Jak Janosik na Platformę poluje

Rozgrywka przed komisją reprywatyzacyjną może mieć kluczowe znaczenie dla wyniku kolejnych wyborów. Jeśli PiS marzy o znalezieniu „układu”, to zwrot stołecznych nieruchomości nadaje się idealnie.

10.07.2017

Czyta się kilka minut

Przewodniczący Patryk Jaki w drodze na obrady komisji reprywatyzacyjnej we wrocławskim Zakładzie Karnym nr 1, 27 czerwca 2017 r. / MACIEJ KULCZYŃSKI / PAP
Przewodniczący Patryk Jaki w drodze na obrady komisji reprywatyzacyjnej we wrocławskim Zakładzie Karnym nr 1, 27 czerwca 2017 r. / MACIEJ KULCZYŃSKI / PAP

Tamtej czerwcowej nocy wiceminister sprawiedliwości Patryk Jaki spał ledwie dwie godziny i o poranku nie było w nim śladu zwyczajowej pewności siebie i rzutkości. Świeżo powołana komisja weryfikacyjna do spraw reprywatyzacji, na której czele stanął, wróciła z nocnych przesłuchań we wrocławskich aresztach, gdzie siedzą adwokaci wyspecjalizowani w odzyskiwaniu nieruchomości. Jaki był wykończony, ale zadowolony.

– Nie spodziewaliśmy się, że będą chcieli zeznawać. Zakładaliśmy, że odmówią. A oni powiedzieli bardzo dużo – opowiadał mi, dodając filozoficznie: – Jednak przesłuchania przed komisją otwierają ludzi. Nawet bardziej niż zeznania przed prokuraturą.

To właśnie te przesłuchania – co wiadomo nieoficjalnie, jako że były niejawne – dostarczyły nowej amunicji przeciwko prezydent stolicy Hannie Gronkiewicz-Waltz, wiceszefowej Platformy Obywatelskiej. Jaki wzbrania się przed przyznaniem, że jego komisja jest wymierzona właśnie w nią. Może mieć rację, bo Gronkiewicz-Waltz rzeczywiście nie jest celem PiS. Jest środkiem do celu. Chodzi o to, by reprywatyzacyjną wiwisekcją zatopić całą Platformę.

Komisja Prawdy i Sprawiedliwości

Od momentu powstania PiS ma w swym programie silny nurt rozliczeniowo-weryfikacyjny.

To osobiste piętno Jarosława Kaczyńskiego odciśnięte na jego partii. Już za pierwszych rządów, dekadę temu, Kaczyński próbował powołać Komisję Prawdy i Sprawiedliwości – wymarzony kombinat do orzekania o dobru i złu w dowolnej dziedzinie.

Obmyślony przez Kaczyńskiego jeszcze w latach 90. pomysł upadł. „Szybko się okazało, że taka ostentacyjna forma przeprowadzenia weryfikacji się nie sprawdza. Choćby dlatego, że Trybunał Konstytucyjny mógłby ją łatwo zakwestionować. Poza tym naprawdę trudno jest dobrać ludzi o takim poziomie kompetencji intelektualnych i moralnych, którzy potrafiliby zachować demokratyczne standardy, a jednocześnie zrealizować pewnego rodzaju paradygmat sprawiedliwości” – przyznał po latach w swej książce.

Dziś, gdy Trybunał został podporządkowany PiS, obaw konstytucyjnych już nie ma. A i wymagania Kaczyńskiego wobec kandydatów na rozliczających nie są już tak restrykcyjne. Stąd powołanie komisji, która ze wszystkich zarządzonych po wyborach kontroli jest najbliżej wymarzonego ideału.

Komisja reprywatyzacyjna to – niespotykane dotąd i niewynalezione przez prawo – połączenie uprawnień prokuratury, sejmowej komisji śledczej, sądu, organu administracji, a nawet notariatu.

Komisja może bowiem piętnować reprywatyzacyjnych złoczyńców i budować nowy, prawy i sprawiedliwy porządek prawny w nieruchomościach. Co najważniejsze: komisja będzie mogła zmieniać decyzje podjęte w przeszłości, odkładając na bok zasadę, iż prawo co do zasady wstecz nie działa. Jeśli stwierdzi, że doszło do nieprawidłowości, będzie mogła odebrać niesłusznie pozyskaną kamienicę, mieszkanie czy działkę. Może też zażądać wypłaty wielomilionowych rekompensat, odpowiadających wartości przejętych bezprawnie nieruchomości. Może również karać finansowo urzędników wydających podejrzane decyzje reprywatyzacyjne. To jeden wielki Janosik, który ma prawo ustanowić ludową sprawiedliwość wedle własnych kryteriów. Taki tryb działania komisji krytykują prawnicy m.in. z Sądu Najwyższego, urzędu Rzecznika Praw Obywatelskich czy Biura Analiz Sejmowych, twierdząc, że jej uprawnienia zaburzają trójpodział władzy.

Szczególny status komisji i publiczne przesłuchania dają jednak efekty – „król” dzikiej reprywatyzacji, aresztowany biznesmen Maciej M., już wniósł, by komisja uchyliła dwie korzystne dla niego decyzje reprywatyzacyjne – chodzi o działki przy ulicy Twardej, gdzie znajdowało się publiczne gimnazjum. To pierwsze adresy, które Jaki wziął na tapetę.

– Nie będziemy polemizować, jeśli komisja uzna, że zachodzą ustawowe przesłanki do uchylenia decyzji – oznajmił adwokat Macieja M. Dodał, że „oddziaływałoby to pozytywnie na stosowanie środków zapobiegawczych” – czyli reprywatyzacyjny boss liczy, że wyjdzie w zamian zza krat.

Zażywni 140-latkowie

Faktem jest, że w sprawie reprywatyzacyjnych przekrętów zawiodły wszystkie instytucje państwa – samorządy, służby mundurowe, prokuratury. Szczególna była rola sędziów. Przekręty przy odzyskiwaniu nieruchomości nie byłyby możliwe, gdyby sądy orzekały roztropnie i ostrożnie. To właśnie one umożliwiały działanie dwóch przestępczych mechanizmów. Po pierwsze, wyznaczały tzw. kuratorów, mających reprezentować mieszkających za granicą 120- czy 140-latków, którzy po wojnie pozostawili nieruchomości w Polsce. Ponieważ seniorzy w takim wieku istnieli tylko w dokumentach, kończyło się to przejmowaniem przez „kuratorów” nadzorowanych nieruchomości za bezcen.

Drugi sądowy mechanizm to wznawianie przedwojennych spółek i przejmowanie ich dawnych gruntów.

– Za brak rozwiązania tej kwestii reprywatyzacji odpowiadają politycy. Takie były przepisy, które nie zostały uchwalone przez sędziów. Ale w sprawach 120-latków nie ma co gadać, to były orzeczenia nie do przyjęcia – przyznała w rozmowie ze mną I prezes Sądu Najwyższego prof. Małgorzata Gersdorf.

Może zatem trzeba pospolitego ruszenia, nadzwyczajnej komisji mieszającej różne porządki prawne, by posprzątać tę stajnię Augiasza?

Może. Tyle że PiS kontroluje wszystkie służby mundurowe i prokuraturę. Do rozliczenia reprywatyzacyjnych grzechów mogłoby użyć właśnie ich. Faktem jest jednak, że nie zapewnią takiego spektaklu jak miniwersja Komisji Prawdy i Sprawiedliwości, dla niepoznaki nazwana „Komisją do spraw usuwania skutków prawnych decyzji reprywatyzacyjnych dotyczących nieruchomości warszawskich wydanych z naruszeniem prawa”.

Łapówka ukryta w willi

Pokazują to już pierwsze głośne przesłuchania byłych urzędników Biura Gospodarki Nieruchomościami ze stołecznego Ratusza.

– Doskonale się wszyscy orientowali, że w Warszawie jest kilka grup, które z reprywatyzacji uczyniły sobie biznes – stwierdził jeden z nich, Krzysztof Śledziewski. Mocno obciążał też Hannę Gronkiewicz-Waltz, twierdząc, że interesowała się dokumentami dotyczącymi kamienicy zreprywatyzowanej przez jej rodzinę.

Oczywiście należy pamiętać, że prezydent stolicy wylała go z pracy, bo – wszystko na to wskazuje – dopuścił się poważnych zaniedbań, które doprowadziły do największego prywatyzacyjnego geszeftu, czyli przejęcia działki wartej ponad 150 mln zł przy Chmielnej 70, w samym centrum Warszawy. W dodatku Śledziewski może być współpracownikiem ABW, co dodatkowo stawia pod znakiem zapytania jego rolę w tej aferze. Szkopuł w tym, że przeciętny widz reprywatyzacyjnego show o takich zastrzeżeniach się nie dowie.

Zresztą w podobnym do Śledziewskiego tonie wypowiadał się również były szef BGN Marcin Bajko, także wyrzucony przez Gronkiewicz-Waltz. Bajko nie zgodził się z jej wypowiedzią z sierpnia 2016 r., że „nie wiedziała, co się działo, a odpowiedzialność za aferę ponoszą ­urzędnicy”.

– Fakty ­mówią co innego. Pani prezydent wiedziała o wszystkim, o zasadach, o tym, co się dzieje w zakresie reprywatyzacji – stwierdził. Także on mówił o zainteresowaniu pani prezydent rodzinną kamienicą.

Przesłuchania potwierdzają patologię, która panowała w BGN. Bajko miał tam szczególny status. Jeszcze za stołecznej prezydentury Lecha Kaczyńskiego ­(2002-05) dostał zgodę na prowadzenie działalności doradczej, w związku z czym nie podpisywał decyzji reprywatyzacyjnych. Łacnie robił to jego zastępca Jakub R. Ów z kolei stracił nazwisko na rzecz inicjału w styczniu, gdy CBA zatrzymało go w towarzystwie rodziców, Wojciecha R. i Aliny D., a także znanego reprywatyzacyjnego adwokata Roberta N. Okazało się, że w kwartecie robili podejrzane interesy na rynku nieruchomości. Mieli wspólną nieruchomość w Zakopanem – pozostałości po przedwojennej willi Salamandra, należącej do generała Tadeusza Kasprzyckiego, adiutanta marszałka Józefa Piłsudskiego. Równocześnie urzędnik R. decydował o zwrocie działki przy Chmielnej 70, a mecenas N. był pełnomocnikiem osób, które kupiły roszczenia do tej nieruchomości, w tym własnej siostry.

– Wszedł pan kapitałowo w nieruchomość w Zakopanem wraz z urzędnikiem z BGN. A jednocześnie dopinał pan Chmielną 70, gdzie kluczowy podpis należał właśnie do niego – wytknąłem mecenasowi podczas rozmowy jesienią minionego roku, krótko przed jego zatrzymaniem. – Wie pan, że to wygląda jak ukryta łapówka?

– Ukryta łapówka wyglądałaby raczej odwrotnie, to ja złożyłbym biznesową ofertę jemu. A gdy kupowałem udział w nieruchomości, to on już tam był – odparł.

Prokuratura bardziej skłania się jednak do mojej wersji. Tym bardziej że to jeszcze nie wszystko: mecenas N. reprezentował w jednej z operacji reprywatyzacyjnych brata urzędnika R.

– On się do mnie zgłosił. Kupił roszczenie, odzyskał kamienicę i chciał ją sprzedać – mówił mi mecenas N.

Wyliczałem: – Mamy Salamandrę i rodzinę urzędnika R. Do tego Chmielną reprywatyzował pan nie tylko dla swej siostry, ale także m.in. dla mecenasa Grzegorza Majewskiego, którego żona pracowała w BGN. Jest pan kolegą Majewskiego ze studiów, a Jakub R. miał spółkę z jego bratem. Same przypadki.

Mecenas odparł niewzruszony: – W ten sposób można zbudować rzekome powiązania między wieloma ludźmi w Warszawie.

Schetyna pozwala tonąć

Platforma rządzi w stolicy od 2006 r., do tego od 2007 r. rządziła w kraju, a od 2010 miała swego prezydenta. Mimo to partia nie zrobiła nic, żeby rozwiązać kwestię reprywatyzacji. W Warszawie jest ona szczególnie złożona – największy problem to uporanie się z dekretem Bieruta, który doprowadził do nacjonalizacji gruntów i nieruchomości po wojnie.

W 2008 r. powstał co prawda projekt ustawy reprywatyzacyjnej przygotowany przez stołecznych posłów Platformy, ale do kosza wyrzucił go ówczesny minister finansów Jacek Rostowski – uznał, że w państwowej kasie nie ma pieniędzy na rekompensaty dla dawnych właścicieli. Dziś partii to skąpstwo Rostowskiego odbija się czkawką, bo korzystając z braku przepisów, za dziką reprywatyzację wzięli się szemrani biznesmeni, adwokaci i pospolici gangsterzy, którzy przejmowali kamienice i „oczyszczali” je z lokatorów.

Nikt w obecnym kierownictwie Platformy nie wie, jakie trupy w szafie ma jeszcze Gronkiewicz-Waltz. Ba: wydaje się, że nawet ona sama tego nie wie.

Między szefem partii a jej wiceszefową iskrzy coraz bardziej. Grzegorz Schetyna uważa, że przed PiS trzeba się bronić wszędzie i przy każdej okazji, zwłaszcza jeśli sprawa ma duży ładunek polityczny i może upuścić Platformie masę krwi. Nawet jeśli komisja ma kontrowersyjne umocowanie prawne i jest całkowicie kontrolowana przez PiS, to – zdaniem Schetyny – należy podnieść rękawicę i stanąć do pojedynku. Dlatego Schetyna publicznie zdystansował się od Gronkiewicz-Waltz, która odmówiła stawienia się na przesłuchania przed oblicze Jakiego. Pani prezydent podważyła legalność działania komisji i oddała sprawę do Naczelnego Sądu Administracyjnego. Za bojkot już nałożono na nią dwie grzywny po 3 tys. zł, a będzie ich więcej, bo Gronkiewicz-Waltz będzie dostawać wiele zaproszeń.

Inna rzecz, że Schetyna tak naprawdę nie kiwnął palcem, by jej pomóc. Cała, nieudolna jak dotąd, akcja obronna prowadzona jest siłami jej samej i najbliższych współpracowników. Prezydent stolicy intensywnie szukała w Warszawie speca od kryzysowego PR, ale cudotwórcy nie znalazła.

Rosnący rozziew między Schetyną a Gronkiewicz-Waltz potwierdza polityczne plotki – na naszych oczach pani prezydent tonie, a kapitan macierzystego statku, zamiast podać jej rękę, żąda, by sama walczyła z falami.

Oczywiście, Platforma próbuje utytłać w reprywatyzacyjnym błocie także PiS, wypominając zwroty nieruchomości z czasów Lecha Kaczyńskiego. Ale PiS doskonale wie, że przeciwko niemu nie ma ostrej amunicji. W Ratuszu od wiosny zeszłego roku przez dziewięć miesięcy buszowało CBA, więc obóz władzy zna wszystkie rafy dotyczące reprywatyzacji.

Faktem jest też, że Kaczyńskiemu jako stołecznemu prezydentowi można było zarzucić wiele – choćby wstrzymywanie inwestycji powodowane nadmierną antykorupcyjną podejrzliwością – ale do reprywatyzacji się nie palił. Rozstał się z tego powodu ze swoją wiceprezydent Dorotą Safjan, gdy doszło do konfliktu o odpowiedzialność za zwrot 32 ha działek przy al. Waszyngtona, blisko centrum stolicy.

Dlatego też PiS ze spokojem może się delektować widokiem Jakiego, który przyciska Platformę do muru.

Patologiczna próbka III RP

W całej sprawie chodzi o znacznie więcej niż tylko o reprywatyzację. Dla prezesa PiS to jedynie punkt wyjścia, wyrazisty przykład choroby państwa zbudowanego przez jego przeciwników. Reprywatyzacja ma być pokazaniem patologicznej próbki pobranej z truchła III RP.

Wydana przez sześcioma laty książka Kaczyńskiego „Polska naszych marzeń” opisuje jasno realizowany dziś scenariusz. „Doświadczenia ostatnich ponad 20 lat dowodzą, że w Polsce potrzebna jest jakaś forma retrospektywnej weryfikacji. (…) Dla dobra państwa i Polaków powinniśmy przyjrzeć się temu, jak przed i po 1989 roku wyglądały różne procesy przeradzające się w patologie albo od początku patologiczne. Powinniśmy wyjaśnić sprawy, które w żaden sposób nie mieszczą się w demokratycznych standardach. I za tym powinny iść wnioski personalne, bo nie ma nic bardziej demoralizującego dla państwa i społeczeństwa niż zbiorowa czy jednostkowa nieodpowiedzialność. W Polsce po 1989 roku zbyt często funkcjonowała permanentna abolicja. To do niczego dobrego nie prowadzi, a wręcz sprawia, że patologia się utrzymuje i wzmacnia. (…) Bez jakiejś formy retrospektywnej weryfikacji błądzimy w ciemności. Gdyby można ją przeprowadzić w sposób jawny, miałoby to pewne społeczne zalety, byłoby formą edukacji”.

Wedle tej wykładni, przewodniczący Jaki – jeśli jest wyspany, a więc pewny siebie i rzutki – zapowiada, że poza rozliczeniem Gronkiewicz-Waltz pokaże twarze reprywatyzacyjnych rekinów, którzy dotąd strzegli swej prywatności, kryjąc się za plecami muskularnych czyścicieli kamienic. To takie wyprowadzenie ich na miejski pręgierz po to, aby lud mógł ich zwymyślać i opluć.

Dlatego też tą komisją PiS nabije sobie sporo politycznych punktów. Po pierwsze, pokaże – ewidentne i prawdziwe – patologie reprywatyzacyjne za rządów Platformy. Po drugie, da pożywkę ludowemu poczuciu sprawiedliwości, które często objawia się właśnie potrzebą sponiewierania złoczyńców na rynku. Może nawet dzięki temu wygra kolejne wybory?

Szkopuł w tym, że spora część orzeczeń (mini)Komisji Prawdy i Sprawiedliwości może finalnie trafić do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka. Nawet jeśli PiS wprowadzi ludową sprawiedliwość i ustawi stołeczne nieruchomości wedle prawa moralnego, powinniśmy być gotowi na to, że za parę lat przyjdzie rachunek ze Strasburga. Za nieprzemyślaną inkwizycję.©

Autor jest dziennikarzem Onet.pl

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz Onetu, wcześniej związany z redakcjami „Rzeczpospolitej”, „Newsweeka”, „Wprost” i „Tygodnika Powszechnego”. Zdobywca Nagrody Dziennikarskiej Grand Press 2018 za opublikowany w „Tygodniku Powszechnym” artykuł „Państwo prywatnej zemsty”. Laureat… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 29/2017