Himalaizm do raportu

Raport o tragedii na Broad Peak wywołał eksplozję emocji, ale do prawdy nas nie przybliżył. Budzi tyle samo wątpliwości, co przebieg samej wyprawy.

24.09.2013

Czyta się kilka minut

Adam Bielecki, Broad Peak, 8 lutego 2013 r. / Fot. Artur Małek
Adam Bielecki, Broad Peak, 8 lutego 2013 r. / Fot. Artur Małek

By przekonać się, jaką siłę rażenia miał ogłoszony w ubiegłym tygodniu dokument komisji Polskiego Związku Alpinizmu, wystarczy opis jednej sceny.
Niedługo przed oficjalną publikacją raportu Adam Bielecki – dzięki „Tygodnikowi”, który jako pierwszy dotarł do dokumentu – zapoznaje się z głównymi ustaleniami i wnioskami komisji. Po kilku godzinach czekamy w redakcji na spotkanie z himalaistą, który w środowisku uważany jest za gruboskórnego, a nawet (w oczach zaciekłych przeciwników) za pozbawionego empatii.
Przychodzi człowiek złamany lekturą. Jest roztrzęsiony, odpala papierosa za papierosem. Mówi o płaczu po lekturze, chęci zaszycia się na Zachodzie, o śmiertelnym ciosie, jaki polskiemu himalaizmowi zadali autorzy dokumentu.
Nieco później na Facebooku głos zabiera żona himalaisty. „Mój mąż jest dobrym człowiekiem i dobrym himalaistą – pisze. – Wydarzenia na Broad Peak odcisnęły na nim swoje piętno (...) Czy ktoś naprawdę myśli, że dla Adama góra mogłaby być ważniejsza niż życie kolegów? (...) Czy komisja i część tzw. środowiska, które poznałam niedawno jako osoba z zewnątrz, a okazało się zawistne, rozplotkowane i bardzo łatwo wydające najcięższe wyroki, zastanowiła się przez chwilę, zanim zdecydowała się go zlinczować, zanim podjęła kolejną próbę zniszczenia życia jego i naszego?”.

MIAŻDŻĄCY RAPORT
Skala emocji po ogłoszeniu przez komisję PZA raportu musiała być ogromna, skoro sami jego autorzy – jakby przestraszeni pierwszymi reakcjami – jęli łagodzić wymowę głównych tez. Przypominali, że komisja to nie gremium nieomylne, zaś werdykty nie mają waloru sankcjonującego. Kierownik tragicznej wyprawy Krzysztof Wielicki mówił z kolei, że raport nie jest wcale, jak to określiliśmy w „TP”, miażdżący, by kilka zdań dalej powiedzieć, że... zbyt drastycznie ocenia Adama Bieleckiego.
Jak jest w rzeczywistości? Owszem, autorzy raportu łagodzą miejscami wydźwięk dokumentu, stwierdzając chociażby, że Artur Małek i Adam Bielecki mogli mieć subiektywne poczucie zagrożenia; owszem, pozytywnie oceniają organizację wyprawy, a jej kierownikowi wystawiają w niejednym punkcie pozytywną cenzurkę. Owszem, nie może nam umknąć kontekst – dość oczywista prawda wywiedziona z historii himalaizmu – że wysokogórskich wypraw powracających bez większego lub mniejszego rejestru błędów po prostu nie było.
A jednak skala zarzutów pozwala powtórzyć: raport jest dokumentem dla uczestników – zwłaszcza dla Bieleckiego – miażdżącym. Przypomnijmy: komisja PZA wytknęła wyprawie zaniechanie w rozmieszczeniu tlenu; brak zasad taktycznych na wypadek słabego tempa wspinaczki; brak ustaleń co do nieprzekraczalnej godziny odwrotu; zbyt późne wyjście uczestników z obozu IV na szczyt; brak reakcji na niedoczas, a wcześniej – po decyzji Małka i Bieleckiego o rozwiązaniu się w drodze na szczyt – zerwanie integralności zespołu.
Jest też i zarzut łagodnie dość w raporcie opisany, który w fali komentarzy po raporcie jakby umknął: „Maciej Berbeka i Krzysztof Wielicki nie odbyli testów obowiązujących w programie PHZ [Polskiego Himalaizmu Zimowego – red.]. Uważamy to za uchybienie organizatora wyprawy” – napisali autorzy, a Krzysztof Wielicki przyznał: brak dodatkowych badań to błąd.
Jeśli do zaniechania w tej mierze przyznaje się człowiek, który przez większą część wyprawy pozostał przecież w bazie – jak nazwać podobne zaniechanie w przypadku 60-letniego Berbeki, który wyszedł na wysokość ponad 8 tys. metrów?

BIELECKI I MAŁEK
To jednak Bielecki musi się dzisiaj konfrontować z najpoważniejszymi zarzutami. To jego oskarża się w największym stopniu o zerwanie integralności grupy; to on zbiera największe razy za to, że po osiągnięciu szczytu nie zaczekał na pozostałych członków (szedł pierwszy). To on wreszcie ponosi, wedle wykładni komisji, etyczną odpowiedzialność za odwrót z obozu IV (Bielecki tłumaczył w wywiadzie dla „TP”, że decyzję o schodzeniu podjął na polecenie kierownika wyprawy, jednak Wielicki w rozmowie z „TP” zaprzecza: – Przeciwnie: nie byłem zainteresowany, by ktoś schodził. Zapytałem przez telefon, czy ktoś zostanie z pakistańskim uczestnikiem wyprawy. Ponieważ Artur zdecydował się zostać, Bielecki mógł moje słowa zinterpretować w ten sposób, że może schodzić).
Wreszcie aspekt sprawy bodaj najbardziej kontrowersyjny: stan Adama Bieleckiego (i psychiczny, i fizyczny), w gruncie rzeczy niemożliwy dziś do odtworzenia, a jednak siłą rzeczy stanowiący – choćby na podstawie tempa zejścia z wierzchołka Broad Peak – podstawę do formułowania niektórych wniosków raportu.
Że mamy do czynienia z materią nieoczywistą, niechaj zaświadczy prosty eksperyment: czwórka wybitnych ludzi gór, zapytana przez „Tygodnik” o wykładnię raportu i ocenę wyprawy, daje co najmniej trzy różne interpretacje.

CZTERECH LUDZI, TRZY RAPORTY
Piotra Pustelnika, szefa komisji PZA, zastaję w przerwie między wywiadami – jak mówi, udzielił ich od ogłoszenia raportu kilkadziesiąt. W głosie wybitnego himalaisty – Korona Himalajów na koncie, niepodważalny, również etyczny autorytet w środowisku – słyszę zmęczenie. – Musimy wziąć odpowiedzialność za to, co napisaliśmy, ale sprawa jest bardzo trudna: my też tę sprawę odchorowujemy – przyznaje.
Pytam o kulisy powstawania raportu: czy w łonie komisji spierano się co do najważniejszych wniosków?
– Owszem, ale w odniesieniu do rzeczy podstawowych była zgoda – odpowiada Pustelnik. – Np. nikt nie miał wątpliwości, że złamanie zasady kontaktu wzrokowego i integralności zespołu było naruszeniem norm. Bielecki schodzi ze szczytu, mija idących do góry kolegów i wie, że nie będzie miał z nimi kontaktu, bo nie działa mu radiotelefon. Nikt z członków komisji nie zgłaszał też, że nie należy formułować ocen etycznych – bez nich raport nie miałby sensu, bo to przecież dokument, który miał spowodować u adresatów oraz przedstawicieli środowiska właśnie refleksję etyczną.
Co z decyzją o odwrocie z obozu IV? – Mamy słowo Bieleckiego przeciw słowu Krzyśka, ale nawet jeśli wersja Adama jest prawdziwa, niewiele wnosi do oceny – mówi Pustelnik. – Bo nawet jeżeli kierownik polecił zejście, wyprawa w góry wysokie to nie manewry wojsk. Można nie wykonać polecenia i zostać, co zrobił zresztą Małek. Adam był od niego silniejszy i mniej wyczerpany, a jednak zszedł.
– Skąd znaliście intencje Bieleckiego? Dlaczego napisano, iż „od razu założył, że nie będzie schodził z resztą uczestników”?
– Na podstawie jego własnych słów – odpowiada Pustelnik. – W jednym z wywiadów po wyprawie powiedział, że nawet przez myśl mu nie przeszło, iż będzie schodził z kimś.
– Czy ostrych ocen etycznych nie należało zostawić czytelnikom i przyszłym kierownikom wypraw? Nawet członkowie komisji mają w górskim CV przypadki naruszenia zasad partnerstwa w górach...
– Właśnie dlatego nie sililiśmy się na pompatyczne stwierdzenia, dokonując chłodnej oceny konkretnych zachowań, nie ludzi.
– Oceniliście ludzi. Napisaliście, kto złamał zasady etyczne, a pod koniec, że osoby te nie powinny być brane pod uwagę przy organizacji wypraw.
– Być może niektóre fragmenty należało inaczej sformułować – mówi Pustelnik. – Ale powtórzę: bez refleksji etycznej raport nie miałby sensu.
Inaczej widzi rzecz Krzysztof Wielicki. Choć zgadza się z wieloma punktami raportu, wyraźnie mówi: oceny etyczne należało zostawić czytelnikom. – Tam nie było sytuacji zaniechania pomocy, ale brak umiejętności przewidywania – zaznacza.
Podobnie na raport, co może zaskakiwać, patrzy prezes PZA (którego zarząd powołał przecież komisję) – Janusz Onyszkiewicz. Choć były poseł i minister zgadza się z faktografią przedstawioną w raporcie i zaznacza, że w mediach elektronicznych dokument przedstawia się jako ostrzejszy, niż jest w rzeczywistości, dodaje jednocześnie: – Komisja miała pełną autonomię, szanuję jej zdanie, jednak nie zgadzam się z zawartą w raporcie ostrością ocen. Uważam, że nie można ferować wyroków. Nie możemy do końca stwierdzić, w jakiej formie był Bielecki. A już na pewno nie jesteśmy w stanie przewidzieć, czy jego pozostanie na dużej wysokości nie skończyłoby się większą tragedią.
Jest i trzecia – różniąca się znacznie od pozostałych – interpretacja raportu.

„BIELECKI MA RACJĘ”
Aż dziw, że jej autor nie znalazł miejsca w komisji PZA. Nie tylko z racji doświadczenia i sukcesów (m.in. zdobycie czterech ośmiotysięczników czy udział w wyprawach zimowych), ale głównie z powodu epizodu w karierze całkowicie – zwłaszcza dla opisywanej w raporcie sprawy – unikalnego.
Cofnijmy się o 25 lat. Zima AD 1988. Aleksander Lwow i Maciej Berbeka są na wyprawie kierowanej przez Andrzeja Zawadę. Lwow i Berbeka mają atakować K2, ale na osiągnięcie celu nie pozwala pogoda, postanawiają więc wykorzystać bliskość innego niezdobytego zimą ośmiotysięcznika – Broad Peak. Lwow wycofuje się spod przełęczy, Berbeka idzie do góry – zawraca dopiero z przedwierzchołka Rocky Summit, przekonany, że osiągnął szczyt. Lwow czeka na wysokości ok. 7300 m.
– Schodził z Rocky Summit ponad dobę, by dotrzeć do namiotu po ciemku – wspomina Lwow. – Był w takim stanie, że gdy stanął w absydzie namiotu, nie mógł rozmawiać. Ściągałem mu raki, dostał od razu płyn, który dla niego zostawiłem, oraz leki rozszerzające naczynia.
Czy Berbeka, pozostawiony sam, zginąłby na Broad Peak 25 lat temu?
– Nie mam co do tego wątpliwości – mówi Lwow. – Ja zresztą byłem już absolutnie pewien, że nie żyje. Nazajutrz z pewnością schodziłbym. Kiedy usłyszałem wołanie, w pierwszej chwili myślałem, że zwariowałem. Wtedy się udało, choć nie uważam, żebym zrobił coś heroicznego: to było normalne zachowanie.
W kontekście wydarzeń sprzed 25 lat ocena kulis wyprawy na Broad Peak AD 2013 w wykonaniu Lwowa może zaskakiwać. – Uważam, że raport jest do kitu – ocenia himalaista. – Dokument opiera się na fundamentach ideałów, które powyżej 7,5 tys. metrów w zimie nie funkcjonują. Znam dobrze historię polskiego himalaizmu: do każdej wyprawy pochodzącej z tzw. złotych lat 80. czy 90. można by się przyczepić według „klucza Broad Peak”. Że ktoś od kogoś się odwiązał, ktoś kogoś „opuścił”. Dlaczego komisja i raport akurat w sprawie Broad Peak? Dlaczego nie w sprawie lawiny na Evereście, gdzie w 1989 r. zginęło pięć osób? Dlaczego nie w sprawie śmierci Artura Hajzera?
Według Lwowa na Broad Peak popełniono błędy, które obciążają wszystkich. – Podstawowym było to, że poszli atakiem czwórkowym. Druga dwójka powinna iść jako odwód. Kolejny, najważniejszy chyba błąd był jednak taki, że nie zawrócili mimo niedoczasu. Trzeci, że gdy Bielecki doszedł już do wierzchołka, wszyscy inni nie zawrócili – ocenia Lwow.
Czy między tą oceną a doświadczeniami sprzed ćwierćwiecza nie ma sprzeczności? – Absolutnie nie! – mówi himalaista. – Ja byłem bezpieczny w namiocie, ponadto w stanie relatywnie, jak na tę wysokość, dobrym. Być może Bielecki mógłby dla porządku poczekać w obozie IV jeszcze dobę. Prawdopodobnie był rzeczywiście spanikowany i wyczerpany. Ale kluczowe jest to, że oni nie byli w stanie tam już działać.
Według Lwowa ocena Adama Bieleckiego odpowiada rzeczywistości: przyczyną śmierci Kowalskiego i Berbeki było to, że obaj źle obliczyli swoje możliwości. – W raporcie mówi się „zespół”, „integralność zespołu” itd. – dodaje Lwow. – To bzdura. Jeśli tu ktokolwiek naruszył integralność zespołu, to byli to ci, którzy... nie zawrócili, by natychmiast zejść z Bieleckim, gdy ten zdobył szczyt. Zresztą, na wszystkich wyprawach, jakie pamiętam, każdy szedł własnym tempem i własnym tempem schodził. Wyjątek to sytuacja, w której partnerzy byli ze sobą związani liną.
Zasada kontaktu wzrokowego?
– Pierwszy raz słyszę o takiej zasadzie. A w tamtych warunkach to w ogóle jakiś idiotyzm! – denerwuje się wspinacz. – Można kogoś widzieć i nie móc do niego podejść nawet kilkudziesięciu metrów. O tym się nie mówi, ale proszę zwrócić uwagę na niedawną śmierć Artura Hajzera – tam zasada kontaktu wzrokowego była złamana od początku. Skoro Hajzer nadał sms-a, że jego partner nie żyje, co okazało się nieprawdą, to nie mogli być razem.

RAPORT I OKOLICE
W środowisku mówi się dziś nieoficjalnie: Bielecki oberwał w raporcie tyleż za zachowanie na Broad Peak, co za swoje zachowanie na innych wyprawach. Od tej interpretacji członkowie komisji się odżegnują. I słusznie: któż jak nie PZA zaakceptował – znając przeszłość Bieleckiego – skład wyprawy na Broad Peak?
Trudno też nie zadać pytań o to, czego w raporcie nie ma. Choćby o słowa pracującej w komisji Anny Czerwińskiej, która w medialnych wypowiedziach mówiła o „problemie ze słabą psychiką” Adama Bieleckiego, oraz o tym, że młody wspinacz „ucieka z tych gór”. Czy członek komisji, po której można oczekiwać dystansu, powinien formułować podobne oceny?
Warto też pytać o to, dlaczego członkowie komisji zrezygnowali z ocen nieżyjących członków wyprawy. – Bielecki ma prawo do rozgoryczenia, że został potraktowany osobno – ocenia Aleksander Lwow. – W raporcie nie ma słowa o tym, jakie normy przekroczył Maciek Berbeka. Tymczasem on też nie komunikował się z zespołem. Dlaczego nie pisze się o tym, że to Berbeka podjął milczącą decyzję o kontynuowaniu ataku? Maciek miał rys osobowościowy, który powodował, że szedł o jeden krok za daleko. Dowody? Obiektywne okoliczności na Broad Peak w 1988 r. wskazywały, że trzeba zwracać, a on szedł. Wiele lat później spotkaliśmy się przypadkiem pod wierzchołkiem Aconcagua. Kompletne załamanie pogody, ja schodzę ze szczytu, a Maciek mimo późnej pory oraz śniegu po uda kontynuuje wspinaczkę. Podczas tego wyjścia zginął zresztą jego klient. Wiem, w naszej kulturze „o umarłych źle się nie mówi”. Tyle że ten raport zdaje się oczyszczać nieżyjących kosztem żyjących.
– Dlaczego zrezygnowaliście z ocen Berbeki i Kowalskiego? – pytam Piotra Pustelnika.
– Być może popełniliśmy błąd – mówi. – W pierwszej części dokumentu zachowaliśmy zasadę równowagi, później, w toku dyskusji, rzeczywiście zrezygnowaliśmy z ocen nieżyjących. Podkreślmy jednak: nie ma dowodów, by Berbeka czy Kowalski złamali jakiekolwiek normy etyczne. Owszem, Maciej się nie łączył, nie dyrygował zespołem. Są po jego stronie jakieś przewiny, ale nie ma dowodów na to, że zostawił Kowalskiego albo złamał zasadę kontaktu wzrokowego.

JAK TO POSKLEJAĆ?
Kiedy pod koniec ubiegłego tygodnia opadły pierwsze emocje, kolejni uczestnicy wyprawy, a także członkowie komisji próbowali łagodzić swoje pierwsze wypowiedzi. Bielecki mówił, że nie zamierza wyjeżdżać na Zachód, a jedynie rozważa wspinanie się z zachodnimi partnerami. Wielicki przypominał, że to on jest kierownikiem wyprawy – ten zaś, nawet w przypadku braku bezpośredniej winy, odpowiada za zespół. A Onyszkiewicz apelował, by nie skreślać Bieleckiego.
– W ostatnich dniach Adam udzielił kilku wywiadów. Zobaczyłem w nich Bieleckiego, jakiego nie znałem wcześniej – mówi z kolei Pustelnik. – Mówiącego otwarcie o swoich emocjach, strachu. Ta tonacja nie zmienia zasadniczo naszej oceny, jednak gdyby podobnie wyglądały nasze rozmowy z Adamem podczas prac komisji, musielibyśmy się pewnie zastanowić nad innym sformułowaniem niektórych sądów. Każdy ma prawo się bać, tyle że ten strach trzeba komuś zakomunikować. My nie jesteśmy prokuratorami, ale starszymi kolegami ze środowiska, którzy chcieli z nim normalnie porozmawiać. Chcę wyciągnąć rękę i powiedzieć: to się wszystko jeszcze może dobrze poukładać.
Co według szefa komisji PZA musi się stać? – Potrzebujemy jakiegokolwiek ruchu z drugiej strony – odpowiada Pustelnik. – Powstaje raport i okazuje się, że Adama stać na szczerość – wobec mediów. Ja się o to nie obrażam, mówię tylko, że chciałbym to wszystko usłyszeć od niego, a nie z wywiadów.
– Bielecki to człowiek wybitnie utalentowany – dodaje szef komisji. – Perełka, którą znalazł Artur Hajzer. Takie w polskim sporcie zdarzają się raz na kilkadziesiąt lat. Trzeba nad nim pracować.

BALON PĘKA ONLINE
Co nam dała, poza wiwisekcją konfliktu w miniaturowym – było nie było – środowisku, dyskusja po Broad Peak? Z pewnością fascynującą – choć trudną – rozmowę o etyce. Czym jest partnerstwo? Czy w sytuacji zagrożenia życia można od kogoś innego oczekiwać heroizmu? Kto ma prawo takie oczekiwania formułować i w jakim kształcie?
Waga tych pytań nie unieważnia jednak pytania innego. Skąd właściwie ten cały szum? Skąd raban wokół dyscypliny, którą – przynajmniej w wersji najbardziej spektakularnej – uprawia kilkunastu mężczyzn, w dodatku grono regularnie dziesiątkowane przez tragedie, których częstotliwość w ostatnich latach nasuwa wręcz refleksję, że nie chodzi o nieszczęśliwe wypadki, ale o rodzaj rozłożonego w czasie zbiorowego samobójstwa (Aleksander Lwow stawia w jednej ze swoich książek tezę, że każdy himalaista musi zginąć w górach, o ile jest wystarczająco zdeterminowany).
Dlaczego od miesięcy ekscytujemy się wypadkiem górskim, jego omówieniami, raportem? Górskie tragedie z przeszłości stawały się, owszem, głośne, ale sprawa wyprawowych technikaliów schodziła rychło do branżowej prasy.
Część odpowiedzi tkwi w specyfice funkcjonowania środowiska górskiego w ostatnich 20 latach. Środowiska, które właśnie media zaprzęgło do marketingowej machiny pod tytułem: „Polska mistrzem świata w himalaizmie”. Taki wydźwięk – niepozbawiony patosu i pierwiastków patriotycznych – miał przecież napisany przez Wielickiego Manifest Zimowy, w którym doświadczony himalaista wskazywał kierunek dalszej eksploracji górskiej Polaków. Taką też tonację zawierało przedsięwzięcie Polski Himalaizm Zimowy, mające ustawić Polaków na szczycie światowej hierarchii wspinaczy.
– To prawda, że medialne zainteresowanie górami wysokimi wykreowali ludzie z naszego środowiska – przyznaje Piotr Pustelnik. – ­Artur Hajzer, poszukując sponsorów, wyciągnął himalaizm z medialnego dołka. I wpadliśmy w pułapkę: jak nie ma mediów, to nie ma sponsorów, jak nie ma sponsorów, nie ma pieniędzy. Artur podjął ryzyko, a teraz mamy kredyt, którego nie da się spłacić. Oczywiście lepiej, byśmy trudne pytania etyczne zadawali w ciszy i spokoju, we własnym gronie.
– Raport o Broad Peak powstał nieprzypadkowo w 2013 r., mimo że mógł być przecież napisany przy okazji wielu wcześniejszych tragedii – dodaje Lwow. – Taka jest rzeczywistość XXI wieku: wspinacze umierają niemal online. Częściowo sami na to zapracowaliśmy.
Czym jest więc współczesny himalaizm, który – przynajmniej w polskiej wersji – został sprzęgnięty tak mocno ze światem mediów? Z pewnością bliżej jego dzisiejszej oprawie do plenerowej wersji Ligi Mistrzów: ze sponsorami, relacjami, wywiadami i patriotycznymi ambicjami – niż do oddalonej od cywilizacji przygody, opartej na estetycznych przeżyciach i próbie przekraczania granic.
To dlatego nadymany do granic możliwości balon po wyprawie i raporcie o Broad Peak pęka tak głośno i boleśnie.

Komentarze pisarki i znawczyni polskiego himalaizmu Bernadette McDonald oraz jednego z najwybitniejszych himalaistów Denisa Urubki do raportu PZA, a także wszystkie teksty opublikowane na łamach „TP” po wypadku na Broad Peak znajdują się na stronie: powszech.net/broadpeak

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w tematyce społecznej i edukacyjnej. Jest laureatem Nagrody im. Barbary N. Łopieńskiej i – wraz z Bartkiem Dobrochem – nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Trzykrotny laureat… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 39/2013