Idzie groźne

Prof. BOGDAN DE BARBARO, psychiatra i psychoterapeuta: Czuję się jak pasażer pojazdu, który pędzi bez hamulców. Ale nigdy nie jest tak, że nie mogę nic. Świeczka pod siedzibą sądu to też sposób uczestnictwa w czymś dobrym.

25.07.2017

Czyta się kilka minut

Od lewej: Kraków, Rynek Główny, 19 lipca 2017 r. Kraków, przed Sądem Okręgowym,  20 lipca 2017 r. / M. LASYK / REPORTER // JAN GRACZYŃSKI / EAST NEWS
Od lewej: Kraków, Rynek Główny, 19 lipca 2017 r. Kraków, przed Sądem Okręgowym, 20 lipca 2017 r. / M. LASYK / REPORTER // JAN GRACZYŃSKI / EAST NEWS

Michał Kuźmiński, Marcin Żyła: Zadamy najbanalniejsze dziennikarskie pytanie: co Pan czuł? Tamtej nocy, kiedy Jarosław Kaczyński krzyczał w Sejmie o „mordach zdradzieckich” i „kanaliach”...

Bogdan de Barbaro: Smutek, wstyd, lęk, momentami wściekłość. Łapałem się na tym, że coś mnie przełączało z trybu „obywatel” do trybu „terapeuta” lub nawet „psychiatra”. O dwóch ostatnich, niestety, nie powinienem mówić.

Chcemy porozmawiać o tym, jak wrogość przenosi się z Sejmu i dotyka nas wszystkich...

Nie wszystkich. Połowa uprawnionych nie chodzi w Polsce na wybory. Słyszę często: „ja się w politykę nie mieszam, to brudna sprawa” albo „nie znam się na tym”. Milcząca większość odmawia udziału w państwie. Wycofana, nie kibicuje żadnej ze stron. To usuwa nas z Europy tak samo jak pozbawienie sądów niezależności. Albo i bardziej.

Zgadzam się z Andrzejem Celińskim, że pewien rodzaj mentalnego czy etycznego wygodnictwa sprawia, iż, owszem, nagłaśniane są pojedynki w Sejmie, niektórzy skandują hasła na demonstracjach po jednej czy drugiej stronie – ale przecież jest to niewielka mniejszość. Większość Polaków woli się nie angażować! Możemy tego nie zauważać, bo według nas w Polsce dzieje się dziś coś tak ważnego. I sądzimy, że tym, co jest fundamentalne dla naszego wspólnego losu, nie da się nie emocjonować. A mnie przejmuje, jak wielu Polaków pozostaje w iluzji, że ich polityka nie dotyczy.

To wygodnictwo czy przekonanie, że i tak nie ma się na nic wpływu?

Według mnie to wygoda zabezpieczająca samopoczucie. Bo ci, którzy się angażują, ponoszą emocjonalne koszty. A kiedy się odcinamy od świata, kosztów nie ponosimy. Choć merytorycznie postawa „zostawmy politykę politykom” to nonsens, gdyż nawet jeśli ja zostawię politykę, to ona nie zostawi mnie.


Zamach na sądy – czytaj i udostępniaj specjalny, bezpłatny serwis „Tygodnika Powszechnego” >>>


Więc skąd ten izolacjonizm?

Działa tu zasada przyjemności. Każdy woli, żeby go „nie bolało”. Bierze się to również z konformizmu, z obojętności, wyparcia i zaprzeczenia, racjonalizacji swojego wycofania tym, że „przecież nie jestem politykiem”, „nie rozumiem”, „wart Pac pałaca” itd.

Powinniśmy jednak mieć jeszcze wyobraźnię. Zdawać sobie sprawę, jak dramatyczny wpływ dzisiejsze wydarzenia będą miały na naszą przyszłość. To kwestia wiedzy, odwagi myślenia i podobnych przymiotów, których jedni mają więcej, drudzy mniej. Czyż nie jest dziwne, że np. rolnicy, którzy straciliby najwięcej, gdyby przestały do nas płynąć dotacje z UE, są bierni?

Przez ostatnie dni na ulice wychodziły dziesiątki tysięcy ludzi. Może z naszą obywatelskością nie jest tak źle?

Wychodzą dziesiątki tysięcy, ale problem dotyczy milionów. Milionów obywateli, którzy siedzą w domach i nie angażują się w to, co dotyczy każdego. Mam poczucie zawodu. A jednocześnie są powody, by rosła w nas nadzieja. Może właśnie te dwa weta prezydenta to znak, że mamy dobrą moc.

Gdzie się kończy spór, a zaczyna przemoc?

To działa tak samo jak w rodzinie. Najpierw konflikt polega zwykle na oskarżaniu się nawzajem o to, kto jest winien. Mąż mówi, że to wszystko przez żonę, żona – że przez męża. W terapii proponuje się im założenie, że wina nie jest po żadnej ze stron, lecz że działa sprzężenie zwrotne. Jeśli mąż jest zbyt rzadko w domu, żona ma o to pretensje; kiedy żona ma pretensje, on coraz mniej chce być w domu. Nazywamy to myśleniem cyrkularnym.

Nadchodzi jednak moment, kiedy mąż uderza żonę. Ona płacze, ten płacz go irytuje, więc bije coraz mocniej. Tego nie da się już wytłumaczyć myśleniem cyrkularnym. To za mało. Trzeba powiedzieć: „stop”. Nie wolno legitymizować przemocy, która jest przestępstwem.

Stawiam sobie to pytanie odnośnie do sytuacji w Polsce. Jak długo można ją wyjaśniać sprzężeniem? Weźmy np. awanturę w sejmowej Komisji Sprawiedliwości i Praw Człowieka. Jedna telewizja pokazuje, jak zaczepiają posłowie PiS, druga pokazuje – jak zaczepia opozycja. Obserwator z Marsa nie wiedziałby, po czyjej stronie jest wina, zobaczyłby wyłącznie szarpaninę. Ale jeśli weźmie się pod uwagę, że jedna strona łamie konstytucję, a druga bardziej lub mniej udolnie stara się jej bronić, zobaczymy, że tego się nie da zredukować do tańca cyrkularnego.

Na początku oburzałem się na PiS. Potem pomyślałem, że problemem nie jest ta partia, lecz właśnie owo sprzężenie, które pogrąża nas w agresji, nienawiści, bezradności, depresji i lęku. Teraz jednak mam poczucie, że mamy już do czynienia z przemocą i wiarołomstwem PiS wobec konstytucji. I od tego momentu analiza sprzężeń zwrotnych przestaje wyjaśniać sytuację.

Co można teraz zrobić?

Istnieją pewne optymistyczne przesłanki, jak chociażby tysiące osób protestujących przeciw łamaniu konstytucji czy dwa weta prezydenta. Ale pamiętajmy, że to nie tylko gra polityczna. W Sejmie Kaczyński niczego na trybunie nie udawał. Krzyczał szczerze. A potem o posłach opozycji mówił, że „oni wszyscy będą siedzieć”. Taka jest rzeczywista wizja faktycznego przywódcy Polski.

Następnego dnia tak tłumaczył: „Nie miałem innego wyjścia, to był imperatyw moralny”.

Jeśli pod taką wizją znajduje się imperatyw moralny, to tym gorzej dla Polski.

I tu oczywiście pojawia się we mnie pokusa interpretacji. Można się domyślać, co się dzieje w umyśle Jarosława Kaczyńskiego, lecz nie mam prawa o tym mówić, ponieważ jestem psychiatrą i psychoterapeutą. W naszym środowisku – zwłaszcza w USA po wyborze Trumpa – toczy się dyskusja o tym, co nam, psychiatrom, wolno w przestrzeni publicznej. Ja uważam, że nie mamy prawa nieproszeni przez osobę, której to dotyczy, stawiać diagnoz ani interpretować czyjegoś zachowania.

Polityk może po czymś takim zrobić krok wstecz?

Zależy, na ile rządzą nim doraźne emocje czy głębokie resentymenty, a na ile zadaje sobie pytanie, jakie będą dalsze skutki jego postępowania i „co po mnie zostanie”. Wygląda jednak na to, że są profesje i są sytuacje, kiedy rzeczywistość dostarcza takiej porcji adrenaliny, iż blokuje refleksyjność. Jeśli za wypowiedź o „zdradzieckich mordach” i „kanaliach” Jarosław Kaczyński dostaje w Sejmie owację na stojąco od współpracowników, to nie będzie miał powodu postawić znaku zapytania przy swoim zachowaniu. On otrzymuje tak silne emocjonalne nagrody i otacza się takimi ludźmi, że każdy na jego miejscu nabrałby przekonania, iż jest na najwłaściwszej drodze.

Grozę poczułem również wtedy, gdy patrzyłem na twarz premier Beaty Szydło podczas jej wystąpienia oraz na to, jak potem została wycałowana przez posła Kaczyńskiego. To kolejny przykład na funkcjonowanie kar i nagród w tej grupie. On nie tylko pocałował ją na swój „szarmancki sposób” w rękę, to była także radosna serdeczność i dodatkowe pocałunki. Można było dostrzec, że ich władzę wzmacnia silna psychologiczna więź utrudniająca głębszą refleksyjność. Idzie groźne.

Agresja będzie narastać?

Tak. Przy czym ludzie w stanie agresji będą święcie przekonani, że mają rację. Prawdopodobnie będą uznawać, że znajdują się w stanie słusznego gniewu. Że bronią Polski – przed kastą, esbekami, złodziejami, łotrami, zdrajcami, Brukselą czy organizatorami zamachu smoleńskiego. Wyobraźnia osaczona emocjami potrafi wiele. Jestem gotów przyjąć, że przynajmniej część tych ludzi wierzy w to, co głosi. A jeśli wierzy w to także osoba odpowiadająca za polską policję, to sytuacja jest poważna.

Czy przekroczyliśmy granicę, po przejściu której już nie ma powrotu?

Czuję się jak pasażer pojazdu, który pędzi bez hamulców. Tym pojazdem nie jest ta czy inna partia, lecz nasza wściekłość. W rodzinie zaczyna się od kłótni, ale jeśli silniejszy się nie opanuje, to w końcu uderzy. To, co się działo w Sejmie, zdjęcia i ­filmy z ostatnich nocy – będzie w przyszłości materiałem poglądowym dla tych, którzy się będą uczyć o mechanizmach przemocy społecznej. Jaka z tych „obrad” płynie lekcja? Gdy ktoś cię zaczepi, uderz. Gdy uderzy, oddaj mocniej. Jeśli zaczniemy się bić, każdy, w swoim przekonaniu trafnie, powie: ,,to nie ja zacząłem”.

Mówi Pan o przemocy na ulicach?

Także. A w Sejmie widać było to jak w soczewce. Oglądaliśmy bezpośrednią transmisję z chocholego tańca. On był jednak konsekwencją poprzednich wydarzeń. Pamiętam moment, kiedy politycy PiS-u nie tylko nie skrytykowali kiboli, ale wręcz przeformułowali ich pozytywnie: jako patriotów. Już wtedy de facto zalegalizowano wrogość.

Wielu czuje bezradność wobec tej eskalacji agresji. To groźne poczucie?

Bardzo niebezpieczne. To przeciwieństwo poczucia sprawczości. Świadomość, że mam wpływ na swoje życie, jest jednym z dwóch najważniejszych – obok sieci społecznej – czynników zdrowia psychicznego, a nawet fizycznego. Uznając, że jestem bezradny, jeszcze bardziej siebie degraduję. Jest to degradacja nie tylko obywatelska, lecz także emocjonalna, psychiczna. Poczucie bezradności jest dziś groźniejsze niż w PRL-u. Bo wtedy mogliśmy myśleć: jest źle, bo jesteśmy pod sowieckim butem. Teraz już nie mamy tego wyjaśnienia i mamy w Polsce tyle, na ile zasługujemy.

Jak się bronić przed bezradnością?

Niedawno znalazłem taką myśl u Marka Aureliusza: „Jeżeli widzisz, że złe rzeczy dzieją się dookoła, to znajdź dla siebie jakąś dobrą cząstkę działania”. Chodzi o to, żeby nie odwracać się od rzeczywistości, zachować poczucie sprawczości, nie stawiać sobie celów nieetycznych, które również będą nas frustrować. Dlatego ważne, aby określić, na co mogę mieć wpływ. Nigdy nie jest tak, że nie mogę nic. Zawsze można znaleźć dla siebie jakieś zadanie, którego realizacja da mi prawo myśleć, że uczestniczę w czymś dobrym i sensownym. Może to być świeczka zapalona pod Pałacem Prezydenckim lub siedzibą sądu. Rozmowa z sąsiadem, który powtarza, że go polityka nie interesuje. Bo bierność i społeczna izolacja są po prostu niezdrowe.

Bezradność powoduje frustrację, a na nią reaguje się agresją. Czy grozi ona też uczestnikom demonstracji, jeśli poczują, że nie przynoszą one efektu?

Agresja albo depresja, która jest agresją do wewnątrz. Szczęśliwie może tu pomóc drugi z czynników zdrowia psychicznego – pozostawanie w sieci społecznej. Poczucie, że nie jest się samemu, daje satysfakcję i chroni przed depresją. Znamy wzruszenie towarzyszące wspólnemu śpiewaniu „Mazurka Dąbrowskiego”, skandowanym okrzykom czy oklaskom. Jesteśmy razem!

Wreszcie, trzeba sobie zadawać pytanie: co ja na to? Jaką najmądrzejszą, najdojrzalszą osobistą odpowiedź znajduję w sobie w obliczu tego, co się dzieje? I nie chodzi w niej o to, co zrobić, żebym natychmiast wygrywał. Powinienem szukać własnej, mądrej, etycznej, społecznie użytecznej odpowiedzi. Takiej, która zwiększy ilość dobra na świecie. A ja będę miał poczucie, że nie kapituluję, lecz w zacnej sprawie uczestniczę.

Gdyby mógł Pan naprawić Polskę, od czego by Pan zaczął?

Jak w tym opowiadaniu Mrożka pt. „Podanie”, które zaczyna się od słów: „Proszę uprzejmie o oddanie mi władzy nad światem”? Zaprosiłbym dwóch kompetentnych terapeutów grupowych oraz liderów ugrupowań politycznych i społecznych. Nawiasem mówiąc, to nie taki całkiem absurd. W czasie jednej z rund negocjacji izraelsko-palestyńskich obie delegacje spotykały się pod opieką psychoterapeutów. Zanim się dogadały, miały się poznać.

Nad czym pracowaliby psycho­terapeuci z polskimi politykami?

Nad zmianą w duszy i psychice liderów. Najpierw pomogliby im zrozumieć swoje emocje, a potem uczyli takiego wypowiadania się, żeby nie niszczyć drugiego, dostrzegać to, co wspólne. Tego, nawiasem mówiąc, powinna się teraz uczyć opozycja: że nasze zbiory przekonań, mimo wszystko, mają części wspólne. I że celem takich negocjacji nie ma być zniszczenie znienawidzonego wroga, lecz wypracowanie projektu społecznie korzystnego.

Natomiast terapia z opozycyjnymi politykami za punkt wyjścia miałaby pytanie, ile z własnych ambicji są gotowi oddać na rzecz sprawy. A potem być może byłby potrzebny coach, który pomógłby politykom docenić energię tych, którzy od wielu dni gromadzą się na ulicach i placach Polski, oraz dotrzeć do milczących, biernych, pogubionych. Gdyby to się działo, w znacznym stopniu przybyłoby mi optymizmu.

Rolę mediatora mógłby grać Kościół?

Gdyby tylko była w polskim Kościele taka moc, gdyby jego liderzy byli gotowi poświęcić płynące z sojuszu z władzą przywileje... Dla wielu byłby to piękny scenariusz. Biskupi na pewno by na tym nie stracili, a politycy mogliby wyjść z twarzą. Głos Kościoła uratowałby też sam Kościół. Wielką ulgą byłoby dla mnie zerwanie przymierza tronu z ołtarzem. Nie musiałbym się wstydzić za księży, którzy z ambony namawiają do niechrześcijaństwa, być może nawet tego nie zauważając.

Ale zasadnicze pytanie brzmi: czy jest w ogóle miejsce na negocjacje? Czy kompromis jest możliwy do uzyskania rozmową? Jeśli nie, grozi nam – jak to się eufemistycznie nazywa – „kryterium uliczne”.

Kryterium uliczne realizuje się na razie w pokojowych demonstracjach. Czy one mogły wpłynąć na decyzję prezydenta o wecie?

Weto wiele zmienia, dodaje optymizmu. Demonstracje być może dotarły do emocji i umysłu prezydenta. To dowód na to, że tego rodzaju akcje są nie tylko ekspresją uczuć, ale mają sens polityczny oraz wpływ na rzeczywistość. To również cenna lekcja dla nas, dla obywateli, że nie jesteśmy skazani na rządy monopartyjne. Weto prezydenta – niezależnie od tego, co będzie dalej – jest znakiem tego, że głos ludzi gromadzących się w całej Polsce ma moc. I to jest piękne.

Nie wiem, czy dusza „Adriana” ustąpiła już na rzecz „Andrzeja”. Ale weto to znak niebanalny. Większość z nas nie wierzyła, że prezydent się ocknie i wróci do swego imienia, przecież dramatycznie zagrożonego. Trzymam kciuki za „Andrzeja”. Swoją drogą, jest frapujące, co działo się w jego umyśle, gdy wyglądał przez okno, widział tłum ze świeczkami…

Właśnie: co się może dziać w głowach polityków, gdy tłum staje pod ich oknami, jak to było też pod Senatem?

Tak samo, jak wiwatujący tłum stanowi ogromną nagrodę i impuls dla osobistego narcyzmu, tak samo tłum wrogi i krzyczący wywoła wściekłość i wezwanie halabardników.

A pokojowy sprzeciw?

Jest szansa, że daje to do myślenia.

Jak to działa w drugą stronę? Co czuje tłum, gdy w oknie staje polityk? Jedną z głównych emocji jest dzisiaj gniew...

I nie wykluczam, że jest to także gniew destrukcyjny. Bo są „różne gniewy”: na jednym biegunie jest tzw. słuszny gniew, dalej złość, agresja, wściekłość, zawiść i wrogość – a granice między nimi są płynne. To, które uczucie przeważy, będzie zależało np. od mojego życiorysu i systemu wartości, od tego, czy bił mnie ojciec albo czy mi dziś smakowała kolacja. I od bardzo wielu innych okoliczności.

Jednak sytuacja, w której tkwimy, charakteryzuje się tym, że zachęca bardziej do reaktywności niż refleksyjności. Gdy ktoś mnie szarpie, a ja nie odpowiadam szarpnięciem, będzie mnie szarpał jeszcze mocniej, bo uzna mnie za słabego. Pojawia się tu kluczowe pytanie, na które od wieków szukają odpowiedzi filozofowie: jak nie zareagować złem na zło i wygrać? Albo przynajmniej nie dać się zabić? Gdy ktoś chce zniszczyć mój dom albo zgwałcić żonę, jak mogę temu zapobiec, żeby nie dać się zatruć toksynie zła?

Potrzebujemy Komisji Prawdy i Pojednania, jak w RPA?

Takie komisje powołują zwycięzcy. Ale à propos sprawczości: Nelson Mandela spędził 27 lat w więzieniu, z czego 18 lat w celi dwa na dwa i pół metra, z matą ze słomy. Codziennie dwóch strażników – jeden przed nim, drugi za nim – prowadziło go wąskim korytarzem. A on przez te kilkanaście sekund szedł bardzo powoli, wymuszając na strażnikach dostosowanie się do jego tempa. Te kilkanaście sekund dawało mu poczucie sprawczości. Dlatego po wyjściu z więzienia nie czuł się ofiarą.

Da się wrócić do języka niewykluczającego? Wychodzącego z założenia, że Polska jest wspólna?

Znowu marzenia... Ale marzyłbym nie o kraju, w którym wszyscy są zgodni i się kochają, lecz o takim, w którym walka polityczna nie jest ufundowana na wrogości, resentymencie i mściwości. Gdzie mógłbym wybierać między propozycjami, programami społecznymi, systemami wartości. Wtedy, jako obywatel, rozwijałbym się mentalnie, uczuciowo i etycznie, między tymi propozycjami szukając programu dla siebie. Tylko że do tego potrzebni byliby liderzy, którzy najpierw upuściliby z siebie wściekłość, a potem wdrożyliby w swoich partiach sztukę rywalizacji opartej nie na niszczeniu, lecz na konkurencji.

Tymczasem często sięgamy po takie wyzwiska, jak „wariaci”, „szaleńcy”.

To symptomatyczne, bo pokazuje, jak silna jest stygmatyzacja przy pomocy słów psychiatrycznych. Gdy mówimy: „to histeria”, deprecjonujemy czyjeś uczucia. Wysyłamy kogoś do specjalisty, sugerując, że nie jest zdrowy na umyśle. To taka banalna, pseudointelektualna, bardzo mocno ­raniąca inwektywa. Obraża chorych i cierpiących.

Co z pragnieniem zemsty? Z jednej strony słyszymy: „zamordowaliście mi brata”. A druga strona fantazjuje o tym, jak to będzie, gdy oni wszyscy staną przed Trybunałem Stanu...

Tak działa ta zaraza, ten wirus wściekłości i wrogości. Jest złośliwy, potrafi zarażać. Załóżmy, że PiS przegrywa najbliższe wybory – jak wtedy zachowają się zwycięzcy? Jak uniknąć roli mściciela? Czy rzeczownikowi „prawo” i rzeczownikowi „sprawiedliwość” da się przywrócić sens pierwotny? Używając medycznej metafory: czy potrafię założyć taką maskę przeciwwirusową, żeby nie zarazić się zbliżając do osoby zarażonej? Zło pokonać bez zarażania się złem.

Jesteśmy wszyscy głęboko poranieni, tak głęboko, że choćby się te rany zaszyło albo zabliźniły się same, to jednak zostanie ślad. Niechbyśmy umieli z tego wyciągnąć sensowne wnioski. ©℗

Prof. BOGDAN DE BARBARO jest psychiatrą i psychoterapeutą, kierownikiem Katedry Psychiatrii Collegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego.


CZYTAJ TAKŻE:

Dariusz Kosiński: Wybuch Kaczyńskiego nie zaszkodzi mu w oczach zwolenników. Ważniejsza dla Polski jest więź tych, którzy protestują na ulicach naszych miast – nie przeciwko prezesowi, tylko za wolnością.

Rafał Matyja: PiS nie ma projektu ustrojowego. Chce się odegrać na przeciwnikach, podporządkować sobie wszystkie organy państwa poprzez wymianę kadr i uruchomić socjotechnikę, która trwale zdyskredytuje elity III RP.

Klaus Bachmann: Niezamierzone skutki nowelizacji ustaw o KRS, SN i sądach powszechnych są dalekosiężne. I mogą skończyć się opuszczeniem Unii Europejskiej.

Ks. Adam Boniecki: Trzeba śpiewać o wolności.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zastępca redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego”, dziennikarz, twórca i prowadzący Podkastu Tygodnika Powszechnego, twórca i wieloletni kierownik serwisu internetowego „Tygodnika” oraz działu „Nauka”. Zajmuje się tematyką społeczną, wpływem technologii… więcej
Marcin Żyła jest dziennikarzem, od stycznia 2016 do października 2023 r. był zastępcą redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego”. Od początku europejskiego kryzysu migracyjnego w 2014 r. zajmuje się głównie tematyką związaną z uchodźcami i migrantami. W „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 31/2017