Jak nie wylać twórców z kąpielą

W sporze o prawne ramy dla obecności kultury w sieci twórcy są na razie w defensywie. Polskie prawo, w którym widzą sojusznika, często nie dostrzega bowiem nawet istnienia internetu.

10.12.2018

Czyta się kilka minut

Kwestie dotyczące tzw. opłat reprograficznych doliczanych do ceny urządzenia służącego do kopiowania lub przechowywania informacji reguluje w Polsce ustawa o prawie autorskim. Problem w tym, że przepisy te pochodzą sprzed prawie ćwierćwiecza. Dlatego w art. 20, wśród urządzeń, których producenci i importerzy muszą ponosić opłatę reprograficzną, ustawodawca wymienia „magnetofony, magnetowidy i inne podobne urządzenia” oraz tzw. „czyste nośniki służące do utrwalania”.

– Obowiązujące rozporządzenie ministra kultury w tej sprawie pochodzi z 2008 r. Znajdują się w nim m.in. pendrive’y i twarde dyski – uściśla Bogusław Pluta, dyrektor Związku Producentów Audio Video (ZPAV).

Na to, by te właśnie urządzenia objąć opłatą reprograficzną, przystały organizacje reprezentujące zarówno autorów, jak i przemysł, czyli ZPAV, ZAiKS, Stowarzyszenie Artystów Wykonawców Utworów Muzycznych i Słowno-Muzycznych oraz Związek Importerów i Producentów Sprzętu Elektrycznego i Elektronicznego Branży RTV i IT (ZIPSEE).

Technologia szła jednak szybko do przodu i zaraz po tym, jak ministerialne przepisy weszły w życie, na rynku pojawiły się smartfony. To radykalnie zmieniło także układ sił na rynku kultury online, zwłaszcza muzyki. Przedstawiciele artystów wyszli więc z propozycją wpisania do rozporządzenia także smartfonów i tabletów, ale napotkali na zdecydowany opór ZIPSEE. Ponieważ resort kultury głosu nie zabrał, sprawa utknęła w martwym punkcie i dziś trudno o porozumienie.

Michał Kanownik, prezes ZIPSEE, przypomina, że opłatę reprograficzną wprowadzano w epoce przed rozkwitem internetu. – Jako odbiorcy kultury przechodzimy od kopiowania do współdzielenia w trybie online – zauważa.

Argumentuje, że telefony czy tablety znacznie rzadziej służą do kopiowania, a coraz częściej do słuchania muzyki w streamingu. Tymczasem opłata reprograficzna dotyczy właśnie powielania, a nie odtwarzania. Dodaje, że objęte nią powinny być urządzenia, które służą tylko do tworzenia kopii. – Uważamy, że w obecnej sytuacji powinniśmy się zastanowić nad dalszą formułą tego typu opłaty, nad tym, jak miałaby funkcjonować i czemu ma służyć – mówi Kanownik.

Orzecznictwo unijne także stoi na stanowisku, że opłata ma być adekwatna do straty, jaką twórcy ponoszą w związku z kopiowaniem ich utworów. – A w Polsce nikt nie przeprowadził stosownych analiz. Skala kopiowania z roku na rok systematycznie spada i gdyby to dokładnie zbadano, mogłoby się okazać, że pobierane już w tej chwili opłaty przekraczają straty wynikające z legalnego kopiowania – przypuszcza prezes zrzeszenia importerów i producentów.

Przykład? Hiszpania, gdzie analiza relacji wysokości opłat reprograficznych do rzeczywistych strat twórców wykazała, że stawki należałoby obniżyć aż o 80 proc.

– W Polsce takich badań nie przeprowadzono, bo ZIPSEE nigdy nie chciał ujawnić danych dotyczących sprzedaży smartfonów – odpiera zarzuty Jan Młotkowski, kierownik komunikacji w ZAiKS-ie.

Wyliczenia stowarzyszenia autorów są zupełnie inne. Na podstawie porównania danych makroekonomicznych Polski i zachodnich państw, takich jak Francja czy Hiszpania, ZAiKS oszacował, że w Polsce łączna wysokość opłat reprograficznych, nazywanych też opłatą od czystych nośników, powinna wynosić 60-70 mln euro rocznie.

– To bardzo znacząca kwota, która istotnie wspierałaby rozwój kultury. Tymczasem obecnie jest niższa niż w Rumunii, na Słowacji, a nawet na Łotwie – twierdzi Młotkowski.

Przedstawiciele ZAiKS-u nie zgadzają się również z innymi argumentami ZIPSEE.

– Streaming online rzeczywiście jest coraz ważniejszy. Ale z badań, jakie przeprowadzono dwa lata temu, wynika, że drugą najważniejszą usługą jest przechowywanie w telefonach plików pobranych z serwisów streamingowych – mówi reprezentant stowarzyszenia autorów. Według niego Polska jest jednym z bardzo nielicznych krajów w Europie, w których artyści nie otrzymują rekompensat z tytułu legalnego kopiowania ich utworów.

– Dyrektywa unijna nie narzuca nikomu, jakie urządzenia mają być objęte opłatą reprograficzną. To państwa decydują, w jaki sposób zapewnić twórcom rekompensaty – kontruje Michał Kanownik i podaje przykład Wielkiej Brytanii, w której takiej opłaty w ogóle nie ma.

– Nie ma, bo na Wyspach w ogóle nie wolno kopiować utworów, nawet na własny, prywatny użytek, co w Polsce jest legalne – przypomina Jan Młotkowski. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 51/2018

Artykuł pochodzi z dodatku „Kultura online