Jak pomóc chorej duszy

Wywodzenie problemów psychicznych z grzechu jest niebezpieczne, wplątujemy się wtedy bowiem w myślenie, że Bóg karze nas chorobami i urazami. Rozmowę z ks. Adamem Bonieckim, Adamem Workowskim i Bogdanem de Barbaro prowadził Piotr Mazur
Od lewej: Adam Workowski, ks. Adam Boniecki, Bogdan de Barbaro / fot. Grażyna Makara
Od lewej: Adam Workowski, ks. Adam Boniecki, Bogdan de Barbaro / fot. Grażyna Makara

To myślenie, które obraża Pana Boga, a nas samych prowadzi do depresji, załamania i rozpaczy – mówił ks. Adam Boniecki podczas debaty o duszy, zorganizowanej przez krakowski Klub „Tygodnika Powszechnego”. W spotkaniu z naszym Redaktorem seniorem wzięli również udział psychoterapeuta prof. Bogdan de Barbaro oraz filozof dr Adam Workowski.

PIOTR MAZUR: „Rzadko dziś słyszy się słowo »dusza« wśród biologów czy lekarzy. Próżno go szukać w indeksach opasłych tomów psychiatrii, nawet psychologii, o medycynie wewnętrznej nie wspominając. Czasem może w przypisach historycznych”... To fragment książki prof. Andrzeja Szczeklika „Kore”. Czy zatem dusza jeszcze istnieje?

ADAM WORKOWSKI: Nie ma jednego pojęcia duszy. Katechizm wyjaśnia, że w chwili poczęcia dusza nachodzi ciało, a po śmierci się od niego odłącza. Psychologowie twierdzą, że dusza to świadome czy podświadome procesy psychologiczne. Filozofowie natomiast mówią, że dusza dziś znika. Przez wieki w naszej świadomości pełniła ważne funkcje: ożywiała ciało, stanowiła o tym, że człowiek jest jednością i może o sobie decydować. Dziś odnosi się wrażenie, jakby funkcje duszy zostały przejęte przez różne mechanizmy mózgowe, możliwe do zbadania przy pomocy nowoczesnej aparatury. Człowiek, który patrzy na taką „graciarnię znaczeń”, nie wie, co ma z nią zrobić.

KS. ADAM BONIECKI: Dla teologów dusza jest rzeczywistością rozpoznawaną przy pomocy wiary. Leszek Kołakowski mówił, że istnieje poznanie zmysłowe, umysłowe oraz trzecie, mityczne, które wymyka się dwóm pierwszym. Dusza jest w człowieku pierwiastkiem, który jest obrazem i podobieństwem Boga – boskim elementem w ziemskim człowieku. Dlatego wśród żywych istot człowiek jest czymś tak osobliwym.

PROF. BOGDAN DE BARBARO: Gdybym na pytanie o istnienie duszy miał odpowiadać osobiście, powiedziałbym, że jest ono bardzo intymne, ponieważ dotyczy wiary. Ponieważ jednak występuję tu jako psychiatra i psychoterapeuta, muszę wprost zaznaczyć, że „dusza” jest słowem, którego bezpośrednio nie używam w mojej pracy. Język psychoterapii – jakkolwiek dotyczy umysłu, nie zaś samego mózgu – nie zawiera tego pojęcia, co oczywiście nie musi być zakwestionowaniem samego istnienia duszy. Zadaniem terapeutów nie jest jednak rozstrzyganie pytań metafizycznych.

Czym jest choroba duszy?

WORKOWSKI: Jak każda choroba, jest zniszczeniem czegoś, co było dobre. Istnieje więc coś takiego jak „pożądany stan duszy”. Ale i dusza może być wieloraka. Czym jest choroba duszy w zestawieniu z chorobą ciała? Kto ją leczy? Skąd do nas przychodzi? Czy możemy się z niej wyleczyć sami? Czy potrzebuję kogoś z zewnątrz? W przeciwieństwie do choroby ciała, bez naszego współudziału choroba duszy nie istnieje. I najprawdopodobniej nie potrafimy wyleczyć się z niej bez naszego współudziału. Dusza jest w centrum, we mnie, ale jednocześnie jest czymś, w czym ja sam działam, istnieje rodzaj wewnętrznej walki owocującej bądź zdrowiem, bądź chorobą duszy.

BONIECKI: Wydaje mi się, że choroba duszy jest jedna – to grzech. Przez grzech rozumiem postawę pychy, poczucie, że człowiekowi nie jest potrzebny ani Pan Bóg, ani przebaczenie. Taki człowiek jest chory, niemal nieuleczalnie, bo nawet Bóg nie ma go za co uchwycić.

Klasycznym przykładem jest egoizm, zamknięcie się na drugiego człowieka. Grzechem jest aprobata tego stanu, z którym zresztą wiąże się permanentne życie w zakłamaniu. Zewnętrzne postępowanie takiego człowieka jest tylko fasadą, która skrywa coś zupełnie innego. Nasza praktyka odpuszczania grzechów to trochę zadowalanie się leczeniem objawowym: byle podczas spowiedzi powiedzieć o grzechach, byle ksiądz wymamrotał słowa rozgrzeszenia. Fakty, które wymieniamy, uznając chorobę duszy, są często jedynie sygnałem: co jest chorego w duszy, czyli w tym, co się wzięło z Boga miłosiernego, przebaczającego, wierzącego w człowieka? Dopiero wtedy okazuje się, jak wiele drobiazgów może być przejawami choroby – tej, z której chrześcijanina uzdrawia Chrystus.

DE BARBARO: Jestem przeciwny oddzielaniu somatyki od problemów psychicznych. „Choroba duszy” to termin, który pochodzi z dwóch słowników. Jeżeli godzimy się na takie połączenie, kategoria leczenia nabiera szczególnego znaczenia. Jest rozumiana tak, jak w Ewangelii, gdzie jest mowa o uzdrowieniu duszy.

Jestem lekarzem, zajmuję się pomaganiem ludziom w ich cierpieniach psychicznych. Jest mi więc bliższa kategoria leczenia wzięta ze słownika medycznego, zawierająca diagnozę, zaburzenie i profesjonalne sposoby wychodzenia z problemu. Opisane językiem medycznym cierpienie może się wyrażać w zachowaniach, które dla teologa będą miały charakter grzechu. Możliwe, że na styku tych języków możemy się spotkać – tam, gdzie coś, co jest w swoim przebiegu rodzajem problemu psychicznego, może skutkować takimi zachowaniami, że cierpiący człowiek zgłosi się do spowiedzi lub pomocy duszpasterskiej. Współpraca teologa z psychoterapeutą wydaje się z jednej strony bardzo fascynująca, z drugiej – bardzo trudna. Wierzę, że jest bardziej skuteczna, gdy założymy, że kategoria zdrowia pochodzi ze słownika medycznego, natomiast kategorie grzechu i cnoty – ze słownika teologicznego. Nie oznacza to oczywiście, że pojęcie choroby duszy nie funkcjonuje jako użyteczna metafora.

WORKOWSKI: Oprócz perspektywy teologicznej i psychiatrycznej, możemy mówić o ludziach, którzy nie są psychologicznie niepełnosprawni. Być może są odpowiedzialni za swoje czyny. Być może nie opisują siebie w kategoriach grzechu, ale mają chorą duszę, tzn. ich spojrzenie nie jest ani psychologiczne, ani teologiczne. Jest sposobem patrzenia człowieka – niekoniecznie z perspektywy Boga – który ma w sobie jakieś duchowe wnętrze. Jeżeli pójdziemy ścieżką teologiczną, rozmowa o duszy człowieka powinna właściwie polegać na zadawaniu pytań: Jesteś grzeszny, czy nie? Buntujesz się przeciw Bogu, czy nie? Jak jednak w takiej sytuacji rozmawiać z ateistą, który przecież również ma duszę? Czy jego dusza jest z definicji chora, bo grzeszna? Czy możemy w ten sposób porozumieć się w sprawie choroby, która toczy wszystkich ludzi?

Dobrym przewodnikiem jest Kierkegaard, który chorobę duszy nazwał rozpaczą i grzechem. Tyle że on na początku książki „Choroba na śmierć” umieścił dwa rozdziały, w których, nie wspominając prawie o Bogu, napisał, że ten, kto ma chorą duszę, nie chce być sobą – bo chciałby być kimś innym. Jeżeli pójdziemy takim tropem, szybko odkryjemy, że ani teologia, ani psychiatria nie dysponują narzędziami, bo problem dotyczy najbardziej podstawowych doświadczeń człowieka. Cierpię z powodu tego, że jestem, jaki jestem. Chciałbym zniszczyć samego siebie, ale nie potrafię. To język, którym można opowiedzieć o chorobach duszy współczesnej, w których człowiek źle się czuje ze sobą. Czasem buntuje się przeciwko faktom, czasem przeciw temu, co jest w nim samym, w środku.

Ks. Józef Tischner zażartował kiedyś, że być może spowiedź jest nieudolną próbą psychoterapii, tudzież psychoterapia nieudolnym naśladownictwem spowiedzi. Czy Księdzu zdarzało się kiedyś poczuć jak profesjonalny terapeuta?

BONIECKI: Zawsze łatwiej jest dopaść księdza w konfesjonale. Nawiązanie kontaktu z psychiatrą wymaga przełamania pewnego oporu. Za psychoterapię się płaci, ksiądz jest gratis. Na szczęście, wieloletnia przyjaźń z profesorem de Barbaro i jego żoną, nauczyła mnie tego, abym konfesjonału nie zamieniał na przychodnię. Jest jednak taka sfera, są ludzie, którzy mają potrzebę opowiedzenia o sobie – często starsi, którzy wiedzą, że ksiądz musi ich wysłuchać. To jest pewnie jakaś forma psychoterapii.

Dla każdego doświadczonego księdza jest oczywiste, że istnieją sfery, w których konieczna jest współpraca z psychoterapeutą, który pomoże udręczonemu człowiekowi, korzystając z całego dorobku wiedzy o człowieku. Ktoś, kto szuka uzdrowienia u księdza, musi być potem skierowany na inne pole.

Usłyszenie: „Odpuszczam ci twoje grzechy” jest jednak darem niesłychanie ważnym dla wierzącego człowieka. Wiara nie jest zupełnie oderwana od rzeczywistości – jest też rzeczywistością, która się dzieje. Dlatego człowiek, który po latach dźwigania ciężaru grzesznej, chorej duszy, usłyszy taki znak przebaczenia, czuje się uzdrowiony. To nie jest leczenie, lecz cudowne uzdrowienie.

DE BARBARO: Język terapeuty to właśnie szukanie opowieści człowieka. Terapeuta zajmuje się nie tylko patologią i zaburzeniami, ale również cierpieniem, poszukiwaniem drogi życia, próbą wyjścia z problemu. Zgadzam się natomiast z tym, że są obszary, na które terapeuta nie powinien wkraczać. Może na przykład badać, na ile przeżycia religijne są źródłem siły człowieka, a na ile pułapką – nie powinien jednak przy nich majstrować.

WORKOWSKI: W tym pośrednim obszarze, o którym mówiłem, mieszczą się dziwne zjawiska. O niektórych pisał Kierkegaard, o innych – wczorajsze gazety. Kierkegaard uważał, że czasem rozpacz objawia się przez samozadowolenie: ludzie nie wiedzą, że są smutni, nie wiedzą, że prześladuje ich jakieś poczucie winy. Być może jeden rodzaj bycia w świecie, w którym obowiązuje bezduszność, jest właśnie kwintesencją choroby duszy: gdy jest się daleko. Lepiej już, pisał filozof, rozpaczać, buntować się przeciwko swojemu życiu i Bogu.

Media dyskutują o tym, czy morderca z Norwegii, Anders Breivik, jest chory psychicznie czy nie. Czy nie mamy tu jednak do czynienia z chorą duszą? Problem leży nie w samym mordercy, ale w jego relacji do świata. Jeśli przyjrzymy się obu tym zjawiskom, okaże się, że chora dusza jest obszarem dużo rozleglejszym, niż nam się wydaje. Może to, co nazywamy chorą duszą, dotyka nas w sytuacjach, w których wydaje się, że wszystko jest w porządku? Kierkegaard mówi, żeby właśnie wtedy być czujnym, uważać – gdy dusza jest chora, lecz sami o tym nie wiemy.

DE BARBARO: Niektórzy są oburzeni, że sąd – przynajmniej wstępnie – uznał Breivika za niepoczytalnego. Kategoria z pogranicza prawa i psychiatrii zdecydowała o losie mordercy i gniewie Europy. To sytuacja podobna do tej, kiedy w 1967 r. rozpoczął się w Krakowie proces seryjnego mordercy Karola Kota. Psychiatrzy najpierw orzekli, że był niepoczytalny, ale gniew tłumu doprowadził do tego, że sąd powołał kolejnych biegłych, którzy uznali go za poczytalnego. Kot został skazany na śmierć i powieszony. Potem, podczas sekcji, okazało się, że miał rozległego guza mózgu. Namawiam więc do tego, aby odróżniać naszą zbiorową emocję od naszego zdroworozsądkowego odruchu.

WORKOWSKI: W każdym razie byli ludzie mający głębokie poczucie wewnętrznego zdrowia, ale z punktu widzenia psychiatrycznego mogli być podejrzewani o choroby psychiczne. Mam poczucie, że te obszary się ze sobą nie pokrywają. Ktoś, kto miał chorobę psychiczną lub jej zaczątki, wcale nie musiał mieć chorej duszy. Pewien rodzaj wyjścia poza normalność wcale nie świadczy, że ten ktoś jest duchowo bogaty, czy że ma chorą duszę. Znów wytwarza się obszar, gdzie nie pokrywają się ze sobą choroby psychiczne i choroby duszy.

Czy psychoterapia może zbliżyć do Boga?

BONIECKI: Psychoterapia jest pomocą drugiemu człowiekowi. A świadomość swojej grzeszności czasem okazuje się zbawienna.

DE BARBARO: Do psychoterapeutów przychodzą nie tylko ludzie chorzy, ale i cierpiący. Często zdarza się, że wraz z postępem terapii zmienia się u nich obraz Boga. Obraz Boga jest tym dojrzalszy, im dojrzalszy jest człowiek. Jeżeli przyjąć, że w procesie psychoterapii dochodzi do rozwoju dojrzałości emocjonalnej, dotychczasowy obraz Boga może się skruszyć.

Ks. Jacek Prusak pisał kiedyś o konserwatywnych terapeutach chrześcijańskich, którzy uważają, że problemy psychologiczne biorą się z tego, że konkretny człowiek żyje w grzechu lub brak mu jakichś cnót. Czy od grzechu rzeczywiście można zachorować?

BONIECKI: Oczywiście, od grzechu można złapać rozmaite choroby; mówi się, że to kara Boża za rozpustę... Mówiąc jednak poważnie, wywodzenie wszystkiego z grzechu jest niebezpieczne, wplątujemy się wtedy bowiem w myślenie, że Bóg karze chorobami, urazami. To myślenie, które obraża Pana Boga, a u nas samych prowadzi do depresji, załamania i rozpaczy.

WORKOWSKI: Człowiek nie odpowiada za choroby psychiczne. Jeśli natomiast mają wymiar duchowy, to czemu nie myśleć o nich w ten sposób, że choroba psychiczna, która dotyka duszy, jest po prostu grzechem? Czy depresja jest rzeczywiście poza naszym zasięgiem, może czasem ją napędzamy pewną duchową decyzją, przyzwoleniem?

DE BARBARO: Myślę, że taki rodzaj rozumowania jest efektem pułapki połączenia języka medycznego z teologicznym. Na przykładzie pojęcia „choroba duszy” widać, że jeśli nie oddzielimy tych dwóch języków, pojawi się niebezpieczeństwo, że osoba chora na depresję, która i tak w ramach tej choroby czuje się winna, miałaby się czuć winna także z zewnętrznej perspektywy. Mnie by się to bardzo nie podobało.

Chorzy ludzie zasługują na wsparcie. Pomaga im nie perspektywa grzechu, ale wczucie się w ich cierpienie. Jeśli założymy, że jest tam miejsce na wolną wolę, można będzie powiedzieć, że psychoterapeuta, dzięki możliwościom, jakie daje mu język medyczny, może powiedzieć choremu, że on nie ponosi winy za to, co się z nim dzieje.

Jak – nie będąc księdzem, filozofem lub psychologiem – pomóc chorej duszy?

DE BARBARO: Poprzez empatię, próbę zrozumienia tego, co człowiek przeżywa teraz, w jakim stopniu jego cierpienie związane jest z tym, co się działo kiedyś. Poprzez sprawdzenie wpływów cierpienia z przeszłości, przeżytych traum, tego, co się działo w okresie wychowania.

BONIECKI: Zgadzam się z tym w pełni. Człowiek z chorą duszą jest często człowiekiem osamotnionym. Bycie z nim, nie odmówienie mu przyjaźni i zainteresowania, nie osądzanie, tworzy poczucie bezpieczeństwa i akceptacji. Trzeba jednak uważać, by, ratując tonącego, samemu się nie utopić. Są też czasem takie formy współczucia, które jeszcze bardziej pogrążają ludzi.

WORKOWSKI: Myślę, że chorej duszy może pomóc wiara – moja własna albo samego chorego. Zawsze jest jakieś wyjście, niezależnie od tego, jak ciężko jest z ciałem i jak źle jest nam na duszy. Zawsze jest pewien moment dystansu w człowieku, miejsce na wymiar duchowy.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodził się 25 lipca 1934 r. w Warszawie. Gdy miał osiemnaście lat, wstąpił do Zgromadzenia Księży Marianów. Po kilku latach otrzymał święcenia kapłańskie. Studiował filozofię na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Pracował z młodzieżą – był katechetą… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 17/2012