Hoduję modelki

Leon Tarasewicz, malarz: Po co robić pisanki? Są na świecie kury, które znoszą kolorowe jajka.

20.03.2016

Czyta się kilka minut

 / Fot. Tomasz Tomaszewski
/ Fot. Tomasz Tomaszewski

LEON TARASEWICZ: Nie chce mi się już o tych kurach pieprzyć.

KALINA BŁAŻEJOWSKA: Dlaczego?

Bo ciągle muszę wyjaśniać podstawowe rzeczy. W ogóle ta ornitologia mnie już dobija. Nawet ostatnio napisałem esemesa do „Szkła kontaktowego”, bo pokazywali orła amerykańskiego i mówili, że to orzeł polski. Niby i ten bielik, i ten bielik, a jednak jest różnica. Albo oglądam reklamę banku, w której facet mówi o srokach, co ma zachęcać do oszczędzania: „Sroka słomka do słomki buduje gniazdo…”. Żadnej słomy nie ma u sroki w gnieździe!

No dobrze, pierwsze pani pytanie brzmi…

Ile ich Pan ma?

Nie więcej niż 200. Na wiosnę zostawia się pary lężne, a później przychodzą kurczaki i robi się tego dużo. Ale zanim ptak dorośnie, przytrafiają się tragedie, choroby…

Teraz mają sezon lęgowy?

Teraz szykujemy im sezon: podgrzewamy pomieszczenia i palimy światło, żeby myślały, że dzień się wydłuża [rozmawiamy 9 marca – KB].

Dają się tak łatwo nabrać?

Dają. Tylko dzięki temu oszukaństwu może istnieć hodowla przemysłowa. Żeby się rozmnażać, ptaki muszą mieć ciepło i jedzenie dla młodych. Bociany nie dlatego lecą do Polski, że tak ją kochają. Lecą do stołówki: nasz kraj jest na terenie polodowcowym, więc po zimie zostaje woda i wilgoć.

Adres URL dla Zdalne wideo

A w wodzie żaby.

To bajka Krasickiego. Bocian je owady, kręgowce, ale nie żaby. W naszej mitologii jest też bocian, który przynosi dzieci…

Też bajka.

Nie, to akurat prawda: bocian przylatuje na początku kwietnia, a dawniej wtedy rodziło się najwięcej dzieci. Jak się odejmie dziewięć miesięcy, to wychodzi czas żniw.

Nie potrzeba było 500 zł.

500 zł na drugie dziecko przekona tylko tych, którzy nie mają pierwszego. Zresztą i tak wszyscy wyjechali do Anglii, żeby tam kopulować i się rozmnażać.

Więc mam tych kur jakieś 200.

Ile ras?

Ze 20, może 25. Staram się hodować ptaki, których w tym kraju nad Wisłą jeszcze nikt nie ma. A jak znajdzie się trzech kolejnych hodowców, to rezygnuję z rasy i sprowadzam następną.

Gdy pierwszy raz, jakoś w 1987 r., pojechałem na wystawę kur do Lipska – zgłupiałem. Było parę tysięcy ptaków, w tym bojowe – wyskubane ohydne potworki. Pomyślałem: co za idioci je hodują? A teraz tym idiotą jestem ja. Zaczyna się z myślą, że to musi być ładne, puszyste, z czubkiem… Tymczasem co u nas jest brzydkie, w innych krajach niekoniecznie takie jest. Ostatnio to nagminne, że przez swój pryzmat oceniamy innych: np. uchodźców z Azji. A mnie się wydaje, że Persowie są najpiękniejszą rasą ludzi.

Świat azjatycki ma zupełnie inne wartości. Nam trudno zauważyć niuanse. Patrzymy powierzchownie: racjonalnie i szybko. Dopiero po latach widzimy to, co oni widzą.

Co jest w tych bojowcach, czego Pan wcześniej nie widział?

To tak, jakby przypatrzyła się pani ludziom wyczynowo uprawiającym sport: umięśnienie tworzy piękną rzeźbę.

W Polsce tradycji hodowli tych ptaków nie było; w ogóle rasowość kur uznano po wojnie za przejaw burżuazji. Odrobina mądrości kazała akademiom rolniczym w Krakowie i Lublinie zachować zielononóżkę polską. W 1999 r. rozpoczęliśmy żmudną pracę jako Związek Hodowców Kur Rasowych „Gallus”. Zaczynaliśmy od 35 ptaków, teraz co roku pokazujemy ich 800 na wystawie w SGGW. Więcej się nie zmieści.

Ilu jest w Polsce hodowców?

Nigdy się pani nie dowie. To pytanie typu: ilu w Polsce jest złodziei?

Pytam o zrzeszonych.

W naszym Związku około 60. Niedużo, ale są z całej Polski.

Jak są oceniane kury na wystawach?

Według ścisłych przepisów. W Federacji europejskiej jest komisja standaryzacyjna, która rejestruje rasy. Nowa musi różnić się przynajmniej trzema wyraźnymi cechami od najbliższej, co trzeba udowodnić przez czteroletnie pokazywanie stada.

Co to znaczy wyraźna cecha?

Np. rodzaj czuba, ułożenie ogona, upierzenie na nogach lub jego brak. Już z daleka widać, po samym cieniu, czy ptak ma rasowe cechy, czy nie – sylwetka to 80 proc. oceny. Kura może mieć odpowiedni czub, ogon i kolor piór, ale nie być kurą ozdobną. Sylwetka kury ozdobnej wpisuje się w kształt trapezu, a użytkowej – w kwadrat, jak np. u zielononóżki. Kury ogólnoużytkowe, czyli te, które hoduje się i dla jaj, i dla mięsa, dobrze sobie radzą z rozrodem, wysiadywaniem, wychowywaniem. Te ozdobne – niekoniecznie. To są takie, wie pani, modelki. Gdy się selekcjonuje tylko pod względem estetycznym, inne cechy zanikają.

Każda hodowla jest barbarzyństwem. Tak jak uprawy: jeśli chcesz mieć daną roślinę, musisz zabić wszystko, co na tym terenie rosło wcześniej. Żeby wyhodować daną rasę, musisz wyeliminować wszystkie ptaki, które mają cechy niepożądane.

Wyeliminować?

Przez pięć lat co roku hodujesz po 250 sztuk, z czego zostawiasz pięć, a inne są usuwane. Ludzie różnie nazywają takie usuwanie. W każdym razie: te osobniki nie uczestniczą w dalszym życiu.

Próbował Pan wyhodować własną rasę?

Nie miałem czasu. Teraz pracuję nad odrestaurowaniem jednej.

Jakiej?

Bojowce moskiewskie. Widać je jeszcze na nagraniu wideo z 1996 r. Wyhodowane przez księcia Orłowa, kochanka Katarzyny Wielkiej. Funkcjonowały, dopóki nie przywieziono czterech kogutów tureckich, hintów. Taka była popularność ich walk, że nikt nie zauważył, kiedy zniknęły te rosyjskie. Ale tak się złożyło, że rok wcześniej jeden ich hodowca wyjechał z Moskwy do Niemiec. Mój przyjaciel odnalazł u niego cztery kury tej rasy i ptaka półkrwi. Zmniejszone, przez wsobną hodowlę. Pracuję nad nimi, ale jeszcze nie pokazuję.

Jak to się robi?

Miesza się z ptakami, które brały udział w budowaniu tamtej rasy. A te bez pożądanych cech idą na rosół.

Mięso takich ptaków różni się w smaku od mięsa zwykłych kur?

Smak mięsa zależy od tego, co jedzą ptaki. I od umięśnienia – a ptaki bojowe mają więcej mięśni. Dlatego były brane do rozpoczęcia hodowli przemysłowej kurczaków.

Pan je drób?

Tak.

Nie ma Pan etycznych wątpliwości?

Na czym ma ta etyka polegać? Że co?

Że jak Pan tak dobrze te ptaki poznał, to nie bardzo ma Pan ochotę je jeść.

Jak ich jest tak dużo, człowiek nie poznaje.

Ale nie rozróżnia ich Pan?

Rozróżniam.

Ma Pan pięć kur jednej rasy i potrafi Pan powiedzieć, która jest która?

Jakby przed panią postawić pięciu Koreańczyków, to też by ich pani mogła nie rozpoznać – co innego gdyby pani żyła wśród Koreańczyków.

Ptakami zajmuję się od dziecka, bo było mi z nimi lepiej niż z ludźmi – na wsi chłopak, który maluje, nie jest za dobrze widziany. I teraz mam np. taki problem: jak nie włączę w domu radia, to zwracam uwagę na wszystko, co odezwie się za oknem. Obciążony jestem tą wiedzą.

Słyszała pani, że ostatnio wrócił do nas orzeł? A wie pani, czemu? Trzeba było unijnych pieniędzy, żeby rolnikowi nie chciało się orać i żeby zrobiła się dla orła przestrzeń. To nie gatunki wracają, tylko miejsca.

Słyszałam za to, że w Warszawie zimuje coraz więcej ptaków, które powinny odlecieć.

Kosy w moich czasach studenckich zimowały tylko w niektórych miastach; w tej chwili są wszędzie.

I sroki przeniosły się do miast.

Jeszcze w PRL miały gniazda tylko na terenach podmokłych, trudno dostępnych. A teraz wyrzucamy tyle jedzenia, że w mieście mają najlepiej. Potrafią wejść przez okno do kuchni i coś ukraść. Widziałem też piękne gniazdo zrobione z niebieskich kabli.

Gdzie?

W internecie. Ale weźmy lisy – mnóstwo ich w miastach, jednego nawet złapaliśmy na Wydziale Sztuki Mediów warszawskiej ASP. Powoli przychodzi do nas szop pracz. To zwierzę tak bystre, że nie będzie mile widziane na moim podwórku. Jest tak cwane, że potrafi przekręcić klucz w zamku.

Widzi pani, ludzie się przemieszczają w ten sam sposób. Idą z Syrii i Afryki do Europy, bo tu jest jedzenie. Nawet chciałem do tych kur przywieźć pracownika-uchodźcę: byłem w Niemczech w obozie dla Afgańczyków, był tam chłopak, który się dobrze znał na kurach. No ale nie będzie na Białostocczyźnie pracował za cztery razy mniej niż dostanie w Niemczech.

Trudno znaleźć ludzi do kur ozdobnych, bo hodowla została tylko w kręgu amatorów. A wszystko przez produkcję przemysłową, przez to Auschwitz dla kur. Gdyby pani widziała, jak to wygląda… Wiesza się taką kurę za nogi i rusza taśma: mechanicznie ucina się główkę, przecina pierś itd. Do McDonalda to trzeba nawet mieć odpowiednie wymiary: mierzy się długość i dopiero wtedy zabija. Średnio te kurczaki przeżywają 31 dni.

ile żyje kura na wolności?

Mój najstarszy kogut miał 14 lat. I jeszcze miałem po nim trzy kurczęta. Normalnie kura żyła od niedzieli do niedzieli, a świniak od święta do święta.

Kura znosi jajka co drugi dzień i tylko w sezonie. A rasy hodowlane znoszą cały rok. I po roku, nawet gdyby pani chciała się taką kurą zaopiekować, to ona zdechnie. Tak jest zaprogramowana.

Z tym kogutem, którego Pan miał kilkanaście lat, musiał być Pan zżyty. Miał jakieś imię?

Nie… Był rasy jedwabistej, przywiozłem go z Czechosłowacji, pokazałem na pierwszej wystawie w Poznaniu w 1989 r. Pojawienie się kur na wystawach ptaków spowodowało rodzaj wrogości: no bo pieją, hałasują.

Wydają aż 24 dźwięki-komunikaty.

Kogut dźwiękiem oznacza swoje terytorium. Ilość tego piania zależy od rasy i witalności. Są też rasy długopiejące. Japońskie totenko potrafią ciągnąć jeden krzyk przez 18 sekund. Keyoshi śpiewają głosem niskim, charczącym, aż czasem kładą głowę na ziemi. Najbliżej Polski z tych ras są rosyjskie jurłowskie. Co roku na wystawie w Niemczech jest konkurs: wkłada się cztery osobniki do klatek, a dziesięć metrów dalej, za stołem, siedzą sędziowie ze stoperami, oceniają długość i jakość piania.

Od dwóch lat mamy w Polsce ptaki z Bali, ayan ketawa: ich głos przypomina śmiech.

Trochę straszne.

Prezes naszego Związku, która je zaczęła hodować, po roku poprosiła: weź je, bo sąsiedzi w Rembertowie nie wytrzymują.

Wziął Pan? Mogą się znowu śmiać?

Tak, bo u mnie nie ma sąsiadów. Znaczy – jest jeden, ale już się przyzwyczaił. I to on się stał moim sąsiadem, a nie ja jego.

Pani prezes zrobiła doktorat z ayam cemani – to kury z Jawy, całe czarne: czarne pióra, czarna krew, czarne mięso.

Niech mi Pan jeszcze powie o tych z długimi ogonami.

Rasa onogadori, w Japonii pomnik przyrody. Ptak siedzi sobie na kołku, czasem tylko zleci coś zjeść. I gdy tak siedzi, ogon mu rośnie. Trzeba go myć i rozczesywać, żeby się nie skołtunił. Na własne oczy widziałem sześciometrowy. A na zdjęciu w książce – dwunastometrowy. Kwestia kultury: Japończycy cenią cechy ekstremalne.

Staram się nie oceniać innych kultur. U nas takie ekstrema nie mają sensu, tam mogą mieć. Sam często spotykam się z niezrozumieniem, dlaczego hoduję bojowce.

Bo przecież nie do walk.

Nie, nawet nie wiem, żeby gdzieś w Polsce się odbywały.

W Europie są zakazane.

Oprócz dwóch regionów w północnej Francji, gdzie nawet komendant policji wystawia ptaki do walki.

Łatwo osądzać, że to niemoralne i barbarzyńskie. Ale sami uczestniczymy w wojnie: do Iraku nie jeździło się na wakacje, prawda? Oglądam w telewizji walki w siatkach, bez rękawic. Ilu ludzi jest na trybunach, a jakie to brutalne!

Ci zawodnicy zgadzają się na takie walki. Kogutów nikt nie pyta o zdanie.

Bokser też nie ma dużo do gadania, bo jest sztab ludzi, który za niego decyduje.

Ale świadomie zaczyna karierę. A taki kogut…

A skąd pani wie, co kogut myśli? Bo ja uważam, że myśli. Tak samo jak myślą rośliny. Kto nam dał prawo decydować, co jest żywe bardziej, a co mniej, co wolno zabijać, a czego nie?

Nie jest Pan specjalnie dumny z osiągnięć Zachodu.

Chrześcijanie w Hiszpanii do dziś nie umieją odrestaurować systemu kanalizacyjnego w muzułmańskich pałacach. Wie pani, jaki to upadek cywilizacyjny? Nie umieć utrzymać poziomu wody w pomieszczeniach? Oceniamy talibów, którzy niszczą zabytkową świątynię wykutą w skale, a sami w Krakowie niszczymy kaplicę Borysa i Gleba, zaprojektowaną przez Nowosielskiego. A z jakiej okazji? Z okazji przyjazdu papieża! [Kuria wypowiedziała wynajem lokalu, żeby urządzić w nim biuro Światowych Dni Młodzieży – KB].

Mam o tyle łatwiej, że u mnie muzułmanie mieszkają od wieków – w Kruszynianach, po sąsiedzku. W Waliłach byli Żydzi, Rosjanie, Ormianie, Niemcy, Tatarzy…

Dajmy funkcjonować innym cywilizacjom i gatunkom. Może nawet nie wiemy, że niektóre zwierzęta, co teraz na nas patrzą i nic nie mówią, były kiedyś blisko nas. A my zaszliśmy już tak daleko, że dla zdrowia musimy chodzić do specjalnych pomieszczeń fitness, gdzie biegamy w miejscu po taśmie, żeby w ogóle mięśnie nam urosły. Mój kolega w Berlinie, hodujący brazylijskie kury bojowe, taką samą taśmę ma u siebie: ustawia dystans, prędkość, wkłada koguta i ten kogut maszeruje.

Wszystko dla ludzkiej rozrywki.

Raczej dla hazardu. Dla pieniędzy. Jak zawsze: dla pieniędzy ludzie mordowali ludzi, podbijali kraje. Zdarzali się oczywiście degeneraci, jak w Rzymie Kaligula czy w Polsce „Bury”...

Dlatego w hodowli najbardziej rozwijano gatunki walczące. Ostatnio w Chinach odkryto skoki kogutów sprzed 8,5 tys. lat.

Stare jak świat.

Bardzo stare jak świat. A czym kultura większa, tym tradycje hodowli bardziej rozwinięte. Przykład Japonii: tam rasy doprowadzone są do perfekcji. Tylko do tego trzeba czasu, a dzisiaj czasu nikt nie ma.

Leon Tarasewicz / Fot. Tomasz Tomaszewski

Ile Pan poświęca kurom w tygodniu?

Różnie. Odkąd prowadzę życie zawodowe, większość czasu spędzam w aucie.

Między Warszawą a Waliłami.

Z mojego domu do zakładu pracy i z powrotem jest 500 km. A przecież jeszcze za granicę muszę jeździć… Na wystawy – obrazów i kur. Rocznie robię jakieś 120 tys. km.

No to kiedy te kury?

Najwięcej spędzam z nimi wiosną i latem. Siedzę z młodymi ptakami, mam chwilę, żeby im się przyjrzeć, pomyśleć nad nimi. A na stałe zatrudniam pracownika.

Który ich dogląda cały dzień.

Dopóki nie pójdą spać, czyli dopóki nie zajdzie słońce, albo dopóki się im nie zgasi światła. Widziałem w Niemczech hodowle, gdzie o 17.00 opuszcza się story w oknach, żeby kury już były cicho i sąsiedzi mieli spokój.

Świat działa na światło. Za to, że oszukaliśmy przyrodę elektrycznością, dziś płacimy ogromną cenę: największą chorobą rozwiniętego świata jest depresja. Przynajmniej 10 proc. Polaków na nią choruje. Marzyliśmy o zachodniej cywilizacji, no to ją mamy.

Sam długi czas pracowałem tylko w nocy.

Lepiej się Panu w nocy maluje?

Lepiej, nie lepiej – wtedy dopiero miałem spokój. Maluję, jak mam czas. Ostatnio np. wróciłem z Triestu przeziębiony, więc nie wychodziłem na podwórko i malowałem cztery dni. Dowiadywałem się tylko, co się wykluło. Mamy inkubatory, w których oszukujemy proces wysiadywania. Są takie kury – Habsburgowie czy Romanowowie wśród kur – które same wysiadywać nie będą. W niektórych rasach jest nawet problem z zapłodnieniem.

Jak wyglądają kurze zaloty? Czy różnią się w zależności od rasy?

Mówiąc o zalotach, antropomorfizujemy ptaki – to ludzie wykształcili pojęcie miłości. Tu nie ma miłości, tylko dominacja samca, który znajduje samice, gromadzi je i z nimi kopuluje. Zapłodnienie u wszystkich zwierząt, łącznie z człowiekiem, następuje przemocowo. Niby wykształciliśmy jakąś otoczkę, ale w porównaniu do starożytnych Rzymian nasze zachowania seksualne są ubogie.

Kogut dotyka skrzydłem ziemi, robi zapraszający gest.

Prezentuje swoją okazałość. I albo kura sama się poddaje, siadając na ziemi, albo ucieka, a on ją dogania i bierze pod siebie. Wszystkie kuraki tak mają – bażanty, cietrzewie: walczą, najsilniejszy zostaje na placu, a potem przychodzą kury, żeby się mu poddać. Nie ma tu większych romantyzmów. Sam byłem zszokowany przeczytawszy, że sprawa miłości wśród ludzi, w tym orgazm u samic, jest zjawiskiem kulturowym.

I jeśli chodzi o Wielkanoc, skoro z tej okazji rozmawiamy: jak można zakazywać aborcji, a za symbol mieć jajko? Dla świętowania życia dokonywać powszechnej aborcji wśród kur?

Maluje Pan pisanki?

Nie, chyba że mnie zgwałcą w telewizji – np. dadzą do pomalowania jajo strusia.

Te Pana jaskrawe paski i kleksy idealnie nadają się do pisanek.

No tak, jajka też mogę, w końcu robię różne rzeczy: podłogi, sufity, lamperie, schody, place miejskie…

Kiedyś zaprosili mnie do programu o kulturze wiejskiej, bo myśleli, że skoro jestem artystą i mieszkam na wsi, to na polach szukam natchnienia. Zaprosili też oczywiście Miss Polskiej Wsi, gwiazdę disco polo, kogoś jeszcze… I ja tam powiedziałem, że już nie ma kultury wiejskiej – jest tylko kultura prowincjonalna. Jajka malują albo ludzie, którzy w tym się specjalizują – pani Marysia trzepie pisanki za pepegi – albo koła folklorystyczne. Tak jak ten zespół u mnie na wsi, który odtwarza na scenie chłopskie wesela. W jakichś debilnych strojach, których na wsi nigdy nie było.

Kultury wiejskiej nie ma. A gdy była, jajek się nie malowało, tylko farbowało w cebuli.

I wyskrobywało igłą. Moja babcia jeszcze takie robiła.

Ale co się okazuje – są na świecie kury, które po prostu znoszą kolorowe jajka. Marans z Francji znosi czekoladowe, a araucana z Meksyku – zielonkawe. Jaja tych jawajskich czarnych w początkowej fazie też są czarne, drobne, jak kawior; po drodze robią się jaśniejsze, aż wychodzą całkiem białe.

To prawda, że im mniejsze jajko, tym smaczniejsze?

Każde jajko ma w sobie tyle samo wartości odżywczych. Większe jest bardziej rozwodnione. Proszę spróbować strusiego – żadna atrakcja. Co innego przepiórcze. I czym mniejsze kury, tym smaczniejsze jajka. Ale znowu: zależy, co kura je. Najlepiej, gdy chodzi luzem i skubie, co chce – wtedy smak jajka jest bogaty.

A ta cała propaganda o zielononóżkach – że ich jajka mają mniej cholesterolu... Cholesterolu jest tyle, ile potrzeba, żeby powstało życie. Kiedy spróbowano zmniejszyć jego poziom, z jajek nie wykluwały się kurczaki. A jak widzę jajka kur z wolnego wybiegu sprzedawane w lutym… Kura nie lata po śniegu w walonkach i sweterku, nie znosi na śniegu jajek. Do zapłodnienia konieczne jest ciepło. Mamy problem, gdy wiosną przyjdzie przymrozek: kury przestają się kochać. Jakby tak było z człowiekiem… Ale człowiek sobie zorganizował, że może wszędzie, o każdej porze i w każdej temperaturze.

Jest jakaś rasa, o której Pan marzy?

Pewnie. Są takie asile, występują w kręgu indyjskim, mała głowa z krótkim dziobem, sylwetka pozioma, długi wachlarzowy ogon. Ale już blisko do spełnienia marzeń: kogut i dwie kury są we Francji, niosą jajka. Chciałbym też sprowadzić rasę z Wietnamu, ga noi: mają gołe szyje, bez piór. Za dwa dni będę miał hinty z miasta Urfa, czyli starożytnego Ur. I jeszcze zamówiłem koguta ze Sparty. Kiedyś moim marzeniem było onogadori, a teraz mam je już tak długo…

Że spowszedniało?

Zawsze to, co niezdobyte, jest bardziej atrakcyjne.

Jaka była Pana najdroższa kura?

Ptak z górnej półki kosztuje jakieś 100 euro – na wystawie, bo u hodowcy w domu kupisz za 50. Ale jeśli o mnie chodzi, ceny nijak się nie przekładają na te kilometry, które przejeżdżam za kurami, na te stresy, zmęczenie…

Gdzie Pan jechał najdalej?

Na Krym do Tatarów. Jechałem przez Ukrainę z pułkownikiem artylerii – miałem polskie numery, więc jak nas zatrzymywała policja, to on wychodził i pokazywał legitymację. Przywiozłem ptaki, na wiosnę dzwonię i mówię: Masud, przyślij parę jajek. No to Masud zanosi na dworzec, miały jechać przez Lwów do Lublina. Konduktor pyta: „Dokąd te jaja? Do Lwowa? Do tych banderowców?!”. Wziął te jajka, rozbił wszystkie na peronie. Masud dzwoni do mnie i – jak to muzułmanin – zaczyna od uprzejmości, a dopiero po kwadransie mówi, co się stało.

Bardzo lubię tych ludzi, wśród nich odpoczywam. Bo środowisko artystyczne – czy Warszawa, czy Berlin, czy Nowy Jork – wszędzie jest identyczne. Pełne egoizmów, intryg, snobizmów. Długo w naszym Związku nie wiedziano, czym się zajmuję, aż przyznali mi Paszport „Polityki”. Znajomy opowiadał, jak wrócił zmęczony do domu, otworzył gazetę i mówi do żony: „Patrz, tu jakiś artysta, profesor, a wygląda zupełnie jak Leon”.

Proszę mi jeszcze powiedzieć, czy to prawda, że kury nie mają dobrej pamięci?

Nieprawda. Doktoranci Moniki Łukasiewicz robili doświadczenia z rozpoznawaniem kolorów – kury pamiętały, pod jakiego koloru kubkiem jest schowane jedzenie. Wcale nie są głupie. Te, które mają do czynienia z normalnym środowiskiem i drapieżnikami, są bardzo inteligentne.

Po czym tę inteligencję można poznać?

One zwyczajnie wiedzą gdzie, co i jak. I przed czym uciekać. Niech pani zrobi takie doświadczenie: zbije listewki w kształt krzyża łacińskiego i rzuci taki krzyż na podwórku. I to nie jest wcale wycieczka do katolicyzmu; to im przypomina jastrzębia. Kury się od razu pochowają. Ale tylko, jak pani rzuci pionowo. Jak poziomo, to panią wyśmieją. Zresztą nie trzeba jastrzębia, wystarczy postawić na podwórku bojowca irlandzkiego… Jemu ciężko nawet nalać wody.

Może zrobić krzywdę?

Jeżeli wbicie ostrogi w udo ponad kolanem jest krzywdą – to tak. Szanujmy te rasy bojowe, bo znikną. Tak jak znikają kościoły, zamieniane na restauracje. Przypomina mi się sprawa napisów w Białymstoku: tak się miasto broniło przed tablicami z białoruskimi napisami, że Pan Bóg się zemścił i teraz wszędzie są rosyjskie.

Słynna jest ta białostocka niechęć do innego.

Niech pani nie chodzi tak dookoła i powie wprost: silny ruch faszystowski. W Białymstoku jest tylko 13 przedwojennych nazwisk. Reszta to ludzie, którzy weszli do cudzych domów. Ten faszyzm dawno przepowiadałem. Rodzice chłopcom nie przekazują historii, więc muszą sobie jakąś przeszłość zbudować. Znaleźć coś silnego.

Prawda, że kury się zadziobują, gdy jest ich za dużo w stadzie?

Zawsze kiedy jest za dużo osobników, a za mało drapieżników, pojawiają się osobliwe zachowania. Z zadziobywaniem jest tak, że jesienią ptaki zmieniają pióra, czasem jakieś się złamie i wbije, wtedy pojawia się krew. Na zapach krwi zbiega się reszta, zaczyna dziobać bez opamiętania, mogą się pozjadać. Nie ma co robić takich dużych oczu. Może przypomnę 1612 rok i Polaków w Moskwie – odnotowane przypadki kanibalizmu.

Przeżywa tylko najsilniejszy, w przyrodzie i w historii. Historia jest usankcjonowanym chuligaństwem.

Ma Pan darwinowskie podejście do życia.

Po prostu obserwuję przyrodę. A jak czytam książki, to albo historyczne, albo przyrodnicze. Dopiero niedawno przesłuchałem „Przedwiośnie”. I uważam, że życie jest o wiele ciekawsze od beletrystyki.

Przy malowaniu słucha Pan książek?

Tak. Albo gdy jadę autem. Nie mogę czytać, bo jestem człowiekiem fizycznej pracy, muszę mieć wolne ręce i oczy.

Malował Pan kiedyś kury?

Czasem robię za graficzną firmę usługową dla znajomych, więc jak było trzeba, to malowałem kury na plakatach do wystaw.

Jakie gatunki są szczególnie malownicze?

Gusta się zmieniają. Jak kanon piękna kobiet: w średniowieczu uważano, że najpiękniejsza jest blada cera, a teraz – solarium. Identycznie w hodowli: od razu widać, która rasa powstała przed wojną, która po wojnie, która w NRD, a która w Czechosłowacji.

Miałem kiedyś hodowlę bażantów, ale to było zwykłe kopiowanie przyrody. Natomiast hodowla kur ozdobnych jest plastyczna, twórcza – człowiek zmienia kształty i kolory według idei. W hodowli nagrody mnie nie obchodzą. Sprowadzam rzadkie gatunki po to, żeby je ocalić. Bo co staje się niepotrzebne, odchodzi, a odejście każdego gatunku zubaża naszą kulturę i przyrodę.

Niedawno ustalono, gdzie był Eden: na pograniczu Turcji i Iraku. Dziś tam jest pustka, skały. Człowiek wszystko wyeksploatował – nie ma zieleni, wody, nie ma raju. Kto ingeruje w przyrodę, powinien brać za to odpowiedzialność. Mieć świadomość.

Jak z wycinką Puszczy Białowieskiej?

O tym decyduje ktoś, kto chwali się, że wystarcza mu lektura „Gościa Niedzielnego” – nie dziwię się, że nie wie, co robi.

Niestety nie jest oczywiste, że cywilizacja się rozwija. Znam przykłady na to, że się cofa. Radzę wszystkim rozglądać się dookoła, bo mamy czas gwałtownych zmian. Na razie widzę degenerację estetyki w publicznej telewizji – ale czekam na pomniki, wtedy dopiero będzie widać. Sztuka jest lustrem czasów, w sztuce nie oszukasz.

Coś jeszcze pani chce o tych kurach?

O Balu Zdechłego Koguta bym chciała.

Odbywa się raz w roku, po uroczystości, na której przyznajemy Srebrną Łopatę – nagrodę dla tego, kto ma największe procentowe ubytki w hodowli.

Dostał Pan kiedyś?

Oczywiście. Łopatę i dyplom przewiązany kirem. Z napisem „Z wyrazami współczucia w roku hodowlanym…”. Różnie się bawimy. Niestety ta narastająca nacjonalistyczna atmosfera nie ominęła środowiska. Jest np. stanowisko, że Niemcy ukradli nam rasy. Więc trzy lata temu postanowiłem, że na wystawie w Poznaniu pokażę gołębie poza konkursem. Przygotowałem kartę standardu rasy: na górze nazwa „taras polski wielobarwny”, pod spodem zdjęcie, w rubryce „kraj pochodzenia” opowieść o tym, że za dawnych czasów na dworach hodowano tarasy, których kolorystyka była kwintesencją kolorów pól i łąk polskich, a ich postawa – postawą ułańską, wyprostowaną. Podałem warianty kolorystyczne: żółty, pomarańczowy, czerwony, niebieski, zielony. I że za dużą wadę uważa się kolor różowy oraz germański. Wstawiłem do woliery kolorowe gołębie. Tłum był ogromny, jedni mnie opluwali, inni się cieszyli. Jeden profesor chciał policję wzywać, że to znęcanie się nad ptakami.

A nie było?

Miałem specjalne farby, które produkuje się w Hiszpanii. Gdyż w Andaluzji pokazuje się gołębie farbowane. Niektórzy pytali, jak to zrobiłem – mówiłem, że skoro są czerwone kanarki i niebieskie kwiaty, to mogą być zielone gołębie. I jeden hodowca kanarków mówi ponuro: „To nas pan przebił. Wiemy, jak hodować żółte, pomarańczowe – ale jak zrobić zielonego?”. Ja na to: „Bardzo prosto. Łączy pan w parę żółtego i niebieskiego”. „A jak zrobić niebieskie?”. „A, to jest tajemnica hodowli”. Już nawet miałem klientów – ktoś za dwa tysiące chciał kupować żółte.

Zdania, których użyłem we wzorcu, były podobne do tych, których używa się w opisach ras kur – i nikt nie zwraca uwagi, że są szowinistyczne i bzdurne. Czasem trzeba zażartować, żeby rozluźnić atmosferę. Uciec od tego… zacietrzewienia. ©℗

LEON TARASEWICZ (ur. 1957) jest malarzem, profesorem sztuk plastycznych, wiceprezesem Związku Hodowców Drobiu Rasowego w Polsce „Gallus”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Absolwentka dziennikarstwa i filmoznawstwa, autorka nominowanej do Nagrody Literackiej Gryfia biografii Haliny Poświatowskiej „Uparte serce” (Znak 2014). Laureatka Grand Prix Nagrody Dziennikarzy Małopolski i Nagrody „Newsweeka” im. Teresy Torańskiej,… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 13/2016