Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Mieszkam za miastem, do pracy dojeżdżam koleją podmiejską, a między domem a stacją i dworcem a redakcją jeżdżę na hulajnodze. Składana, współpasażerom nie przeszkadza, po zmroku dbam o widoczność – a nie pamiętam już, co to korek, no i co przy tym popracuję mięśniami, to moje.
Ano właśnie: moja hulajnoga jest analogowa, nie rozpędzam się do prędkości zagrażających pieszym – debata, która wybuchła w związku z pojawieniem się w polskich miastach wypożyczalni elektrycznych hulajnóg i pierwszymi przypadkami potrąceń, nie bardzo mnie dotyczy.
Ale ten problem istnieje. Władze Paryża zakazały już jazdy po chodnikach tych bezszelestnych i przekraczających prędkość 25 km/h urządzeń. Uregulowania wymaga kwestia, czy mamy do czynienia z tzw. urządzeniem transportu osobistego (jak np. deskorolka), czy raczej z czymś w rodzaju motoroweru. Trudno się jednak spodziewać, by hulajnogi stały się symbolem nowych czasów. Cena za wypożyczenie (kilkadziesiąt groszy za minutę jazdy) utrudnia odbywanie na nich dłuższych podróży – przydają się raczej na ostatni kilometr.
Z drugiej strony: w Warszawie 5 firm wypożycza już 3 tys. hulajnóg i wolno sądzić, że jakaś część tych, którzy po nie sięgają, zrezygnowała z samochodu. Dobrze, że mają i ten wybór. ©(P)
CZYTAJ TAKŻE:
Polska w ruchu: z perspektywy samochodu, busika, tanich linii, pendolino i roweru >>>