Intruz na wojennej ścieżce

Cudza krew przykleja się mu do oczu, aż w końcu oblepia je szczelnie. Autor „Zapisków z Homs” został skazany na bierność. To nie jego wojna. Za kilka dni wróci do domu, odeśpi koszmar, złoży notatki w uporządkowaną całość, a potem sprzeda je wydawcy.

04.02.2013

Czyta się kilka minut

 / Fot. Michael Körner / EAST NEWS
/ Fot. Michael Körner / EAST NEWS

W Syrii bez zmian. Nie chodzi nawet o to, że coraz rzadziej trafia ona do serwisów informacyjnych – tych z „lepszego” świata – lecz, że coraz mniej osób w nią wierzy. Przegrana sprawa to coś, „co się wspiera lub w co się wierzy, ale co tak naprawdę nie może już być przedmiotem wiary, chyba że jest to wiara wyzbyta nadziei na spełnienie” – pisał niegdyś Edward W. Said o bliskowschodnim tyglu.

Dziś wojna domowa w Syrii jest uważana za przegraną sprawę. Czeka na zsyłkę do archiwum. Stanowi nieładny odprysk Arabskiej Wiosny i skutek uboczny apetytu na rewolucję. Zachodniemu oku wszystko już się opatrzyło – zwłaszcza cudza nadzieja.

We francuskiej sferze publicznej sprawa Syrii ma szczególny wydźwięk. Przed wojną była mandatem Francji i choć okazała się krótkotrwałą zdobyczą, właśnie do Paryża prezydent Baszar al-Asad udał się z pierwszą wizytą zagraniczną. Sytuacja w Syrii jest więc dla francuskich elit zarówno wyrzutem sumienia, jak i wrzodem, który trzeba jakoś przeciąć. Od wiosny 2011 r. z wojskiem reżimu Al-Asada ściera się Wolna Armia Syrii i liczne mniejsze formacje, katiby (bataliony) złożone z dezerterów z armii państwowej, a o względy zewnętrznych obserwatorów rywalizują propagandziści każdej ze stron. Tu nie ma klarownego podziału na „nas” i na „nich”.

W styczniu 2012 r. dziennik „Le Monde”, jak piszą jego redaktorzy, „nie otrzymawszy wiz od władz [Syrii] mimo ponawianych próśb, postanowił wysłać tam potajemnie i w trudnych warunkach dwóch świadków: fotoreportera Maniego, mówiącego po arabsku, znawcę Syrii i Homs, gdzie był już jesienią 2011 r., i pisarza Jonathana Littella, obeznanego ze strefami wojennymi”. W lutym gazeta drukuje w odcinkach zebrany przez nich materiał, a w maju ukazuje się rozszerzona wersja „Zapisków z Homs” w wydawnictwie Gallimard (tym samym, które odkryło Littella – pisarza).

Celem reporterów jest laboratorium wojny domowej: Homs blisko granicy z Libanem, czyli miasto-Frankenstein, pozszywane z kilkunastu dzielnic, wielu odłamów islamu i różnych stanowisk wobec konfliktu. Mieszkańcy dzielnic walczą ze sobą jak z najgorszym wrogiem, a przedostanie się z jednego kwartału do drugiego może kosztować życie. Littell większość czasu spędza w Baba Amr, gdzie obok snajperów plagą są porwania i gwałty.


PROSTYTUUJĄCE SIĘ OKO


„Zapiski z Homs” nie są tak zgrabnie skrojoną relacją jak „Dziennik z podróży do Gruzji”, który Littell opublikował w październiku 2008 r. także na łamach „Le Monde” – po powrocie z terenów wojny z Rosją. Nie przypominają też ufundowanej na portretach despotycznej władzy i ujarzmionych maluczkich „Czeczenii. Roku III” (2009, pol. wyd. 2011), gdzie uczynił protagonistą-widmem Ramzana Kadyrowa, „moskiewskiego” prezydenta Czeczenii. Tym razem w centrum stoi figura reportera, który usilnie przekonuje, że nie on jest aktorem dramatu ani sprawczym autorem tego, co się dzieje na kartach reportażu. Że jest transparentny, a zdarzenia przepływają przez niego. „To jest dokument, nie fikcja – możliwie najwierniejsza transkrypcja dwóch notatników” – deklaruje w pierwszych słowach książki.


Można odnieść wrażenie, że Littella tam w ogóle nie ma – w sensie bohatera z krwi i kości, który złapie za karabin, a kiedy trzeba otrze kobiece łzy. A jednak cudza krew przykleja się mu do oczu, aż w końcu oblepia je szczelnie. „Zapiski z Homs” przytłaczają właśnie ową świadomością autora, że został skazany na bierność. Jest intruzem na cudzej wojnie.


Optyka Littella zasadza się na spojrzeniu intruza, który nie symuluje, że jest czymś innym niż obcym pierwiastkiem. To nie jest już aroganckie oko orientalisty, opisywane przez E.W. Saida, które pochyla się nad barbarzyńcą i bada go niczym inny gatunek człowieka, czy, cytując Marksa, reprezentuje tych, którzy „nie mogą się sami reprezentować”. Littell odżegnuje się od prowadzenia misji cywilizacyjnej. Oddaje głos gospodarzom, by mogli wołać: „Walczymy o naszą religię, o kobiety, o naszą ziemię, i na końcu – o własną skórę”. Gra momentami zwątpienia, patosu, familiarności i okrucieństwa. Jego oko bawi się rebusami: „Ten właśnie obraz białych oczu łączę z obrazem jajek; kiedy mówię o oku bądź o jajkach, zazwyczaj pojawia się uryna”. Albo krew.


Oko Littella jest tu do wynajęcia. Prostytuuje się, bo ma świadomość swojej ceny – w Syrii i we Francji. Littell to pożądany intruz, który staje się kartą przetargową w syryjskim konflikcie. Przybywa do Homs po śmierci Gilles’a Jacquiera, reportera telewizji France 2, który zginął w niejasnych okolicznościach. Czy był ofiarą reżimu i kolejnym szahidem – męczennikiem za wolność? Czy przypadkowym celem, który znalazł się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej porze? Littell zaczyna wątpić w podawane mu wersje i nieufność okazuje się jego jedynym niepodważalnym przywilejem. „Czas, w którym wszystko pokazywaliśmy, to już przeszłość. Jeżeli wasze narody niczego nie zrozumiały przez 11 miesięcy, to już teraz nie ma to sensu” – mówi Abd ar-Razzak Tlas, dowódca Rady Wojskowej Baba Amr.


Prostytuującym się okiem są ekrany komputerów, tabletów, telefonów komórkowych. Automatyczny sms od syryjskiego ministerstwa turystyki daje potwierdzenie, że reporterzy dotarli do Syrii. Technika uspokaja bardziej niż ludzie. Na telefonach bojowników Littell ogląda zdjęcia ich dzieci i tych innych, którym poderżnięto gardła. Ogląda najnowsze modele broni i filmiki z egzekucji dokonanych bronią podrzędną, ale w ostatecznym rozrachunku równie skuteczną. Dzień rewolucjonisty bez Facebooka to dzień stracony, a rana uwieczniona podwójnie nobilituje: „Żywy męczennik pokazuje nam z niemałą dumą film, na którym widać go zaraz po tym, jak został ranny. Lewe płuco wypływa mu z piersi” – wspomina. I dodaje: „Wszystkie te telefony to muzea potworności”. Po paru dniach sam ogląda w kółko zapis masakry małych dzieci.


NA SALONACH


Nie pisma literackie, nie krytycy, lecz AFP, największa francuska agencja prasowa jako pierwsza wydaje komunikat o publikacji „Zapisków z Homs”. Oto jeden z dowodów na szczególną pozycję ich autora we Francji.


Pojawia się znikąd i dlatego tak łatwo powstaje jego legenda – z fantazmatem Żyda i Markizem de Sade w tle. W 2006 r. kapituła Nagrody Goncourtów ogłasza, że „najwybitniejszym dziełem prozatorskiej fikcji, wydanym w mijającym roku” jest powieść Littella „Łaskawe”. José Semprún, członek jury i były więzień Buchenwaldu, twierdzi, że ta powieść to „wydarzenie stulecia”. Laureat nie przybywa na uroczystość wręczenia nagrody. Unika mediów i spotkań z publicznością. Ta jednak wie o nim „wszystko”: że urodził się w 1967 r. w Nowym Jorku i jest synem piszącego powieści szpiegowskie dziennikarza „Newsweeka” Roberta Littella. Z kontestującymi politykę Nixona rodzicami zamieszkał we Francji, tam zdał maturę, a potem studiował na Uniwersytecie Yale. Pracował dla organizacji humanitarnej Action Contre la Faim w Bośni, Czeczenii, Afganistanie, Rwandzie i na Kaukazie, gdzie został ranny. Ma dwoje dzieci. I, jak ujął to tygodnik „Die Zeit”, jest „amerykańskim Żydem litewskiego pochodzenia, mieszkającym w Hiszpanii, żonatym z Belgijką i piszącym po francusku”.


Krytyków „Łaskawe” dzielą. Jedni nazywają tę pierwszoosobową narrację byłego nazisty „nową »Wojną i pokojem«”. Drudzy – dla których Max Aue, SS-mann, filozof i biseksualista, jest wytworem chorej wyobraźni Littella – mówią o „holokiczu” i „pornokauście”. Media wyłuskują żydowskie korzenie pisarza i się dziwią: czy „normalny” Żyd może wchodzić w skórę SS-mana? Pojawiają się aluzje do ulubionych lektur Littella: Bataille’a, Blanchota, Foucaulta, Geneta, Markiza de Sade. Czy tak wykroił historyczną prawdę, by móc ją zszyć za pomocą panoptykonu zboczeń, afirmacji wstrętu i estetyzacji obrzydzenia? Czy Aue to jego alter ego?


Littell okazuje się bezcenny dla francuskiego środowiska literackiego, dotkniętego własną postępującą marginalizacją. Przygarnia więc ono niczym matka „nawróconego na francuskość” autora. „Nagradzając powieściopisarza narodowości amerykańskiej (...) Francja, która zna swą powinność wobec Apollinaire’a, Cendrarsa i Ciorana, przyjmuje ze spokojem akt rozsławienia jej języka i jej ducha za morzami” – rozpływa się „Le Figaro”.


We Francji „Łaskawe” sprzedają się w ponad 900 tys. egzemplarzy, a falę młodych pisarzy, którzy w niekanoniczny sposób podejmują temat Zagłady, określa się mianem „generacji Littella”. W 2007 r. pisarz otrzymuje obywatelstwo francuskie (przed „Łaskawymi” dwa jego wnioski zostały odrzucone) na mocy dekretu ułatwiającego naturalizację osób działających ku rozsławieniu kultury francuskiej. Jednak próby uczynienia z niego publicznego intelektualisty i politycznego komentatora palą na panewce. Okopuje się w Barcelonie lub jeździ na wojny. W ostatnim czasie ukazują się „Tryptyk – trzy studia o Francisie Baconie” (w prestiżowym Gallimard) i „Stara historia” (w mniej prestiżowych Éditions Fata Morgana) – fantazja erotyczno-sadystyczna.


Demony obudzone w debacie o „Łaskawych” wciąż wracają do Littella. Z okazji wydania niemieckiego przekładu „Zapisków” Romain Leick przeprowadził z nim kuriozalną rozmowę dla „Der Spiegel”, usiłując, bezskutecznie, wydusić z pisarza wyznanie, że ten ma obsesję na punkcie mordu i pewnie sam jest w duchu psychopatą. Dlatego Littell ucieka od wywiadów i do znudzenia powtarza za Margaret Atwood: „Interesowanie się pisarzem, ponieważ lubi się jego książkę, jest jak interesowanie się kaczkami, tylko dlatego że lubi się foie gras”. Sam jednak doskonale prowokuje: „Odkąd jestem sławny, mogę za każdą linijkę tekstu zarobić pieniądze, nawet kiedy publikuję coś tak durnego jak mój esej »Suche i wilgotne« [pol. wyd. 2009], który napisałem przed powieścią. Czerpię zyski z mojej sławy, lecz jej nienawidzę”.


Choć „Nouvel Observateur” zarzuca mu oportunizm i wykorzystywanie pisarskiej famy do forsowania reporterskich eskapad, to właśnie „Zapiski z Homs” okrzyknięto we Francji arcyświadectwem wojny syryjskiej.


FUNDAMENTALNY PESYMISTA


Im bardziej Homs przypomina Littellowi klatkę, tym mocniej odgradza się od Syryjczyków parawanem zachodniego intelektualizmu. Chłopaki idą się bić, a jemu śni się obiad z Michelem Foucaultem. Oni czyszczą broń, a on czyta pisma Plutarcha o życiu Sulli. Kiedy padają niewygodne pytania o to, czy Francja udzieli rebeliantom pomocy, odpowiedzi są wymijające. Teraz to Syryjczycy wątpią – pomoc Zachodu staje się mętną ideą.


Desperacja jest na tyle duża, że nawet kobiece ofiary wojny, do tej pory szczelnie oddzielone od mężczyzn-dziennikarzy, same do nich docierają, by zaświadczyć o swojej krzywdzie. Najszerzej oko reportera otwiera się w zetknięciu z lekarzami, których wojna postawiła w sytuacji pozbawionych godności panów śmierci. „Rano musiałem zajmować się żołnierzami armii, wieczorem leczyłem rewolucjonistów. Nie wytrzymałem” – wyznaje jeden z nich. Ma świadomość, że podtrzymane życie służy tylko przedłużeniu tortur. Metodą dystansowania się może być już tylko infantylizacja samej walki, sprowadzenie jej do codziennej gry: „Nagle wszystko znów eksploduje, chłopaki dopadają broni i otwierają ostry ogień. Faceci z naprzeciwka ripostują i słychać świst kul. (...) Trwa to około pięciu minut, a później wszystko cichnie. Wracam na swoje miejsce, siadam: »I co, ’Ala’, gdzie herbata?«”.


„Śniadanie: jajecznica, pomidory, za’tar, labna, oliwki, sery” – z pamiętnikarską dokładnością Littell odnotowuje posiłki. „Jest 13.45, a my jeszcze nic nie jedliśmy” – skarży się, kiedy do prowizorycznego szpitala przywożeni są kolejni ranni. „Moja kawa jest zimna”, bo pojawia się następny pacjent i przerywa dziennikarzom pracę. Ful, falafel, kebab z wątróbką – czyżby Littell wybrał się na ekstremalną wycieczkę kulinarną, gdzie zapach przypraw miesza się ze swędem się zwłok? A jednak celebrowanie małych rytuałów ma głębszy sens. Pozwala trwać w bezpiecznym stanie pół snu: „dopóki jesteśmy cali, ta sytuacja ma w sobie coś zastanawiająco nierealnego, jak gdybyśmy poruszali się we śnie, jak gdyby wszystko, co się dzieje, przytrafiało się innym, nie nam”.


Littell jest „zaangażowanym widzem, lecz nie zaślepionym sojusznikiem” – zauważa Alexis Lacroix, dziennikarz i przyjaciel Bernarda-Henri Lévy’ego, modelowego agitatora na frontach świata. Littell nie potrafi szczerze wierzyć w przegraną sprawę. „Sytuacja sprzed rewolucji nigdy nie wróci. Ponieważ strach został przezwyciężony, ludzie nie boją się już władzy tak jak dawniej” – zapewnia Syryjczyków. Kiedy po jego powrocie do Francji zaczyna się zorganizowana przez reżim masakra ludności Homs, górę bierze sceptycyzm. „To się źle skończy. Fundamentalnie jestem pesymistą, zawsze rozważam najgorszy scenariusz – nie tyle możliwy, co prawdopodobny” – mówi w wywiadzie dla „Der Spiegel”.


W posłowiu „Zapisków” dorzuca zaś jeszcze jeden kamyczek. To nie syryjscy aktywiści, lecz reporterzy (jak zabici w lutym 2012 r. Marie Colvin i Remy Ochlik) uosabiają na Zachodzie odwagę i opór. To na ich cześć pisze się peany, to po nich się płacze. Gdyby Littell nie wrócił z Syrii, francuskie media urządziłyby dla swojego nie zawsze wdzięcznego pupilka narodową stypę. Po byłej kolonii nikt nie nosiłby żałoby. 



Jonathan Littell „Zapiski z Homs”, przeł. Magdalena Kamińska-Maurugeon, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2013.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 06/2013