Inna Polska, inna Ameryka

Moment lądowania Air Force One na Okęciu to symboliczny koniec epoki w relacjach polsko-amerykańskich i początek nowego, niezapisanego jeszcze rozdziału.

24.05.2011

Czyta się kilka minut

Ostatnie dwie dekady stosunków polsko-amerykańskich były w istocie historią powstawania suwerennej Polski, w której kolejne wizyty prezydentów USA stanowiły ważne cezury. Gdy w lipcu 1989 r. wizytę taką składał George Bush, Polska istniała na politycznej mapie świata jeszcze jako część Układu Warszawskiego i Rady Wzajemnej Pomocy Gospodarczej. Kiedy przybył ponownie, w lipcu 1992 r., Polska była państwem bezblokowym, rządzonym przez ugrupowania powstałe na gruzach Solidarności. Potem, w 1994 i 1997 r., zgromadzone na Placu Zamkowym tłumy wiwatowały na cześć Billa Clintona, który najpierw przyjechał, aby podtrzymać nadzieję na wejście Polski do NATO, a trzy lata później doprowadził do zaproszenia nas, Czechów i Węgrów do Sojuszu Północnoatlantyckiego.

Największe zmiany zaszły jednak za dwóch kadencji George’a W. Busha. Jego trzy wizyty w Polsce - w roku 2001, 2003 i 2007 - odpowiadały kolejno narodzinom strategicznego partnerstwa z Ameryką, następnie jego stopniowej kontestacji w trakcie "próby ognia" w Iraku i Afganistanie, a potem zaniku tego pojęcia w wyniku otwartych sporów o wizy, pomoc wojskową czy tarczę antyrakietową. Rozczarowanie postawą Waszyngtonu wywołało głębokie uczucie frustracji, że motywowani idealizmem (znowu) daliśmy się okiwać zawodowym graczom politycznym. Im głębiej wpadaliśmy więc w ramiona Unii Europejskiej, korzystając z jej szczodrej oferty finansowej, tym mniej uwagi zdawaliśmy się poświęcać myśleniu o USA.

Dziecięce rozczarowania

Tymczasem dobre i możliwie bliskie kontakty z Waszyngtonem są nam potrzebne. A mimo wzajemnych sporów i pretensji, bilans ostatnich dwóch dekad jest zdecydowanie pozytywny. Tak jak bez USA nie powstałyby Wspólnoty Europejskie, tak i nasze - i naszych sąsiadów - przystąpienie do Unii nie byłoby możliwe bez politycznego "parasola" Ameryki nad Europą. Warto o tym pamiętać.

To wszystko jednak należy już do historii, której wielu interesujących zwrotów nadal nie znamy. A szkoda. Może przynajmniej doczekamy się tłumaczenia wydanej w 1980 r. znakomitej historii stosunków polsko-amerykańskich autorstwa Piotra Wandycza, zatytułowanej "The United States and Poland". Gdyby jej lektura była udziałem nowych elit Polski na początku transformacji, oszczędzilibyśmy sobie wielu dziecięcych rozczarowań.

Gdy więc samolot Air Force One Baracka Obamy wyląduje na Okęciu, będzie to symboliczny koniec pewnej epoki - i zarazem początek nowego, niezapisanego jeszcze rozdziału współpracy. Obama przylatuje jako prezydent innej Ameryki niż ta, którą chcielibyśmy widzieć. Ameryki trapionej kryzysem gospodarczym, próbującej odbudować swój prestiż po latach "wojny z terroryzmem" i dokonującej przewartościowań w swej strategii światowej. 20 lat po upadku muru berlińskiego materializują się przepowiednie analityków, którzy w końcu "zimnej wojny" widzieli początek końca amerykańskiej odpowiedzialności za losy Starego Kontynentu. Pacyfik staje się dziś tym, czym Atlantyk był przez cały okres powojenny: geostrategicznym centrum polityki światowej, gdzie ogniskowały się interesy mocarstw. Zmienia się też sama Ameryka, w której coraz trudniej znaleźć elity zainteresowane Europą. Pożegnania takich osób, jak zmarły niedawno Ron Asmus - jeden z architektów wejścia Polski do NATO - są stratą, z której rozmiarów chyba jeszcze nie do końca zdajemy sobie sprawę.

Łupki: nowa idea?

Gdy Barack Obama wysiądzie na Okęciu, także i on znajdzie się w innej Polsce. Polsce, w której dla coraz większej liczby osób - zwłaszcza młodych - utrzymywanie stosunków z USA wydaje się być bardziej kwestią wyboru niż wynikającą z racji stanu koniecznością. Polsce, która mimo wszystkich swoich wad i toczonych w nieskończoność jałowych sporów, mieści się w dobrej europejskiej średniej. Jest bezpieczna i stabilna na tyle, na ile pozwala na to bezpieczeństwo i stabilność samej Europy. Siłą rzeczy pozbawiliśmy się zatem argumentu na rzecz dodatkowego "pakietu" opieki.

Czy istnieje zatem jeszcze idea polityczna, która potrafi wyzwolić w nas wiarę w sens bliższej współpracy ze Stanami - wykraczającej poza dyplomatyczny rytuał, przynależny nam z racji bycia członkiem NATO? Pomysłów jest zawsze kilka: obecność wojskowa (być może w postaci amerykańskich F-16 lub elementów systemu antyrakietowego), współpraca w polityce obronnej i współpraca na Wschodzie. Ale tylko jeden pomysł jest tu nowy: gaz łupkowy.

Jest w tym ironia losu, że szukając szans na budowę bliskich, trwałych i w miarę partnerskich relacji z USA - w różnych odcieniach polityki zagranicznej na Wschodzie i Zachodzie Europy, w Iraku czy Afganistanie - znajdujemy je dopiero w połączeniu amerykańskich technologii i polskiego łupka. To nie tylko doskonale definiuje różnicę potencjałów obu państw, ale jest też ciekawym przyczynkiem do dyskusji o zmieniającym się położeniu Polski. Geologia może wpłynąć dzisiaj na geopolitykę Polski w takim stopniu, jak niegdyś zmiana sojuszów.

Sojusz transakcyjny?

Jest jednak jeden problem: łupki są przedsięwzięciem komercyjnym, którego polityczny wymiar ma swoje ograniczenia. Nie da się zatem abstrahować od szerszego kontekstu współpracy z USA, licząc, że projekt ten niejako sam z siebie będzie dostarczał nam wszystkich pytań i zarazem odpowiedzi związanych z polityką wobec Stanów. A do wyboru jest tu wiele dróg i wariantów.

Możemy iść w stronę sojuszu "transakcyjnego", opartego na obopólnych zyskach finansowych. Ze sprzedaży Amerykanom koncesji na eksploatację gazu łupkowego i poboru podatków zdobędziemy fundusze na realizację projektów politycznych w polityce wewnętrznej i zagranicznej. Będziemy mogli pozwolić sobie również na zakupy amerykańskiego uzbrojenia, czyli staniemy się atrakcyjnym klientem, którego nie trzeba lubić, ale z którym warto się liczyć. Być może nawet nie będziemy musieli niczego kupować, ponieważ gospodarcza obecność amerykańska w Polsce stanie się synonimem obecności wojskowej. Biorąc pod uwagę uwarunkowania techniczne i polityczne, oferuje to nawet pewniejsze gwarancje bezpieczeństwa. Samoloty czy rakiety zawsze można przemieścić w inne miejsce globu, a łupków przecież nikt nie ruszy. Bronić ich trzeba tam, gdzie są eksploatowane.

A wówczas - mówiąc pół żartem, pół serio - związek Amerykanów z naszym losem upodobni się do związku chłopów pańszczyźnianych z ziemią. Ich interes gospodarczy będzie dawał nam narzędzie politycznego wpływu, którego do tej pory nie mieliśmy.

Obama, czyli okazja

Ale możemy też uznać, że powyższe myślenie jest bez sensu. I że kaprys natury stworzył nam szansę nie na sojusz z Ameryką, ale na własny rozwój, z pomocą m.in. amerykańskich firm i zainteresowania polityków. Możemy więc go wykorzystać nie po to, aby zrealizować niespełnione marzenia ostatnich dwóch dekad, ale po to, żeby stworzyć solidny fundament ekonomiczny pod taką współpracę polityczną, która zwiększy wpływy Polski w Europie.

To jednak wymaga umiejętnego oddzielenia w rozmowach z Amerykanami kwestii politycznych od kwestii biznesowych. W przeszłości obie rzeczy zdarzało się nam często mylić, w efekcie czego albo domagaliśmy się prezentów (eksport broni do Iraku), albo mieliśmy poczucie straconych szans (offset za zakup F-16).

Inna Ameryka i inna Polska stają dzisiaj przed szansą stworzenia możliwości obopólnego czerpania zysków ze współpracy w polityce energetycznej; dziedzinie, która staje się odpowiednikiem wyścigu zbrojeń w czasach "zimnej wojny". Polityce, o której dużo mówiliśmy, także w Waszyngtonie, ale w której współpraca wydawała się mało realna.

Wygląda zatem na to, że Barack Obama - chcąc nie chcąc, mając tego świadomość lub nie - staje przed szansą wyznaczenia nowej cezury w historii Polski. Warto mu w tym zadaniu pomóc. A samemu skorzystać z okazji, która drugi raz się nam nie trafi.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Wybrane teksty dostępne przed wydaniem w kiosku
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Wybrane teksty dostępne przed wydaniem w kiosku
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
79,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 22/2011