Jak nie zostać papieżem

Psychoanalityk wpuszczony za kulisy konklawe? Aż ciarki przechodzą na myśl, jak by to się mogło skończyć, gdyby zdarzyło się naprawdę.

25.10.2011

Czyta się kilka minut

Kadr z filmu "Habemus Papam" / fot. materiały prasowe /
Kadr z filmu "Habemus Papam" / fot. materiały prasowe /

Nanni Moretti w komedii "Habemus papam" nie podąża jednak tropem demaskatorstwa czy satyry, nie próbuje być ani drugim Fellinim z czasów, kiedy nakręcił skandalizujący "Rzym", ani swoim współczesnym rodakiem, Markiem Bellocchio, który w "Czasie religii" kpił sobie jeszcze dosadniej z watykańskich wpływów. Czyżby więc kolejny film o smaku papieskiej kremówki? Jednak nie. Wolność dla Morettiego oznacza bycie ponad łatwym obrazoburstwem, jak i ponad wszelkim bałwochwalstwem. W swoim najnowszym filmie próbuje złapać równowagę między tymi dwiema skrajnościami. Efektem jest pobłażliwa w tonie komedia uczłowieczająca kościelną hierarchię - o człowieku, który z całych sił nie chciał zostać papieżem. Albo o papieżu, który chcąc pozostać człowiekiem, uciekł z Watykanu i wmieszał się w tłum. A może jednak o czymś więcej?

Fabularne podobieństwo do "Jak zostać królem" Toma Hoopera z pewnością narzuci się niejednemu widzowi. W obu filmach punktem wyjścia jest figura pomazańca bożego, który staje przed tłumem ogarnięty niemocą. Papieska tiara ciąży tak samo jak królewska korona, a czekający pod oknem na wyniki konklawe również wiele obiecują sobie po świeżo wybranej "głowie". U Morettiego sprawa jest jednak innego kalibru - chodzi o duchowego przywódcę, który dla milionów ludzi na całym świecie będzie żywym symbolem ich Kościoła. Instytucji, o której mówi się, że jest dziś pogrążona w kryzysie. Kardynał Melville, czyli świeżo upieczony papież, wpada w panikę, kiedy się okazuje, że od tej pory to on będzie dźwigał główną odpowiedzialność. "Bóg widzi we mnie przymioty, których nie mam!" - krzyczy, próbując unieważnić bieg wydarzeń. 86-letni Michel Piccoli, żywa historia europejskiego kina, aktor Godarda, Bu?uela, Costy-Gavrasa, Sauteta, znany też z "Wielkiego żarcia" Ferreriego czy "Pięknej złośnicy" Rivette’a, jest tak wiarygodny w tym przerażeniu, że nie trzeba psychoanalityka, by się przekonać, że wybór kardynałów był chybiony. Tylko który z nich chciałby się znaleźć na miejscu Melville’a...?

Na ratunek patowej sytuacji przybywa zawodowy psychoterapeuta. W tej roli, nie po raz pierwszy w swojej karierze aktorskiej, występuje sam Moretti. Choć tym razem jest to wersja przerysowana i komiczna, odległa od portretu pogrążonego w rozpaczy, "osieroconego" ojca z "Pokoju syna" (2001). Już w tamtym filmie próbował Moretti godzić sceptyczną naturę swego bohatera z dotknięciem tajemnicy. Zdruzgotany po śmierci syna psychoterapeuta nie znajdował pocieszenia ani w racjonalności, ani w poszukiwaniach duchowych. W końcu najlepszą psychoterapią okazało się wyjście ze skorupy bólu, wejście w "kościół międzyludzki", otwarcie na drugiego człowieka. W "Habemus papam" wynajęty przez Watykan psychoanalityk próbuje dowieść, że dusza i podświadomość są tym samym, że tam, gdzie zawiodła wiara i posłuszeństwo instytucji, pomoże racjonalna analiza sytuacji. Ale i on się myli. Finałowy wybór, jakiego dokonuje papież, będzie odkryciem podobnym do tego, którego doświadczył doktor Giovanni z "Pokoju syna". Ojcostwo, rozumiane dosłownie, jak i metaforycznie, to zresztą temat przewodni wielu filmów Morettiego.

"Habemus..." rozpoczyna się jak dokument - widokiem trumny z ciałem poprzedniego papieża wystawionej na placu Świętego Piotra. Obraz ten jest jednak mylący, bo film Morettiego za chwilę zwraca się w kierunku znacznie lżejszej konwencji. Zabawne są scenki rodzajowe z watykańskich komnat, gdzie kardynałowie czekający na "wyzdrowienie" nowego papieża organizują rozgrywki w siatkówkę. Rozbawienie wzbudza także rzecznik prasowy Watykanu, Rajski (w tej roli niezawodny Jerzy Stuhr), próbujący wszelkimi metodami utrzymać zniknięcie papieża w tajemnicy. Wzruszająco wypadają sceny, w których przez nikogo nierozpoznany papież wędruje po Rzymie, smakując świeckiej wolności - w kawiarni czy w teatrze na próbie "Mewy" Czechowa. Sam zresztą podaje się początkowo za aktora. Moretti sygnalizuje śmiałe porównania: kościelny ceremoniał ma w sobie coś ze spektaklu, a konklawe, obstawiane przez bukmacherów, z tłumem wiernych "kibiców" i medialnym zgiełkiem, może się kojarzyć z zawodami sportowymi. Ostatecznie można jednak zarzucić reżyserowi, że próbując pogodzić widzów wierzących i niewierzących, nadto infantylizuje swoich bohaterów. I zarzut ten mógłby wysunąć zarówno gorliwy wyznawca, jak i widz wobec Kościoła krytyczny. W towarzystwie zdziecinniałych starszych panów trudno rozmawiać o czymkolwiek poważnie. Choć wiemy, że każda rasowa komedia bywa zaproszeniem do dyskusji.

A przecież bodaj dwukrotnie pada z ust filmowego papieża zdanie o konieczności zmian w Kościele. Jeśli nie gruntowna psychoanaliza, to może chociaż wyjście do ludzi...? W mniejszej skali ów motyw wątpiącego w swoje kompetencje duszpasterza pojawiał się w "La messa ? finita" ("Idźcie, ofiara spełniona", 1985). Moretti wcielał się tam w postać Don Giulia - młodego księdza, który po powrocie z misji czuje, że nie nadąża za obyczajowymi przemianami, nie rozumie parafian i dlatego nie potrafi im pomóc. Żyje odcięty od ich codziennych problemów i przez to jeszcze bardziej samotny.

Choć "Habemus papam" dba o ocieplenie wizerunku hierarchii, podskórnie wyraża podobne treści. Moretti jest przecież kimś w rodzaju europejskiego Woody’ego Allena - typem ostrego w sądach rozgadanego intelektualisty, który lubi zwracać kamerę na siebie. Choć od starszego kolegi z Manhattanu zasadniczo różni go wielki temperament polityczny. Lewicowy pazur obnażył niedawno w "Kajmanie" (2006), który był satyrą wymierzoną w polityczny fenomen Silvia Berlusconiego, czy w "Kwietniu" z 1998 r. Tym razem jednak ów pazur schował. Jego komedia o ucieczce papieża, czy jak kto woli - o braku duchowego ojca, to przecież także film o dwóch coraz bardziej rozmijających się spojrzeniach: tym rzuconym z papieskiego okna na rozmodlony tłum, i tym z watykańskiego placu skierowanym na puste okno papieskie. "Habemus papam" w osobie swego bohatera próbuje oba spojrzenia na moment scalić. Szkoda tylko, że tak usilnie próbuje uciekać w dobrotliwą, kojącą wszelkie niepokoje przypowiastkę.

"HABEMUS PAPAM - MAMY PAPIEŻA" ("Habemus papam") - reż. Nanni Moretti, scen. Nanni Moretti, Francesco Piccolo, Federica Pontremoli, zdj. Alessandro Pesci, muz. Franco Piersanti, wyst. Michel Piccoli, Nanni Moretti, Jerzy Stuhr, Margherita Buy i inni. Prod. Włochy/Francja 2011. Dystryb. Gutek Film. W kinach od 28 października.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyczka filmowa „Tygodnika Powszechnego”. Pisuje także do magazynów „EKRANy” i „Kino”, jest felietonistką magazynu psychologicznego „Charaktery”. Współautorka takich publikacji, jak „Panorama kina najnowszego”, „Szukając von Triera”, „Encyklopedia kina”, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 44/2011