Jak gdyby Bóg istniał

Niektórzy sądzą, że głównym narzędziem władzy w naszym świecie nie jest już przemoc, ale mechanizm uwodzenia. Już nie trzeba zastraszać, wystarczy obiecywać.

27.12.2010

Czyta się kilka minut

Ks. Tomáš Halík / fot. Grażyna Makara /
Ks. Tomáš Halík / fot. Grażyna Makara /

Współczesny Wielki Brat boi się tych, którzy używają mózgu zamiast konsumować hasła reklamowe; patrzą własnymi oczami zamiast oczami kamer; żyją własnym życiem zamiast pasożytować na wirtualnym ciele celebrytów. Wielki Brat - ukryty bóg świata, gdzie kłamstwo nazywa się prawdą, a nienawiść miłością - podobny jest do wszystkich demonów udających Boga. Żeby mógł być - człowieka, ludzkiej prawdy i wolności musi nie być. Kiedy człowiek stanie się człowiekiem, kiedy będzie żyć rzeczywiście po ludzku, postępować jak istota wolna, wtedy Wielki Brat okaże się nierzeczywisty. My wszyscy, którzy jakiś rodzaj reżimu totalitarnego - choć żaden nie osiągnął doskonałości wizji z "Roku 1984" - nie tylko mamy za sobą, ale przeżyliśmy jako doświadczenie duchowe, wiemy, o czym mowa.

Nowe perspektywy

Co musiało stać się z chrześcijaństwem, że Ludwig Feuerbach, prekursor komunistycznego ateizmu, mógł postrzegać Boga chrześcijan właśnie jako Wielkiego Brata, który jest konkurentem wolności, prawdy i rzeczywistości człowieka?

Załóżmy, że człowiek nowożytny istotnie tak bardzo zapomniał o Bogu chrześcijańskim, reprezentowanym przez Ukrzyżowanego, i dał pierwszeństwo Bogu, którego sam stworzył, potężnemu bogu, na którego przerzucił swoje aspiracje do władzy i lęki.

Niemiecka teolożka Dorothee Sölle słusznie wskazuje, że za pytaniem "Gdzie był Bóg w Auschwitz?" kryje się właśnie owo fałszywe, głęboko niechrześcijańskie pojęcie potężnego boga, pozbawiającego nas naszej własnej odpowiedzialności. W tym sensie my, chrześcijanie, możemy być głęboko wdzięczni ateistom typu Feuerbacha, Nietzschego, Freuda czy Marksa, że za nas odrzucili i rozbili tę karykaturę chrześcijańskiego Boga. I jeśli oni za nas uczynili ten ważny krok, który powinien być pierwszym krokiem wiary, czyli wyczyszczeniem z bożków przestrzeni dla Boga, to my także powinniśmy im odwdzięczyć się podobnie wyzwalającą krytyką humanizmu, który walcząc z owym fikcyjnym bogiem nie zauważył, jak bardzo się nim zainfekował.

Nieuświadomiony, nieujawniony, fałszywy bóg w samym sercu człowieka humanizmu ateistycznego staje się własnym źródłem mocy, która nie potrafi zapanować nad sobą. Właśnie to przeciwieństwo Wcielenia, o którym mówi wiara chrześcijańska, przejawia się w praktyce życiowej, będącej rzeczywistym przeciwieństwem chrześcijaństwa.

To, co stanowi zadanie chrześcijan w dialogu z ateizmem, to udowodnienie spadkobiercom Feuerbacha, że Bóg, w którego wierzymy, nie żywi się rezygnacją człowieka z jego możliwości, ale właśnie owe możliwości otwiera i uprzystępnia. Nie przychodzi do nas jako tyran, lecz właśnie jako możliwość, która nie tylko naszą wolność zakłada i uznaje, ale zdecydowanie ją poszerza; właśnie dla Boga i z Bogiem nie ma nic niemożliwego - czytamy w Biblii. Maryja jest błogosławiona jako kobieta wiary - za to, "iż uwierzyła, że dla Boga nie ma nic niemożliwego" (Łk 1, 37), i że ta właśnie wiara nie oznaczała dla niej rezygnacji z człowieczeństwa i jego możliwości, ale odwagę przekroczenia progu świata tych nowych perspektyw, które się przed nią otworzyły.

Spór wiary z niewiarą jest w swej istocie sporem między dwiema możliwościami, między dwoma obrazami Boga. Między Wielkim Bratem, który żywi się ludzkim strachem i wtłacza człowieka w świat kłamstwa, lęku i nienawiści (i dlatego de facto człowiek nie jest i nie może być w pełni człowiekiem), a między Bogiem, który przychodzi jako możliwość, zaś wiara w Niego (tj. przyjęcie tej możliwości, przekroczenie progu) otwiera przed człowiekiem przestrzeń, w której może żyć w pełni i odpowiedzialnie, w prawdzie i wolności.

Bóg w możliwości

"Przyjmijcie Boga jako hipotezę, jak gdyby Bóg istniał". To znaczy: dopuśćcie Go jako możliwość. Na tę propozycję kard. Josepha Ratzingera skierowaną do ludzi niewierzących 1 kwietnia 2005 r. możemy odpowiedzieć również w stylu książki postmodernistycznego filozofa Richarda Kearneya "Bóg jest możliwością". Bóg sam jest przecież możliwością.

O Bogu Biblii i naszej wiary nie sposób powiedzieć, że "jest" lub że Go "nie ma", obie te wypowiedzi są niewystarczające. Kearney proponuje (i znajduje w Biblii) inną odpowiedź: "Bóg może być". Czytając uważnie opowieści biblijne, widzimy, że Bóg przychodzi w nich do człowieka jako możliwość, jako wezwanie, jako propozycja, a także jako zadanie.

Kiedy Bóg przemawia do Mojżesza z płonącego krzewu, patriarcha domaga się, by wylegitymował się imieniem. Boża odpowiedź, tłumaczona zwykle jako "Jestem, który Jestem", może być w kontekście tego wydarzenia wyjaśniona w taki oto sposób: Jeśli podejmiesz się zadania, które ci zlecam (pójdziesz i wyzwolisz mój lud), wówczas będę z tobą. Samo imię jest tylko słowem, w niczym ci nie pomoże, ale jeśli zrozumiesz możliwości, które ci przedkładam, i zaczniesz je wypełniać, wtedy mnie poznasz i doświadczysz.

Tym samym wraz z Richardem Kearneyem i filozofią postmodernistyczną opuszczamy teren arystotelesowsko-tomistycznych wyobrażeń o Bogu i utartych interpretacji (nie tylko tej sceny biblijnej). Stara metafizyka widziała w tym, co jest, zawsze więcej niż to, co może być, co aż do chwili swego urzeczywistnienia jest "tylko możliwością". Istnienie w takim ujęciu znaczyło spełnienie, urzeczywistnienie możliwości (entelechia, potentia). Wedle Arystotelesa jeśli coś jest, to znaczy, że zostało zrealizowane (stało się rzeczywistością), a to, co było przedtem, było jedynie w możliwości: teraz zaś jest w akcie. Bóg jest wówczas tym, w którym wszystkie możliwości są rzeczywistością, jest czystym aktem (actus purus) - dlatego jest doskonały, dlatego jest Bogiem. Dlatego jest także nieruchomy i może poruszać całym wszechświatem - przecież ruch to nic innego jak przejście od możliwości do urzeczywistnienia, do bycia. Skoro Bóg powiedział: "Jestem, który Jestem", wedle zainspirowanych Arystotelesem średniowiecznych teologów znaczy to: Jestem swoim własnym bytem, moja egzystencja jest moją esencją - moją zasadą jest bycie. W odróżnieniu od wszystkich niedoskonałych bytów, które jeszcze nie wyczerpały wszystkich swoich możliwości, jestem najwyższym, doskonałym bytem, nieruchomym, w samym sobie stojącym Bytem. Wszystko inne wywodzi swoje istnienie ode mnie i ode mnie jest zależne.

Według Kearneya jednak możliwość nie jest czymś mniej niż rzeczywistość, lecz czymś więcej. Nie należy wszakże mylić dwóch pojęć; w tekście Kearneya występują dwa angielskie różnicujące słowa, które często tłumaczymy tak samo, czasownikiem "móc" - can i may. Can - oznacza to, co leży w naszych ludzkich możliwościach. Czasownik may - wskazuje natomiast poza ten horyzont, ku transcendencji.

Bóg nie mieszka jednak w krainie tego, co my możemy i co potrafimy (can). Bóg, którego moglibyśmy wymyślić i sobie w ogóle wyobrazić, byłby bożkiem. Nasza rzeczywistość jest pełna takich bożków, takich już zrealizowanych wyobrażeń i tęsknot; są to tzw. "bogowie zastępczy", bożki wykonalne.

Naszą rzeczywistość radykalnie otwiera, przemienia i wzbogaca to, czego tutaj "nie ma", ale co może być - i właśnie tak przychodzi Bóg. Jest tym, czego "ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, ani serce człowieka nie zdołało pojąć".

Przychodzi nie tylko jako coś, co nie jest (do naszej dyspozycji), ale jako coś, czego my z samej istoty rzeczy nie możemy (we can not) posiąść, dokąd nie sięga ani nigdy nie sięgnie nasza moc i nasza determinacja, co nie podlega i nigdy nie będzie podlegać naszej dyspozycji, coś, co jest radykalną transcendencją. A mimo to przychodzi do nas w taki sposób, że poszerza przestrzeń naszych możliwości, naszej wolności - daje się nam mianowicie jako zadanie.

Wiara

Jeśli wyzwolisz mój lud - mówi Bóg nie tylko do Mojżesza, ale także do Jozuego (Joz 1, 5), Gedeona (Sdz 6, 12) i innych - jeśli odkryjesz w świetle mojego wezwania swoją wolność do czynów, których dotąd nie potrafiłeś sobie wyobrazić, będę w tym z tobą.

Jest rzeczą oczywistą, że każdy wezwany wzdraga się, ponieważ dopiero na tle odkrytego horyzontu tych właśnie możliwości widzi swoją niezdolność, niemożność, słabość i grzeszność. Mojżesz woła: "Kimże jestem, bym miał iść do faraona?" (Wj 3, 11), oponuje: "Nie jestem wymowny" (Wj 4, 10), prorok Jeremiasz twierdzi: "Nie umiem mówić, bo jestem młodzieńcem" (Jr 1, 6), a Izajasz przestraszony i zdruzgotany: "Biada mi! Jestem zgubiony! Wszak jestem mężem o nieczystych wargach i mieszkam pośród ludu o nieczystych wargach" (Iz 6, 5). Również w Nowym Testamencie znajdziemy podobne miejsca. Piotr zanim przyjmie orędzie, prosi: "Odejdź ode mnie, Panie, bo jestem człowiek grzeszny" (Łk 5, 8), także Maryja nie ukrywa swoich rozterek i wątpliwości: "Jakże się to stanie?" (Łk 1, 34). We wszystkich tych przypadkach Bóg odpowiada wskazując na swoją moc, która człowieka nie umniejsza, lecz upoważnia do spełnienia zadania, do jakiego został powołany. Dla Boga bowiem nie ma nic niemożliwego - brzmi odpowiedź.

Głos z płonącego krzewu obiecuje i poleca Mojżeszowi wręcz: "Oto Ja uczynię cię jakby Bogiem dla faraona, a Aron, brat twój, będzie twoim prorokiem" (Wj 4, 16 i Wj 7, 1); podobnie Jezus wobec tych, którzy Go oskarżają o bluźnierstwo, argumentuje: "Czyż nie napisano w waszym Prawie: »Ja rzekłem: Bogami jesteście«?" (J 10, 34, czyniąc aluzję do Ps 82, 6). Kearney owo upoważnienie Mojżesza komentuje: "Mojżesz i prorocy zostali włączeni w Objawienie, które pokazuje nam, w jaki sposób Jahwe działa konkretnie przez swoich ludzkich posłańców". Bóg, dodajmy, obsadza ich w swojej własnej roli; jest to tym bardziej znamienne, że ten sam Bóg karze wygnaniem z raju Adama i Ewę, którzy rolę tę chcieli samowolnie ukraść.

Bóg przychodzi jako możliwość, trzeba jednak w tę możliwość wejść - a wejście w Boże możliwości nazywa się wiarą.

Religijny eksperyment

Nie tylko dla niewierzącego, ale i dla wierzącego Bóg istnieje jako możliwość. Wejście jednak w ową możliwość nie jest jakimś ostrożnym przyjęciem niesprawdzonej hipotezy, nie można tego jedynie niezobowiązująco wypróbować. Jest to doniosły i zobowiązujący krok, salto, które przemienia całe życie w religijny eksperyment.

W tym świetle spójrzmy na propozycję Ratzingera złożoną "naszym niewierzącym przyjaciołom". Mogłoby się wydawać, że od niewierzących aż tak wiele znowu nie oczekuje. Mogłoby się wydawać, iż proponuje im jakiś lżejszy wariant tego, co robi człowiek wierzący, który znalazł drogę do przyjęcia Boga: Możemy żyć w podobny sposób, tyle tylko że wy możecie sobie oszczędzić owej drogi poszukiwania i przyjęcia Boga (owego momentu uwierzenia, zyskania pewności, z jaką potem żyje wierzący według Bożych przykazań). Wystarczy, jeśli Bóg pozostanie dla was hipotezą, "otwartą możliwością" - żyjcie tak, "jakby Bóg był", zastąpcie pewność wiary (przynajmniej) hipotezą.

Czy jednak taka propozycja nie byłaby obrazą wierzącego i niewierzącego? Wierzący słusznie mógłby się czuć dotknięty takim wyznaniem wiary jako zastępczej "nadbudowy" i pytałby, czy proponowanie komuś możliwości życia bez wiary "w taki sposób, jak żyją wierzący", nie jest czymś nieuczciwym, a nawet czymś zgoła niemożliwym.

Także niewierzący mógłby się czuć dotknięty faktem, że traktuje się go jako kogoś a priori mniej wartościowego - Skoro cierpisz na deficyt wiary, zaoferujemy ci pomoc; jeśli nie potrafisz tak jak my kroczyć po stromych schodach wiary, zaproponujemy ci "hipotezę Boga" niczym "windę dla inwalidów".

I co takiego zmieni się, jeśli powiemy, że wierzący też nie ma "pewności" i że też przed nim Bóg stoi jako możliwość, jako obietnica, i że również dla niego życie w wierze jest otwartym eksperymentem? Czy taki ma być niechlubny koniec owej chwalebnej drogi dialogu wierzących z niewierzącymi, o którym Kościół nieustannie mówi?

Bezgłośne wezwanie

W wydarzeniach biblijnych, o których wspomnieliśmy, każdy, kto wkraczał na drogę wiary, był najpierw wzywany. Chęć udania się w drogę, zanim człowiek zostanie wezwany przez Boga, oznaczałaby przecież wciągnięcie życia w wierze w sferę owego we can, czysto ludzkich możliwości. Oznaczałaby pozostawienie Boga na zewnątrz.

Czy zatem różnica między "wierzącym" a "niewierzącym" jest różnicą między wezwanym a niewezwanym? W tym przypadku stajemy przed kolejną górą pytań i problemów, z których pierwsze brzmi: czym w swej istocie jest owo wezwanie?

Gdybyśmy traktowali je jako życie (oświecenia), moglibyśmy łatwo ześlizgnąć się na grunt "religii przeżyciowej" (którą dzisiaj z powodzeniem wielu uprawia, począwszy od terapeutyczno-okultystycznych seansów New Age, po ekstatyczne zachowania chrześcijańskich grup charyzmatycznych). Wielu wiernych i głęboko wierzących chrześcijan uczciwie wyznałoby, że żadnych nadzwyczajnych przeżyć nigdy nie miało (nota bene jasno mówi o tym w swoich pamiętnikach także sam Ratzinger) i całkiem zasadnie mogliby oni protestować przeciwko temu, by ich wiara z tego powodu była podawana w wątpliwość lub lekceważona.

Możemy jednak opowieść o wezwaniu pojmować w odmienny sposób, jako literacko udramatyzowaną metaforę tego, co teologia chrześcijańska nazywa łaską - Bożej obecności w człowieku.

Narodziny wiary jako doświadczenie spotkania z wzywającym Bogiem, który otwiera przed człowiekiem nieskończone możliwości, powierza mu konkretne zadanie (a człowiek swoją wiarą na to wezwanie odpowiada), może być niewątpliwie ważną częścią osobistych dziejów wiary - świadczą o tym losy niezliczonych konwertytów wszystkich epok. Załóżmy jednak, że Bóg postępuje wobec człowieka także niewidocznie; człowiek dopiero po czasie (być może dopiero in eschato, dopiero w świetle owego jedynego prawdziwego spotkania twarzą w twarz z Bogiem, które Pismo w wielu miejscach sprowadza do momentu przekroczenia przestrzeni i czasu tego świata i życia w nim) jest w stanie pojąć swoje życie jako "dialog" z ukrytym, lecz stale obecnym partnerem.

Jest w stanie zrozumieć, że Bóg nie mówił wprawdzie do niego w ognistym krzewie czy w szalejącej burzy, lecz w "łagodnym wietrze" - w jego własnych myślach, w spotkaniach z ludźmi, w książkach, w powszednich wydarzeniach jego życia i w działaniu jego otoczenia. Rozumie, że to wszystko nie były nic nieznaczące przypadki, ale że "przypadek" był jednym z Bożych pseudonimów, że były to cenne dary, otwierające coraz to nowe możliwości - i że prawdziwa różnica między człowiekiem słuchającym Boga a człowiekiem bezbożnym polegała na tym, czy pozwolił do siebie przemówić, nawet jeśli nie rozpoznał i nie nazwał po Imieniu najgłębszego źródła owego wezwania; czy swoim życiem odpowiadał na nie, czy też pozwolił owym słowom upaść na nieużyteczną glebę.

Jeśli okazałoby się, że jest to główna różnica między oboma stylami życia, wtedy rzeczywiście nie ma większego znaczenia, czy wyraźnym motywem owej drogi życiowej było odziedziczone lub odnalezione mocne przekonanie religijne, czy też "hipoteza istnienia Boga" (czy też może np. zwyczajna miłość do człowieka, która zgodnie z Ewangelią zawsze w końcu jakoś obejmuje także miłość do jego Stwórcy).

Być jak Bóg

Powiedzieliśmy, że spór między wiarą a niewiarą jest sporem między Bogiem jako możliwością, Bogiem umożliwiającym człowiekowi dzięki wierze przemianę niemożliwego w możliwe, a między martwym bogiem - Wielkim Bratem, który odbiera człowiekowi możliwość bycia w pełni człowiekiem i żyje tylko na pozór, wyłącznie z owej ukradzionej człowiekowi możliwości, z ludzkiej samoalienującej i samooszukującej się rezygnacji. Pod takim rozróżnieniem podpisałby się zapewne nie tylko Erich Fromm ze swoim podziałem religii na humanistyczną i autorytarną, ale nawet Nietzsche, który potrafił rozpoznawać różne typy bogów i religijności obecne w dziejach religii.

Tym, który naprawdę może nas wyzwolić z owej niewoli, ponieważ jest rzeczywiście Bogiem, a nie ludzkim wytworem i projekcją, jest Bóg - radykalnie przekraczający świat naszych obaw i życzeń, koncepcji i wyobrażeń. Jedynie taki Bóg może nas wyzwolić, ponieważ pozwala nam przekroczyć nasz dotychczasowy horyzont możliwości.

Boga, dla którego nie ma nic niemożliwego, który pozwala nam czynić z niemożliwego możliwe, nie musimy oceniać wedle tego, czy nas umniejsza, czy wzbogaca - ponieważ w rzeczywistości wzbogaca nas właśnie przez to, że nas umniejsza. Umniejsza nas w tym sensie, że najpierw wyzwala nas z owej fałszywej, nieprzysługującej nam tytanicznej (w gruncie rzeczy tragikomicznej) roli tych, którzy udają boga. Przywraca nas naszej prawdzie, nagiej prawdzie (Ewa z Adamem, którzy chcieli być jak bogowie, znający dobro i zło, poznali, że są nadzy). Budzi nas ze snu. A ponieważ był to sen jak w gorączce, upiorny i odurzający (ponieważ pragnienie bycia Bogiem działa w rzeczywistości jak twardy narkotyk), owo przebudzenie i wytrzeźwienie nie musi być wcale przyjemne. Pierwszym owocem spotkania z Bogiem jest moment prawdy o człowieku - Bóg jest Bogiem, człowiek jest człowiekiem.

Prawdziwy Bóg nie potrzebuje umniejszenia człowieka, żeby być i być wielkim, lecz przeciwnie, przez swoje objawienie się ukazuje człowiekowi jego prawdziwą istotę, miarę i rolę. W odróżnieniu od agentów i śledczych w służbie Wielkiego Brata, którzy wmawiają człowiekowi, że jest niczym, słudzy Ewangelii mówią mu, że został stworzony na obraz Boży, jako Boży partner i przyjaciel. "Poznaj, człowiecze, swoją godność!" - podkreśla święty papież Leon w swojej bożonarodzeniowej homilii.

Jeśli Bóg w jakiś sposób człowieka umniejsza, to tylko pokazując mu (i to na swoim przykładzie) jedyny godny i wyzwalający sposób samoumniejszenia, czyli przekroczenie samego siebie w miłości, wolne wyjście od "ja" ku "ty". Rzeczą najistotniejszą, jaką chrześcijaństwo głosi w Piśmie Świętym o Bogu, jest zanotowana przez Pawła starochrześcijańska pieśń o Chrystusie, który nie skorzystał ze sposobności, aby na równi być z Bogiem, ale uniżył się, "ogołocił samego siebie", stał się człowiekiem, niewolnikiem miłości do ludzi i przyjął na siebie postać sługi. Uniżył się aż do śmierci krzyżowej i dlatego Bóg wywyższył Go i darował Mu imię ponad wszelkie imię. "Imię" jest pełnym czci określeniem Boga samego. Bóg daje się temu, kto bierze na swoje barki człowieczeństwo będące ofiarnym przekroczeniem samego siebie w miłości. Dopiero wtedy człowiek staje się rzeczywiście "jak Bóg", ponieważ sam Bóg dokonał tego wcześniej w swoim Synu Jezusie.

Odwaga wiary polega przede wszystkim na tym, by uwierzyć, że uczynił to Bóg i że uczynił to w czasie i w człowieku Jezusie; już sam ten fakt wydaje się wielu nie tylko nieprawdopodobny, ale i niemożliwy w podwójnym sensie tego słowa: niestosowny (wyobrażenie Boga w ciele było głupstwem już dla świata starożytnej Grecji, a wyobrażenie Boga ukrzyżowanego - zgorszeniem dla świata żydowskiego) i niewykonalny. "Jakże się to stanie?" - pyta Miriam z Nazaretu, kiedy zostało Jej objawione, że właśnie całe swoje dzieło Bóg uzależnił od "tak" Jej wiary.

Dla Boga nie ma nic niemożliwego - brzmi odpowiedź. Odwaga wiary nie kończy się jednak na samej zgodzie, na tym, że człowiek uznaje coś za możliwe, ale na tym, że próg owego pozornie niemożliwego i niewyobrażalnego świata aktywnie przekracza: "Dałem wam bowiem przykład, abyście i wy tak czynili, jak Ja wam uczyniłem" (J 13, 15).

Przeł. Andrzej Babuchowski

Ks. TOMÁŠ HALÍK (ur. 1948) jest filozofem, psychologiem i teologiem. Tajnie wyświęcony w czasach komunizmu, działał w czeskim Kościele podziemnym. Po 1989 r. był doradcą prezydenta Havla i jednym z najważniejszych uczestników czeskiego życia publicznego. Stale współpracuje z "Tygodnikiem". Esej pochodzi z książki "Teatr dla aniołów. Życie jako religijny eksperyment", która po polsku ukaże się wiosną 2011 r. w wydawnictwie Znak. Skróty pochodzą od redakcji "TP".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Filozof, teolog, psycholog, duszpasterz. Wykładowca Uniwersytetu Karola w Pradze. Profesor socjologii, i teologii, doktor filozofii. Laureat Nagrody Templetona (2014) przyznawanej za przekraczanie barier między nauką a wiarą. W czasach komunizmu jedna z… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 01/2011