Indeks martwych dusz

Na uczelniach Ukrainy nie tylko wiedza ma wpływ na wynik egzaminu. Uzyskanie dobrej oceny jest tutaj kwestią ceny.

13.11.2017

Czyta się kilka minut

Wejście na Uniwersytet im. Szewczenki w Kijowie. To jedna z najbardziej prestiżowych ukraińskich uczelni, która słynie z wysokiego czesnego oraz... wysokich łapówek, 2017 r. / MARTA ZDZIEBORSKA
Wejście na Uniwersytet im. Szewczenki w Kijowie. To jedna z najbardziej prestiżowych ukraińskich uczelni, która słynie z wysokiego czesnego oraz... wysokich łapówek, 2017 r. / MARTA ZDZIEBORSKA

Weronika, 22-letnia studentka anglistyki, jest przerażona ostatnią sesją na studiach. I nie chodzi o złe oceny, bo z każdego egzaminu dostała ostatecznie czwórkę. Problem tkwi w kosztach: aby zaliczyć sesję, musiała zapłacić ok. 6 tys. hrywien (równowartość ok. 850 zł). To prawie tyle, ile miesięcznie zarabia, pracując w agencji turystycznej w Kijowie.

– Wszystko przez to, że tym razem nie dostałam urlopu i nie miałam czasu pojechać do Charkowa – mówi Weronika, która rok temu przeprowadziła się do Kijowa i teraz na Charkowskim Uniwersytecie Narodowym im. Wasyla Karazina studiuje zaocznie. Dziewczyna ma i tak szczęście, bo studia niestacjonarne na wielu ukraińskich uczelniach polegają na tym, że w ciągu semestru student pracuje samodzielnie nad materiałem zadanym przez prowadzącego, a następnie pojawia się tylko na egzaminach.

Ale na fakultecie Weroniki trudno o frekwencję nawet w czasie sesji. – Z naszej 25-osobowej grupy na egzaminie pojawia się zwykle od trzech do pięciu studentów. Niektórych nie widziałam nigdy na oczy. A mimo to bez problemu zaliczają kolejne semestry. Wystarczy znać cennik – mówi gorzko dziewczyna.

Weronika opowiada, że za zaliczenie jednego przedmiotu trzeba zapłacić zwykle od 700 do 1000 hrywien łapówki (równowartość 100-140 zł), w zależności od tego, jaki stopień chce się uzyskać. Cena wzrasta też w przypadku takich kierunków jak prawo czy ekonomia. Tam bezproblemowe zaliczenie egzaminu może kosztować nawet 3 tys. hrywien.

Maria Symonowa z ogólnokrajowej studenckiej kampanii przeciw korupcji na uczelniach Czyste Uniwersytety mówi, że łapówki za egzamin są kilkakrotnie wyższe na uczelniach renomowanych, takich jak Kijowski Uniwersytet Narodowy im. Szewczenki czy Akademia Kijowsko-Mohylańska. Dzieje się tak również za sprawą studiujących tam dzieci zamożnych i wpływowych rodziców. Dla nich cena nie gra roli: mogą zapłacić łapówkę za przyjęcie na studia, egzaminy, obronę dyplomu. Najważniejsze, aby ukończyć wyższą uczelnię, co na Ukrainie jest oznaką prestiżu i nierzadko staje się przedmiotem nacisków ze strony rodziny.

Uczelniany barter

Na realia panujące na uczelniach wścieka się 20-letnia Antonina, studentka stosunków międzynarodowych na Uniwersytecie Narodowym im. Szewczenki. Choć jej kierunek uchodzi za jeden z najbardziej renomowanych w kraju, to z 60-osobowej grupy co najmniej tuzin studentów pojawia się tylko podczas sesji. Za brak frekwencji płacą prowadzącemu od 1,2 tys. do 5 tys. hrywien (równowartość 180-700 zł). Wszystko w zależności od przedmiotu i trudności egzaminu końcowego.

– Denerwuje mnie, że na naszym uniwersytecie tak łatwo można pójść na skróty – mówi Antonina. – Wystarczy rozejrzeć się przy bramie uczelni, gdzie przed sesją rozdawane są ulotki oferujące napisanie pracy zaliczeniowej. Potem osoby, które korzystają z tego rodzaju usług, dostaną dyplom, choć nie włożyły w studia żadnego wysiłku. Najgorsze jest to, że przy rekrutacji pracodawca nie będzie zwracał uwagi, czy kandydat skończył studia z piątkami, czy trójkami – mówi gorzko dziewczyna, która dzięki świetnym ocenom na maturze i egzaminie wstępnym znalazła się wśród studentów zakwalifikowanych na bezpłatne studia. Reszta za roczne czesne musi zapłacić ok. 40 tys. hrywien (równowartość prawie 5,5 tys. zł), czyli średnio czterokrotnie więcej niż na przeciętnym ukraińskim uniwersytecie.

Jak mówi Olena Nikulina, aktywistka antykorupcyjna i absolwentka Uniwersytetu Narodowego im. Szewczenki, niekiedy dochodzi do tak kuriozalnych sytuacji, w których zamożni rodzice płacą łapówkę wyższą nawet niż czesne tylko po to, aby ich dziecko zakwalifikowało się na prestiżowe bezpłatne studia, zarezerwowane dla najlepszych studentów.

Kontrola na papierze

Walka z nadużyciami na ukraińskich uniwersytetach stała się jednym z celów wprowadzonej w lipcu 2014 r. reformy szkolnictwa wyższego.

Oprócz podstawowych założeń – takich jak przyznanie uczelniom autonomii i zwiększenie ich konkurencyjności – ukraińskie władze postawiły na walkę z plagiatem i brakiem transparentności. Uczelniane władze mają teraz obowiązek publikowania w internecie sprawozdania z budżetu, a także rocznego raportu z monitoringu jakości kształcenia. Jak wynika jednak z analiz ukraińskiego think tanku CEDOS, w praktyce tylko nieliczne uniwersytety stosują się do tych przepisów.

– Wszystko nadal odbywa się w białych rękawiczkach – mówi Olena Nikulina. – Jedyną zmianą związaną z falą reform antykorupcyjnych na Ukrainie jest to, że na uniwersytetach nie ma już mowy o dawaniu łapówki do ręki. Sprawę załatwia się zwykle poprzez wpłatę darowizny na rzecz uczelni. W niektórych przypadkach studenci dogadują się z prowadzącym i kupują materiały dla uczelni. Np. jeśli ktoś chce zaliczyć zajęcia sportowe bez chodzenia na nie, to załatwia sprzęt sportowy – dodaje Nikulina.

Czerwony kawior

Na Ukraińskim Uniwersytecie Transportu w Kijowie, gdzie 20-letnia Lilia kończy licencjat z logistyki, przekazanie łapówki odbywa się za pośrednictwem starosty grupy. – Wygląda to tak, że studenci czekają na korytarzu, a starosta siedzi z prowadzącym w pokoju i załatwia z nim oceny. Jeśli byłeś obecny na większości zajęć, płacisz 200 hrywien. A jeśli nie, to 300 – opowiada Lilia, która w czasie trzech lat studiów dała łapówkę tylko raz. To za egzamin z prawa, który przeprowadzał wymagający wykładowca. Zdawalność u niego była tak niska, że Lilia bała się ryzykować. Ponieważ jako jedna z nielicznych na roku dostaje stypendium za wysokie wyniki w nauce, nie chciała zepsuć sobie średniej.

Dziewczyna opowiada, że wiele osób z jej grupy nie ma jednak skrupułów i otwarcie prosi wykładowców, aby nie stawiali im gorszej oceny, bo chcą zachować stypendium. Czasami zdarzają się nawet przypadki, gdy studenci, którzy mają słabą frekwencję na zajęciach, przynoszą prowadzącemu prezenty – jak czerwony kawior, tuńczyka lub inne luksusowe produkty.

– Człowiek, który nie chce uczestniczyć w tym systemie, musi pokazać wykładowcy, że dużo się uczy i nie jest z tych, co płacą. Na moim uniwersytecie można obyć się bez łapówek. Wiem jednak, że na niektórych uczelniach jest tak duża presja, że nawet uczciwi studenci padają ofiarą nacisków ze strony wykładowców – mówi Lilia.

Tylko płać

U Saszy, studenta trzeciego roku medycyny na kijowskim Narodowym Uniwersytecie Medycznym im. Bohomolca, problemy zaczęły się w marcu. Pech chciał, że gdy jego grupa miała zaliczenie zajęć z jednego z przedmiotów (ze względów bezpieczeństwa chłopak woli nie podawać jego nazwy), on był akurat na krótkiej wymianie studenckiej w Niemczech.

– Myślałem, że po powrocie po prostu porozmawiam z prowadzącym i umówię się na dodatkowy termin. Okazało się, że już podczas pierwszego spotkania profesor oczekiwał ode mnie łapówki – mówi Sasza. – Widząc, że nie chcę mu zapłacić, zaczął odpytywać mnie szczegółowo z materiału. Przestał dopiero po 40 minutach i oznajmił, że może mi postawić trójkę. Byłem jednak dobrze przygotowany i zasługiwałem na lepszą ocenę. Ostatecznie, obawiając się chyba problemów, prowadzący postawił mi czwórkę i powiedział, żebym już do niego nie wracał. Problem jednak polega na tym, że mam u niego do zaliczenia kolejne zajęcia – dodaje Sasza, który tak jak każdy student medycyny musi zaliczyć wszystkie tzw. moduły w ramach danego przedmiotu. Całość wieńczy egzamin końcowy, na który składają się oceny z poszczególnych części.

– W ostatniej sesji miałem sześć egzaminów i każdy udało mi się zdać dopiero za trzecim razem – mówi chłopak. – Prawda jest taka, że jeśli nie płacisz, to na medycynie nie masz szans na same piątki. No chyba że człowiek uczy się bez przerwy. Ale na to nie mam czasu, bo pracuję jeszcze jako konsultant w firmie farmaceutycznej, spotykam się ze znajomymi, uczę się japońskiego. Jestem przeciętnym studentem, mam trójki i czwórki. Ale przynajmniej wiem, że sam sobie na nie zasłużyłem.

Nie zostanę w tym kraju

Aby uniknąć problemów z egzaminacyjną układanką na medycynie, 20-letnia Maryna wybrała biotechnologię na Politechnice Kijowskiej.

– To była dla mnie trudna decyzja, bo od zawsze marzyłam, aby zostać lekarzem – mówi Maryna. – Żeby zwiększyć szanse na egzaminie wstępnym, poszłam nawet do liceum działającego przy Uniwersytecie Medycznym. Niestety podczas zajęć z wykładowcami uniwersyteckimi szybko przekonałam się, że nie można tu liczyć na wysoki poziom.

– Wiele osób z mojej klasy płaciło za to, aby bez przygotowania dostać piątkę – wspomina Maryna. – Potem ci sami ludzie poszli na studia medyczne i dalej płacą za egzaminy. Tylko nie wiem, jaki to ma sens, bo nawet jeśli dostaną dyplom, to czy będą potrafili wykonywać zawód lekarza? – zastanawia się dziewczyna, która dawno straciła złudzenia na temat poziomu studiów medycznych na Ukrainie.

Zła fama dotycząca jakości tutejszych uczelni zaczyna przynosić negatywne skutki: z roku na rok spada zainteresowanie medycyną na Ukrainie wśród studentów zagranicznych, a takie państwa jak Zjednoczone Emiraty Arabskie, Iran czy Kuwejt nie uznają już ukraińskich dyplomów medycznych.

– Gdy tylko skończę licencjat z biotechnologii, marzy mi się wyjazd na studia za granicę – snuje plany Maryna. – Nie zostanę w kraju. Chciałabym zdobyć profesjonalne doświadczenie w miejscu, gdzie liczą się ambicje studenta, a nie to, czy uczestniczy w systemie, czy też nie. ©

Imię jednej z bohaterek zostało zmienione.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka specjalizująca się w tematyce amerykańskiej, stała współpracowniczka „Tygodnika Powszechnego”. W latach 2018-2020 była korespondentką w USA, skąd m.in. relacjonowała wybory prezydenckie. Publikowała w magazynie „Press”, Weekend Gazeta.pl, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 47/2017