zerwanie przez kilka zachodnich uniwersytetów umów łączących je z partnerami w Chinach.

Jednocześnie, jak pokazał przykład pierwszego chińskiego szefa Interpolu, żaden obywatel Chin nie może czuć się bezpieczny, jeśli partia uzna, że w jakikolwiek sposób zagraża jej interesom. Meng Hongwei, w kraju będący wiceministrem bezpieczeństwa publicznego, dosłownie zniknął podczas wizyty w Chinach. Nawet koszty wizerunkowe nie odwiodły Pekinu od zastosowania tak drastycznej metody wobec urzędnika międzynarodowej instytucji.

Gułag w wersji 2.0

Kolejnym czynnikiem, który przyczynił się do zmiany obrazu Chin, jest budowa iście orwellowskiego systemu nadzoru nad społeczeństwem.

Cenzura w internecie okazała się jedynie początkiem. Jeszcze lepszym sposobem na kontrolę obywateli okazuje się tzw. big data. O wiele bardziej zaawansowane niż na Zachodzie, chińskie aplikacje do telefonów komórkowych obsługują całość życia, od przelewu pensji począwszy, a na zamawianiu jedzenia online skończywszy.

Na tej bazie powstał system tzw. kredytu społecznego, zapoczątkowany przez prywatne firmy i szybko przejęty przez państwo. Jednostki niespełniające pewnych kryteriów, np. niespłacające długów, czytające w internecie niewłaściwe treści albo ściągające zbyt dużo gier wideo, nie są w stanie kupić biletów na szybkie pociągi czy samoloty, mieszkań lub aut.

W jednej z prowincji ten system przekształcił się w Gułag w wersji 2.0. Zamieszkana przez wyznających islam Ujgurów prowincja Xinjiang to powrót do totalitarnej przeszłości w warunkach rozwiniętej techniki. Prawdopodobnie milion mieszkańców trafiło tam do obozów, w których poddawani są „reedukacji” (tj. praniu mózgu). Kilkaset tysięcy partyjnych aktywistów zamieszkało z ujgurskimi rodzinami na kilka tygodni, by zebrać o nich jak najwięcej informacji. Posiadacze telefonów komórkowych zmuszeni są do instalowania aplikacji śledzących ich poczynania w sieci, które są zobowiązani udostępnić policji na każde żądanie. Do tego dochodzą coraz skuteczniejsze systemy rozpoznawania twarzy, oparte na gęstej sieci kamer.

Katalog pretensji

Gwoździem do trumny dla Pekinu była zmiana polityczna w USA. Wprawdzie chwilowo uosabia ją Donald Trump, ale akurat w tym przypadku można mówić o wyłonieniu się w Stanach ponadpartyjnego konsensusu.

Już w trakcie wyborów w 2016 r. widoczna była zmiana w podejściu amerykańskiego establishmentu do Chin. Wcześniej przez ponad 20 lat, mimo masakry protestujących na placu Tian’anmen dokonanej w czerwcu 1989 r. przez władze w Pekinie, elity USA wierzyły, że zaangażowanie we współpracę z ChRL przyniesie Stanom korzyści. Chiny miały stać się „odpowiedzialnym udziałowcem”: krajem, który wspólnie z USA zarządzałby porządkiem międzynarodowym.

Teraz w czasie zbiegły się dwa czynniki: uproszczony obraz świata Trumpa i wszechobecne w elitach USA rozczarowanie zmianami w Państwie Środka pod rządami Xi Jinpinga. Obecna „wojna handlowa” to tylko jeden z elementów zmiany strategii USA. Waszyngton postanowił powstrzymać Pekin – dopóki czuje, że ma jeszcze taką możliwość. Przyjęta w grudniu 2017 r. amerykańska strategia bezpieczeństwa narodowego uznała Chiny, obok Rosji, za strategicznego rywala i zadeklarowała powrót polityki międzynarodowej do „mocarstwowej rywalizacji”.

Pełen katalog amerykańskich pretensji pod adresem Chin znalazł się w przemówieniu wiceprezydenta Mike’a ­Pence’a w październiku 2018 r. Podstawowym zarzutem jest nieuczciwa polityka handlowa Chin, której rezultatem jest ogromny deficyt po stronie amerykańskiej. Pence oskarżył też ChRL o szpiegostwo przemysłowe kierowane przez państwo, kradzież własności intelektualnej i zmuszanie firm z USA do przekazywania technologii w zamian za dostęp do chińskiego rynku.

Stany wyraźnie przestraszyły się też planu „Made in China 2025”, w ramach którego Pekin planuje uzyskać dominację w takich dziedzinach jak robotyka, biotechnologia i sztuczna inteligencja.

Bez spójnej strategii

Innym kluczowym z punktu widzenia Waszyngtonu problemem jest podejście Chin do sporów terytorialnych na Morzu Południowochińskim.

Wybrane wyspy Pekin przejął tam siłą – od Filipin i Wietnamu. Te kroki zostały uzupełnione budową sztucznych wysp na masową skalę. Wbrew deklaracji, złożonej przez Xi Jinpinga w 2015 r. w trakcie spotkania z Obamą, Chiny rozmieściły na tychże wyspach uzbrojenie przeciwlotnicze i przeciw­okrętowe. Wprawdzie jak dotąd Pekin w żaden sposób nie ograniczył wolności żeglugi w akwenie Morza Południowochińskiego, ale uzyskał taką możliwość.

Przemówienie Pence’a można uznać za publiczną deklarację nowego etapu w polityce USA wobec Państwa Środka. Na razie jednak sprowadza się ona do zmiany nastawienia waszyngtońskiej elity wobec Pekinu. Poza kolejnymi cłami nakładanymi na chińskie towary (do listopada objęły połowę chińskiego eksportu do USA) Waszyngton nie sformułował kompleksowej strategii reakcji na wzrost Chin.

Część ze środków proponowanych w amerykańskiej debacie może przekształcić się w swe przeciwieństwo. Np. chęć ograniczenia chińskiego szpiegostwa przemysłowego może łatwo stać się zakazem dla przyjmowania studentów chińskich. Ostrzeżenia przed wszechobecnym chińskim wpływem mogą wyzwolić falę szpiegomanii i rasizmu.

Nie sposób też nie zauważyć instrumentalnego używania kwestii chińskich wpływów w USA oraz w świecie przez obecną administrację w Waszyngtonie – zwrócenie uwagi opinii publicznej na Chiny skutecznie odciąga ją od wciąż niewyjaśnionej kwestii rosyjskiej ingerencji w amerykańskie wybory w 2016 r. Co więcej, aby równoważyć chińską potęgę, USA potrzebują sojuszników – jednak robią wiele, by zniechęcić ich do siebie.

Źle odczytane

Mimo wszystko Chiny zaczęły przegrywać wojnę o duszę Zachodu – wśród elit politycznych, gospodarczych i medialnych, a także w sferach naukowych.

Jeden z amerykańskich ekspertów od stosunków międzynarodowych, Graham Allison, spopularyzował pojęcie „pułapki Tukidydesa” (odniósł się do niej np. Donald Tusk, mówiąc w trakcie listopadowego przemówienia w Łodzi o geopolitycznych zagrożeniach dla Polski). Zgodnie z tą metaforą rywalizacja między słabnącym i rosnącym mocarstwem może doprowadzić do wojny, nawet jeśli żadna ze stron nie dąży do konfliktu.

Przedstawiciele biznesu, którzy zwykle promowali współpracę z Pekinem niezależnie od różnic politycznych, teraz już nie wierzą, by Chiny pod rządami Xi Jinpinga zwiększyły dostęp do swego rynku i odeszły od nieuczciwych praktyk. Z kolei na okładkach zachodnich tygodników opinii coraz częściej problematyka chińska zastępuje dominujące dotąd zagrożenie ze strony Rosji Putina. Niedawno tygodnik „The Economist” ujął tę zmianę w tytule: „Jak Zachód źle odczytał Chiny”.

Nawet idea Nowego Jedwabnego Szlaku, która miała pokazać „łagodną” twarz Państwa Środka, straciła na atrakcyjności. Część uczestników zaczęła wycofywać się z projektów w ramach Pasa i Szlaku, widząc, że chińskie inwestycje – np. koleje szybkich prędkości – będą zbyt kosztowne w długoterminowej perspektywie. Państwa zachodnie zaczęły też oskarżać Pekin o doprowadzanie krajów rozwijających się do nadmiernego zadłużenia i chęć uzyskania tam wpływów politycznych za pomocą ekspansji ekonomicznej.

Zachód zjednoczony

Co na to Chiny? Otóż nic. Wątpliwe, aby liderzy rządzącej w Pekinie partii komunistycznej potrafili zrozumieć, dlaczego doszło do takiej zmiany na Zachodzie.

Jednym z największych błędów Xi Jinpinga i jego otoczenia okazała się ocena Donalda Trumpa. Wkrótce po jego wyborze Pekin próbował zaadaptować się do sytuacji, docierając do jego zięcia Jareda Kushnera i ułatwiając prowadzenie interesów w Chinach Ivance Trump. Błędnie założono, że Trump potrzebuje „dealu”, nie dostrzegając, jak bardzo antychińsko jest on nastawiony.

Ale władze ChRL nie dostrzegły też, że zmiana wychodzi daleko poza osobę ­prezydenta USA, a nawet poza Stany Zjednoczone. Inaczej bowiem niż w większości kwestii w dzisiejszej polityce międzynarodowej, w kwestii chińskiej Europa znajduje się po tej samej co Waszyngton stronie. Pierwszym sygnałem była wspólnie podjęta decyzja, by nie przyznawać Chinom statusu gospodarki rynkowej w 2016 r. Nawet jeśli Europa nie zgadza się ze wszystkimi działaniami Trumpa, to także szuka nowych narzędzi, by móc kontrolować chińskie inwestycje i ograniczyć chińską propagandę.

Nie wydaje się jednak, by chińskie elity rządzące widziały w zmianie podejścia ze strony Zachodu własną winę. Raczej wzmocni ona pekińskie „jastrzębie” i utwierdzi je w przekonaniu, że Zachód, a zwłaszcza Stany, nigdy nie zamierzały pogodzić się ze wzrostem znaczenia Chin. Każda polityka Zachodu będzie traktowana jako część wszechogarniającej strategii powstrzymywania Chin.

Chiny a sprawa polska

Co ta sytuacja oznacza dla Polski? Nie ulegając geopolitycznemu determinizmowi, ani nie czyniąc z „pułapki Tukidydesa” samo­spełniającej się przepowiedni, warto zdawać sobie sprawę z rosnących napięć chińsko-amerykańskich.

Nasze związki gospodarcze z Chinami są wciąż nieporównywalnie mniejsze od tych, które łączą z Pekinem naszych partnerów w Europie Zachodniej – tak Niemcy i Wielką Brytanię, jak Portugalię czy Grecję. Przez Polskę przejeżdżają pociągi w ramach „żelaznego” Jedwabnego Szlaku, ale większość z nich i tak trafia do Niemiec.

W przeciwieństwie do sporów sowiecko-chińskich sprzed pół wieku, nikt nie oczekuje od nas zerwania stosunków z Chinami. Warto jednak zachować ostrożność wobec chińskiej oferty. Oraz mieć świadomość, jak nasi partnerzy – tak europejscy, jak i amerykańscy – postrzegają dziś Pekin. ©

Autor jest wykładowcą University of Glasgow, specjalizuje się w sprawach międzynarodowych. W latach 2014-18 kierował programem chińskim w Ośrodku Studiów Wschodnich im. Marka Karpia w Warszawie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 1/2019