Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Dylemat jest stary jak piłka nożna, a w gruncie rzeczy jeszcze starszy: ma tyle lat, co polityka albo sztuka wojenna. Wygrywać pięknie czy wygrywać za wszelką cenę? Posmarować klingę trucizną i zatruć kielich wina? Zamurować bramkę, pozwalając rywalowi wytracić siły, a następnie przeprowadzić decydujący kontratak, ewentualnie w sytuacji minimalnego kontaktu z którymś z piłkarzy drużyny przeciwnej przewrócić się tak przekonująco jak Francuz Antoine Griezmann w finale mundialu, kiedy sędzia musiał odgwizdać rzut wolny, a potem padł pierwszy gol dla przyszłych mistrzów świata? A może zatrzymać ręką wychodzącą za boisko piłkę, jak zrobił to Thierry Henry osiem lat temu, dzięki czemu to Francuzi, a nie Irlandczycy, pojechali na mistrzostwa świata w RPA? Chociaż tyle dobrego, że wprowadzenie podczas tych mistrzostw systemu sędziowskiej kontroli wideo pozwoliło uniknąć podobnych incydentów i ograniczyć prawdziwą plagę ostatnich lat – symulowanie fauli.
Napięcie między pragmatyzmem a idealizmem unosi się nad światem futbolu ze szczególną intensywnością, a na mistrzostwach w Rosji skoncentrowało się wokół drużyny, która je wygrała, choć wedle zgodnej opinii ekspertów tworzące ją indywidualności nie ujawniły pełni ukrytego w nich potencjału.
Jutro nie nadchodzi
W sporze, co się tak naprawdę liczy: futebol d’arte czy futebol de resultados, jak nazywają to Brazylijczycy, stanowisko selekcjonera reprezentacji Francji Didiera Deschamps’a jest znane nie od dziś. W fascynującej rozmowie ze swoim mentorem, wieloletnim trenerem i wychowawcą Jean-Claude’em Suaudeau, odbytej w jednej z marsylskich restauracji nad butelką przywiezionego z Prowansji rosé i opublikowanej przed laty na łamach „France Football”, stawiał sprawę zdecydowanie: „Tylko sukces daje przyjemność”, a na uwagę interlokutora, że sukces, o którym mówi, nie trwa wiecznie, odpowiadał, że jego przyjemności wcale to nie zmniejsza. „Pamiętam okropne mecze, w których radość wygrywania była ogromna, choć samo granie w nich nie dawało żadnej frajdy. Grać dobrze i niczego nie wygrać? O nie, kompletnie mnie to nie interesuje” – deklarował Deschamps.
„W dzisiejszej przegranej znajduję mnóstwo elementów, które pozwolą mi wygrać jutro. Ty żyjesz chwilą, ja patrzę dalej” – odpowiadał Suaudeau, jednak jego stanowisko wydaje się skazane na porażkę, bo historia mistrzostw świata uczy, że jutro nie nadchodzi. Dwie najlepsze drużyny narodowe w historii futbolu, Węgrzy z 1954 r. i Holendrzy z 1974 r., przegrały pojedynki finałowe z będącymi wówczas uosobieniem pragmatyzmu Niemcami. Ewoluuje zresztą również samo pojęcie piękna: kiedy w połowie XIX w. na polach przed angielskimi szkołami tworzono zasady gry w piłkę nożną, podania uchodziły za coś niegodnego mężczyzny, a liczył się tylko samotny drybling na bramkę przeciwnika; dziś wizjonerskie zagrania do kolegów Belga de Bruyne zachwycają kibiców na równi z kiwką jego partnera z reprezentacji Hazarda.
Kto wie, może przyjdzie czas, w którym metody, za pomocą których Deschamps poprowadził Francuzów do mistrzostwa (eksperci nazywają to futbolem reaktywnym, a opiera się on w gruncie rzeczy na oddaniu rywalowi inicjatywy i czekaniu na możliwość wyprowadzenia morderczego ciosu), także uznamy za piękne?
Czytaj także: Michał Okoński: Kto nie dotknął piłki ni razu
Idealista odpowie: oby nie! A o tym, jak silny wciąż we współczesnej piłce (czy tylko tutaj?) jest głos idealistów, najwięcej mówi narastająca z każdym kolejnym tygodniem mundialu fascynacja Luką Modriciem – w ostatnich dniach przybierająca wręcz rozmiary kampanii na rzecz przyznania Chorwatowi miana nie tylko najlepszego gracza turnieju, którego się ostatecznie doczekał, ale wręcz całego roku.
Jak to pisał Bryll w wierszu, który piłowaliśmy niemiłosiernie w czasach licealnych? „Wciąż o Ikarach głoszą – choć doleciał Dedal, / jakby to nikłe pierze skrzydłem uronione / chuda chłopięca noga zadarta do nieba / – znaczyła wszystko”. Chuda, chłopięca noga zadarta do nieba – to przecież cały Luka Modrić. Dedal zaś to prawdziwe imię Deschamps’a, okazało się.
Wszystko, co piękne
Dariusz Kosiński napisał tu przed mundialem, że piękno piłki nożnej (które w tym momencie zbliża się do porażającego piękna greckiej tragedii) polega na tym, iż trwające długo wysiłki mogą zostać w każdej chwili zniweczone, a los (nazwa używana tu w pełni świadomie) zawsze może się odwrócić. Obserwowaliśmy to w ciągu ostatniego miesiąca wielokrotnie, a specjalistami w odwracaniu losu okazywali się Chorwaci.
Czujemy jednak, że ta definicja nie wyczerpuje jeszcze odpowiedzi. Sam znam niemało takich, którzy zapytani o piękno w futbolu upierać się będą, że piękny może być także nieefektowny wysiłek defensywnego pomocnika, Francuza Kanté na przykład, nie mówiąc o wślizgu środkowego obrońcy (znowu Francuzi: świetna para stoperów Varane-Umtiti). Piękny może być szybki kontratak – z gatunku tych, jakie oprócz mistrzów świata rozgrywali w Rosji Belgowie, ale także np. Urugwajczycy, którzy również potrafili pięknie się bronić. Piękny może być atak pozycyjny; misternie tkane akcje złożone z kilkudziesięciu nieraz podań, w stylu tych, dzięki którym Hiszpanie sięgali po złoto w 2010 r. – tutaj próbowali Niemcy, ale brakowało im zdecydowania. Piękny może być efekt wspólnej pracy na treningach, przełożony na bramkę zdobytą ze stałego fragmentu gry – rzutu wolnego czy rożnego; na zakończonym właśnie mundialu robili to choćby Anglicy. Piękne mogą być interwencje bramkarza podczas konkursu rzutów karnych. Piękne może być nawet przestawienie napastnika na skrzydło, co zrobił trener Belgów z Romelu Lukaku w najciekawszym taktycznie meczu mundialu z Brazylią.
Piękna może być wreszcie odwaga, z jaką drużyny skazywane przed turniejem na pożarcie, chociażby Maroko czy Iran, do ostatnich minut ostatniego meczu walczyły o pozostawienie po sobie jak najlepszego wrażenia. Ten punkt wydaje mi się ważny: gdyby opuścić na chwilę sterylne stadiony zarabiającej na mundialu korporacji FIFA i zapytać np. kibiców drużyn klubowych, niemających szans na występy w Lidze Mistrzów, europejskich pucharach czy nawet na wzmiankę w krajowej telewizji, powiedzieliby pewnie, że piękne w futbolu nie są poszczególne bramki czy akcje, ale pasja, wiara i wytrwałość, jaką piłkarze wykazują zwłaszcza wtedy, gdy im nie idzie.
Czytaj także: Dariusz Kosiński: MIstrzostwa świata dla opornych
Skoro tak, to trzeba raz jeszcze wrócić do Chorwatów i do Modricia. Z turnieju odpadali światowi giganci, a w finale zagrała reprezentacja nieco ponad czteromilionowego kraju. Do domu wyjeżdżały kolejne supergwiazdy, Messi, Ronaldo, Neymar, o Lewandowskim nie wspominając, a Modrić grał do ostatniego dnia. Tyle razy się wydawało, że już po wszystkim. Tyle razy Chorwaci tracili bramkę jako pierwsi i musieli odrabiać straty. Tyle się musieli nabiegać, żeby zajść tak daleko (policzył ktoś, że aby awansować do finału, przebiegli niemal 724 km, o ponad 116 km więcej niż Francuzi). Tyle razy sam Modrić musiał mierzyć się z własną niedoskonałością – najsilniej może podczas dramatycznego meczu z Danią, o którego losach mógł przesądzić na kilka minut przed końcem, ale nie strzelił karnego, potem zaś naprawiał swój błąd, podchodząc do piłki po raz kolejny już w trakcie serii jedenastek.
W Modriciu z pewnością nie było pragmatyzmu: scena z dogrywki podczas ćwierćfinału z Rosją, kiedy najpierw zagrał niecelnie, a później przez kilkadziesiąt metrów gnał za piłką, żeby naprawić swój błąd, choć wcześniej w tym meczu nabiegał się jak nikt, jest jedną z tych, które zapamiętam z tego mundialu najlepiej.
Czas i przestrzeń
Jorge Valdano, argentyński mistrz świata z 1986 r. napisał w „Guardianie”, że kapitan Chorwatów przypomina nam, śmiertelnikom, o istnieniu czasu i przestrzeni. Choć przy wyglądającym jak grecki posąg niedawnym koledze z klubu, Cristiano Ronaldo, to prawdziwe chuchro, choć nie jest tak silny jak Pogba i tak szybki jak Mbappé, choć nie robi na boisku rzeczy niemożliwych, jak niegdyś Maradona, to rozsnuwa nad nim mgiełkę zdrowego rozsądku („Kiedy widzisz, jak podaje, mówisz do siebie pod nosem: »Na jego miejscu zrobiłbym tak samo«” – powiada Valdano, choć natychmiast zastrzega, że to, co robi Modrić, tylko Modrić potrafi). Kiedy patrzysz, jak odgrywa piłkę do kolegów, rzekłbyś, że mecz oddycha w rytmie jego podań.
Oto jeden z ostatnich mistrzów la pausa, sztuki nagłego wyciszenia, która pozwala zatrzymać się na chwilę i wyczekać z podaniem, aż partner z drużyny osiągnie idealną pozycję (ewolucjonista Stephen J. Gould napisał kiedyś, że zdolność czołowych sportowców do dokonywania w takich chwilach błyskawicznych kalkulacji na niemal każdym innym polu pozwalałaby określić ich mianem geniuszy). I piłkarz z czasów, „gdy życie było wolniejsze niż dzisiaj, a my wynosiliśmy krzesła na ulice i robiliśmy z nich bramki podczas meczów z sąsiadami”. To jeszcze jeden cytat z Valdano; nikt nie pisze o piłce tak pięknie jak Argentyńczycy.
Zdanie o graniu na ulicy wydaje się tu bardzo na miejscu. W jednym z mundialowych tekstów na stronie „TP” przypominałem, skąd w ogóle wziął się fenomen Modricia. Że w piłkę zaczynał grać w kraju odczuwającym jeszcze skutki wojny, która spowodowała, iż jako sześciolatek musiał wraz z rodziną opuścić teren zagrożony działaniami militarnymi (ojciec zresztą poszedł do wojska, a dziadek został zabity). Że jako uchodźca trafił do Zadaru, gdzie najpierw biegał za piłką po betonowych parkingach (prezes jego pierwszego klubu wspominał, że tak właśnie usłyszał o nim po raz pierwszy: jako o dzieciaku, który obija futbolówkę o ścianę między samochodami, przyjmując ją i kiwając się z wyimaginowanymi jeszcze rywalami). Że później, już jako młody zawodnik Dynama Zagrzeb, został wypożyczony do klubu z położonego w Hercegowinie Mostaru – opowiadał później o tym doświadczeniu, że piłkarz, który poradził sobie w słynącej z ostrej gry lidze bośniackiej, poradzi sobie wszędzie. Może trudno się dziwić, że kiedy nie strzelił karnego w meczu z Danią, kilkanaście minut później postanowił wykonać jedenastkę po raz drugi.
Czytaj także: Michał Okoński: Modrić, chorwackie serce
W tym punkcie znów zbliżamy się do kwestii piękna futbolu: w jego świecie szansę ma każdy, niezależnie od koloru skóry, wyznania czy pochodzenia społecznego (i niezależnie od błędów, jakie popełni po drodze – pamiętajmy, że chorwackiemu artyście piłki postawiono zarzuty o składanie fałszywych zeznań w procesie patrona jego pierwszych lat kariery, niejakiego Zdravko Mamicia). Jeszcze przed finałem w internecie furorę zrobił film nakręcony blisko 30 lat temu przez badającego Bałkany przyrodnika, który dokumentując życie tamtejszych wilków nakręcił scenę, w której przyszły kapitan Chorwatów (wówczas kilkuletni chłopiec w stanowczo za dużej kurtce) potykając się o skały, pędzi stado kóz do zagrody.
Kapitanem mistrzów świata jest z kolei syn prawniczki i bankiera z Monte Carlo, mającego skądinąd katalońskie korzenie, ale warto podkreślić, że trzon tej drużyny stanowią zawodnicy dorastający w banlieus pod Paryżem czy Lyonem: dzieci imigrantów, które z futbolu uczyniły najlepszą ścieżkę integracji. A przecież przez lata mówiło się o targających drużyną Trójkolorowych podziałach. Niemała jej część odmawiała śpiewania Marsylianki przed meczem. Dziś widać, jak – mimo całkiem jeszcze niedawnych przecież uwag polityków w stylu Jeana-Marie Le Pena – te podziały się zacierają, a fundamentalizmy słabną.
Myślę, że to od Boga
Wróćmy na moment do wywodów Valdana, który w jednym ze swoich felietonów mundialowych przywołał anegdotę o tym, jak kolumbijski trener Francisco Maturana skarżył się swojemu argentyńskiemu koledze, szkoleniowcowi mistrzów świata z 1978 r. Césarowi Luisowi Menottiemu, że rozgrywający i lider jego drużyny, Carlos Valderrama, głównie spaceruje po boisku. „Doskonale – odpowiedział Menotti – będzie miał więcej czasu na myślenie”. „Myślenie w piłce stało się niemodne – twierdzi jednak Valdano. – Albo inaczej: jedyną osobą, której pozwala się na luksus myślenia, jest trener”.
Czytaj także: Michał Okoński: Kompletna i nie tak znowu krótka metafizyka piłki nożnej
Po lekturze rozmowy Suaudeau-Deschamps nie mam złudzeń: szkoleniowiec mistrzów świata nie myśli o tym, czy sprawiedliwy jest los, w którym „Jeśli poznawszy miękkość wosku umiemy dopadać / wybranych brzegów – mijają nas w pieśni”. Ale nie sądzę też, by rację miał Argentyńczyk i myślenie w piłce mogło kiedykolwiek wyjść z mody. Epitafium dla myślących piłkarzy – wszystko jedno, czy byli to Argentyńczyk Riquelme, czy Włoch Pirlo, czy kończący reprezentacyjną karierę na mundialu w Rosji Hiszpan Iniesta – pisano już wielokrotnie, podobnie jak wielokrotnie ogłaszano koniec historii. I elegancji w futbolu.
Luka Modrić przez lata pozostawał w cieniu swoich kolegów z Realu Madryt: to kupując Ronalda czy Bale’a bito transferowe rekordy świata, to Kroosa, Ramosa czy Marcelo koszulki sprzedawały się lepiej, a jednak o nim dzisiaj piszemy w „Tygodniku Powszechnym”. Wybranych brzegów dopadali Niemcy, a wciąż o Węgrach i Holendrach głoszą. Mistrzami świata są Francuzi, a Chorwaci podbili nasze serca.

Ze wszystkim, co się wydarzyło, to był piękny mundial. I z tym, że starannie reżyserowaną (i kiczowatą, jak zwykle) oprawę finału naruszyły aktywistki Pussy Riot, i z tym, że przez parę tygodni podróży przez Rosję kibice z całego świata przekonywali się, iż nie można mówić o tamtejszym społeczeństwie wyłącznie przez pryzmat rządzącego nim satrapy. Z tym, że rozważając istotę piłkarskiego talentu można było przywołać frazę Josifa Brodskiego, rzucającego do sędzi Sawieliewej zdanie „Myślę, że to od Boga”.
Dla mnie mundial był piękny także z tym, że w osobie trenera swojej reprezentacji Anglicy dostali nowy, w tradycyjnie maczystowskim świecie kompletnie nieoczywisty wzorzec mężczyzny. Przez cały turniej Gareth Southgate jawił się jako człowiek wrażliwy, współczujący i troskliwy, potrafiący zarówno podejść do każdego z rywali, by pocieszyć ich po porażce (tak było z Kolumbijczykami), jak i pogratulować im wygranej (tak było z Chorwatami). Załamanych porażką w półfinale własnych piłkarzy angielski selekcjoner podnosił z ziemi, dziękował za grę i wysyłał do kibiców, by im także podziękowali. To dzięki jego wsparciu obrońca Danny Rose wychodził z depresji, która dopadła go, gdy przez wiele miesięcy leczył kontuzję i nie było wiadomo, czy pojedzie na mistrzostwa świata. To z jego perspektywy oczywista wydawała się decyzja, że pomocnik Fabien Delph opuści na kilka dni bazę drużyny pod Petersburgiem i wróci do kraju, gdzie właśnie miało się urodzić jego trzecie dziecko.
Co mnie prowadzi do myśli, że osobiście piękno piłki nożnej dostrzegam w tym, że wcale nie muszę jej uważać za najważniejszą na świecie.©℗
Tekst jest rozbudowaną i znacznie przeredagowaną wersją komentarza, który powstał na gorąco po meczu finałowym i ukazał się na stronie "Tygodnika Powszechnego" pod tytułem "Mistrzostwo na hamulcu"
Dziesięć powodów do pamiętania mistrzostw świata w Rosji
DYMISJA selekcjonera Hiszpanów, który dzień przed rozpoczęciem turnieju przyjął posadę trenera Realu Madryt; dowód, że prawdziwe futbolowe życie toczy się gdzie indziej.
KLASYK drugiego dnia: zremisowany 3:3 mecz Hiszpanów z Portugalczykami i trzy gole Ronaldo. Jego późniejszy transfer do Juventusu, głośniejszy niż ćwierćfinały (patrz wyżej).
KLĘSKA poprzednich mistrzów: Niemcy nie wychodzą z grupy, mimo bramki Kroosa w doliczonym czasie gry meczu ze Szwedami. Ich bezradność w obliczu meksykańskich kontr.
TWARZE: Messiego, który nie doprowadził Argentyny wyżej niż do jednej ósmej. Niepełnosprawnego trenera Urugwaju Tabáreza. Oglądających mecz dzieci ze szpitala onkologicznego w Poznaniu.
BRAMKI: di Maríi i Pavarda w meczu Argentyna-Francja. Cavaniego po wymianie podań z Suarezem w spotkaniu Urugwaju z Portugalią. Chadliego w pojedynku Belgii z Japonią. Pogby, zaczynającego i kończącego decydującą akcję Francuzów w finale.
STYL Belgów. Dryblingi Hazarda (zwłaszcza z Brazylią, gdy utrzymywał się na nogach tam, gdzie turlał się Neymar). Przepuszczenia piłki Lukaku. Podania de Bruyne. Wślizgi Alderweirelda. Interwencje Courtois.
KUNSZT broniących karne bramkarzy: Schmeichela, Subasicia, Akinfiejewa (przed czterema laty był kozłem ofiarnym – to po jego błędach Rosja odpadała – teraz został bohaterem), Pickforda.
KLĄTWA karnych, przełamana przez Anglików. Odbudowana przez tę reprezentację i jej trenera więź z angielskim społeczeństwem. Utracona więź polskiej reprezentacji z naszym społeczeństwem, niestety.
SYSTEM kontroli wideo VAR: mundial (prawie) bez błędów sędziowskich. Niekonsekwentny bojkot polityków: przywódcy Chorwacji i Francji u boku Putina. Chorwat Vida, wołający do kamery „Sława Ukrainie”.
ZWROTY akcji: w meczu Japonia-Belgia, ale nade wszystko w każdym występie Chorwatów. Chorwackie serce. Modrić.
©(P) MO
POLECAMY: MUNDIAL 2018 W SPECJALNYM SERWISIE "TP"