Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Kwestie dotyczące tzw. opłat reprograficznych doliczanych do ceny urządzenia służącego do kopiowania lub przechowywania informacji reguluje w Polsce ustawa o prawie autorskim. Problem w tym, że przepisy te pochodzą sprzed prawie ćwierćwiecza. Dlatego w art. 20, wśród urządzeń, których producenci i importerzy muszą ponosić opłatę reprograficzną, ustawodawca wymienia „magnetofony, magnetowidy i inne podobne urządzenia” oraz tzw. „czyste nośniki służące do utrwalania”.
– Obowiązujące rozporządzenie ministra kultury w tej sprawie pochodzi z 2008 r. Znajdują się w nim m.in. pendrive’y i twarde dyski – uściśla Bogusław Pluta, dyrektor Związku Producentów Audio Video (ZPAV).
Na to, by te właśnie urządzenia objąć opłatą reprograficzną, przystały organizacje reprezentujące zarówno autorów, jak i przemysł, czyli ZPAV, ZAiKS, Stowarzyszenie Artystów Wykonawców Utworów Muzycznych i Słowno-Muzycznych oraz Związek Importerów i Producentów Sprzętu Elektrycznego i Elektronicznego Branży RTV i IT (ZIPSEE).
Technologia szła jednak szybko do przodu i zaraz po tym, jak ministerialne przepisy weszły w życie, na rynku pojawiły się smartfony. To radykalnie zmieniło także układ sił na rynku kultury online, zwłaszcza muzyki. Przedstawiciele artystów wyszli więc z propozycją wpisania do rozporządzenia także smartfonów i tabletów, ale napotkali na zdecydowany opór ZIPSEE. Ponieważ resort kultury głosu nie zabrał, sprawa utknęła w martwym punkcie i dziś trudno o porozumienie.
Michał Kanownik, prezes ZIPSEE, przypomina, że opłatę reprograficzną wprowadzano w epoce przed rozkwitem internetu. – Jako odbiorcy kultury przechodzimy od kopiowania do współdzielenia w trybie online – zauważa.
Argumentuje, że telefony czy tablety znacznie rzadziej służą do kopiowania, a coraz częściej do słuchania muzyki w streamingu. Tymczasem opłata reprograficzna dotyczy właśnie powielania, a nie odtwarzania. Dodaje, że objęte nią powinny być urządzenia, które służą tylko do tworzenia kopii. – Uważamy, że w obecnej sytuacji powinniśmy się zastanowić nad dalszą formułą tego typu opłaty, nad tym, jak miałaby funkcjonować i czemu ma służyć – mówi Kanownik.
Orzecznictwo unijne także stoi na stanowisku, że opłata ma być adekwatna do straty, jaką twórcy ponoszą w związku z kopiowaniem ich utworów. – A w Polsce nikt nie przeprowadził stosownych analiz. Skala kopiowania z roku na rok systematycznie spada i gdyby to dokładnie zbadano, mogłoby się okazać, że pobierane już w tej chwili opłaty przekraczają straty wynikające z legalnego kopiowania – przypuszcza prezes zrzeszenia importerów i producentów.
Przykład? Hiszpania, gdzie analiza relacji wysokości opłat reprograficznych do rzeczywistych strat twórców wykazała, że stawki należałoby obniżyć aż o 80 proc.
– W Polsce takich badań nie przeprowadzono, bo ZIPSEE nigdy nie chciał ujawnić danych dotyczących sprzedaży smartfonów – odpiera zarzuty Jan Młotkowski, kierownik komunikacji w ZAiKS-ie.
Wyliczenia stowarzyszenia autorów są zupełnie inne. Na podstawie porównania danych makroekonomicznych Polski i zachodnich państw, takich jak Francja czy Hiszpania, ZAiKS oszacował, że w Polsce łączna wysokość opłat reprograficznych, nazywanych też opłatą od czystych nośników, powinna wynosić 60-70 mln euro rocznie.
– To bardzo znacząca kwota, która istotnie wspierałaby rozwój kultury. Tymczasem obecnie jest niższa niż w Rumunii, na Słowacji, a nawet na Łotwie – twierdzi Młotkowski.
Przedstawiciele ZAiKS-u nie zgadzają się również z innymi argumentami ZIPSEE.
– Streaming online rzeczywiście jest coraz ważniejszy. Ale z badań, jakie przeprowadzono dwa lata temu, wynika, że drugą najważniejszą usługą jest przechowywanie w telefonach plików pobranych z serwisów streamingowych – mówi reprezentant stowarzyszenia autorów. Według niego Polska jest jednym z bardzo nielicznych krajów w Europie, w których artyści nie otrzymują rekompensat z tytułu legalnego kopiowania ich utworów.
– Dyrektywa unijna nie narzuca nikomu, jakie urządzenia mają być objęte opłatą reprograficzną. To państwa decydują, w jaki sposób zapewnić twórcom rekompensaty – kontruje Michał Kanownik i podaje przykład Wielkiej Brytanii, w której takiej opłaty w ogóle nie ma.
– Nie ma, bo na Wyspach w ogóle nie wolno kopiować utworów, nawet na własny, prywatny użytek, co w Polsce jest legalne – przypomina Jan Młotkowski. ©