Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Ostatnie sześć lat było dla mnie czasem niezliczonych spotkań z czytelnikami w różnych miejscach Polski. Organizatorom oraz licznym uczestnikom tych spotkań dziękuję za bezcenne godziny wieczornych rozmów na tematy ważne, często zresztą dotyczące problemów wiary. Szczególnie cenna była (i jest) obecność na tych spotkaniach miejscowych duszpasterzy. Dziękuję za nią i w przyszłości zapraszam. Dziękuję wreszcie tym, którzy wtedy, przed sześcioma laty, korzystając z okazji, znęcali się nade mną w mediach. Jak mówi stara dziennikarska zasada: „nawet z wyzwiskiem, byle z nazwiskiem”.
Zakaz opierał się na przepisach kościelnych, więc ani go nie kwestionowałem, ani nie zabiegałem o jego cofnięcie. Instrukcja Kongregacji Nauki Wiary oraz Normy Konferencji Episkopatu Polski ustalają, że w uzasadnionych przypadkach wyższy przełożony może zakonnikowi swojego instytutu zakonnego zabronić wypowiadania się w mediach (Normy, 21 oraz Instrukcja, 2d). Wiedziałem, że prawodawca nie stworzył katalogu „uzasadnionych przypadków”, pozostawiając pole dla roztropnego rozeznania (moich) przełożonych. Prawo kościelne podkreśla przecież, że zakaz wypowiadania się w mediach jako kara za naruszenie dyscypliny kościelnej powinien być stosowany jako ostatni, po wyczerpaniu wszystkich innych możliwych środków zaradczych (por. kan. 1341 KPK).
Nowy ojciec prowincjał prosił mnie, by z jego decyzji nie robić „medialnego wydarzenia”. Rozumiem to, przecież nie tylko zakon, ale żadna instytucja nie lubi medialnego szumu wokół jej spraw wewnętrznych. Tak się jednak niestety nie stało, i obawiam się, że stać się nie mogło.
Nie prosiłem o zmianę decyzji, a sześć lat temu przyjąłem ją z nastawieniem: „a może on ma rację?”. A że mogłem nadal publikować w moim „Tygodniku Powszechnym”, głos nie został mi całkowicie odebrany. Zapewniam też, że wbrew insynuacjom niektórych komentatorów wydarzeń z 2011 r. nie czułem ani nie czuję przemożnego „parcia na szkło”.
Słuszne jest dominujące w wyżej wspomnianych kościelnych przepisach przekonanie, że występujący w mediach duchowny – chcąc nie chcąc – reprezentuje Kościół. To go zobowiązuje do zachowania postawy ewangelicznej, a więc np. do tego, by nikogo nie osądzać ani nie potępiać, by nie występować jako „rzecznik” jakiejkolwiek partii politycznej, by nie pogłębiać podziałów i antagonizmów między ludźmi, lecz szukać tego, co buduje zgodę i co ludzi łączy.
Nie można jednak odmówić występującemu w mediach duchownemu prawa do oceny konkretnych wydarzeń, wypowiedzi i działań. Duchowny, który wobec dziejącego się zła będzie przed kamerami udawał, że nic się nie stało, kompromituje Kościół, który reprezentuje, budzi zgorszenie i popełnia grzech zaniedbania.
Wystąpienie publiczne, w którym są podejmowane realne problemy, niesie ze sobą ryzyko wrogich reakcji ze strony myślących bądź czujących inaczej. Zabierając głos, trudno kierować się zasadą, „żeby się tylko komuś nie narazić”. Nie ma też sensu uciekanie w ważnych kwestiach w pobożne banały. W takich sytuacjach wykręcanie się od odpowiedzi rozczarowuje słuchaczy, kompromituje Kościół i nie budzi szacunku dla stanu duchownego. Jacek Kuroń mawiał: „Jeśli chcesz się wszystkim podobać, to się zapisz do orkiestry dętej”.©℗
CZYTAJ TAKŻE:
Ks. Adam Boniecki: Trzeba mieć duszę koczownika. Rozstawiam namiot, jutro go zwijam, idę dalej… A poza namiotem mam jeszcze wspomnienia.
Czas niezliczonych spotkań. Kalendarium XI 2011 r. – VII 2017 r. >>>