Hayda! Mick!

Na bekstejdżu stał zaprzyjaźniony ksiądz greckokatolicki. Podszedłem i powiedziałem: „Księże Grzegorzu, proszę o błogosławieństwo, bo zanim wyjdę na tę scenę, to się zes... ze strachu”.

01.10.2018

Czyta się kilka minut

Ksiądz Grzegorz przygarnął mnie do swojego potężnego ciała i powiedział: „Wyjdziesz i się nie zes...”. Sprawa była poważna, bo na gorlickim Rynku stało dwa tysiące ludzi, a ja miałem z Haydamakami zadebiutować na scenie, przybliżając szerokiej publiczności „Sonety krymskie” Adama Mickiewicza w mocno rokendrolowej wersji.

I w istocie wyszedłem i nic się nie stało. Tylko sypałem się w co drugim kawałku. Co tam, sypałem po dwa razy w jednym. Chłopaki po dwudziestogodzinnej jeździe z Kijowa, staniu na granicy i próbie dźwięku wyszli i zagrali jak rozgrzana, precyzyjna maszyneria. Nie to co ja. Rytm mi się rozjeżdżał, tekst mi się mylił, chociaż sobie wydrukowałem wielką czcionką. Część pamiętałem jeszcze ze szkoły. Na przykład „Wpłynąłem na suchego przestwór oceanu...”. Wszyscy zresztą pamiętali, więc dwa tysiące na Rynku było szczęśliwe, że może intensywnie uczestniczyć w przeżywaniu sztuki. Ktoś tam przy „Mogiłach haremu” krzyknął: „Tekstu się naucz!”, ale mu odkrzyknąłem „Chodź tu i sam występuj”, więc się uciszył, a tłum przykrył wszystko aplauzem, więc przestałem się przejmować. Bo jak się ma za sobą bębny Dimy, bas Wołodymyra, z lewej, trochę z tyłu nawiedzoną gitarę Slipego, po bokach trąbkę Romy i puzon Maksa, a na froncie Saszę, to właściwie nic nie mogą ci zrobić. W związku z tym myliłem rytm i tekst już nieco spokojniejszy.

Myślałem: Lou Reed potrafił strasznie fałszować i prześpiewać cały kawałek obok tonacji. Dylan tak samo. Fałszował, koledzy z zespołu próbowali zgadnąć, jakie gra akordy i jaki kawałek właściwie próbuje zaśpiewać. Dopiero potem, po pięćdziesiątce, starał się ograniczać do czerwonego wina. Albo Iggy Pop w 1977 r. w Manchesterze: trzy razy zaczynał „Passengera”, zanim mu się udało. Na usprawiedliwienie trzeba pamiętać, że wcześniej ochrona musiała podnieść go z podłogi, postawić przed mikrofonem, i minęło trochę czasu, zanim zrozumiał, gdzie w ogóle jest. Ale jak już za tym trzecim razem zaczął...

Więc cóż ja na moim powiatowym rynku, z oddaną publicznością, z kartkami dużym drukiem, z Haydamakami, którzy przyjęli mnie jak brata i tylko raz wyrzucili z zespołu. To było w Kijowie, gdy na próbie trochę osłabła mi uwaga. No ale przespałem się pół godziny na starej amerykance i znowu mnie przyjęli.

Potem szło już lepiej. Po prostu pojąłem, że trzeba liczyć, bo rokendrol, jak Jan Sebastian Bach, to jest matematyka zaklęta w dźwięki. Raz, dwa, trzy, cztery i wchodzisz. Oczywiście u Jana Sebastiana Bacha jest to nieco bardziej skomplikowane, ale zasada ta sama. Poza tym sam Mickiewicz z tym naszym, arcypolskim trzynastozgłoskowcem sklejał się z ukraińskim graniem jak skóra z mięsem. Myślę, że gdyby Mick był dzisiaj wśród nas, toby rapował te swoje improwizacje, które wygłaszał po ówczesnych salonach. Bujałby się i kiwał z mikrofonem na scenach różnych festiwali. Na festiwalu Miłosza, festiwalu Kołakowskiego, festiwalu Schulza. Całkiem jak my.

Mick przy „Pielgrzymie” mógłby zawołać: „To się da tańczyć w parach”, bo rzeczywiście się da, w rytmie umiarkowanego walca, wprawdzie trochę na cztery czwarte, ale jednak. W dodatku to piosenka miłosna, więc zakochani się do niej garną. Przy „Alpuharze” mógłby sobie trochę poskakać po estradzie, bo i sama publiczność zaczyna w tym kawałku jakoś żywsza się robić, odrywa nogi od ziemi zgodnie z pulsem tego turecko-tatarskiego rapu, który Haydamactwo w swym bezpretensjonalnym geniuszu wymyśliło, niekoniecznie wcześniej zaznajamiając się z treścią tekstu, bo przecież im wystarcza samo brzmienie słów i sam ich rytm. Tak sobie to wyobrażam. Tak sobie to przynajmniej wyobrażałem w Jarocinie, gdy schodziłem ze sceny. Bolały mnie kolana, zgubiłem okulary, a Dima, Maks i Roma przybijali piątki, że tym razem pojechało tak, jak miało pojechać.

Na bekstejdżu stał Tomek Budzyński. Podszedłem do niego i powiedziałem: „Budzy, czasem się nie wyrabiam”. Przygarnął mnie do swojego potężnego ciała i powiedział: „Nie martw się. Tego i tak nikt nie słyszy”. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodził się w 1960 roku w Warszawie. Mieszka w Beskidzie Niskim. Prozaik i eseista. Autor Murów Hebronu, Dukli, Opowieści galicyjskich, Dziewięciu, Jadąc do Babadag, Taksimu, Dziennika pisanego później, Grochowa, Nie ma ekspresów przy żółtych drogach, Wschodu… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 41/2018