I odpuść nam nasze długi…

Prof. DAVID GRAEBER, antropolog, autor książki „Dług”: Pojęcie moralności tkwi korzeniami w języku handlu, ale relacje międzyludzkie powinny opierać się na czymś więcej niż bezosobowa arytmetyka.

19.03.2018

Czyta się kilka minut

W Mediolanie, 2012 r. / PIER MARCO TACCA / GETTY IMAGES
W Mediolanie, 2012 r. / PIER MARCO TACCA / GETTY IMAGES

TOMASZ TARGAŃSKI: Czym jest dług?

DAVID GRAEBER: Obietnicą. Moralnym zobowiązaniem.

Tylko tyle?

To mało? Społeczeństwa, a nawet państwa opierają się przecież na obietnicach składanych sobie przez wolnych ludzi. Problem w tym, że owo moralne zobowiązanie zostało obdarte z człowieczeństwa i skwantyfikowane, wkradły się weń przemoc i matematyka. Uczyniono z niego rzecz, którą można przenosić, a nawet odsprzedać. Skorumpowało się. Sprowadza nasze poczucie moralności i sprawiedliwości do języka umowy handlowej.

Dług to dług – czy język rzeczywiście coś tu zmienia?

Bardzo dużo. Jeśli jesteśmy komuś winni przysługę, to jest to zupełnie coś innego, niż jeśli bylibyśmy winni 100 tys. dolarów. W tej sytuacji żadna ze stron nie musi być szczególnie wyczulona na potrzeby, pragnienia i możliwości drugiej. Nie trzeba wzajemnie oceniać swoich motywacji czy kosztów ludzkich – wystarczy ustalić kwotę.

Trudno mi sobie wyobrazić, że dług mógłby być czymś innym.

Niestety, ten proces trwał kilka tysięcy lat. Pod wpływem pieniądza, wojen i podbojów nasze pojęcie o wzajemnych zobowiązaniach wygląda teraz zupełnie inaczej, ale nie wszystko jeszcze stracone. Głęboko w nas wciąż tkwi przecież poczucie, że w tej zdegenerowanej obietnicy, którą nazywamy długiem, coś jest nie tak. Zwróćmy uwagę, że choć większość z nas jest święcie przekonana, że długi trzeba spłacać, to istnieje równie powszechna opinia, że ludzie, którzy pożyczają pieniądze, są źli. Ten dysonans powoduje w nas moralny zamęt, a jego źródła są stare jak ludzka cywilizacja.

Gdzie szukać tych źródeł?

W trakcie zbierania informacji do książki uświadomiłem sobie, że dług jest właściwie istotą relacji społecznych. Życie każdego z nas całkowicie zależy bowiem od innych, nawet jeśli nie zdajemy sobie sprawy ze wszystkich łączących nas z nimi zależności. Dodatkowo, wedle niemal wszystkich tradycji religijnych, człowiek rodzi się z długiem wobec bogów i musi go spłacać za pomocą ofiar. W tym sensie życie jest czymś w rodzaju pożyczki zaciągniętej u sił nadprzyrodzonych. Koncepcja długu z pewnością pojawiła się więc na długo przed pieniądzem. Na jej ślady natrafiamy już w pierwszych źródłach pisanych o charakterze religijnym. Wedy, święte księgi hinduizmu, datowane między 1500 a 1200 rokiem p.n.e., dowodzą wielkiego zainteresowania długiem. Stanowi on ciężar nałożony na człowieka przez śmierć. W wielu systemach religijnych słowa „dług” i „grzech” to właściwie synonimy. W tym sensie każde nieuregulowane zobowiązanie, wobec bogów albo ludzi, sprawia, że życie człowieka toczy się w cieniu śmierci. Nie odkrywam tutaj niczego nowego. Brytyjski socjolog Geoffrey Ingham już jakiś czas temu zauważył, że w językach indoeuropejskich słowo „dług” znaczy tyle, co „wina” bądź „grzech”.

Jeśli każdy z nas rodził się obciążony długiem, to dlaczego mielibyśmy zwracać go w pieniądzu, a nie np. poprzez dobre uczynki?

Właśnie, już starożytni autorzy widzieli w tym rodzaju wymiany sprzeczność. Bo skoro bogowie mają wszystko, czego pragną, co właściwie mogliby zaproponować im ludzie? Problem w tym, że jesteśmy niedoskonali i nie potrafimy żyć wedle pięknych założeń głoszonych ustami proroków. Chrześcijanie odmawiając modlitwę proszą Boga: „odpuść nam nasze długi, jako i my odpuszczamy naszym dłużnikom” [łacińska wersja mówi o debitori, czyli dłużnikach, nie o winowajcach – przyp. TT]. Większość z nich zdaje sobie jednak sprawę, że zwykle nie przebacza i nie odpuszcza. Skoro nie potrafimy postępować w taki sposób, to jedynym, co pozostaje, jest wprowadzenie do spraw duchowych logiki matematyki oraz handlu. Stąd mamy „rachunek” sumienia i „odkupienie” grzechów. Prowadzimy rodzaj gry, w której Bóg do spółki z Diabłem prowadzą coś na kształt konkurencyjnej księgowości. Wiemy, że nie jesteśmy godni przebaczenia, więc próbujemy je sobie kupić. Dlatego od Sumeru przez Egipt aż po Grecję ofiary w świątyniach składano za pomocą srebra i złota, a pieniądz był tym, co uważano za rzecz najodpowiedniejszą jako dar dla bogów. O tym, że pieniądze od zarania pełniły rolę pośrednika między sferami sacrum i profanum, świadczy choćby związek między niemieckim określeniem pieniędzy (Geld), staroangielskim słowem oznaczającym ofiarę (Geild) oraz współczesnym angielskim sformułowaniem guilt, co oznacza winę.

Jakie były dalsze dzieje długu?

Niektórzy badacze są zdania, że długi wobec bogów na pewnym etapie przejęło państwo. Tak powstały podatki. W pewnym sensie spłacamy w ten sposób dług wobec społeczeństwa. Wydaje mi się, że istnieje pewna naturalna dynamika, dzięki której ludzie u władzy zmieniają zobowiązania w długi. Tego rodzaju logikę od zawsze wykorzystywały wszystkie imperia. Podbijając dane miasto, nakładały na jego mieszkańców trybut. Była to symboliczna opłata za darowanie życia, bo można było przecież wszystkich zabić. Trybut stawał się więc formą spłaty tego długu.

Jak zakwestionować taki przymus?

To bardzo trudne. Dobrym sposobem, ale tylko pozornie, jest odwrócić pytanie: „Stop. Przecież imperium żyje z naszej pracy. To ono jest nam coś winne”. Ten sam argument można zastosować dziś, w dyskusji na temat długu krajów Trzeciego Świata: „Zaraz. Dlaczego kolonizowani mają być cokolwiek winni kolonizatorom?”. Problem w tym, że używając tych argumentów wciąż posługujemy się językiem długu. Nawet jeśli ­kwestionujemy pewne zobowiązania bądź uważamy je za niesprawiedliwe, używamy do tego logiki handlu.

W jaki sposób opisałby Pan relacje między pieniądzem a długiem?

Pieniądz, każdy pieniądz, to dług. W Anglii, gdzie mieszkam, na banknotach jest wprost napisane: „Obiecuję zapłacić okazicielowi tego banknotu sumę...”. Nawet złota moneta jest obietnicą zwrotu czegoś, co odpowiada wartością złotej monecie. Pieniądze – nieważne czy w kruszcu, czy w banknotach – są więc skryptem dłużnym, swego rodzaju umową. Aby naprawdę zrozumieć, czym jest dług, musimy przestać myśleć o pieniądzach jako o surowcu naturalnym. W dyskusji o gospodarce cały czas słyszę argument „nie mamy na to dość pieniędzy”. Ale pieniądze to nie ropa, nie może ich zabraknąć. Rządy wydając pieniądze generują dług – nie biorą ich przecież z wielkiego ogólnoświatowego skarbca, gdzie złożono całą gotówkę świata.

Mówię to, ponieważ w ciągu ostatnich pięciu tysięcy lat nasz stosunek do pieniędzy wyznaczały powtarzające się fazy. Wszystkie rozwinięte cywilizacje kołysały się między okresami, kiedy używano pieniądza kredytowego lub wirtualnego, a tymi, kiedy dominowały kruszce. Te ostatnie zwykle zyskiwały na popularności w okresach wzmożonej przemocy i imperiów. System finansowy kręcił się wówczas wokół złotych i srebrnych monet, ponieważ są one wygodnym środkiem, by np. opłacać armie. Pieniądz wirtualny przeważa z kolei w okresach względnego pokoju. Sprzyja powstawaniu sieci zaufania społecznego, jak system feudalny. W tym systemie honor stanowił przecież coś w rodzaju symbolicznego kapitału. Dlatego średniowiecze było okresem, kiedy pieniądz metalowy niemal zniknął. Renesans to znów ostry zwrot w stronę kruszcu.

Leszek Kołakowski pisał, że od XVI wieku w kulturze europejskiej pojawia się narastające marzenie o świecie bez pieniędzy. O powrocie do wyimaginowanego raju, w którym rzeczy są, czym są. Pisał o tym też John Locke.

Tak, ta tendencja jest bardzo wyraźna i nie przypadkiem pojawia się właśnie w wieku XVI, który jest pierwotnym wiekiem akumulacji kapitału. Pieniądze w formie monet zaczynają wracać do Europy, co pomaga formować się imperiom kapitalistycznym. Ów okres trwał w zasadzie do 1971 r., kiedy Richard Nixon ogłosił, że dolara amerykańskiego nie będzie już można wymienić na złoto. Obecnie żyjemy w epoce pieniądza wirtualnego, choć właściwie dopiero w nią wkraczamy.

A jak na tym tle wygląda sytuacja dłużnika? Czy wspomniane cykle mają wpływ na jego kondycję?

Oczywiście. W okresach dominacji pieniądza kredytowego dużo łatwiej przeprowadzić abolicję długów. Być może ma to związek z faktem, że gotówki jest niewiele, ludzie mają z nią ograniczony kontakt, przez to wydaje się mało konkretna. W tych okresach zaczynamy rzeczywiście myśleć o pieniądzach kreatywnie. To jest – uświadamiamy sobie, że są umowne.

Szeroko opisuje Pan charakterystyczne dla wszystkich cywilizacji rytuały oczyszczania się z długów. Na czym polegały?

W starożytnej Mezopotamii istniało coś w rodzaju święta niszczenia glinianych tabliczek, na których zapisywano zobowiązania finansowe. W judaizmie, w myśl zapisów Księgi Kapłańskiej, co 49 lat obchodzono Rok Jubileuszowy. Cała ziemia rodowa wracała wówczas do pierwotnych właścicieli, a wolność odzyskiwali nawet ci, których sprzedano jako niewolników. Tego rodzaju amnestie były symbolicznym aktem ponownego stworzenia społeczeństwa. Co ciekawe, przez większą część historii ludzkości konflikty polityczne między klasami przybierały postać apeli o darowanie długów. W czasach napięć i kryzysów żądano głównie abolicji podatkowej oraz ponownego, sprawiedliwszego podziału ziemi.

W Polsce, kiedy w połowie XIX wieku zniesiono pańszczyznę, chłopi często urządzali symboliczne pogrzeby ksiąg powinności wobec dworu.

To tylko potwierdza moją opinię o głęboko zakodowanej w naszym DNA potrzebie istnienia mechanizmu nadzorującego relacje między dłużnikami a wierzycielami. Przez wieki był on niezbędnym narzędziem utrzymywania równowagi społecznej. O sposobach, jakie wymyślili starożytni, już powiedziałem. W średniowieczu rolę takiego strażnika pełnił Kościół, który zwalczał lichwę, nakładając na nią moralne piętno. Niestety w naszych czasach – a pamiętajmy, że niedawno wkroczyliśmy w epokę pieniądza wirtualnego – podobny mechanizm nie istnieje.

Odkąd odeszliśmy od parytetu złota, nic nie jest w stanie powstrzymać banków przed udzielaniem kredytów na prawo i lewo, co grozi stworzeniem rzeszy ludzi, którzy nie będą mogli ich spłacić, czyli niewolników. Zauważmy, że poddaństwo za długi w dalszym ciągu stanowi podstawową zasadę pozyskiwania siły roboczej: albo dosłownie, jak w Azji Wschodniej i Ameryce Południowej, albo w sensie psychologicznym, ponieważ większość mieszkańców Zachodu otrzymując wynagrodzenie za pracę czuje, że wykonuje ją przede wszystkim po to, by spłacić oprocentowane pożyczki. Gdyby Arystoteles zobaczył, jak wyglądają nasze stosunki pracy, to przypuszczam, że uznałby nas wszystkich za niewolników. Nie wierzę, by dostrzegł wielką różnicę między sprzedaniem się w niewolę a przymusem wynajęcia się na osiem lub więcej godzin dziennie z powodu pożyczki. Niestety jedyne, na co było nas stać, to Międzynarodowy Fundusz Walutowy, który, delikatnie rzecz ujmując, nie sprawdził się, ponieważ zamiast chronić dłużników, występuje w interesie ich zamożnych wierzycieli. Obserwując, co dzieje się na świecie, nie mogę pozbyć się wrażenia, że doświadczamy sytuacji, której najbardziej obawiali się starożytni: społeczeństwa dłużników, które z definicji nie jest społeczeństwem.

Uważa Pan, że idea abolicji, czy choćby negocjowania długu, została na Zachodzie zapomniana?

O nie, w naszych czasach dług wciąż podlega negocjacjom. Proszę zapytać o to zarząd AIG albo Goldman Sachs. Oni zdołali wynegocjować świetne warunki. Wątpię jednak, czy ktokolwiek spojrzałby na Pana bądź moje zobowiązania z podobną życzliwością. Amerykański ekonomista Michael Hudson w jednej ze swoich książek napisał coś, co bardzo mi się spodobało. Według niego najważniejsza różnica między bogatymi a biednymi jest taka, że biedni na ogół czują się bardziej zobowiązani, by spłacać swoje długi!

Mówiąc poważnie, jeśli chcemy w jakiejś formie wrócić do idei darowania długów, to musimy wysilić wyobraźnię i przestać myśleć o pieniądzach jako o surowcu, którego może zabraknąć. Iluzja, że pieniądze na spłatę zobowiązań nie wezmą się przecież znikąd, bo trzeba „skądś” je wziąć, jest tym, co utrzymuje obecny system przy życiu. Fanatyczna wiara w świętość i nienaruszalność długu jest jednym z ostatnich jego bastionów. Przekraczając tę granicę rządy i przedstawiciele sektora finansowego przyznaliby w istocie, że system zbankrutował. Choć niedługo i tak nie będą mieli innego wyjścia.

Dlaczego?

Bo znaleźliśmy się w impasie. Żyjemy uwięzieni w pułapce beznadziei. Zbliżamy się do końca jednego porządku, ale nie jesteśmy w stanie wyobrazić sobie, co będzie dalej. Zewsząd słyszymy tylko, że przyszłość będzie gorsza niż teraźniejszość, więc niech już będzie tak, jak jest. Tyle że symbolem każdej upadłej ideologii jest właśnie antyutopizm. Współczesny zbiurokratyzowany kapitalizm jest niejako zaprojektowany, by niszczyć wszelkie alternatywne wizje przyszłości. Postęp technologiczny wyraźnie zwolnił. Wszystko, co nazywamy innowacjami, to po prostu mniejsze bądź szybsze wersje tej samej rzeczy. Dla ludzi żyjących w latach 50. czy 60. lot na Marsa był kwestią jutra. Dziś to nie do pomyślenia.

Jestem naukowcem, ale uważam się też za aktywistę. Za każdym razem, kiedy przekonuję, że w historii świata było wiele różnych systemów ekonomicznych i nie jesteśmy skazani na kapitalizm, słyszę milion argumentów, dlaczego to niemożliwe. Peter Thiel [współzałożyciel PayPala – red.] mówił ostatnio, że technologia i internet uniemożliwiają taką zmianę. Pomyślałem: stop, czyli w czasach radła i wozu zaprzężonego w woły istniały sposoby na zorganizowanie rynku i gospodarki na różne sposoby, a mając do dyspozycji komputer stać nas tylko na jeden?

W połowie XIX wieku rosyjski utopista Nikołaj Czernyszewski postawił tamtejszą inteligencję przed wielkim pytaniem: co robić? Pan ma jakiś pomysł?

Przede wszystkim mieć świadomość, że toczy się wojna o naszą wyobraźnię i aby nie ulec, musimy myśleć w duchu nadziei na zmianę na lepsze. Już zapomnieliśmy, dlaczego kapitalizm odniósł tak spektakularny sukces. Stało się tak, ponieważ oferował ludziom nadzieję. Jego ideolodzy nigdy nie stwarzali pozorów, że chcą wyrównywać szanse. Nie. Każde kolejne pokolenie boleśnie przekonało się o nierównościach, jakie stwarza system. Ale godziliśmy się na nie, ponieważ mogliśmy mieć nadzieję, że naszym dzieciom będzie się wiodło lepiej niż nam. Albo liczyliśmy na postęp technologiczny, że będziemy żyli dłużej, zdrowiej i tak dalej.

Teraz wiadomo, że król jest nagi. Kapitalizm przeszedł więc od systemu, który stwarza nadzieję, do szantażysty, który przystawia ci pistolet do głowy, jeśli nie masz pieniędzy na spłatę długu. Bo to oznacza, że nie pracujesz dość ciężko i jesteś złą osobą. Kiedy nadzieja zupełnie wyparowuje, pozostaje jedynie ideologia.

Zaczęliśmy od tego, że dług jest obietnicą. Teraz okazuje się, że stał się ideologią.

Bo dług zawsze był ideą obciążoną wielką moralną siłą. Narodził się jako zobowiązanie zawierane przez wolnych ludzi. W naturze takich ludzi leży więc wolność negocjowania umów między sobą. Ostatecznie istota moralności polega przecież nie tyle na spłacaniu długów, co na ich wybaczaniu. ©

DAVID GRAEBER (ur. 1961) jest antropologiem i aktywistą, profesorem antropologii na London School of Economics. Był jedną z głównych postaci ruchu Occupy Wall Street, przypisuje się mu autorstwo sloganu „Jesteśmy 99 procentami”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 13/2018