Ich krew nie była taka czerwona

ALEKSANDER SMOLAR: W miarę wspólna opowieść o Polsce rozjechała się po Smoleńsku. Znów żyjemy na cmentarzach, opowiadając tragiczne historie o polskim losie. Obcy, wśród których Żydzi są figurą najważniejszą, nadali sens lękom.

26.02.2018

Czyta się kilka minut

 / GRAŻYNA MAKARA / TYGODNIK POWSZECHNY
/ GRAŻYNA MAKARA / TYGODNIK POWSZECHNY

MICHAŁ OKOŃSKI: Wie Pan, co Pana łączy z Jarosławem Kaczyńskim?

ALEKSANDER SMOLAR: Ciekaw jestem.

On też jest z pokolenia Marca ‘68.

No tak, wiem, że uczestniczył wtedy w wiecu na Uniwersytecie Warszawskim.

W jego książkach widać dystans do antysemityzmu. „Ten na wpół skrywany pod hasłem »antysyjonizmu« antysemityzm to było coś lepkiego i obrzydliwego. Każdego przyzwoitego człowieka musiało to odstręczać” – wspomina. Podczas sporu o ustawę o IPN też mówi, że antysemityzm jest chorobą. Kartą antysemicką nie gra.

Na pewno nie gra nią intencjonalnie, jestem też pewien, że obudzenie antysemityzmu nie było jego celem. Ale intencje prezesa PiS nie mają znaczenia, ważne są skutki. Nie znam go; rozmawiałem z nim bodaj dwukrotnie, lepiej natomiast znałem jego brata. Lech uważał mnie za przeciwnika, ale godnego zaufania, i chyba lubił ze mną rozmawiać. Pamiętam, jak z tą swoją dobrodusznością mówił: „wiesz, u bliźniaków zawsze jeden jest przywódcą, a u nas przywódcą jest Jarek”.

Za zachowanie wobec Żydów był zawsze chwalony.

Bo los Żydów był dla niego ważny.

Natomiast jeśli chodzi o ustawę o IPN: myślę, że to efekt swoistej paranoi, nieznajomości świata i – co najważniejsze – woli kontrolowania i ujednolicenia dyskursu, który nazwałbym mesjańsko-romantyczno-martyrologicznym; dyskursu na temat wyłącznie heroicznej przeszłości Polski.


Czytaj także: Andrzej Stankiewicz o awanturze wokół ustawy o IPN: Wojna dziesięciodniowa


Później zaś Jarosław Kaczyński podjął polityczną decyzję: przemy do przodu, nikt z zewnątrz nie będzie nam dyktował naszych praw. Pewnie było w tym trochę kalkulacji, ale na podwórku krajowym: prezes wiedział, że zmieniając rząd Beaty Szydło, a zwłaszcza odsuwając na boczny tor Antoniego Macierewicza, wzbudził niepokój w radykalnej części swojego elektoratu. Uznał, że uspokoi go polityką godnościową i symboliczną – tym że, mówiąc w skrócie, nie będzie ustępował Żydom. Oczywiście nie spodziewał się, że wywoła aż taki konflikt z Izraelem i z całym światem żydowskim – gdzie skądinąd reakcje są również emocjonalne i często nieodpowiedzialne – a już na pewno nie zakładał, że tak zdecydowane stanowisko zajmą Stany Zjednoczone. Uważam go za człowieka o bardzo ograniczonej inteligencji emocjonalnej: Europy i Ameryki nie zna, wrażliwości w świecie chrześcijańskim na kwestię Holokaustu nie rozumie, reakcjami jest zaszokowany, ale nie może już się wycofać. Jedyną możliwością jest dalsza konfrontacja. I liczenie, że potem, jak sprawa w końcu przyschnie, posłuszny mu Trybunał Konstytucyjny znajdzie jakąś kładkę wyjścia.

To mnie Pan pocieszył.

Proszę spojrzeć na to, co się ujawniło. Występuję czasem w mediach i przywykłem do antysemickich komentarzy w internecie, ale teraz ich zmasowanie jest niezwykłe. A zachowania takich ludzi jak Ziemkiewicz i Wolski, żartujących w telewizji z „parchów” i „żydowskich obozów”, były nie do pomyślenia nawet w 1968 r.

Ziemkiewicz jest gorszy niż Kąkol?

Kąkol wykonywał zamówienie polityczne, Ziemkiewicz i jemu podobni są wolnymi ludźmi. Co jest gorsze? Pamiętam obrzydliwe ataki na „syjonistów”, pomawianie o agenturalne powiązania, brak patriotyzmu, rolę w ustanawianiu po wojnie stalinizmu; pamiętam aluzje do żydowskiego bogactwa. Ale takich dehumanizujących określeń jak „parch” i żarcików z krematoriów nie pamiętam.

Zjawisko jest jednak głębsze. Z ustaleń Centrum Badań nad Uprzedzeniami UW, kierowanego przez prof. Michała Bilewicza, wynika, iż jedna czwarta Polaków wierzy dziś, że Żydzi porywali chrześcijańskie dzieci i brali na macę krew niewiniątek! Od poprzedniego badania (2009 r.), mamy aż 10-procentowy wzrost takich odpowiedzi. Podobnie jest z przypisywaniem dzisiejszemu pokoleniu odpowiedzialności za śmierć Jezusa.

Skąd ten wzrost?

Nie wiem, jak interpretują to ludzie prowadzący badania. Ja go wiążę z katastrofą smoleńską, z ekspansją i umacnianiem się prawicowego dyskursu na temat Polski, jej historii i spisków, które doprowadzić miały do tragedii z 10 kwietnia 2010 r.

To byli Rosjanie, nie Żydzi.

Chodzi o to, że po Smoleńsku w miarę wspólna opowieść o Polsce zaczyna się rozjeżdżać, a część społeczeństwa doznaje swoistego psychicznego regresu. Zaczynamy żyć na cmentarzach, jak po przegranych powstaniach. Wracamy do tragicznej opowieści o polskim losie. To znaczy część Polski wraca, bo druga, zwrócona ku Zachodowi, gwałtownie się od tego odcina, szydzi i patrzy przerażona. Narasta wzajemna wrogość, pogarda, niezdolność porozumienia. W kraju odnoszącym sukcesy, którego 80 proc. obywateli deklaruje, że są szczęśliwi, ta atmosfera jest czymś niezwykłym. Mamy dwie Polski, a jedna z nich znów żyje w cieniu narodowej klęski i cierpienia. Obcy, zwłaszcza wyznawcy islamu, Niemcy, a teraz – jak często w historii – Żydzi, nadają sens lękom. PiS wiele zrobił, żeby te lęki pobudzać i eksploatować.


Czytaj także: Michał Bilewicz: Polaków hejt własny


W badaniach Bilewicza fascynujące jest to, że nie ma istotnych różnic między grupami społecznymi: to zjawisko występuje prawie w takim samym stopniu wśród ludzi starszych, gorzej wykształconych, mieszkających poza metropoliami, jak w wielkomiejskiej klasie średniej.

Widać po profesorze Zybertowiczu. Cały świat cytował jego opinię, że antypolonizm w Izraelu bierze się z poczucia wstydu za bierność Żydów w czasie Holokaustu, ale powiedział też, że teraz „zgodnie ze swą hucpiarską tradycją” odrabiają.

To jest, oczywiście, dowód głupoty, nieuctwa i braku wrażliwości moralnej szokującej nie tylko u doradcy prezydenta. Nawet jeśli część z tego, co mówi Zybertowicz, nie jest pozbawiona podstaw. Po wojnie w Izraelu Żydom europejskim okazywano często pogardę, zdarzało się, że nazywano ich „mydłem”. Ta arogancka postawa znika jednak w czasie procesu Eichmanna, kiedy Izrael poznaje lepiej prawdę o tym, co się w Europie wydarzyło i jakie były tego mechanizmy. Zwłaszcza po wojnach sześciodniowej z 1967 r. i Jom Kippur z 1973 r. Izraelczycy uświadomili sobie, jak kruche są podstawy ich bezpieczeństwa. Od tego czasu minęło 45 lat!

Zawieszony już senator PiS Waldemar Bonkowski udostępnił na Facebooku film zatytułowany „Jak Żyd Żyda gonił na śmierć...”, wyreżyserowany w czasie wojny przez propagandzistów Hitlera. Zrobił dokładnie to, co zapowiadał Zybertowicz: sporządzenie rejestru Żydów przez Żydów zamordowanych…

Wielu osobom zaangażowanym w dialog polsko-żydowski trudno się pogodzić z tym, że tyle lat pracy, debat i książek, gestów Kościoła i inicjatyw lokalnych poszło na marne. Może to tylko wajcha, która teraz się wychyliła, a potem wróci na miejsce?

Mnie deprymuje ta sytuacja, zwłaszcza że pewne hasła wciąż się powtarzają. Heroizm Polaków i żydowska niewdzięczność. Judenraty. Żydokomuna. Historyk Piotr Osęka połączył na Facebooku cytaty z ostatnich dni z cytatami z propagandy marcowej; trudno było odróżnić. Gdyby to nie było straszne, byłoby nawet śmieszne.

Ale siła wiary w mord rytualny każe stawiać pytanie o odpowiedzialność Kościoła. Zresztą o sile tego mitu pisała już dawno, na podstawie badań, Joanna Tokarska-Bakir. Teraz ta sama badaczka wydała wielką książkę o pogromie kieleckim, gdzie mit mordu rytualnego odgrywał centralną rolę. Jak to się dzieje, że w Polsce XXI wieku przesąd zwalczany już przez papieży w wiekach średnich może mieć tylu wyznawców? Na Zachodzie takie brednie głoszą tylko skrajne środowiska wyznawców islamu.

Mogę przytoczyć dziesiątki cytatów z kazań i dokumentów kościelnych. Świadectwo Jana Pawła II, modlitwę pokutną Episkopatu za zbrodnię w Jedwabnem, zdanie z listu biskupów, że nawet gdyby jeden chrześcijanin mógł pomóc, a nie pomógł, albo przyczynił się do czyjejś śmierci, każe to prosić żydowskich braci o wybaczenie.

Ale do samego Jedwabnego, kiedy przemawiał tam Aleksander Kwaśniewski, biskupi pojechać nie chcieli. Byli tylko ks. Adam Boniecki i ks. Wojciech Lemański – dwaj represjonowani dziś kapłani pokazywali ładniejszą twarz polskiego Kościoła. Dopiero w ubiegłym roku pojechał tam w imieniu Episkopatu bp Rafał Markowski. A są przecież dziesiątki kazań i wypowiedzi księży z przeciwległego bieguna.

Ja nie będę mówił, co się powinno było zrobić, bo nie wiem. Ale wiem, że to jest przejaw jakiejś choroby duchowej. Polacy mają poważny kłopot z Żydami – kłopot, którego nie mają z żadnym innym narodem. Wiadomo, że gdy chodzi o Niemców i Rosjan, a nawet Ukraińców, to jeśli były w relacjach z nimi jakieś polskie grzechy, oni i tak nagrzeszyli znacznie bardziej w stosunku do nas. Innymi słowy: możemy zachować swój obraz uformowany przez romantyzm, gdzie heroizm sąsiaduje z cierpieniem, a Chrystus narodów jest rozpięty na krzyżu. Z Żydami tak nie jest, bo z Żydami się okazuje, że my nie jesteśmy tacy fajni. Albo ci, którzy są fajni, są też trochę kłopotliwi: wspaniała Sendlerowa należała do PZPR i na dodatek trochę zmyślała, a Bartoszewskiego i Karskiego do żadnej prawicy zapisać nie można.

To też nie jest śmieszne.

I nie jest najważniejsze. Dużo ważniejsze jest to, że polska pomoc jest mitologizowana, a opowieść o bohaterstwie trzeszczy. Ludzie, którzy ukrywali Żydów, zatajali ten fakt przed sąsiadami nie tylko wtedy, ale dziesięciolecia później. Prawdopodobnie niektórzy do dziś to ukrywają.


Czytaj także: Michał Okoński o Irenie Sendlerowej i niemalowanych Sprawiedliwych: By człowiek przeżył


Mamy wciąż fundamentalny problem z rozliczeniem z przeszłością i nie mamy mechanizmów, które by je ułatwiały. Kościół – mimo zacytowanej przez pana ładnej formuły, że nawet jeśli jeden chrześcijanin mógł pomóc, a nie pomógł – w tym nie pomaga. Zwłaszcza że nie chodziło o jednego chrześcijanina.

Czyli co: w lutym mamy Marzec?

Nie mam skojarzeń z Marcem, tylko z okupacją i z latami po okupacji. W Marcu nie było dehumanizowania: Żyd był przeciwnikiem politycznym, wrogiem, agentem. Natomiast w tym, co mówi Ziemkiewicz, tak samo jak w badaniach Bilewicza, widzimy Żyda jako kogoś niższego od człowieka. Podczas badań pokazywano ludziom szkic przedstawiający ewolucję człowieka od małpy, przez neandertalczyków aż do homo sapiens. Pytano, w którym miejscu usytuowaliby Żyda. Otóż 34 proc. Polek i Polaków stawiało go poniżej homo sapiens!

Jest coraz dalej od wojny. Język debaty publicznej się pogorszył. Wrażliwość się stępiła.

Z chętnie cytowanych przez Jana Grossa wojennych dzienników doktora Klukowskiego pamiętam śmiech tłuszczy: ludzie śmiali się, jak znęcano się nad Żydami, jak ich mordowano. Gdy to dziś czytam, myślę o Ziemkiewiczu i Wolskim. Z wiersza Miłosza pamiętam karuzelę kręcącą się za murem płonącego getta. Pamiętam z wielu świadectw zdania „żydki się palą”. A ta sławna, powtarzana przez lata fraza: „Hitler jedną rzecz zrobił dobrą…”.

W Polsce nikt o tym nie mówił przez wiele lat. Dlaczego?

Od 20 prawie lat dużo się robi i pisze. Masa ludzi jest zaangażowana w budowanie porozumienia, w polsko-żydowską rozmowę, w odgrzebywanie śladów żydowskiej przeszłości. Ograniczę się do dwóch nazwisk: Bogdana Białka ze Stowarzyszenia im. Karskiego i Andrzeja Folwarcznego z Forum Dialogu Między Narodami. Wiele zrobiło Centrum Badań nad Zagładą Żydów, kierowane przez Barbarę Engelking. Są świetne książki Anny Bikont. Ale trudno ich słuchać, bo dotykają rdzenia tożsamości – patriotycznej i religijnej.


Czytaj także: Barbara Engelking: Sen o Zagładzie


Grzegorz Krzywiec napisał książkę o polskim antysemityzmie z początków XX wieku, stawiając tezę, że właściwie to on uformował naszą kulturę polityczną, a utrwalił się dlatego, że nie było tutaj takich sił, które zadziałały we Francji przy sprawie Dreyfusa, gdzie opór wobec nacjonalistycznej i rasistowskiej kampanii uformował tożsamość nowoczesnej republiki. Zapewne ma rację, ale dodać trzeba inne czynniki. W okresie międzywojennym mieliśmy ubóstwo, przeludnienie i maltuzjańską wizję, że tylko przez pozbycie się Żydów można rozwiązać problem polskiej biedy. Mieliśmy też endecki w dużym stopniu Kościół, zatruwający wiernych. Prawomocność antysemityzmu w polskiej kulturze politycznej umacniała się paradoksalnie w czasie wojny i tuż po niej: wszędzie w Europie skrajna prawica antysemicka kompromitowała się kolaboracją z Niemcami i znikała. W okupowanej Polsce, poza wyjątkami, nie kolaborowała (inna sprawa, że Niemcy nie szukali polskich kolaborantów), tylko walczyła z Niemcami, wchodząc w skład władz państwa podziemnego i naziemnego – tego w Londynie. Później prześladowali ją komuniści.

Innymi słowy: mimo Zagłady nie mieliśmy tu potępienia antysemityzmu i moralnego rozliczenia z ugrupowaniami, które były nośnikiem antysemickiej ideo­logii. Komuniści byli za słabi – nie chcieli zresztą uwiarygadniać oskarżeń o swoją „żydowskość” karaniem ludzi prześladujących Żydów w czasie wojny.

Były procesy z dekretu sierpniowego, analizowane dziś m.in. przez historyków ze wspomnianego przez Pana Centrum Badań nad Zagładą Żydów.

Ale problem Holokaustu w swoim wymiarze moralnym i religijnym nie był szeroko podejmowany. Dla wybitnego historyka brytyjsko-amerykańskiego Tony’ego Judta Holokaust był moralną podstawą integracji Europy – to był wielki grzech i wstyd całego niemal kontynentu, nie tylko Niemiec, które bezpośrednio za mord odpowiadały. U nas takiej refleksji nie było i efekty widać: to, co mówią politycy i propagandziści PiS, jest niespotykane w języku prawicy zachodniej, nawet skrajnej.


Czytaj także: Michał Okoński: Powiedział, jak premier w Monachium


Język i brak elementarnej empatii premiera Morawieckiego w Monachium to przykład spuścizny po tej historii. Nie twierdzę, że jest antysemitą. Pewnie nie jest, ale nie ma to dla mnie znaczenia.

Obrazy zanotowane przez Klukowskiego – Żydów wywożonych na śmierć, likwidowanych gett, szabru, polowań na próbujących się ukrywać – były okupacyjną codziennością. Widzieli wszyscy, nikt nie opowiada. Myśmy wszystko zapomnieli?

No ale jak o tym opowiadać, jak pamiętać? Amnezja jest sposobem radzenia sobie z bolesną przeszłością. Co robić z Żydami przy polskiej kulturze politycznej i samopercepcji? Jak przyznać, że byliśmy bezsilni, obojętni albo tchórzliwi, że zdradzaliśmy, sprzedawaliśmy, traktowaliśmy bliźnich jak zwierzęta? Jak to wszystko sobie opowiedzieć, nie zasłaniając się bez przerwy garstką zasłużonych?


Czytaj także: Dariusz Libionka: Niepamięć narodowa


Nie lubię podziału na mniejszość pomagającą i heroiczną po jednej stronie, mniejszość zdegenerowaną i nikczemną po drugiej, i większość przyglądających się, zalęknionych czy obojętnych „bystanders”; przecież nawet w tej grupie centralnej, gdzie było mnóstwo ludzi przyzwoitych i współczujących Żydom, możliwości działania były niewielkie. Niemieckiego mechanizmu Zagłady powstrzymać nie mogli. Reakcją na bezsilność i strach musiała więc być redukcja dysonansu poznawczego: odwrócić się i szybko zapomnieć. Powiedzieć, jak jeden z deputowanych do Zgromadzenia Narodowego w czasie rewolucji francuskiej: „ich krew nie jest taka czerwona”. Albo, jak Kossak-Szczucka, która mimo swoich uprzedzeń Żydom pomagała: „oni nas nienawidzą”, wykończyliby nas tak samo jak Niemcy.

Kiedy Pan mówi o mechanizmach rozliczenia z tą przeszłością, mówi Pan o rozliczeniu na poziomie społeczeństwa? Państwa?

Nie wiem. Wiem, że milczały o tym wszystkie rządy po 1989 r. Z pogrzebu Bronisława Geremka pamiętam trzy rzeczy: nikczemny transparent przed katedrą (to zresztą paradoks: Bronek miał katolicki pogrzeb, bo był ochrzczony przez polskiego ojca, który go adoptował, a trumny chrześcijańskiego na wskroś Leszka Kołakowskiego nie wpuszczono do katedry, bo Leszek nie był ochrzczony) w duchu „Chwała ci, Panie Boże, że go stąd zabrałeś”, przemówienie Tadeusza Mazowieckiego w katedrze, ze słowami, których nigdy wcześniej nie wypowiedział, o antysemityzmie, którego ofiarą był Geremek, oraz przemówienie Lecha Kaczyńskiego na cmentarzu, bardziej aluzyjne, ale z tym samym w gruncie rzeczy przesłaniem: że Geremek nie mógł odegrać takiej roli, na jaką zasługiwał, ze względu na swoje pochodzenie, ale w końcu Polska stała się nieco bardziej otwarta, więc został ministrem spraw zagranicznych.

Rzecz w tym, że takie kwestie nigdy tak naprawdę nie stawały publicznie. Donald Tusk nie był w Jedwabnem, argumentując – można by rzec: klasyczny liberał – że ludzie przyzwoici nie odpowiadają za czyny garstki wyrzutków. Podobnie zresztą pisał bardzo lewicowy dziś Jacek Żakowski, kiedy „Gazeta Wyborcza” po długim milczeniu zaczęła pisać o „Sąsiadach”.

Jest tyle tematów, którymi nie zajęto się po transformacji, nie tym jednym.

Zgoda. PRL nie został opowiedziany, transformacja również. Żydowski temat nie był najważniejszy.

Odbyła się jednak dyskusja nad „Sąsiadami”. Prezydent przepraszał.

Aleksander Kwaśniewski pięknie w Jedwabnem mówił: „Jako człowiek i obywatel i jako prezydent Polski przepraszam w imieniu swoim i tych wszystkich Polaków, którzy uważają, że nie można być dumnym z wielkości polskiej historii nie odczuwając jednocześnie bólu i wstydu z powodu zła, które Polacy wyrządzili innym”, ale jego legitymacja do mówienia w imieniu Polaków była podważana. Ówczesna dyskusja wokół zbrodni w wielu miejscowościach Podlasia była zresztą na bardzo wysokim poziomie i poszła głęboko – co mówię z pełną odpowiedzialnością, znając francuską debatę nad Vichy.

Uczciwe rozliczenie z przeszłością może wzmacniać pozycję kraju na arenie międzynarodowej, a Gross może być jego ambasadorem? Bo rządzący dziś Polską mówią, że ustawa o IPN i walka z „polskimi obozami” służy obronie naszej pozycji w świecie – że mówiąc o polskich winach wobec Żydów, osłabia się ją.

Dyskusja nad „Sąsiadami”, jeśli idzie o naszą pozycję na arenie międzynarodowej, była faktem bardzo ważnym. Również ludzie dotąd nam nieprzychylni przyznawali wówczas, że Polska stała się krajem demokratycznym i to w najgłębszym sensie – bo nie tylko ma instytucje demokratyczne, ale demokratycznie i pluralistycznie debatuje o przeszłości, potrafiąc znieść trudne prawdy na swój temat.

Mam wątpliwości do wielu tez Grossa, jego moralizm jest mi obcy, a kolejne książki oceniam krytycznie. Nie zmienia to faktu, że Polska z debaty nad „Sąsiadami” wyszła wzmocniona. Choć jej paradoksalnym efektem mógł być także upadek Unii Wolności i wejście do parlamentu Ligi Polskich Rodzin, która upominała się o naruszone poczucie narodowej godności.


Czytaj także: Michał Okoński: Polski kłopot z Grossem


Czymś zupełnie innym jest jednak paranoja związana z „polskimi obozami”. Mieszkam pół życia na Zachodzie, jeżdżę po świecie – to pojęcie nigdy nie funkcjonowało inaczej niż jako określenie geograficzne. Oczywiście, że irytowało, ale istniały skuteczniejsze metody zwalczania go – przez procesy cywilne, wywieranie presji na gazety, żeby zmieniały swoje stylebooki itd. Wiara, że można to zmienić ustawą uchwalaną w Polsce, jest zabobonem władzy, która uważa się za wszechpotężną, a szerzy chaos: moralny, intelektualny i w życiu społecznym.

Czyli chodzi wyłącznie o politykę wewnętrzną?

Przeczytam panu kawałek wywiadu tygodnika „Sieci” z Józefem Orłem, który już w latach 90. należał do dworu Kaczyńskiego. „Polska została wybrana na ofiarę. Gdyby taką decyzję podjął Izrael ze Stanami Zjednoczonymi, to może jeszcze nie byłoby tak źle. Ale została wybrana na ofiarę przez UE i Berlin”. A dlaczego została wybrana? „Bo od dwóch lat prowadzimy suwerenną politykę zagraniczną i mamy sukcesy. Najwyraźniej różne ośrodki doszły do wniosku, że trwa to zbyt długo i pora z tym skończyć. Proces przygotowania trwał od dość dawna, teraz te potrójne szczęki zwarły się”.

Aż trudno uwierzyć w autentyzm tych objawów paranoi. Wolę myśleć, że to przykład pewnej inżynierii – woli kształtowania Polaka pisowskiego, dumnego z historii narodu, zintegrowanego wokół wodza, który daje poczucie bezpieczeństwa, i wokół misji mesjańskiej. U Krzysztofa Szczerskiego, Andrzeja Nowaka, Zdzisława Krasnodębskiego i wielu innych pojawiają się te liryczne wzloty o polskiej misji cywilizacyjnej, o chrystianizowaniu Europy. Otóż ta operacja betonowania społeczeństwa nie uda się bez zatkania jego i swoich uszu na nieprzyjemną wiedzę o rzeczywistości.

Czyli jednak wszystkiemu winien jest Kaczyński?

Oczywiście nie. Jego siła polega na zdolności artykułowania lęków i kanalizowania agresji dużej części Polaków. Ludzie nie chcą wiedzieć, bo wiedza jest zbyt bolesna.

Opozycja zresztą mówi to samo, co prezes PiS.

Nie wykluczam, że mówi tak, bo zna sondaże, a nie tylko z powodu jakości jej przywódców. Problem zagrożonej godności i samooceny jest realny. Człowiek, który wierzy w siebie, nie boi się prawdy i tego, co pomyśli o nim Iksiński.

Co mnie prowadzi do jeszcze jednej, trudnej konkluzji związanej z kwestią stosunków polsko-żydowskich. Jestem za prawdą, pełną prawdą. Mój wewnętrzny ból odgrywa tu na pewno istotną rolę. Ale z drugiej strony myślę o przyszłości i obawiam się Katonów: ludzi, którzy występują w roli surowych sędziów, wspólnie z PiS-em spychając Polskę w zewnętrzne osamotnienie, a wewnątrz siłą rzeczy integrując dużą część Polaków wokół PiS-u. Potrzebny tu jest takt i ostrożność – zarówno ze względu na szacunek dla ludzi, jak też konsekwencje polityczne. Często myślę o uwadze Hannah Arendt na temat tego, kim jest; mówiła, że nie jest filozofem, tylko teoretykiem polityki. Filozof poszukuje prawdy, a polityk nawet prawdę traktuje, gdy uznaje to za konieczne, jako narzędzie. Jego celem nie jest poznanie, lecz kształtowanie przyszłości. To jest diabelska strona polityki.

Prawda może być zabójcza?

Trzeba ostrożnie postępować ze społeczeństwem. Trzeba też pamiętać o tym, że duża jego część ma za sobą nieprzezwyciężoną traumę transformacji.

Nie przerobiliśmy jej?

Ja uważam, że nie. Wciąż nie zdajemy sobie sprawy, jak wysoką cenę Polacy zapłacili za wielki sukces, jakim była transformacja. Uważam, że zwycięstwo ­PiS-u także jest tego efektem. Wielu Polaków – również tych, którzy tak licznie deklarowali, że są szczęśliwi – nigdy nie wybaczyło ludziom i formacjom, które im zaaplikowały tamten strach i stres.

Kaczyński pozwala tym ludziom odzyskać godność?

Duża część społeczeństwa ma poczucie odzyskiwania godności, sprawiedliwości i poczucia bezpieczeństwa. PiS podlewa to jeszcze swoją wersją nacjonalizmu, religijnym ferworem i daje poczucie wspólnoty. To się zresztą wpisuje w kontekst światowy: potrzeba wspólnoty jest dziś powszechnie odczuwana, m.in. w wyniku kryzysu i globalizacji, po kilkudziesięciu latach skrajnego indywidualizmu.

Ale to inny temat. Żeby leczyć rany, nie trzeba było wywoływać wojny na tak wielu frontach. Nie trzeba było niszczyć instytucji państwa demokratycznego, przemieniać relatywnego ładu w chaos, zatruwać narodu nienawiścią. Zapłacimy wysoką cenę za rządy reakcyjnych radykałów. Chociaż i tutaj nie jesteśmy niewinni: to my dokonaliśmy wyboru. ©℗

ALEKSANDER SMOLAR (ur. 1940) jest ekonomistą i politologiem, prezesem Fundacji im. Stefana Batorego. W czasach PRL opozycjonista, po Marcu 1968 r. więziony, wyemigrował w 1971 r. Był założycielem i redaktorem naczelnym kwartalnika „Aneks”, który w 1986 r. opublikował słynny numer żydowski (dostępny dziś w całości w internecie w archiwum „Kultury Liberalnej”). Po 1989 r. m.in. doradca premierów Tadeusza Mazowieckiego i Hanny Suchockiej.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, redaktor wydań specjalnych i publicysta działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w pisaniu o piłce nożnej i o stosunkach polsko-żydowskich, a także w wywiadzie prasowym. W redakcji od 1991 roku, był m.in. (do 2015 r.) zastępcą… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 10/2018