Instrukcja obsługi Europy

Traktat Lizboński to owoc kompromisu. Jest on niezbędny, by Unia mogła działać sprawniej, a jednocześnie by mieszkańcy Europy nie obawiali się, że Bruksela wypiera państwa narodowe.

23.02.2010

Czyta się kilka minut

Co zawiera Traktat

Traktat tworzy dwa nowe stanowiska: prezydenta Rady Europejskiej (to w rzeczywistości stały przewodniczący Rady Europejskiej) i wysokiego przedstawiciela ds. zagranicznych i polityki bezpieczeństwa. W listopadzie 2009 r. na dwóipółroczną kadencję prezydencką wybrano Belga Hermana Van Rompuy, natomiast europejskim "ministrem spraw zagranicznych" będzie Brytyjka Catherine Ashton, której pierwszym zadaniem będzie stworzenie wspólnej europejskiej służby dyplomatycznej (Europejskiej Służby Działań Zewnętrznych).Traktat przewiduje w przyszłości możliwość zmniejszenia liczby komisarzy, jednak państwa członkowskie w czerwcu 2009 r. podtrzymały obowiązywanie zasady: jeden kraj - jeden komisarz. Rośnie znaczenie Parlamentu Europejskiego, który zyskał nowe kompetencje w dziedzinie prawodawstwa unijnego, budżetu i umów międzynarodowych. Parlament będzie miał większy wpływ na to, w jaki sposób wydawane są środki w dziedzinie rolnictwa oraz fundusze pomocowe UE.

Na legislację większy wpływ mają też mieć obywatele krajów Unii - milion obywateli z różnych państw członkowskich może zwrócić się do Komisji o przedłożenie nowego wniosku legislacyjnego.

Bardziej skuteczne i efektywne ma być podejmowanie decyzji, rozszerzono bowiem katalog spraw, w których Rada Unii decydować ma nie jednomyślnie, ale większością kwalifikowaną, którą od 2014 r. (do 2017 r. z pewnymi zastrzeżeniami) będzie się obliczać na zasadzie podwójnej większości: państw członkowskich i ludności.

Karta Praw Podstawowych nie została włączona do traktatu, ale jest w nim odniesienie do Karty, które uczyni ją obowiązującym w Unii prawem. Na Kartę będzie się można powoływać przed krajowymi sądami i Europejskim Trybunałem Sprawiedliwości.

Unia zobowiązuje się m.in. do walki z globalnym ociepleniem i do zapewnienia swoim członkom bezpieczeństwa i solidarności energetycznej. Solidarność ma też obowiązywać w razie ataku terrorystycznego na którekolwiek państwo członkowskie, w razie klęski żywiołowej czy innej katastrofy. Unia zyskała osobowość prawną, co ma wzmocnić jej pozycję na arenie międzynarodowej. Źródła: www.europa.eu, www.wikipedia.eu, www.news.bbc.co.uk

Pod koniec ubiegłego wieku rozszerzenie unijnej "piętnastki" o kolejne państwa w praktyce było już przesądzone, choć nie zdecydowano, które to będą kraje oraz kiedy i na jakich warunkach zostaną przyjęte. Jednak kluczowemu słowu "rozszerzenie" w europejskich dyskusjach towarzyszyło drugie ważne pojęcie - "integracja". Pogłębianie integracji było potrzebne, by Europa nie traciła swej pozycji wobec konkurencji i by mogła zajmować wspólne stanowisko wobec ważnych spraw międzynarodowych. Jak to kilka lat później ujął w jednym z wykładów prof. Bronisław Geremek, "wobec skokowego wzrostu potencjału gospodarczego Chin i Indii (...) żaden z krajów europejskich z osobna nie jest w stanie być równorzędnym partnerem. (...) Tylko taka Unia, którą obdarzy się wymiarem politycznym, może być liczącym się partnerem w wielobiegunowym systemie światowym".

Konieczność równoczesnego rozszerzania Unii i pogłębiania jej integracji oznaczała, że mechanizmy, które sprawdzały się, gdy zjednoczona Europa liczyła sześć państw członkowskich (w momencie podpisywania traktatu rzymskiego) czy nawet piętnaście (traktat z Maastricht), nie wystarczą, gdy w Unii znajdzie się 25 krajów, a potem jeszcze więcej (obecnie jest ich 27). Europejscy politycy zdawali sobie sprawę, że jeśli mają nie dopuścić do decyzyjnego paraliżu wspólnoty, to konieczne jest nowe wyważenie ról, kompetencji, proporcji między przywódcami i parlamentami poszczególnych państw, z jednej strony, a Parlamentem Europejskim i unijnymi organami wykonawczymi - z drugiej.

Koncepcja federacyjna

Z tym, że Unia ma być sprawniejsza, wszyscy się zgadzali. Spór szedł o to, co to ma w praktyce oznaczać i jakimi środkami ma być osiągnięte. Na początku wydawało się, że przewagę zdobywają euroentuzjaści.

W maju 2000 r. ówczesny minister spraw zagranicznych Niemiec Joschka Fischer w wykładzie wygłoszonym na berlińskim Uniwersytecie Humboldta przedstawił swoją wizję finalité politique Unii Europejskiej. Proponował przekształcenie jej w federację z konstytucją i silnym parlamentem. Mówił o grupie państw, która stanowić będzie awangardę integracji - coś w rodzaju unijnego "jądra". Intencja była oczywista: chodziło o to, by nadać integracji taką dynamikę, że rozszerzenie wspólnoty jej nie zahamuje.

Z dzisiejszej perspektywy wizja Fischera wydaje się wydumana, abstrakcyjna i nieprzystająca do rzeczywistości, ale wtedy, na przełomie wieków, federacyjna perspektywa jawiła się jako opcja realna, choć nie przez wszystkich akceptowana.

W grudniu 2001 r. Rada Europejska spotkała się w belgijskim Laeken i przyjęła deklarację, na podstawie której powołany został Konwent Unii Europejskiej pod przewodnictwem byłego prezydenta Francji Valéry’ego Giscard d’Estaing. Konwent miał opracować projekt konstytucji dla Europy.

Warto pamiętać, w jakiej atmosferze działali wówczas europejscy politycy - szczyt w Laeken obradował na kilkanaście dni przed wprowadzeniem wspólnej europejskiej waluty, a badania Eurobarometru z jesieni 2001 r. pokazały, że dwie trzecie obywateli zjednoczonej Europy uważa, iż powinna mieć ona własną konstytucję.

Projekt konstytucji

W październiku 2004 r. przedstawiciele 25 krajów Unii Europejskiej (Bułgaria i Rumunia nie należały jeszcze do wspólnoty) podpisali projekt europejskiego traktatu konstytucyjnego w sali Horacjuszy i Kuriacjuszy w Rzymie. Traktat miał zastąpić dotychczasowe kamienie węgielne UE - czyli traktat rzymski i traktat z Maastricht, wraz z rozmaitymi uzupełniającymi i zmieniającymi je aktami.

Jednak ten ważny krok w stronę europejskiej federacyjności nigdy nie został uczyniony. W 2005 r. został odrzucony w dwóch kolejnych referendach odbywających się w ciągu kilku dni - najpierw we Francji, a potem także w Holandii (czyli akurat w krajach dalekich od eurosceptycyzmu Wielkiej Brytanii, Irlandii, Czech czy ówczesnej Polski). W tej sytuacji proces ratyfikacji traktatu konstytucyjnego najpierw "zamrożono", a ostatecznie od niego odstąpiono.

Fiasko europejskiej konstytucji politycy odczytali jako wyraźne "nie" obywateli dla koncepcji federacyjnej. Warto jednak zwrócić uwagę, że sam dokument, który w zamierzeniu twórców miał się stać kamieniem węgielnym tej koncepcji, niezbyt się do tej roli nadawał. Liczący ok. 300 stron, mieszający typowe zapisy konstytucyjne ze szczegółami technicznymi, był nieprzejrzysty i niebudzący emocji (a przynajmniej emocji pozytywnych). Świadectwem tego jest fakt, że żadna z integralnych części projektu konstytucji europejskiej nie stała się przedmiotem ożywionej publicznej debaty. Jedyny budzący emocje spór dotyczył tego, czy w preambule należy zawrzeć passus o wartościach chrześcijańskich.

Konstytucja była dokumentem niezrozumiałym dla obywateli, a odpowiedzialny za jej powstanie Valéry Giscard d’Estaing przyznał w "Time" (cytuję za Timothym Gartonem Ashem), że to "lepsze lekarstwo na bezsenność od większości pigułek, jakie się sprzedaje w naszych aptekach".

Nieudana próba wprowadzenia europejskiej konstytucji pokazała, że Europa nie jest dziś propozycją alternatywną wobec państwa narodowego, które zapewnia swym obywatelom wspólnotę kulturową i polityczną. W państwie narodowym funkcjonują - lepiej lub gorzej - konkurencyjne partie odwołujące się do rozmaitych zespołów wartości, do różnych wizji politycznych. Czy ktoś z nas umie zaś z ręką na sercu powiedzieć, że wie, jakie aksjologiczne "menu" oferują nam frakcje w parlamencie unijnym?

Prof. Geremek mówił w cytowanym przemówieniu, że niezbędne jest "mocne odwołanie do wspólnego interesu europejskiego, który byłby bliski codziennemu życiu obywateli, jak i do artykułowania rozbieżnych interesów raczej w kategoriach pluralizmu politycznego niż odmienności stanowisk narodowych. To oznacza potrzebę funkcjonowania prawdziwie europejskich partii politycznych, a nie tylko klubów czy grup politycznych w Parlamencie Europejskim".

Czy takie partie kiedyś powstaną? Czy zaistnieje taki "pluralizm polityczny" w miejsce "odmienności stanowisk narodowych"? Jak wiadomo, co do przyszłości pewne jest jedno: że jeszcze nie nastąpiła.

Czas na Traktat

Pierwsze dziesięciolecie tego wieku dowiodło, że Europa nie jest gotowa do projektu federalistycznego. Być może nigdy nie będzie gotowa. Nie zmienia to jednak faktu, że Unia Europejska istnieje i że potrzebuje mechanizmów ją usprawniających. Jeśli nie było akceptacji dla konstytucji, to potrzebny był dokument bardziej techniczny - coś w rodzaju "instrukcji obsługi" kontynentu.

W roku 2006 Nicolas Sarkozy - wówczas jeszcze minister spraw wewnętrznych Francji - zaproponował, aby z projektu konstytucji europejskiej wybrać to, co nie budzi większych kontrowersji. Ta propozycja spotkała się z akceptacją. Założenia nowego traktatu przedstawiono w czerwcu 2007 r. Zamiast zastąpić dotychczasowe dokumenty stanowiące Unię, czyli traktat rzymski i traktat z Maastricht, nowy traktat wprowadza do nich wiele zmian. Ich cel jest prosty: zmiany instytucjonalne powodują, że łatwiej będzie podejmować unijne decyzje.

Negocjacje w sprawie dokumentu dotyczyły m.in. liczby miejsc w Parlamencie Europejskim, jakie przyznano poszczególnym krajom, możliwości blokowania przez nie decyzji, które im nie odpowiadają, a także Karty Praw Podstawowych, określających prawa obywatelskie obowiązujące w UE. Polska i Wielka Brytania ograniczyły funkcjonowanie Karty w stosunku do swoich obywateli. Zdaniem ówczesnego polskiego rządu Jarosława Kaczyńskiego, jej pełne przyjęcie mogłoby zmusić nasz kraj do akceptacji małżeństw homoseksualnych.

Ostatecznie traktat został podpisany przez europejskich przywódców 13 grudnia 2007 r. w lizbońskim klasztorze Hieronimitów. Jego ratyfikacja nie przebiegła bez oporów (np. referendum w Irlandii musiało zostać powtórzone), ale ostatecznie wszedł w życie 1 grudnia 2009 r.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 09/2010

Artykuł pochodzi z dodatku „Traktat lizboński (9/2010)