Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
O świcie 5 czerwca słońce wschodzące zza żurawi gdańskiej stoczni oświetliło wielką biało-czerwoną flagę, którą dzień wcześniej wywieszono na fasadzie poprzemysłowej hali. Obok, w sąsiedztwie Europejskiego Centrum Solidarności, likwidowano już Strefę Społeczną – miejsce czterodniowego spotkania organizacji pozarządowych z całego kraju z mieszkańcami Gdańska, elementu obchodów 30. rocznicy wyborów z 1989 r.
W mediach o Strefie (którą w ciągu czterech dni odwiedziło, według organizatorów, ok. 40 tys. ludzi) nie mówiono zbyt dużo – dominowały relacje z debat byłych prezydentów, samorządowców czy uczestników wydarzeń z 1989 r., które odbywały się w ECS. Telewizja publiczna rytualnie czyhała na każde słowo Lecha Wałęsy, Donalda Tuska czy będącej gospodarzem obchodów prezydent Gdańska Aleksandry Dulkiewicz, które – opatrzone odpowiednim komentarzem – mogłaby wykorzystać przeciwko całej imprezie. Sprzyjający opozycji publicyści głowili się z kolei, czy w samorządach drzemie potencjał, który pomógłby zrealizować cel najważniejszy (ważniejszy nawet od merytorycznych programów) – pokonanie PiS w jesiennych wyborach.
Tymczasem istotniejsze pytania – bo bliższe życiu i stawiane w sposób sprzyjający porozumieniu – padały właśnie w Strefie Społecznej. To tu, w przerwach między śpiewaniem „Mazurka Dąbrowskiego”, kursem tańca wietnamskiego, spotkaniami z Adamem Bodnarem czy Tomaszem Sekielskim, warsztatami z instrumentów kaszubskich, zajęciami organizowanymi przez Ochotniczą Straż Pożarną i nauką wytwarzania myjek z worka jutowego, pośród aktywistów organizacji, którym zależy na profilaktyce raka piersi czy porządku urbanistycznym naszych miast – zastanawiano się, jak sprawić, by po zakończeniu obchodów we wspólnej Polsce dało się żyć.
Polecamy dodatek specjalny: 4 czerwca 1989 - Polska, Europa, świat
Odpowiedź brzmiąca najbardziej banalnie – „zacząć od siebie” – jest w naszym kraju realizowana dzięki tysiącom takich ludzi jak ci w gdańskiej Strefie Społecznej. Tych światów, mikrokosmosów dobra i zaangażowania, w dużej mierze odpornych na polityczne spory, wymienić można niemało. Ich animatorzy spotykają się w gminnych bibliotekach, domach kultury, szkołach, muzeach, kinach i teatrach; realizują się w dobroczynności czy w akcjach crowdfundingowych; o tym, co wspólne, dyskutują na festiwalach, warsztatach i pokazach filmowych.
W zwykłym, codziennym kontakcie większość z nas intuicyjnie przecież czuje, jak się wzajemnie nie obrażać i jak akceptować każdą inność. Gdańska Deklaracja Wolności i Solidarności, ogłoszona 4 czerwca pod Pomnikiem Poległych Stoczniowców, najlepiej oddaje sens społecznego zaangażowania: przywiązanie do demokracji, niechęć do fanatyzmu, codzienną pracę na rzecz lokalnych wspólnot. To one mogą nas połączyć – jeśli tylko wychodząc ze swoich „baniek” znajdziemy sposób, jak mówić do siebie bez ukrytego założenia przekonania rozmówcy do określonego wyboru politycznego. I jeśli naprawdę uznamy, że ani powtórna wygrana PiS w wyborach, ani mityczny „powrót Tuska” nie będą końcem świata.
Niezależnie od losów ewentualnego projektu politycznego polskich samorządów polska wspólnota, dzięki nim i organizacjom pozarządowym, już odniosła wielki sukces. Dowodem ta biało-czerwona flaga, rozwieszona nad dawnym terenem stoczni. Uszyły ją czeczeńskie uchodźczynie, które wraz z rodzinami w Gdańsku, m.in. za sprawą programów integracyjnych wprowadzonych przez administrację zamordowanego w styczniu prezydenta miasta Pawła Adamowicza, znalazły dom. Dom wolny, ciepły i gościnny – taki, jakim może być cała Polska.