Jak bronić demokracji

Miłada Jędrysik: Zanim przystąpi się do walki o „słuszną sprawę”, warto uświadomić sobie własne słabości.

22.12.2015

Czyta się kilka minut

Manifestacja zorganizowana przez Komitet Obrony Demokracji, Łódź, 19 grudnia 2015 r. / Fot. Łukasz Szeląg / REPORTER
Manifestacja zorganizowana przez Komitet Obrony Demokracji, Łódź, 19 grudnia 2015 r. / Fot. Łukasz Szeląg / REPORTER

To, że być może niesłusznie widzimy „ich” w gorszym świetle. I to, że „oni” widzą „nas” w gorszym świetle nie dlatego, iż są tacy wredni.

Niedawna scena przybycia uczestników Krucjaty Różańcowej za Ojczyznę pod redakcję „Gazety Wyborczej” zasługuje na swojego Mrożka – który by ją narysował, nie opisał, bo lapidarna bezwzględność jego rysunków lepiej oddałaby absurdalny potencjał tej sytuacji. Oto naprzeciw procesji w większości starszych ludzi, sunących z religijną pieśnią na ustach i z obrazem Matki Boskiej na przedzie, stanęli pracownicy liberalnej gazety z transparentami w obronie wolności słowa w rękach, a w tle z głośników wspierały ich rację pieśni Jacka Kaczmarskiego. Tylko biało-czerwone flagi tak samo powiewały nad oboma zgromadzeniami, bowiem polski wiatr wciąż jeszcze jest apolityczny.

„Dwa plemiona”, jak lubią o polaryzacji naszej sceny politycznej mówić publicyści, politolodzy i socjolodzy, stanęły naprzeciw siebie i chociaż miały sobie bardzo dużo do powiedzenia, nie wygląda na to, żeby się nawzajem posłuchały. Dla uczestników różańcowej procesji idee, które propaguje „Gazeta Wyborcza”, są zaprzeczeniem tego, co się im wydaje słuszne i sprawiedliwe. I vice versa.

Czy państwo, w którym żyją obok siebie dwa tak zantagonizowane „plemiona”, może być funkcjonalne; czy ma warunki do harmonijnego rozwoju? Jeśli popatrzymy na Stany Zjednoczone, w których pomiędzy republikańskim i demokratycznym plemieniem jest porównywalna, a może nawet większa przepaść, trudno o optymizm. Najważniejszy problem USA, jakim jest rosnące rozwarstwienie dochodów oraz wpływ oligarchów i wielkich korporacji na politykę, trudno rozwiązać w sytuacji, gdy część wyborców wierzy tylko „swoim” mediom (także społecznościowym), a druga część „swoim”. Dla prawej strony tego sporu redystrybucja pozostaje zamachem na ich podstawowe, zapisane w konstytucji wartości, oraz na mit „od pucybuta do milionera”. Milionerem zostać coraz trudniej, ale mit to mit, zwłaszcza jeśli utwierdzają w nim płomienne „tożsamościowe” media, powtarzające cierpliwie odpowiedni przekaz. Lewa strona, której poglądy przed epoką internetu tradycyjnie dominowały w mainstreamie, wciąż nie ma pomysłu, co zrobić, żeby przebić się ze swoimi twardymi danymi i paternalistycznie podawanymi światłymi radami.

Błądzą wszyscy, ale nie ja

Zostawmy na boku, która strona ma rację, czy też z którą stroną nam bardziej po drodze. Problem polega przecież na tym, że obie są o swojej racji przekonane tak bardzo, iż blokuje to możliwość dialogu. Nie warto też się rozwodzić nad istnieniem tych, którzy na przekonywaniu do jednej racji zjedli zęby i potrafią manipulować (wyborcami/czytelnikami/widzami/wyznawcami), bo oni byli i będą. Nauka wie już zresztą dosyć dobrze, w jaki sposób dajemy sobie to robić.

„Guardian” podsumował niedawno wyniki najnowszych badań nad tym, jak w ludzkich mózgach ugruntowują się najgłębsze przekonania i jak dochodzi do prania mózgu.Neurobiolożka Kathleen Taylor, która napisała o tym książkę, tłumaczy, że najpierw w mózgu człowieka trzeba zasiać wątpliwość, by osłabić neuronalne połączenia tworzące się z każdą nową informacją, a potem powtarzać do znudzenia nowe prawdy, żeby utrwalić synapsy, które zadziałają jako pierwsze, zwłaszcza w podbramkowych sytuacjach: w momencie stresu lub zagrożenia. Gdy np. słyszysz zewsząd, że islam to religia terroru, to nawet jeśli niekoniecznie jesteś urodzonym rasistą, trudno ci nie zareagować na pomysł sprowadzenia do Polski syryjskich uchodźców inaczej niż paniką.

Jedni są na pranie mózgów podatni bardziej, inni mniej. Ale lepiej się nie łudzić, że ma się stuprocentowo trzeźwy osąd rzeczywistości, bo to w przypadku znakomitej większości osób nieprawda. Mechanizm dysonansów i błędów poznawczych, fundowanych nam przez umysł, to kolejny obszar badań psychologów i neurobiologów, który w ostatnich latach bardzo się rozwinął.Elliot Aronson i Carol Tavris w książce „Błądzą wszyscy (ale nie ja)” opisują, jak amerykańscy politycy racjonalizowali sobie błędy i fatalne w skutkach decyzje. Oraz jak zwykli śmiertelnicy padali ofiarami „błędu potwierdzenia”, widząc wystarczające dane do potwierdzenia swoich przekonań tam, gdzie ich nie było. Np. Franklin Delano Roosevelt w czasie II wojny wydał decyzję o internowaniu wszystkich Amerykanów japońskiego pochodzenia bazując tylko na pogłoskach, że może dojść do sabotażu z ich strony.

Na podobnej zasadzie umysł odrzuca informacje kłócące się z naszym obrazem świata. Badacze, którzy skanowali mózgi zwolenników startujących w wyborczych szrankach George’a Busha i Johna Kerry’ego,zauważyli, że w momencie otrzymania informacji dyskredytującej ich kandydata obszary odpowiedzialne za logiczne myślenie praktycznie się wyłączały. Kiedy wrzuciłam na moją ścianę na Facebookuzdjęcie z niedawnej manifestacji, gdzie dwie małe dziewczynki trzymały rysunek kaczki, w którą celuje strzelba – co było niewybredną aluzją do postulowanego końca Jarosława Kaczyńskiego – kilka rozsądnych i inteligentnych osób zareagowało stwierdzeniem, że to na pewno prowokacja albo fejk [imitacja, fałszerstwo – red.]. W pierwszym odruchu odrzucili ideę, że na „dobrej” demonstracji mogły się pojawić „złe” hasła.

Piszę tyle o pracy ludzkiego mózgu, bo wydaje mi się, że zanim przystąpi się do walki o „słuszną sprawę”, warto sobie uświadomić własne słabości. To, że być może niesłusznie widzimy „ich” w gorszym świetle niż „naszych”. I to, że „oni” też widzą „nas” w gorszym świetle nie dlatego, że są tacy wredni.

W obronie własnej

Obywatele, którzy w grudniowe weekendy tak tłumnie wyszli na ulice, wezwani przez Komitet Obrony Demokracji, grają o bardzo dużą stawkę: o przekonanie większości społeczeństwa, że to, co Prawo i Sprawiedliwość chce zrobić z Trybunałem Konstytucyjnym, jest złe. Tylko że konstytucją nikt sobie chleba nie posmaruje. Trudno bronić abstrakcyjną „demokrację”, kiedy brakuje argumentów bardziej przemawiających do tych, których na tę omastę nie stać. A jeśli zabraknie przy tym próby wejścia w buty tych innych, walka skazana jest na przegraną.

W sporze polsko-polskim chodzi bowiem także, a może przede wszystkim, o godność. Polska konserwatywna i liberalna obrażają się nawzajem, skwapliwie korzystając z podrzucanych przez spin doktorów wyzwisk i reagując na każdy bolesny cios umocnieniem się w przekonaniu o własnej moralnej racji.

Łatwiej jednak otrząsnąć się z oburzenia, że zostało się nazwanym „najgorszym sortem Polaków” (nieważne, że Jarosław Kaczyński miał na myśli tych, którzy krytykują nowe władze w zagranicznych mediach; przekaz, że to wypowiedź pod adresem tych, którzy wychodzą na ulicę, już się ugruntował), kiedy w gruncie rzeczy wierzy się, że jest się tym „lepszym”. W Polsce, przez którą wielokrotnie w ostatnich stuleciach przejeżdżały walce najeźdźców i zaborców, do tej pory dziedziczyło się przede wszystkim kapitał kulturowy. Dyplom dobrej uczelni, bibliotekę, miękkie kompetencje, które po 1989 r. pozwoliły na rozwinięcie kariery.

To ten „sort” Polaków było przede wszystkim widać na grudniowych demonstracjach – dobrze ubranych, życiowo spełnionych. Szczerze zaniepokojonych próbą podporządkowania sobie przez władzę wykonawczą Trybunału Konstytucyjnego, ale też, przynajmniej w części – co nie jest zresztą powodem do wstydu, tylko normalną reakcją – obawiających się o status quo, utraty grantów, dotacji, państwowych zleceń na rzecz innych, którzy wykonają je w duchu preferowanym przez nową władzę.

W protestach brała udział duża część moich znajomych. Ponieważ ich znam, to wiem, że nikt im za to nie płaci i że rozumieją, jakie znaczenie dla kruchego demokratycznego systemu ma mechanizm checks and balances. Ale co czuje na ich widok ktoś, kto nie jest przedstawicielem elity, czy nawet szerzej – jak celnie zauważył Edwin Bendyk – polskiej inteligencji, odradzającej się podczas protestów w postaci postępowego mieszczaństwa? Przede wszystkim widzi tych, którzy chcą obronić swoją pozycję. Nie jest łatwo, startując z takiego miejsca, przekonać do swoich racji kogoś, dla kogo nie mają one bezpośredniego przełożenia na poprawę jego sytuacji: finansowej, społecznej, godnościowej. Tym bardziej że gołym okiem widać, iż zapisana w konstytucji zasada sprawiedliwości społecznej nie była do tej pory przestrzegana.

Z góry na dół

Politycznego sporu pomiędzy Polską konserwatywną i liberalną nie ma co upupiać, bo wyartykułowanie swoich potrzeb i postulatów w formie odpowiedniej do prowadzenia politycznej walki to podstawa do ich zrealizowania w demokratycznym państwie prawa. Dwie Polski raczej się też nie pokochają, bo i po co; ale stawką w tej grze jest społeczna spójność.

Dlatego warto zostawić na boku, na ile nerwy pozwolą, argument, że tamta strona „obraża bardziej”. Może i bardziej obraża, ale na pewno jest też bardziej wrażliwa, bo obelgi idące „z góry na dół” bolą bardziej niż te „z dołu do góry”. Jak szyderstwa z wiernych słuchających Radia Maryja, z niepełnosprawnej Madzi Buczek (nie chodzi mi o głośną wypowiedź Kazimiery Szczuki, która nie wiedziała o niepełnosprawności, ale np. o komentarze na Facebooku u Andrzeja Saramonowicza, który niedawno wrzucił film z programem MB w Telewizji Trwam), z „oszołomów” i „katotalibanu” – ludzie to pamiętają i będą pamiętać jeszcze długo. Tak samo jak kpiny z 500 zł na drugie dziecko, jeśli to dla nich znaczące podreperowanie domowych budżetów. Spanikowani pomysłem wysłania sześciolatków do szkół pamiętają żarty, że mają mniej zdolne dzieci. Zaniepokojeni uchodźcami z Syrii, ale dalecy od mowy nienawiści czy fizycznych ataków na cudzoziemców – oskarżenia o rasizm.

Wydaje mi się, że szacunek do adwersarzy – obywateli, nie polityków – to dla KOD i jego zwolenników pierwszy konieczny krok, za którym powinna iść konkretna polityczna odpowiedź na problemy, jakie wyniosły do władzy Prawo i Sprawiedliwość. Nie piszę tego z potrzeby moralizowania. To całkiem pragmatyczny postulat.

Oferty do odrzucenia

Po katastrofie smoleńskiej w „Gazecie Wyborczej” ukazał się tekst prof. Joanny Tokarskiej-Bakir, w którym analizowała ona – za Victorem Turnerem – communitas ukonstytuowaną podczas intensywnie, wspólnie przeżywanej żałoby. Za szkodliwe, anty-wspólnotowe działanie uznała zarówno podważanie wartości tego przeżycia, jak i agresywne teksty prawicowych publicystów, odrzucających wyrazy współczucia ze strony „liberalnej” (jakby w katastrofie zginął tylko prezydent Kaczyński i politycy PiS). Tokarska-Bakir pisała wtedy: „Najbardziej elementarnym poziomem wymiany symbolicznej są tzw. puste gesty, sytuacje, w których pewne oferty składamy tylko po to, by zostały odrzucone. Jeśli umiera nam ktoś bliski, zwykle czujemy się lepiej, gdy nasz zaprzysięgły wróg pyta nas, czy może coś dla nas zrobić. Nie mówimy mu: na kolana, wrogu, posyp sobie głowę popiołem. Mówimy mu: dziękuję, że pytasz. Wiele ludzkich czynności jest wykonywanych dla samej tylko interakcji. Która jednak potrafi zdziałać cuda. W rytuale, podobnie jak w religii, działać znaczy wierzyć”.

Po starciu dwóch Polsk przed siedzibą „Gazety Wyborczej” redakcja tego dziennika otrzymała list zaadresowany „do Pana, który częstował uczestników Krucjaty gorącą herbatą”. Nadawca, jeden z „krzyżowców”, dziękował za troskę o zmarzniętych starszych ludzi, dla których taki zimowy spacer był wyzwaniem. Od razu zrobiło się jakoś cieplej. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 01-02/2016