Inna, taka sama

Nie miałam czasu, żeby wpaść w kompleksy – mówi Natalia Partyka. Czy to niepełnosprawność nauczyła ją uporu w dążeniu do celu?

23.04.2013

Czyta się kilka minut

 / Fot. Michał Szlaga
/ Fot. Michał Szlaga

Gdy 17 kwietnia w warszawskim hotelu Bristol odbierała Złoty Wawrzyn dla Kobiety Roku miesięcznika „Twój Styl”, uzasadnienie brzmiało tak: „Za wielką wiarę w siebie. Za zdobycie nominacji olimpijskiej i walkę bez kompleksów z pełnosprawnymi sportowcami. Za dwa złote medale dla Polski w tenisie stołowym na paraolimpiadzie w Londynie. Za to, że ludziom, którzy mają w życiu trudniej, pokazuje, że w każdym tkwi ogromna siła – tylko trzeba jej poszukać!”.

Niełatwo było zdobyć tę nagrodę. Siedemnaście nominowanych pań, a wśród nich ona – 23-letnia sportsmenka z Gdańska. Wydawało się, że kandydatką numer jeden jest inna gdańszczanka: Danuta Wałęsowa, która zdobyła serca setek tysięcy Polek swoją książkową autobiografią. Wśród faworytek znalazła się też Monika Kuszyńska, była wokalistka zespołu Varius Manx, która choć jest sparaliżowana od pasa w dół po wypadku samochodowym i jeździ na wózku inwalidzkim – potrafi żyć na pełnych obrotach, imponuje siłą, urodą, pogodą ducha.

Tak więc, gdy w Bristolu ogłoszono, że w plebiscycie zwyciężyła Natalia – ona sama była mocno zaskoczona. Zaraz zbiegli się fotoreporterzy. Pozowała do zdjęć w czarnej sukience, czarnych leginsach oraz czarnych botkach na wysokim obcasie. W swojej jedynej, lewej ręce trzymała bukiet białych róż. Wokół stał tłum dystyngowanych gości – niejedna pani ukradkiem otarła łzę.

Nawet lubiący złośliwości portal Plotek.pl potraktował ją z honorami. „Natalia, mimo braku części prawej ręki, radzi sobie w życiu jak każdy inny, pełnosprawny człowiek. Gotuje, pierze, jeździ samochodem, potrafi nawet pomalować sobie paznokcie! Niewiele rzeczy stanowi dla niej problem, trudno jest jej np. zawiązać kokardkę z tyłu”.

Internauta browaryr dopisuje swój komentarz: „Szacunek dla tej dziewuchy i wstydźcie się złamasy, które nie przyznały jej stypendium – koorwy skorumpowane”.

Swoje trzy grosze dorzuca inny internauta, fanizymiko: „Świetny komentarz – dokładnie to samo chciałem napisać”.

O SPEŁNIANIU KRYTERIÓW

Dziś nazwisko Partyka dla niejednego urzędnika w Gdańsku znaczy tyle co koszmar.

– Źle się stało i zupełnie bez sensu – przyznaje Antoni Pawlak, rzecznik Urzędu Miejskiego. – Szkody wizerunkowe są duże. Ewidentna wpadka, wynikająca z rutyny, bo na pewno nie brak dobrej woli. Trzeba to będzie jakoś naprawić.

Prezydent Gdańska Paweł Adamowicz jest wściekły, gdy tylko pomyśli, jakiego wstydu narobili mu podwładni. No bo przecież trzeba nie mieć krzty wyobraźni, żeby nie rozumieć, że jeśli odrzucisz podanie Natalii Partyki o samorządowe stypendium – to zrobi się afera.

No więc, przynajmniej teoretycznie, mogła dostać jakieś 1300 zł brutto miesięcznie. Jej wniosek wpłynął do magistratu jako jeden z wielu. I nikt go nie przeoczył, bo każdą kandydaturę rozpatruje komisja złożona z ludzi poważnych, którzy rozważają wszystkie „za” i „przeciw”.

Wniosek Partyki, podobnie jak wnioski innych sportowców, analizowało czterech panów. Dwaj z nich to miejscy urzędnicy: Andrzej Trojanowski i Adam Maksim. Obaj znają się na rzeczy. Trojanowski jest dyrektorem Biura Prezydenta ds. Sportu – karierę zaczynał jako dziennikarz sportowy w Radiu Gdańsk, w latach 90. był nawet prezesem rozgłośni. Wie doskonale, ile znaczy posiadanie „dobrej prasy”. Administrowanie sprawami związanymi ze sportem w Gdańsku to dla niego nie tylko zawód, ale powołanie.

Maksim jest w Biurze kierownikiem referatu. I też jest typem pozytywnego zapaleńca.

Władze miasta dbają, by nikt nie zarzucił urzędnikom stronniczości. Tak więc w komisji stypendialnej są też dwaj panowie spoza Urzędu Miejskiego w Gdańsku – dobre nazwiska. Leszek Blanik to wybitny gimnastyk sportowy: mistrz olimpijski, mistrz świata i mistrz Europy, obecnie – poseł. Gdy w maju 2010 r. oficjalnie kończył karierę zawodniczą, zorganizowano międzynarodową galę. Jest pierwszym polskim sportowcem, którego nazwiskiem nazwano element ćwiczeń gimnastycznych. W fachowym języku słowo „blanik” oznacza podwójne salto w przód w pozycji łamanej.

Zestaw nazwisk uzupełnia prof. Wojciech Przybylski, były rektor gdańskiej AWF. Jest przewodniczącym komisji.

Zebrali się w czterech i postanowili, że warto przyznać 30 stypendiów. Partykę odrzucili, bo w zeszłym roku nic wybitnego wśród seniorów nie osiągnęła, a medalu z paraolimpiady gdański regulamin nie bierze pod uwagę. Wniosek był więc jednoznaczny: „Nie spełnia kryteriów”.

Tyle że według niektórych moich rozmówców, nie bez znaczenia mógł być inny powód.

– Mówiąc delikatnie, ona jest niezbyt lubiana w środowisku gdańskich sportowców – mówi jeden z pracowników magistratu. – Nieraz można usłyszeć: „Ta pinda sterowana przez cwanego ojca”. Gdzieś tam pewnie kołatała się myśl, że Partyka i tak dostaje więcej pieniędzy niż pozostali, więc sobie poradzi. Inni zawodnicy też ciężko harują, mają świetne wyniki. Jeśli ona dostanie, ktoś będzie miał mniej.

Stało się więc tak, że urzędnik zaniósł prezydentowi Adamowiczowi do akceptacji dokumenty nowych stypendystów. Raz-dwa zostały podpisane. Prezydent stawiał parafki jak leci, z zasady ma zaufanie do podwładnych.

Ale teraz Adamowicz ma pretensje, że nikt nie raczył go uprzedzić: Partyka odpadła.

SENS PLASTIKOWEJ PIŁECZKI

Diabli wiedzą, dlaczego urodziła się z taką ręką – jakby urwaną poniżej łokcia.

Mama wzięła jakieś lekarstwo podczas ciąży? Wada genetyczna?

W domu Partyków nigdy nie był to temat do dyskusji. Na świat przyszła najpierw starsza córka, Sandra – zdrowa jak ryba. Gdy urodziła się Natalia, nie robili różnicy między córkami. Tak samo biegały po podwórku i ścigały się po schodach bloku na Przymorzu. Kto pierwszy dobiegnie do drzwi mieszkania na czwartym piętrze? Ojciec zawsze miał zacięcie sportowe, lubił grać w tenisa. Wymyślił, że ping-pong mógłby być w sam raz dla dziewczynek. To były czasy, gdy w Gdańsku nie przebrzmiały jeszcze wielkie sukcesy tenisistów stołowych: Leszek Kucharski, Andrzej Grubba – te nazwiska działały na wyobraźnię.

Rzucili Natalię na głęboką wodę – między pełnosprawne juniorki. Piłeczkę odbija z zacięciem od siódmego roku życia.

Kto wie, może to niepełnosprawność sprawiła, że Natalia wciąż gra i odnosi sukcesy. Nauczyła się być upartą w dążeniu do celu. Jej siostra dała sobie spokój ze sportem, prowadzi normalne życie normalnej dziewczyny. A Natalia – w kieracie, od rana do wieczora. O siódmej wstaje, o dziewiątej jest już w sali i rozpoczyna trening. Odbijanie celuloidowej piłeczki, tak szybkie, że prawie jej nie widać. Refleks i siła – bez tego nic się nie da zrobić. Praca nad kondycją. Także analizowanie gry najlepszych zawodniczek na świecie. Na zawodach ustawiają kamery i rejestrują poszczególne mecze. Mają całe archiwum nagrań, które pozwala uczyć się od najlepszych i przygotować meczową taktykę.

Sukcesy mają swoją cenę. Nie chodzi tylko o pot i zmęczenie. Masz dopiero 23 lata i widzisz, jak twoi rówieśnicy prowadzą normalne życie, spotykają się, bawią. W imprezowe piątki Natalia jest już całkowicie skupiona na weekendowych meczach.

Jest numerem dwa w polskim tenisie stołowym kobiet. Wyprzedza ją tylko „nasza Chinka” – Li Qian. Natalia ma na koncie trzy medale Mistrzostw Europy (dwa srebra i brąz). Dwa razy zakwalifikowała się na olimpiadę – do Pekinu i Londynu. I zupełnie wyjątkowe osiągnięcie – trzy razy z rzędu pokonała wszystkie rywalki na paraolimpiadzie, w grze pojedynczej. Jest złotą medalistką z Aten, Pekinu i Londynu.

Jest młoda, warto w nią inwestować. Wśród niepełnosprawnych zawodniczek będzie brylowała długie lata. Wśród pełnosprawnych – może jeszcze dużo osiągnąć. W światowym rankingu w najlepszym momencie była na 55. miejscu. Teraz jest 78.

– Ciężko pracuję, żeby się wspinać w tej klasyfikacji – mówi Natalia. – Aby utrzymać się w pierwszej setce na świecie, trzeba już naprawdę nieźle klepać piłeczkę. Rządzą Azjatki. Tłum innych, coraz młodszych Azjatek, dobija się do czołówki.

WYJŚCIE PRZED SZEREG

Nie można powiedzieć, że Gdańsk nie dba o Natalię Partykę. Od listopada 2008 r. dostała w sumie od miasta 98,9 tys. zł – więcej niż którykolwiek z gdańskich sportowców. Dodatkowo z samorządowej kasy zasilany jest jej klub Szansa Start Gdańsk. W roku 2011 – 43,8 tys. zł. Rok później – 20,7 tys. zł. W roku bieżącym – 32,7 tys. zł.

Co więcej, to Andrzej Trojanowski 6 lat temu wpadł na pomysł, by Natalię sportowo zakorzenić w Gdańsku. Bo jaki to miało sens, że rodowita gdańszczanka dojeżdża i trenuje w Wejherowie? Więc przeniosła się, stworzono jej warunki.

W 2010 i 2011 r. dostawała stypendium prezydenta miasta za medale na arenie krajowej i międzynarodowej. Gdańscy urzędnicy przymykali nawet oko na to, że w kraju Natalia gra w barwach SKTS Sochaczew – rozumieli, że skoro nie ma na miejscu dość dobrej drużyny, by mogła w niej występować, musiała radzić sobie inaczej. Wszystkie jednak nagrody i stypendia dotyczyły sukcesów seniorskich wśród pełnosprawnych zawodników. O paraolimpiadach nikt nie myślał.

Być może gdańskim urzędnikom powinna zapalić się lampka ostrzegawcza zaraz po olimpiadzie w Londynie. Polska reprezentacja – w której znalazła się Natalia – wypadła poniżej oczekiwań. Zaraz potem była w Londynie paraolimpiada i wielki sukces. Tym razem Natalia błyszczała jako złota medalistka.

Paraolimpijczycy mieli swoje pięć minut w mediach. Gdy premier Tusk zasugerował, że medal na olimpiadzie i medal na paraolimpiadzie to jednak nie to samo – krytyka pod jego adresem była powszechna.

Gdyby w Gdańsku ktoś wtedy pomyślał o możliwości przyznania stypendium za medal paraolimpijski... Ale nie pomyślał. Natalia dostała jednorazową nagrodę prezydenta miasta i temat przycichł. A potem wybuchł – w kwietniu 2013 r.

Oberwało się przede wszystkim Trojanowskiemu. – Mało kto myślał i pamiętał o niepełnosprawnych sportowcach – mówi rozgoryczony. – Aż tu nagle wszyscy się oburzyli i zaczęli Gdańsk wytykać palcami. Szczególnie media. Sięgam po „Dziennik Bałtycki”, a tam wielki tytuł, że złoty medal paraolimpijski to dla władz miasta zbyt mało, żeby przyznać stypendium. Ale ja pamiętam, że gdy ten sam „Dziennik” opublikował listę 20 najlepszych sportowców regionu, to zabrakło tam miejsca dla Natalii. Oburzało się Radio Gdańsk, więc zapytałem, czy kiedy wybierali najlepszych koszykarzy Wybrzeża, to zastanowili się, czy nie należałoby uwzględnić także niepełnosprawnych? „Gazeta Wyborcza” też miała prawo się oburzać. Tylko dlaczego w konkursie „Gazety” Natalia przegrała z piłkarzem Lechii, Razackiem Traore, który dla Gdańska żadnego mistrzowskiego tytułu nie zdobył?

Zdaniem Trojanowskiego chodzi o szybkie zmiany w mentalności społeczeństwa. Jeszcze niedawno nie interesowano się zmaganiami niepełnosprawnych sportowców i zapewne nadal to zainteresowanie będzie niewielkie – ale ludzie zaczynają doceniać ich wysiłek i chcą dać temu wyraz. Cała Polska dopiero do tego dojrzewa – Gdańsk miał pecha, że znalazł się przed szeregiem.

Unia Europejska dała Polsce czas do 2015 r. na dostosowanie ustawodawstwa krajowego do konwencji o osobach niepełnosprawnych.

NAJLEPSZY BYŁBY MILION

Byłem ciekaw Natalii.

Umówiliśmy się pod „trzema krzyżami”, Pomnikiem Poległych Stoczniowców. Nie dlatego, żeby było patriotycznie na gdańską modłę – po prostu Natalia była akurat na terenie stoczni, gdzie fotograf robił jej sesję zdjęciową do „Tygodnika”. Gdy była już wolna, przeszła przez słynną bramę, którą w Sierpniu poznał cały świat, i zobaczyłem, jak w moim kierunku dziarskim krokiem zmierza uśmiechnięta dziewczyna. Była w koszulce z krótkim rękawkiem. Na lewym ramieniu dźwigała sportową torbę. Prawa, krótsza ręka rytmicznie kołysała się w rytm marszu.

Świeciło słońce, powiewał miły wiatr, a ja nie chciałem dostosować się do atmosfery, bo niesprawna ręka rzucała się w oczy i domagała się pytań.

– Idziesz tak swobodnie. Niczego nie próbujesz ukryć. Nie masz kompleksów?

– Nie, naprawdę nie mam – odpowiada. – Nie miałam czasu wpaść w kompleksy z powodu niepełnosprawności. Od dziecka: trening, mecz, szkoła. Może był taki moment, że troszkę się nad sobą użalałam, ale szybko z tego wyrosłam. Napatrzyłam się poza tym na osoby niepełnosprawne, które mają dużo trudniej. Naprawdę nie mam co narzekać.

– Nie drażni cię, gdy obcy gapią się na rękę?

– Przestałam zwracać uwagę. Niektórzy potrafią być nietaktowni, naprawdę, miałam taką sytuację niedawno w tramwaju. Ale w sumie nie jest źle. Zresztą w Gdańsku coraz więcej osób mnie kojarzy. Patrzą na mnie bez litości w oczach.

Mieszka na południowych obrzeżach miasta – pół godziny jazdy na trening. Wkrótce zmieni mieszkanie, znalazła miejsce położone zaledwie 200 m od sali, w której ćwiczy. Duża wygoda, no i mniej straconego czasu. Zresztą nie wyobraża sobie, że mogłaby mieszkać poza Gdańskiem.

Czy ma chłopaka? Był jeden, potem drugi, ale i to niedawno się skończyło.

– Może jestem zbyt wybredna? – zastanawia się. – Będę wiedziała, gdy pojawi się ten właściwy. Teraz muszę przede wszystkim pracować.

Chce zarobić jak najwięcej. Ile może jeszcze pograć? Najwyżej 10 lat. Trzeba myśleć, co później. Może jakiś własny biznes, może szkoła gry w tenisa stołowego? Będzie miała czas pomyśleć. Teraz wie, że musi zgromadzić jak najwięcej, by po karierze nie znaleźć się na lodzie, jak wielu sportowców, którzy zmarnowali swoje życie.

Ma indeks gdańskiej AWF. Na uczelni traktowana jest życzliwe, ale samokrytycznie przyznaje, że studentką jest słabą. Nie ma czasu na naukę, gdy ciągle są treningi i mecze.

Na pytania odpowiada z lekkim uśmiechem, patrzy trochę spode łba.

O pieniądzach nie lubi rozmawiać.

– Tak, zarabiam tyle, że mogę się utrzymać ze sportu – przyznaje. – Ale nikt mi niczego nie da za darmo, ciężko pracuję. Mam nagrody za konkretne osiągnięcia. Stypendium samorządowe Sochaczewa, jakieś 800 zł miesięcznie. Co ważne, są dwaj sponsorzy: karty płatnicze Visa i Butterfly, czołowy na świecie producent sprzętu do tenisa stołowego. Gdy zrobiło się głośno, że Gdańsk odmówił mi stypendium, ludzie myśleli, że nie mam co do garnka włożyć. Ale to na szczęście nie jest tak.

– Ile chciałabyś zarabiać miesięcznie?

– Najchętniej milion – odpowiada filuternie. – I potem tylko leżeć brzuchem do góry. Ale nie, nie umiałabym tak.

Odprowadzam ją na parking. Wsiada do ślicznego żółtego volkswagena new beetle.

– Jak sobie radzisz z kierowaniem?

– Zwyczajnie – odpowiada Natalia. – Kupiłam samochód z automatyczną skrzynią biegów, więc ręka w niczym nie przeszkadza.

KTO UMIE GRAĆ FAIR

Gdy Gdańsk odmówił jej stypendium, nie chciała stawiać sprawy na ostrzu noża. Po co zrażać urzędników? Za rok znowu będzie można złożyć podanie o stypendium.

Trzeba było napisać oświadczenie, żeby jakoś sensownie zamknąć sprawę. Zaufała ojcu. Z oświadczenia można się dowiedzieć, że Natalia nie zamierza przekonywać władz miasta do zmiany decyzji. Że do uszanowania takiego stanu rzeczy zobowiązują ją zasady fair play. Że będzie pracować jeszcze ciężej, by w przyszłości zasłużyć na stypendium. Że ma nadzieję na takie zmiany w regulaminie, które zrównają osiągnięcia sportowców niepełnosprawnych z pełnosprawnymi.

Na to ostatnie miejscy urzędnicy zareagowali błyskawicznie. Trojanowski osobiście przygotował projekt zmian, który ma być wkrótce przedstawiony radzie miasta. Radni na pewno zagłosują na „tak”, być może przy okazji coś poprawią, żeby było jeszcze korzystniej dla niepełnosprawnych. Tak więc od przyszłego roku prawo do stypendium prezydenta Gdańska będą mieli medaliści paraolimpijscy, a także niepełnosprawni (również niesłyszący), którzy staną na podium „swoich” mistrzostw Polski, Europy czy świata.

W Gdańsku już myślą, jak wizerunkową wpadkę przekuć w sukces. Uświadomili sobie, że Natalia ma ogromny potencjał promocyjny, który można wykorzystać na rzecz miasta. Tak jak to zrobiono z Mateuszem Kusznierewiczem, który przeprowadził się specjalnie z Warszawy, by prowadzić program edukacji morskiej – i promuje Gdańsk na billboardach. Uśmiechnięta twarz żeglarza okazała się strzałem w dziesiątkę. Kusznierewicz samym swoim wizerunkiem zdaje się mówić do mieszkańców i turystów to samo: „Tak, jesteś nad Bałtykiem, w magicznym miejscu, które daje ci wspaniałe możliwości”.

– A może by tak dać ich na jednym billboardzie, Kusznierewicza i Partykę razem? – zastanawia się Pawlak, rzecznik prezydenta miasta.

Bo Gdańsk to z jednej strony morze, żagle, plaża, wiatr – więc Kusznierewicz. Z drugiej, Gdańsk to dzielni mieszkańcy, którzy potrafią radzić sobie z przeciwnościami losu – więc Partyka.


ROMAN DASZCZYŃSKI jest dziennikarzem „Gazety Trójmiasto”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 17-18/2013