Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
W oryginale brzmi to jeszcze zuchwalej, bowiem francuskie, zwiewne jak westchnienie kokoty słowo oeuf staje naprzeciw szeregu twardych, sugerujących masywne filary ładu boskiego głosek t (toutes temples de la terre). Były czasy, kiedy fankluby tego burzyciela w naszym kraju do tego stopnia groziły rozniesieniem zarazy na państwa ościenne, że zasmucona Katarzyna musiała w zbożnej intencji zamknąć Polskę, jak pisała do króla Stasia, „w ściślejszych granicach” (Polacy ówczesną jej pomoc strukturalną wciąż niewdzięcznie zwą rozbiorami). Dziś już Diderot nikogo niczym nie zaraża, oświeceni ludzie chcąc zamanifestować suwerenność swego myślącego jestestwa czytają prędzej Žižka – wystarczy zajrzeć na wcześniejsze strony „Tygodnika”, gdzie nasz niestrudzony komentator sportów intelektualnych opowiada o zapowiadanym na Wielki Piątek starciu tegoż z drugim tytanem myśli z YouTube’a.
W takim tygodniu, kiedy Kościół raczej nakazuje skupienie na rzeczach wiecznie umykających rozumowi, a rozpiska przygotowań do świętowania nakazuje szczególną ekonomię czasu i rozsądne gospodarowanie uwagą, wolne chwile z większym dla duszy pożytkiem spędzę na kontemplacji jaja – czego jak czego, ale tego produktu przed Wielką Nocą w każdej lodówce pełno.
Produktu? Uwiera mnie to słowo, ptak jaja nie produkuje, co najwyżej z siebie wydala, jednak trudno je zaliczyć do jakiejś prostej kategorii porządkującej wedle pochodzenia czy funkcji nasz jadalny świat. Ani to mięso, choć trudno sobie wyobrazić coś bardziej zwierzęcego jak ten wehikuł reprodukcji, ani to wydzielina na podobieństwo mleka czy miodu, ani tym bardziej owoc, choć przecież stanowi nasiono nowego życia. Osobny od zawsze byt o charakterze granicznym, między brakiem a pełnią.
Czymże jest jajo – zapytywał dalej w dialogu Diderot? „Pozbawioną czucia i świadomości masą, nawet kiedy znajdzie się w nim zarodek”. A jakże może przejść do życia i świadomości? „Dzięki ciepłu”. Filozof wykłada dalej swemu rozmówcy, jak przez samo działanie ciepła, czyli bliskości i troski, w bezmyślnej materii pojawia się czujące i myślące ciało pisklęcia i wreszcie ptak, „który cierpi, kocha, pragnie jak pan, ma pańskie uczucia i zdolny jest działać tak jak pan”.
Ostrze polemiczne tego dialogu jest skierowane tyleż przeciw Kościołowi, co filozofii Kartezjusza i jego podziałowi na niematerialny rozum i nierozumną materię (gdzie zwierzęta są raczej podobne maszynom niż ludziom). Nie czas tu jednak na roztrząsanie tych szczegółów, już prędzej warto zadać pytanie, czy porównanie naszych uczuć do ptasich jest stosowne. Jeśli czytacie Stanisława Łubieńskiego, to będziecie skłonni się dać przekonać, że tak. A pogardliwe określenie „kurzy móżdżek” to przejaw solidnej pychy wobec istoty, której w trakcie ostatniego stulecia wyrządziliśmy niesamowitą hodowlaną krzywdę.
W porównaniu z dawnymi kurami obecne nioski są tytanami produktywności i zmienił się ich wygląd, budowa ciała. Ale jajo? To się nie zmieniło. Czasami, zanim wbiję je na patelnię albo do miski z mąką na makaron, kładę je na stole, delikatnie głaszczę i turlam, zafascynowany tym, że jest coś, czego się specom od coraz bardziej efektywnej i wygodnej żywności nie udało poprawić ani na jotę. Praktycznie nic innego w spiżarni już nie przypomina jedzenia sprzed choćby trzech pokoleń, nawet zboże rośnie na polach inne i specjaliści od archeologii kulinarnej biedzą się, jak przerobić przepisy z uwagi na inne parametry i właściwości fizykochemiczne dzisiejszej mąki. A jajo tkwi pośrodku tego nurtu wiecznych ulepszeń jak ostaniec. Tak pod względem kształtu, jak i życiodajnego wnętrza.
Jak przystało na emblemat doskonałości i ponadczasowej pełni, można te cechy zniweczyć jednym prostym ruchem – rozbicie jajka o kant patelni to była pierwsza profesjonalna czynność w kuchni, jaką dorośli dawali mi łaskawie wykonać w dzieciństwie, i nie sądzę, żebym był w tej inicjacji odosobniony. „Umie sobie zrobić tylko jajecznicę” – mawiamy, żeby podkreślić nieudaczność osobników płci męskiej, tych, którzy we wszystkim są zależni od płci rzekomo od nich słabszej. Ale zawsze będą mogli liczyć na śniadanie, bowiem jak śpiewał Brassens, kiedy dziewczynie ktoś powie „kocham”, to dla niej jest jak drugi chrzest i wtedy dopiero wykluwa się z jaja. ©℗
Na szczęście dla nieogarniętych facetów jajecznicę trudno zrobić „niewłaściwie” – dlatego bawi mnie, kiedy autorzy książek całkiem serio podają sążniste przepisy. Cóż tu ulepszać? Nawet dodatki – każdy ma swój sens i nie ma żadnych świętych reguł. W Neapolu robią „jajka w czyśćcu” (uova in purgatorio). Przepis jest prosty i de facto powiela wzorzec izraelskiej szakszuki – tyle że bez papryki. Na patelni dusimy sos pomidorowy w dużej ilości (już wcześniej zrobiony, jeśli nie, to musimy pomidory z puszki poddusić na oliwie dobre pół godziny), aż zrobi się gęsty tak, że przeciągając łyżką zostawiamy ślad – następnie robimy zagłębienia i wbijamy jajka, po czym przykrywamy, i na wolnym ogniu pozwalamy się im ściąć. Nazwa ponoć pochodzi od typowych neapolitańskich kapliczek wotywnych, w których białe duszyczki otoczone są przez czerwony ogień piekielny. Brzmi to dla mnie wiarygodnie, w tym mieście sprawy ostateczne miesza się z przyziemnymi z nigdzie indziej niespotykaną bluźnierczą pasją.