Jak smakuje wolność

Przez ten cały bałagan nie mam ludzi, jeden prosto z pola poszedł do wojska” – mówi mój ulubiony plantator spod Płońska o ukraińskich chłopakach, którzy w tym roku nie zbierają u niego truskawek.

03.06.2014

Czyta się kilka minut

 / Fot. napulpit.com
/ Fot. napulpit.com

Marna przez ostatnie dni pogoda paradoksalnie go cieszy, bo inaczej przyszłoby mu patrzeć, jak część owoców gnije na krzakach. Albo może poczułby się zmuszony lepiej płacić: skoro raz naród odzwyczai się od niewdzięcznej fizycznej pracy, trudno go potem namówić, żeby wrócił na pole. Co mówię bez złośliwości, bo sam kiedyś na włoskiej farmie dziwiłem się, czemu rozleniwieni tubylcy nie chcą oporządzać krów za całkiem przyzwoitą stawkę, skoro to wcale nie jest trudne, a praca przy zwierzętach jest zdrowsza od tkwienia w jakimś biurze. W głębi duszy wiedziałem jednak doskonale, że sam bym nie chciał zostać w oborze dłużej niż przez jedne wakacje.

Ciekawe byłoby się przekonać, ile jesteśmy gotowi zapłacić więcej za kilo truskawek, wiedząc, że jest to poniekąd cena tego-całego-bałaganu. Wolność, jakkolwiek pojęta, zawsze jest bałaganem, wprowadza chaos, niweczy plany matrymonialne, rujnuje urlop i zakłóca interesy. Chyba że się pochodzi z najbardziej otrzaskanego rodu sprzedawców marzeń i postawi wolność na straganie. Tak właśnie zrobił przywiślański oddział Coca-Coli: kilka dni temu pokazała się butelka tejże wymalowana solidarycą – z jednej strony napis „25 lat wolności”, z drugiej zaś, żebyśmy nie mieli wątpliwości, jak potężny eliksir pijemy – „smak wolności”.

Mam nadzieję, że do dnia, gdy „Tygodnik” znajdzie się w kioskach, dziennikarze zdążą dojść, kim jest nasz Lemoniadowy Joe. Czy na genialny w swym niezamierzonym szyderstwie pomysł wpadli reklamiarze obsługujący koncern – a w takim razie, czy poprosili kogoś o zgodę na użycie czcionki i flagi – czy raczej złośliwa muza natchnęła entuzjastyczny kolektyw obywatelsko-pozarządowy, który dziarsko się stara, by ze skądinąd ważnej i wesołej rocznicy 4 czerwca zrobić gierkowskie dożynki z nieodłącznym wyborem miss brygady żniwnej. Tak czy owak, nie dość że w środku butelki świństwo, to i na wierzchu fałsz, bo wolność zdobyta w 1989 r. wcale nie smakowała colą – tej akurat można się było napić jeszcze w peerelowskim spożywczaku. Co innego, gdyby władza rzuciła ją ludowi już w 1956 r. w ramach odwilży, a na „ambasadora marki” Amerykanie wzięli Tyrmanda.

Tak się jednak nie stało: musieli się paręnaście lat później zwrócić o hasło reklamowe do Agnieszki Osieckiej, a plebiscyt na smak naszej wolności uważam za wciąż otwarty. Wiem jednak z pewnością, jak odpowiedziałbym na pytanie o smak beztroski. Jest to stan krótkotrwały, nadchodzący niekonsekwentnie i kapryśnie, a jednak smakuje zawsze tak samo. Jak truskawki. Owoc teraźniejszy, nieodkładalny na później, niezbyt wyrafinowany w smaku, ale wciąż się za nim tęskni. Nowe odmiany co i rusz wypierają stare – to nie jest przypadek jabłoni, których dawne okazy potrafią przetrwać pół wieku i dają się szczepić na nowych drzewach. Ktoś widział w tym stuleciu np. wszechobecne dawniej murzynki albo kamy?

Długo uważałem, że ich prosty smak raczej powinien zniechęcać do kombinacji. Picie szampana do truskawek wydawało mi się zbytecznym hołdem dla wyobrażeń o paryskim buduarze – a dobry szampan czy białe wino pasują po prostu do wszystkiego, zwłaszcza do siebie samych, bez zagrychy. Tej wiosny jednak wpadłem na zestawienie, które na razie mnie nie opuszcza: popijam truskawki werbeną, koniecznie letnią, nie zimną.

Kto uważa, że dzieciom zawsze i wszędzie należy przemycać mleko i witaminy, „bo muszą rosnąć”, niech oprócz koktajli (z lekko kwaśnym kefirem dla większego orzeźwienia) spróbuje podać truskawki na specjalnych grzankach – rumienimy w piecu lub tosterze grubą pajdę chałki, smarujemy ją, póki jeszcze gorąca, mascarpone albo bitą śmietaną, i wciskamy w nią jak najwięcej połówek owoców.

W pierwsze dni zjadam tyle truskawek, że nic nie ma szansy się zmarnować. Potem na dnie łubianki zostaje ich coraz więcej, więc przedłużam ich żywot w lodówce, obtaczając lekko w cukrze, podlewając octem balsamicznym i posypując pieprzem (nie musi być różowy). W ten sposób momentalna beztroska zaczyna się zamieniać w wystudiowaną, przedłużoną przyjemność: gdybym miał kiedyś prowadzić kafejkę w księgarni, nazwałbym te truskawki „kubeczkiem Fausta”.

Chociaż po prawdzie nasi współcześni, którzy paktują z diabłem w zamian za młodość, truskawkę kojarzą raczej tylko z napojów energetycznych, zawierających, jak głosi puszka, aromat truskawkowy – tak paskudny, że chyba po to dodany, by zniechęcić ludzi do nadużywania produktu. Może to on właśnie jest smakiem wolności? Tak bardzo nam go potrzeba, by codziennie unieść jej brzemię.


A co z zatrzymaniem chwili na dłużej, w słoiku? W długim smażeniu truskawki tracą cały urok. Z drugiej zaś strony, jest ono konieczne, by się zagęściły. I na to jest sposób: pokrojone i trochę rozgniecione macerujemy z cukrem i sokiem cytrynowym w lodówce przez dobę (300–400 g cukru i sok z 1–2 cytryn na kilo owoców) – zetną się nam potem po parunastu minutach smażenia na dużym ogniu i nie zdążą zdechnąć. Spróbujcie dodać pod koniec 60–70 g kakao.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 23/2014