Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
...z którego francuscy legioniści wyparli właśnie malijskich „talibów”.
Choć kraje Europy zostawiły Francuzów w Mali bez realnej pomocy – jeśli nie liczyć poparcia werbalnego i garstki obiecanych instruktorów wojskowych – to krótki wypad do Timbuktu musiał być dla niego chwilą wytchnienia. U siebie Hollande, niegdyś nadzieja europejskiej lewicy, którego gwiazda zblakła równie szybko, jak rozbłysła, konfrontowany jest z niekończącą się serią fatalnych wieści.
Akurat teraz, w kilka dni po afrykańskiej eskapadzie „Napoleona Sahary”, okazuje się, że francuski rząd będzie musiał zredukować prognozy wzrostu gospodarczego na rok 2013 z zapowiadanych 0,8 proc. do 0,3-0,4 proc. Niby nic strasznego, Francja jest tu w niezłym towarzystwie: nawet Niemcy ograniczają prognozy (z 1 procenta do 0,4 proc.). Ale w odróżnieniu od niemieckiej, francuska gospodarka jest prawie w recesji, a Hollande nie miał i nie ma pomysłu na jej rozruszanie. Zaś korekta prognozy podważa jego strategię ograniczania deficytu bez dramatycznych cięć. Teraz cięcia mogą się okazać niezbędne.
Także dlatego nie brak teorii, że intencją francuskiej interwencji w Mali jest nie tylko niedopuszczenie do tego, by kraj ten stał się „czarną dziurą” Afryki Zachodniej (patrz opowieść o Mali w dziale „Z oddechem” – red.), lecz że równie istotną rolę odgrywa francuska polityka wewnętrzna: stworzenie wizerunku Hollande’a jako męża stanu, wyzwoliciela Afrykanów w błyskotliwej trzytygodniowej kampanii, niemal bez ofiar własnych i wśród cywilów. Polityka, który, owszem, ma kłopoty z rodzimą prozą życia, ale za to rozdaje karty w światowej pierwszej lidze. Prawie jak Obama. A proza życia – odbudowa malijskiego państwa, bóle nieprzystawalności lokalnej kultury politycznej do europejskich wyobrażeń, możliwa wojna partyzancka z malijskimi „talibami” – przyjdzie później. Jak w Iraku, Afganistanie, Libii.