Historia dygotu: Dzienniki hotelu Francuskiego

Dzienniki hotelu Francuskiego, święta moja wojno, święta księgo wojen. Cytat znaleziony nad ranem, nieprzyzwoity, bo o cierpieniu, i cała reszta równie niecenzuralnych uniesień. Sewastopol w maju. Kraków w październiku.

31.08.2015

Czyta się kilka minut

 / Rys. Marek Tomasik
/ Rys. Marek Tomasik

I

Dwie tajemnicze dziewczyny siedzące przy oknie w kawiarni na Sławkowskiej. Zimna i ciemna Sławkowska, nie tak ciemna i nie tak zimna, jak za panowania komunizmu, ale niewiele jaśniejsza, niewiele cieplejsza. Wracałem z meczu przez ciemny i zimny Kraków – najpierw Piłsudskiego (dawniej Manifestu), potem koło Uniwersytetu, Gołębią, Wiślną. Na rynku wlazłem do Loży na herbatę, zadzwonił C.Z. i z głębi swych podwarszawskich posiadłości gadał długo. Zapisuję ogólnie, choć trzeba by szczegółowo i szczególnie – na meczu odwieczna, a też miłoszowska myśl: ocalić. Ocal to, co widzisz, zapamiętaj, zapisz – zapisz zieloną płaszczyznę boiska, dalekie ognie na wzgórzach Zwierzyńca, światła za światłami, reflektory nad trawą, lekkie jak latawce samoloty wojskowe podchodzące do lądowania, rozkołysane mrowiska chorągwi, dymiące petardy, tłum wciąż żyjący. Ocal powrotną drogę do hotelu, dwóch pijanych wyrostków, jadącego drugą stroną na wózku inwalidzkim artystę performera, co za dawnych czasów był szparkim ekscentrykiem, ostro popijającym na rozmaitych imprezach, ocal i zapamiętaj dwie piękności na Sławkowskiej, na zawsze mroźnej i ciemnej; jest parę ulic w Krakowie, na których panują wieczne, choć odmienne pogody – Grodzka to jest ulica ulewnego deszczu, Bracka zimnego świtu, Sławkowska ciemnego śniegu, Piłsudskiego – upału (masy upalnego powietrza nad ulicą Manifestu Lipcowego).

Jak mówię: idę. Idąc zaś, widzę, widzę tym bardziej, że zaglądam, gapię się na rozmaite witryny i w witrynowym oknie knajpy na Sławkowskiej zobaczyłem dwie niebywałe piękności, obie miały obnażone ramiona i widok tych ramion jakby nieoczekiwanie wypływających z głębi ciemności i zimna to już była sama w sobie raca, ramiona dwu młodych dziewczyn widziane z ulicy były w innym świecie. Były nie z tego świata i były zarazem jak dwie sprzedajne anielice za oświetlonym oknem. Głowy – tak jak to bywa u pyskatych blondynek – w nieustannym ruchu, mówiły równocześnie, śmiały się i z przychylnym zaciekawieniem gapiły się na zdrożonego przechodnia, który wyglądał, jakby z innego świata pochodził.

Tylko tęsknota jest doskonała. Tylko z tęsknoty za nimi (tylko z absurdalnej tęsknoty za ich nierzeczywistym obrazem) mogę być z nimi tak, jakbym wszedł do tego lokalu. A jakby one zaprosiły mnie do stołu i jakbyśmy biesiadowali razem – to oczywiście byłoby fantastycznie i daj Boże – ale nie byłoby tego dławiącego dreszczu, który mam teraz, nie płynęłaby przeze mnie rzeka myśli i zdań; ciałem staje się niejedno słowo, ale siła moich wyobrażeń jest jedyna. Działa w każdym planie. Tylko z tęsknoty za normalnym życiem potrafię opisać normalne życie? Z tęsknoty za miłością miłość? W pewnym sensie tak. Ale bez przesady. Z samej tęsknoty za boiskiem Cracovii nie opisałbym tego boiska.

Za każdym razem, gdy jestem w Krakowie, zatrzymuję się w hotelu Francuskim, w miarę możności w tym samym apartamencie, i rano zamawiam dzbanek kawy i papier listowy, i dziewczyna z room service wszystko przynosi na tacy, i odziany w hotelowy szlafrok notuję, co u mnie, co w świecie, co w Krakowie. Na początku zdawało mi to się obyczajem wstydliwym, prawie grafomańskim, z czasem przeszło w nawyk poparty pragmatyką – nie przepadałem za taszczeniem laptopa czy notesów, nowy papier to jest nowy papier, że powiem coś od siebie. Wiem oczywiście, jak wygląda hotelowa papeteria, wiem, czego się spodziewać, ale nawet znane, lecz nowe arkusze inspirują mocniej.
Zawsze z warszawskiego ekspresu wyskakuję na krakowski peron w euforii – tym razem ze ściśniętym sercem.

Przypomniał mi się stary Kraków, a każde wspomnienie jest już jak „dusza szamocąca się w trupie”1. Każde – Kraków nie Kraków. Kraków w niebywałym krysztale mrozu. Idę na piechotę z Nullo, przez Kopernika, przez rynek; chrzęst śniegu, czarne sylwetki mrówczo pełznące we wszystkich kierunkach, Wiślna, coraz ciemniej, jeszcze parę kroków i wchodzę do redakcji, i nagle jakbym był blisko, a w wielkich zarazem oddaleniach, jakbym był uczestnikiem zdarzeń i zarazem opowiadał o nich niczym wiekowy narrator o czasach młodości. W sekretariacie tłum, ktoś nieustannie zdejmuje płaszcz zimowy, skąd tyle ludzi? Za chwilę opłatek? I czuję ciepło pieców, co zdają mi się nasycone węglem, i przed chwilą ciemność klatki schodowej była domową ciemnością, przez chwilę jestem tu w latach 50., wszyscy żywi?

Jestem mieszkańcem jednego z miast Europy Wschodniej i zarazem w jakimś szale europejskości patrzę na świat z Paryża albo Madrytu, nagle słyszę dziwny słowiański język, gazety i książki tutejsze zadrukowane są wprawdzie łacińskimi znakami, ale w dziwacznych porządkach, panuje tu wschodnioeuropejska zima, inne są tutejsze zasypane śniegiem cmentarze, inne rzeczy ludzie tu jedzą na kolację, inaczej parzą herbatę, może nawet inaczej umierają, ale zarazem w swoim (bezkostnym, ergo pozbawionym szkieletu2) języku borykają się z tymi, co wszędzie, sprawami (np. sporem realistów z nominalistami), na ich (nasz) język jest przetłumaczony Arystoteles, Kafka i Biblia, i w tutejszych (z mniejszą pieczołowitością konserwowanych) kościołach mówi się o ciał zmartwychwstaniu, i tu gra się w piłkę nożną, pali papierosy i rozważa, na ile rzeczywistość jest złudzeniem. Maszyny do pisania z polska czcionką stoją na biurkach.

II

2 kwietnia 2005 roku w hotelu Francuskim w Krakowie po nieprzespanej nocy, z uchem i okiem przy TVN24, gdzie lada chwila zostanie podana wiadomość o śmierci Wojtyły. Chyba lada godzina zostanie odłączony od podtrzymujących go przy życiu aparatur. Pewność jego śmierci, powszechność tej pewności ma w sobie nieubłaganą siłę pierwotnych wiar ludzkości. Nagle wszyscy wiedzą, że już z tego nie wyjdzie, że mu się nie poprawi i żadnym już ani ziemskim, ani nieziemskim sposobem nie wyzdrowieje, że już w zasadzie umarł i tam w pałacach watykańskich wszczęto prace organizacyjne, które lepiej wykonać teraz, jak on niby jeszcze żyje; może wręcz dopracowywana jest fabuła dobrej śmierci – co zrozumiałe i uzasadnione – w końcu gasł od lat. Jego udręczone ciało było tak udręczone, że jakieś opóźniające początek nowego życia akcje, jakieś manipulacje służb były raczej wykluczone, a pewność nieodwracalności globalna.

Chodziłem wczoraj wokół rynku, dziesiątki tam stały wozów transmisyjnych, ekipy i sprzęt stacji telewizyjnych z całego świata, reflektory jeszcze niezapalone, ale w kościół Mariacki już wycelowane; w samym kościele modlący się tłum, też wszakże bez napięcia (a modlitwy Polaków miewają napięcia, że ho ho), słowem i sam pogrzeb, i bezpośrednia z niego transmisja do tego stopnia były gotowe, że niemal ruszały. Jeszcze wyświetlano liczne dokumenty pokazujące papieża w atletycznej świetności – jakaż przepaść pomiędzy niezniszczalnym szołmenem uwodzącym tłumy a niedołężnym rozdygotanym staruszkiem! Rozmaite, w Pana Boga wyposażone, w podniosłe przesłania zaopatrzone teorie można tu stwarzać, ale jasne jest, że Wojtyła miał starość upiorną, upokarzającą, pełną bełkotu i cieknącej z ust śliny. A miał do dyspozycji całą medycynę świata, leki nierefundowane, ekstra kroplówki i wózki inwalidzkie całe w aksamicie o bezszmerowych napędach. Miał to, choć nie tak miało być. Powoli cicho. Powoli ciemno. Nie dzwonią dzwony. Powściągliwi oświetleniowcy gaszą reflektory. ©

Fragment powstającej właśnie nowej książki Jerzego Pilcha „Historia dygotu”.

1 Frazy tej trzeba szukać w komentarzach Ryszarda Przybylskiego do „Ojca Sergiusza” Lwa Tołstoja.
2 Tomasz Mann o ruszczyźnie: bezkostna. Warto od niego brać, jak każdy geniusz daje więcej, niż myśli, że daje.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Pisarz, dramaturg, scenarzysta, felietonista „Tygodnika Powszechnego”, gdzie pracował do 1999 r. Laureat Nagrody Literackiej Nike oraz Nagrody Fundacji im. Kościelskich. Autor przeszło dwudziestu książek, m.in. „Bezpowrotnie utracona leworęczność” (1998), „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 36/2015