Historia to rzeczownik pospolity

Mija 40 lat od śmierci Pawła Jasienicy, wieloletniego Autora Tygodnika Powszechnego, historyka, uhonorowanego Krzyżem Wielkim Orderu Odrodzenia Polski i tytułem Kustosza Pamięci Narodowej. Przypominamy tekst Marka Zająca z TP 46/2009 o Jasienicy, polecamy też trzyodcinkowy serial TVN na Onet VOD.

09.11.2009

Czyta się kilka minut

Paweł Jasienica w Bieszczadach, lata 60. / fot. Archiwum Ewy Beynar-Czeczott / Forum /
Paweł Jasienica w Bieszczadach, lata 60. / fot. Archiwum Ewy Beynar-Czeczott / Forum /

Być moralnym i trzeźwo myśleć - obie postawy się nie wykluczają, do czego Jasienica nie tylko przekonywał, ale czego dowodzi także jego biografia. Prawdziwa moralność to nie ideologiczne pieniactwo, a prawdziwy realizm to nie cynizm czy nihilizm.

1917 rok, Maksaticha w guberni twerskiej. Siedmiolatek, zamiast spać, przysłuchuje się rodzicom, którzy z przejęciem rozprawiają o zamarzniętej rzece, przerębli i kaloszu porzuconym na lodzie. Jeszcze nie rozumie, że chodzi o morderstwo Rasputina, ale intuicyjnie wyczuwa, że oto nadszedł jeden z tych momentów, gdy zgrzyta zwrotnica dziejów świata - w przeciwnym razie, po ponad pół wieku od tamtego dnia, zasiadając w styczniu 1970 r. do pisania pamiętnika, nie potrafiłby wydobyć z pamięci tak drobnych szczegółów.

1914 rok, Szacuny na Litwie. W pokoju jadalnym sześciolatek wpatruje się w mapę Europy, a dorośli na głos odczytują komunikaty o bitwach, ofensywach i przesuwających się frontach. Niczym w sztabie generalnym, chłopiec precyzyjnie wbija w mapę szpilki oznaczające położenie armii Trójprzymierza i Trójporozumienia. Tylko z Mazurami ma kłopot. Z prasowych doniesień niełatwo wywnioskować, co dzieje się z walczącymi tam oddziałami rosyjskimi. Dopiero potem wyjdzie na jaw, że to cenzura usiłowała zataić wiadomość o klęsce carskich generałów pobitych przez Hindenburga.

1916

rok, Rześniówka na Wołyniu. Ośmiolatek przysłuchuje się kanonadzie. To ofensywa gen. Brusiłowa, ostatni militarny wysiłek imperium Romanowów. Wkrótce chłopiec, razem z matką i bratem, rozpocznie chwilami dramatyczną ucieczkę przed bolszewicką nawałą - przez Strzelczyńce nad Bohem, Niemirów, Żytomierz, Berdyczów i Stary Konstantynów. Oczami dziecka zobaczy, jak Kresy pogrążają się w szaleństwie zabijania. Bolszewicy walczą na przemian z Białymi i Ukraińcami. Chłopskie bandy mordują Żydów i dziedziców, a pogorzeliska po spalonych dworach każą zaorać. Na progu domu ginie stryj chłopca Jan, a jego nagi okaleczony trup zostaje zadeptany przez zabójców.

Troje dzieci minionego wieku, którym historia - nazywana nauczycielką życia - zafundowała kurs przyspieszony, to Leon Lech Beynar, Stanisław Stomma i Ksawery Pruszyński. Trzech szermierzy zdrowego rozsądku, którzy radzili mierzyć zamiary na siły. Nim zdążyli dorosnąć, przekonali się, że na tym świecie nic nie jest trwałe, gdy tylko z posad ruszą tektoniczne płyty dziejów. Sypią się wtedy imperia, pękają systemy, słabną moralne hamulce. To zapewne z tamtych przeżyć brała się intelektualna dojrzałość trzech ludzi pióra, ich błyskotliwa umiejętność analizy i syntezy faktów. Rzadko ulegali emocjom, zawsze głosili potrzebę poszukiwania rozwiązań optymalnych, nawet w sytuacjach - wydawałoby się - beznadziejnych. Gdy inni popadali w ideologiczną gorączkę albo zacietrzewienie, Beynar, Stomma i Pruszyński potrafili niuansować i wskazywać na głęboki sens wydarzeń.

Jednak choć łączyły ich pokoleniowe doświadczenie i błogosławiony dystans do rzeczywistości, każdy poszedł własną drogą - zwłaszcza, gdy przyszło im dokonywać wyborów w obliczu komunistycznego Lewiatana.

Pruszyński był ponadprzeciętnym prognostykiem. W 1932 r. napisał w reportażu, że jeszcze w latach 30. wybuchnie światowy konflikt, a jego zarzewiem będzie Gdańsk. Z kolei w 1942 r., na długo przed konferencją w Teheranie, rozważał następujący scenariusz: Rzeczpospolita traci Wilno i Lwów, ale w ramach rekompensaty może otrzymać Wrocław i Szczecin. Po wojnie wrócił do kraju i zaciągnął się do dyplomacji - bez wiary w komunizm, ale w przekonaniu, że Polacy nie mogą się bezustannie bić. Opierając się na wspomnieniach ludzi wówczas Pruszyńskiemu bliskich, trudno jednak nie odnieść wrażenia, że powoli dojrzewał do radykalnych decyzji. Jakich? Tego się nie dowiemy, bo w 1950 r. zginął w wypadku samochodowym.

Stanisław Stomma kierował się tzw. mądrością etapu, czyli przeświadczeniem, że metodę trzeba dostosować do bieżących okoliczności. Po wojnie zaangażował się w "Tygodnik Powszechny". Na fali Października ’56 dostał się do Sejmu, swoją rolę określając jako "głos wolny, o wolność się upominający". W połowie lat 70. jako jedyny poseł nie poparł haniebnych zmian w konstytucji PRL. Zrozumiał, że jego misja poszukiwania modus vivendi dobiegła końca. W 1989 r. jako Marszałek Senior otworzył posiedzenie wolnego Senatu.

Droga Beynara, czyli Pawła Jasienicy, przypomina Szekspirowski dramat.

II

Niewielu mieliśmy w Polsce intelektualistów, którzy tak umiejętnie jak Jasienica potrafiliby żeglować między ułańską Scyllą a pragmatyczną Charybdą. Krytyczny realizm - tak jego postawę charakteryzował Stomma, ale trzeba od razu zaznaczyć, że synonimem nie jest w tym przypadku makiaweliczna realpolitik. Jasienica wprawdzie chłodno kalkulował, ale wiedział też, że istnieją "ostatnie linie zasadnicze, niemożliwe już do poddania", by znowu zacytować Stommę. Być moralnym i trzeźwo myśleć - obie postawy się nie wykluczają, do czego Jasienica nie tylko przekonywał, ale czego dowodzi także jego biografia. Prawdziwa moralność to nie ideologiczne pieniactwo, a prawdziwy realizm to nie cynizm ani nihilizm. Ba, zdroworozsądkowa logika wymaga wręcz, by właśnie czynnik moralny brać pod uwagę. Życie składa się też z paradoksów, gdy wybór par excellence racjonalny zmusza do ofiary i stanięcia w jednym szeregu z przegranymi.

To zapewne dlatego po wkroczeniu Sowietów Beynar pozostał w zbrojnym podziemiu, m.in. jako adiutant legendarnego "Łupaszki", chociaż nie oszukiwał się, że wybuchnie III wojna światowa. Tu rzecz charakterystyczna: latem 1944 r. odrzucił propozycję kierowania Biurem Informacji i Propagandy w przegrupowujących się niedobitkach oddziałów AK, ale towarzyszy broni nie opuścił. Jego córka Ewa Beynar-Czeczott tłumaczy we wspomnieniach, że ojciec "nie wierzył w powodzenie przedsięwzięcia, nie mógł więc go wspierać jako publicysta". Podobnie było w brygadzie Zygmunta Szendzielarza, gdzie nie stworzył pionu propagandowego, ale walczył aż do odniesienia rany 9 sierpnia 1945 r. Ryzykować, a nawet iść na zatracenie w zgodzie z własnym sumieniem to jedno; agitować i namawiać do tego innych - to już zupełnie co innego.

Aresztowany w lipcu 1948 r., dwa lata po rozpoczęciu pracy w "Tygodniku Powszechnym", Jasienica wyszedł z więzienia dzięki interwencji Bolesława Piaseckiego. Poświęcił się dziennikarstwu i historycznej eseistyce, konsekwentnie broniąc nielicznych bastionów w miarę wolnego słowa, np. w Klubie Krzywego Koła czy jako sygnatariusz Listu 34. Jak w tragedii, wszystkie wysiłki, decyzje i wydarzenia zmierzały do punktu kulminacyjnego, czyli do dnia 29 lutego 1968 r. To wtedy na nadzwyczajnym zebraniu warszawskiego oddziału Związku Literatów Polskich uchwalono rezolucję potępiającą zakaz wystawiania "Dziadów" Adama Mickiewicza.

W "Pamiętniku" Jasienica wspomina, że poranek tamtego dnia spędził samotnie na cmentarzu Powązkowskim: "Było to zaiste najbardziej właściwe miejsce do rozmyślań o tym, co miało się odbyć wieczorem. Nie łudziłem się ani przez chwilę, nie wierzyłem w doraźnie pomyślny skutek protestu. Co razem wzięte wcale nie zwalniało od dotkliwie odczuwanego obowiązku. Z własnej inicjatywy, nie naradzając się z nikim, postanowiłem poprzednio, że wystąpię, złożę wniosek o tajne głosowanie, a w przemówieniu podniosę m.in. sprawę antysemityzmu. Nic to nie pomoże, niczemu nie zapobiegnie, lecz zgodne będzie z tą najprostszą i najbardziej słuszną filozofią życiową, która nakazuje przestrzegać przyzwoitości. Podobne, w ogólnych zarysach, myśli snują mi się po głowie i teraz…".

Te słowa napisał kilka miesięcy przed swoją śmiercią człowiek zaszczuty, który za tamten gest zapłacił cenę, kto wie, czy nie wyższą niż życie - cenę oskarżenia nie tylko o rzekomy akowski bandytyzm, ale również o zdradę towarzyszy broni i współpracę z bezpieką, czemu niestety wiarę dawali także ci, na których opinii Jasienicy zależało. Władysław Bartoszewski wspomina, że np. Melchior Wańkowicz natarczywie przekonywał autora "Polski Jagiellonów" do przyznania się, bo przecież coś musiało być na rzeczy.

Podobno Bóg nie nakłada na barki człowieka ciężarów ponad jego siły. Być może właśnie dlatego tuż przed śmiercią Jasienicy został oszczędzony jeszcze jeden cios - prawdopodobnie nigdy się nie zorientował, że druga żona donosiła na niego Służbie Bezpieczeństwa.

III

Oskarżenia ze strony akademickich historyków, że jest partaczem lekceważącym metodologiczne rzemiosło, Jasienica kwitował krótko: "Książki, które piszę, nie roszczą sobie żadnych pretensji do rangi dzieł naukowych, nie są podręcznikami ani popularyzacją nauki. To są zwyczajne eseje". Eseista raz po raz dryfuje po akwenach naukowych, ale nie traci przy tym licencji przynależnych literaturze. Stąd "ton osobisty, bezpośrednie, jak najmocniejsze zaangażowanie się autora, przemawiającego wprost i na własną odpowiedzialność".

W "Rozważaniach o wojnie domowej", ostatnim ukończonym dziele, które w drugim obiegu ukazało się w dziewięć lat po jego śmierci, Jasienica jeszcze raz wyłożył swe autorskie credo: "Każdemu z nas służyć powinna cała paleta barw. Wolno z niej wybierać - jedne tendencje, wydarzenia czy postacie obdarzać różem anielskim, inne czernić. Kto się zdecyduje maczać pędzel w kolorach zbyt przepisowych czy pryncypialnych, uczyni to na własne autorskie ryzyko. Nie wolno tylko zamazywać wapnem, aby w ogóle nie było widać, skazywać na zapomnienie".

Ale w tym sporze chodzi nie tylko o oczywiste stwierdzenie, że każda próba zrozumienia przeszłości trąci subiektywizmem, a krystalicznie przejrzyste poznanie będzie możliwe dopiero w niebiańskim Jeruzalem. To nie jest też w gruncie rzeczy problem literaturoznawczego wytyczania miedzy, która oddzieli rodzaje i gatunki. Co więcej, kluczowy nie jest nawet argument podnoszony przez samego Jasienicę, który tłumaczył, że proszącym o chleb czytelnikom nie może dać kamienia. Zredukowanie waloru jego pisarstwa do stylistycznego poloru i przystępności również stanowiłoby kardynalny błąd.

Autor "Polski Piastów" nie rościł sobie prawa do nieomylności. Zdarzało się, że popełniał błędy i nadintepretował - kilka dyskusyjnych tez wypunktował np. Janusz Tazbir w ciepłym skądinąd posłowiu do najnowszego wydania trylogii "Rzeczpospolita Obojga Narodów". Ale Jasienica trafnie oceniał, że literatura pozwala ocalić istotną prawdę o przeszłości, która umyka zawodowym historykom. Badacze starają się bowiem poznać "strukturę kraju, ekonomiczną, społeczną, prawną i kulturalną sytuację jego mieszkańców. Całokształt tych stosunków wywierał wpływ na postępowanie ludzi, lecz literatowi wolno już teraz interesować się naturą bodźców oddziaływających na nich bezpośrednio". Przecież np. kontrrewolucjonista z Wandei nie roztrząsał skomplikowanych zagadnień związanych z przemianami społecznymi we Francji u schyłku XVIII wieku. Tę problematykę zgłębia dopiero "współczesny nam historyk, postępujący z rozwagą, starający się nie stracić z oczu żadnego szczegółu. Rezultat jego pracy nosić będzie charakter spokojnego komunikatu, powstaniec zaś wandejski działał pod wpływem emocji. Wielorako uwarunkowane bodźce docierały do niego w postaci wstrząsów psychicznych i moralnych. Obrażone uczucie pchało do obrony umiłowań, do walki, zemsty i ofiary". A właśnie tę sferę faktów - ważnych i niewykoncypowanych - przenika eseista. I to dlatego Jasienica zwalczał prymitywną empirię podniesioną do rangi jedynego narzędzia poznawczego.

Tu dochodzimy do fundamentalnego dla jego pisarstwa założenia: historia nie jest żywiołem samodzielnym i niezależną siłą sprawczą. Historia nie jest demiurgiem ani suzerenem ludzkich losów, który rządzi się wedle własnych wewnętrznych prawideł. Historia to rzeczownik pospolity: "Duże H na początku tego słowa powinno działać jak sygnał ostrzegawczy" - radził Jasienica. Jeżeli rządzący powołują się na tzw. dziejowe konieczności, znaczy to na ogół tyle, że szukają usprawiedliwienia dla przemocy. Jeżeli zaś czynią tak poddani, to paraliżuje ich lęk przed wolnością, wyborem i jego konsekwencjami. Zdaniem Jasienicy, istnieje tylko jedna historyczna konieczność: "nieustanna naprawa stanu posiadania. Reformowanie nie może się nigdy skończyć, stanowi istotę tych programów, którym warto służyć". Bo "porządku idealnego nigdy nie było, nie ma i nie będzie".

Historia jest zatem dziełem człowieka - twierdzi Jasienica. To banalne z pozoru stwierdzenie nabiera ciężaru, jeżeli wyciągnąć zeń logiczny wniosek, że to człowiek jest odpowiedzialny za bieg dziejów. Rewolucja francuska zamieniła się w hekatombę nie z tego powodu, że niekontrolowana i niepowstrzymana przemoc jest immanentną cechą każdego przewrotu - rachunkiem, który rzekomo trzeba uiścić za wielką zmianę. Znamy przecież także rewolucje pokojowe, jak aksamitna czy pomarańczowa. Zresztą w oczach Jasienicy również rewolucja francuska nie jawi się jednoznacznie negatywnie: "Wbrew argumentom wysuwanym przez świetnych nieraz pisarzy nie zamierzam przyłączać się do obozu przeciwników Wielkiej Rewolucji. Usiłuję tylko od tego, co w niej było naprawdę wielkie, oddzielić straszne skutki zarozumiałej tępoty, przystrojonej w kostium wizjonerstwa".

Kłopot z rewolucją polega na czymś innym: rozedrgana i chaotyczna atmosfera puczu sprzyja trzeciorzędnym adwokatom i literatom - charakterom skarlałym, ale przekonanym, że świat nie poznał się na ich wielkości. Totalizm oferuje możliwość "odegrania się za zawody", a niektórym "ambicjom na gwałt potrzeba szczudeł politycznych i biada temu, kto zechce je potrącić".

Trzeba przy tym pogodzić się z kolejną gorzką prawdą, że człowiek rzadko działa z dobrą wolą i racjonalnie. Historia obfituje w fakty, z których "nie wykiełkowało nic pożytecznego" i "jest gęsto nadziana absurdem. Wbrew szkolarskiemu optymizmowi, błogo wieszczącemu ostateczną i nieuchronną przewagę tego, co rzekomo konieczne, rzeczywistość dziejową tworzą często przekonania, postawy i dążenia niesłuszne, szkodliwe, zbrodnicze bądź po prostu głupie".

Ale niechęć do szkolarskiego optymizmu nie może prowadzić do kapitulanckiego pesymizmu. Człowiek potrafi wychylić dziejowe wahadło także w przeciwnym kierunku. Autor "Myśli o dawnej Polsce" ostrzegał, że źródła kłamstwa i terroru nigdy nie wyschną, jeżeli nie pojawią się ludzie, których nazywał "heretykami" - odważnie kwestionujący absurdalny czy niesprawiedliwy porządek, ale jednocześnie zachowujący na tyle umiaru, by nie dopuścić do "nieliczącego się z niczym karczunku".

IV

Książki Jasienicy można czytać jak moralitety: rozważania o naturze człowieka, o granicach kompromisu. Ale jest i drugi klucz - to traktaty o państwie i skutecznym rządzeniu, recepty na mądrzejszą i sprawiedliwszą Polskę.

Nigdy nie krył, w jakim państwie nie chciałby żyć. Jasienica "występował ostro przeciw zaściankowości widzenia życia społecznego, przeciw szowinizmowi, nacjonalistycznym wybujałościom, obskurantyzmowi, nietolerancji, schematyzmowi" - mówił Bartoszewski podczas wystąpienia w PEN Clubie w kilka miesięcy po śmierci przyjaciela. Za autentyczną demokrację Jasienica uważał system zabezpieczający społeczeństwo przed tymi, którzy "za dużo wiedzą na pewno". Głównym celem zbiorowego wysiłku ma być permanentna reforma ukierunkowana na wyrównywanie różnic między ludźmi. Ale do tego potrzeba rządzących o naturze dobrego gospodarza.

Tak właśnie postrzegał dynastię piastowską - władców nieraz małostkowych i okrutnych, ale przywiązanych do ojcowizny, doglądających państwa jak własnego obejścia. Piastowie nie ulegali imperialnym fatamorganom, ale trzeźwo oceniali, gdzie leży racja stanu i konsekwentnie wzmacniali fundamenty państwa. Państwa, które - jak wielokrotnie powtarzał Jasienica - po pierwsze, wcale nie wyłoniłoby się z tygla europejskich plemion, gdyby nie osobiste przymioty kilku piastowskich książąt i królów; po drugie - państwa, które kulturowo nie ustępowało zachodnim potęgom. Gdyby dynastia ta utrzymała się jeszcze przez dwa, trzy pokolenia, Korona odzyskałaby - uważał Jasienica - całe Pomorze i Śląsk.

Niestety, solidna piastowska monarchia obumarła. Chociaż Jasienica także Jagiellonom nie odmawiał zalet, widział w nich jednak dynastię w pewnym sensie obcą, zbyt miękką i dobrotliwą, opieszałą i pozbawioną zdolności do realizowania planów długofalowych. Jasienica pisał: "Za Jagiellonów nie naród zawiódł, lecz władza. Dwa końcowe panowania tej dynastii wykoleiły państwo. Blisko 70 lat marnowania wysiłków najlepszych ze szlachty, która wtedy właśnie doszła do szczytów kultury - za to musieliśmy zapłacić".

Złoty Wiek przyniósł bowiem Polsce niebywałą koniunkturę. Nieszkodliwe były ogarnięte reformacyjnym chaosem Niemcy, a Moskwą wstrząsały wewnętrzne kryzysy. W kraju szlachecki ruch egzekucyjny wystąpił z programem propaństwowych reform: "Tego czasu mogło najzupełniej wystarczyć na naprawę państwa od wewnątrz" - oceniał Jasienica. Tyle że 70 lat tłustych zaprzepaszczono: "W następny rozdział dziejów wkroczyliśmy obciążeni bezmiarem spraw niezałatwionych. Ale XVII wiek okazał się mniej łaskawy od XVI. Moce ościenne już wtedy okrzepły i tylko czekały na polski kryzys". Zmarnowana szansa wydawała owoce już tylko trujące, nastąpiła degrengolada elit, a państwo psuło się od głowy. Ostatnie trzy tomy z cyklu Jasienicy poświęconego dziejom przedrozbiorowym to już przede wszystkim smutne memento.

Dziś niemal za pewnik uznajemy, że położenie geopolityczne Polski nigdy nie było tak pomyślne jak na progu XXI wieku. Ale wystarczy rzut oka na poziom życia publicznego, by historyczne diagnozy Jasienicy niepokojąco zyskały na aktualności.

Zgodnie z rocznicową poetyką wypadałoby postawić pytania, jak Jasienica oceniałby współczesną Polskę, z czego byłby dumny, a czym by się niepokoił, jakie dawałby wskazówki.

Ale to ślepa uliczka, bo Jasienica powiedział nam już wszystko, co istotne. W najlepszym razie może by dodał, że nasz los jest w naszych rękach.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Były dziennikarz, publicysta i felietonista „Tygodnika Powszechnego”, gdzie zdobywał pierwsze dziennikarskie szlify i pracował w latach 2000-2007 (od 2005 r. jako kierownik działu Wiara). Znawca tematyki kościelnej, autor książek i ekspert ds. mediów. Od roku… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 46/2009