Interesy w wieży Babel

Każdy chce być przedsiębiorcą. Własność jest święta. Wolność nie znosi ograniczeń. Czyżby? Rozmawiajmy o tym, jak odnieść te pojęcia do polskiego tu i teraz. Inaczej godzimy się na to, że posłużą, by przysłonić nieprzyzwoite postępowanie.

04.09.2016

Czyta się kilka minut

Przy trasie Łowicz–Łódź / Fot. Aleksander Jałosiński / FORUM
Przy trasie Łowicz–Łódź / Fot. Aleksander Jałosiński / FORUM

W kwestii wielu pojęć nasza debata publiczna to istna wieża Babel. Pomieszanie języków i porządków logicznych dotyczy wielu pojęć kluczowych dla dyskusji o sposobie działania wspólnoty. Takim pojęciem jest „własność”, co widać dobrze na przykładzie reprywatyzacji. Innym kanonicznym przykładem jest związana z „własnością” „wolność” przywoływana często, gdy chodzi o to, by stanąć przeciw wyrównywaniu szans dla słabszych. Trzecim wreszcie terminem jest „przedsiębiorczość”.

Niedawno Nowoczesna wpuściła do sieci mem pokazujący starą kobietę, która przy drodze sprzedaje jagody. Podpis głosi „Przedsiębiorczość mamy we krwi. Wystarczy nam nie przeszkadzać”. Obrazek chce nam, jak rozumiem, przekazać, że gdyby nie podatki czy kontrole sanitarne, Polacy sprzedający runo leśne przy drogach byliby w stanie wzbogacić się i rozkręcić działalność na większą skalę.

Stwierdzenie to bazuje na kalkach, jakich spodziewać by się należało raczej po dogmatycznych libertarianach spod znaku partii Korwin niż ugrupowaniu „racjonalnym ekonomicznie”, jak usiłuje się przedstawiać partia Ryszarda Petru. Internetowy obrazek bazuje na micie „przedsiębiorczej jednostki”, której wystarczą dwie ręce i ciężką pracą dojdzie do bogactwa. To piękna legenda, którą jednak rzeczywistość zmięła i wypluła już dość dawno.

W praktyce wszyscy jesteśmy zależni od innych. Kształtują nas rodzice, nauczyciele i koledzy. Sukces zależy bardzo często od szczęścia i kontaktów. Kto nie wierzy, niech prześledzi kariery najbogatszych. Do myślenia może też dać fakt, że np. we Florencji większość obecnie najbogatszych rodzin należała do elity już w średniowieczu.

Na dodatek, nawet najlepszy pomysł potrzebuje inwestorów. Czyli osób, które już mają pieniądze. Biznesy rosną na kredytach. Uzyskanie finansowania zależy od tego, czy pomysł obiecuje duży zwrot z inwestycji lub jest dostatecznie pewny, by wyłożyć nań pieniądze. Sporządzenie oferty, która przekona inwestora, wymaga z kolei czasu, pieniędzy i specjalistycznej wiedzy. Wątpię, by sprzedawcy runa leśnego dysponowali takimi możliwościami.

Co do jednego Nowoczesna ma jednak rację. Sprzedawcy runa leśnego rzeczywiście są przedsiębiorczy. Jednak nie w sposób kojarzący się z lśniącym wieżowcem i nowymi technologiami. Są raczej przedsiębiorczy tak, jak opisywani przez Tomasza Rakowskiego w książce „Łowcy, zbieracze, praktycy niemocy” górnicy decydujący się z braku innych możliwości na pracę w biedaszybach. Osoby te same znajdują sobie zajęcie, organizują się – tworzą działające w szarej strefie małe przedsiębiorstwa. W tym sensie omijają wszelkie „przeszkody”, jak kontrole skarbowe i BHP. Osobiście nie słyszałem, by któryś z biedaszybów się zalegalizował i zaczął konkurować z „socjalistycznymi” kopalniami. Co więcej, drobni przedsiębiorcy z biedaszybów chętnie przyjęliby pracę w kopalni.

Mem Nowoczesnej bazuje na przekonaniu, że każdy chciałby być przedsiębiorcą. Jest to oczywista nieprawda. Myślę, że gdyby ktoś przeprowadził ankietę wśród jednoosobowych firm, większość „drobnych przedsiębiorców” wykonujących przecież w znacznej części pracę etatową dla jednego podmiotu, bez mrugnięcia okiem wybrałaby etat. Ten mit, którym przesiąknięty jest również Plan Morawieckiego, głosi, że wszyscy chcą sterować własnym okrętem. Ale okręty mają to do siebie, że sam kapitan bez załogi nigdzie nimi nie popłynie.

Wiele się mówi o pułapce średniego rozwoju, która wiąże się z tanią pracą niskiej wartości. Jako wyjście wskazuje się oparcie gospodarki na dużych, nowoczesnych przedsiębiorstwach oferujących stabilne, dobrze płatne miejsca pracy. Jeżeli coś jest sprzeczne z tą wizją, to właśnie wyobrażenie systemu opartego na „uwolnionej przedsiębiorczości”.

Wolność może być sprawiedliwa

Wolność jest istotna. Pełna wolność to jednak abstrakcja, ponieważ brak reguł bardzo szybko doprowadza do sytuacji, w której silniejszy jest w stanie bez ograniczeń narzucać swoją wolę słabszemu. Chcesz kupić sobie niewolnika? Proszę bardzo. Zabrać komuś nerkę? Bardzo proszę. Nie jest to świat, w którym większość z nas chciałaby żyć. Praktyczna kwestia polega więc na tym, by rozpatrywać w danej sytuacji, jakie rozwiązanie zapewni jak największej liczbie osób możliwie najpełniejszą realizację ich wolności. Jeden z najważniejszych przedstawicieli liberalizmu w filozofii, John Rawls, sformułował dwie kluczowe zasady, na których musi opierać się wolność sprawiedliwa. Po pierwsze, dostęp do podstawowych wolności musi być równy. Po drugie, nierówności są sprawiedliwe, jeśli w ostatecznym rozrachunku przynoszą korzyści wszystkim.

Tymczasem z zadziwiającym uporem w dyskusjach publicznych „wolność” utożsamiana jest z abstrakcyjną możliwością wyzwolenia z wszelkich ograniczeń i atakuje się za jej pomocą wszelkie propozycje unormowania stosunków za pomocą prawa. Spór zmienia się wtedy w abstrakcyjną dyskusję filozoficzną. Tutaj upatrywałbym źródła wielu problemów z jakością regulacji.

Także tutaj upatrywać należy jednego ze źródeł afery reprywatyzacyjnej. To potoczne rozumienie „wolności” zyskało bowiem zastosowanie w praktyce przejmowania nieruchomości znacjonalizowanych dekretem Bieruta. Przez wiele lat osoby wskazujące na niemoralny charakter procederu spotykały się z odpowiedzią, że dawnym właścicielom i ich spadkobiercom ograniczono wolność dysponowania własnością.

Korzystne abstrakcje

Ponieważ decyzję podjęły władze PRL-u, do niedawna rzadko kto zadawał pytanie, czym była podyktowana. Tymczasem odbudowa ze zniszczeń wojennych nie tylko w Polsce wiązała się z wywłaszczeniem i nacjonalizacją, które nie wynikały tylko z ideologicznych założeń nowo narzuconego ustroju. Dzięki nim możliwe było planowanie na większą skalę, bardziej efektywne wykorzystanie środków.

Nie oznacza to oczywiście, że nie należą się odszkodowania. Trudno jednak uznać za sprawiedliwe przekazywanie publicznego majątku w prywatne ręce bez ograniczeń i bez troski o konsekwencje takich działań. Nie myśleliśmy o tym, czy konieczność przeniesienia szkoły lub szpitala, by ktoś mógł urządzić przynoszące większy zysk biura, na pewno jest w porządku. A jeśli ktoś pytał, był zbywany odwołaniem do „wolności” albo do „własności”.

W tych dyskusjach pojęcie własności funkcjonowało bardzo podobnie jak wolność: jako coś w pełni abstrakcyjnego. Tak jakby posiadanie rzeczy nie było relacją społeczną. Fakt, że własność to sprawa skomplikowana, historycznie zmienna i w dużej mierze arbitralna, nie przebijał się do publicznej dyskusji. Pytania o źródła własności były zbywane. A efekt był taki, że próbując naprawić jedne krzywdy, spowodowano wiele nowych. O niezgodności niektórych związanych z tym praktyk wypowiadał się np. w zeszłym roku Trybunał Konstytucyjny (sprawa dotyczyła braku ograniczenia czasowego przy stwierdzaniu decyzji wydanych z rażącym naruszeniem prawa).

Dopiero teraz publicznie zadawane są pytania o źródła własności: czy prawo własności nie wypływa także z pracy włożonej w odbudowę budynku, jak to miało miejsce w przypadku domu, gdzie mieszkała Jolanta Brzeska, zamordowana pięć lat temu warszawska działaczka lokatorska? Czy aby własność na pewno jest wartością samoistną i najważniejszą? Czy aby nie powinna być rozpatrywana w połączeniu z innymi wartościami?

Przykład reprywatyzacji pokazuje, że dyskusja o pojęciach ma swoje doniosłe praktyczne konsekwencje. Im większe ktoś odnosi korzyści z braku precyzji, tym większą przejawia tendencję do bujania w obłokach abstrakcji. Oderwanym od polskiego tu i teraz pojęciem „wolności” czy „własności” łatwo zasłonić nieprzyzwoite postępowanie. Miejmy się zatem na baczności, kiedy następnym razem ktoś odwoła się do abstrakcyjnego terminu i nie będzie chciał powiedzieć, co właściwie przez to rozumie. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 37/2016