Hardkor 44

Film Jana Komasy nie jest arcydziełem na miarę „Kanału”. Jest brutalną lekcją historii, prowadzoną przez charakteryzatorów, kostiumologów, dźwiękowców i ekspertów od efektów specjalnych.

03.08.2014

Czyta się kilka minut

Anna Próchniak, Zofia Wichłacz i Józef Pawłowski w filmie „Miasto 44” / Fot. Ola Grochowska / AKSON STUDIO
Anna Próchniak, Zofia Wichłacz i Józef Pawłowski w filmie „Miasto 44” / Fot. Ola Grochowska / AKSON STUDIO

Dziesięć tysięcy widzów na trybunach Stadionu Narodowego – w tym trzy tysiące powstańców, setki dziennikarzy, dziesiątki celebrytów i prezydent. Gdzieś między nimi szeroko uśmiechnięty drobny chłopak w smokingu: reżyser najdroższego filmu o Powstaniu Warszawskim w historii polskiej kinematografii (24 mln zł).

Na ekranie wysokości dziesięciopiętrowego bloku (największym w Europie), przy rzewnej muzyce, wyświetlają się fotosy: piękni, starannie ubrani chłopcy i dziewczęta, roześmiani, zamyśleni, zapatrzeni w siebie, nad rzeką, wśród pól, w kawiarni. Potem na scenie pojawia się zespół i wykonuje filmową piosenkę – cukierkowo śliczną i sentymentalną. Patrząc na te zdjęcia, słuchając tej piosenki, można przypuszczać, że „Miasto 44” będzie kolorową pocztówką. Ale Marek Kondrat – po odczytaniu długiej listy gości (aplauz dla powstańców) i sponsorów (aplauz dla banku ING) – uprzedza, że film zawiera sceny drastyczne. Kilkanaście minut później zaczyna się krwawa łaźnia.


Kręgi piekła

Początek zupełnie jej nie zapowiada. Relacja między głównymi bohaterami – nieśmiały szatyn (Józef Pawłowski) zakochuje się w zahukanej blondynce (Zofia Wichłacz), nie zważając, że kocha się w nim bezczelna brunetka (Anna Próchniak) – zarysowana jest w manierze, z jaką o polskiej młodzieży lat 40. opowiadał Michał Kwieciński (producent „Miasta 44”) w „Jutro idziemy do kina” albo Janusz Majewski w „Małej maturze 1947”. W dialogach i gestach pobrzmiewa ten rodzaj sztucznej sztubackości, udawanej swobody, który powoduje, że naprawdę żaden młody człowiek nie może się zidentyfikować z bohaterami. Piekło zaczyna się równo z wybiciem godziny „W” – i z każdym kwadransem, przechodząc przez dzielnice walczącej Warszawy, widz schodzi w kolejne jego kręgi. A może raczej: zostaje w nie zepchnięty.

Brutalność obrazu Komasy jest niespotykana. Bardziej adekwatny byłby dla niego tytuł niezrealizowanego scenariusza Tobiasza Piątkowskiego i Łukasza Orbitowskiego – „Hardkor ʼ44”. Chyba nie było jeszcze polskiego filmu, w którym wykorzystano by tyle litrów czerwonej farby, tyle kilogramów sztucznych wnętrzności i odciętych kończyn. Na ekranie pojawia się m.in. zmasakrowana twarz, stos nagich trupów, przestrzeliwana głowa, ciała rozerwane granatem, a wreszcie: spadający na ulicę (także na dłonie i włosy głównej bohaterki) deszcz krwi i ludzkich strzępów. Hałas wystrzałów właściwie nie milknie. Za dużo jest tej krwi i tego huku, za dużo cierpienia, żeby można było przeprowadzić spokojny proces projekcji-identyfikacji.


Pop-powstanie

Obraz rzezi w „Mieście 44” jest autorski: Komasa, wychowany na „Terminatorze” i „Pulp Fiction”, starał się nadać narracji popowy rytm. Ścieżka dźwiękowa jest mieszanką muzyki orkiestrowej, przedwojennych tang, jazzowych standardów, dubstepu i XV-wiecznych madrygałów. Pojawiają się popisy operatorskie, jak wykonane bez zarzutu długie ujęcia bez cięć, i popisy montażowe.

Kiedy bohater strzela do Niemców przez okno, kamera przyjmuje punkt widzenia znany z gier gatunku first-person shooter (np. „Quake”) – i trwa w tym punkcie na tyle długo, żeby nawet najmniej zorientowany widz przypomniał sobie, skąd pochodzi ten typ ujęcia. Samobójczy bieg przez atakowany cmentarz, pierwszy pocałunek pod ostrzałem czy namiętny seks w ruinach pokazane są w zwolnionym tempie, z towarzyszeniem zaskakującej muzyki. I ocierają się o kicz – zwłaszcza scena erotyczna może przejść do historii polskiej kinematografii jako jedna z najgorszych. Co mogło być świeże i ożywcze, na tle powstańczej masakry staje się irytujące. Wykorzystanie popowych konwencji nie jest, jak chciał Komasa, nawiasem czy klamrą filmu – to raczej seria przerywników, jeszcze bardziej izolujących widza od bohaterów. Bohaterów, którzy bez wytchnienia wędrują przez walącą się Warszawę jak Staś i Nel przez pustynię (z tym że w tej wersji to Nel opiekuje się Stasiem). Prawie nie śpią, prawie nie piją, nic nie jedzą – a przecież mijają 63 dni.


Oskarżenie i hołd

„Jestem prawie pewien, że w tym filmie nie ma odpowiedzi [na pytanie o sens Powstania]. Nie wiem nawet, czy jest pytanie” – mówił Komasa w wywiadzie opublikowanym w poprzednim numerze „Tygodnika”. Czytana po obejrzeniu „Miasta 44”, ta wypowiedź staje się absurdalna. Film śmiało można odczytać jako wielki akt oskarżenia, skierowany przeciwko ludziom, którzy zdecydowali o wybuchu Powstania. Pokazana jest naiwność dowódców i uczestników, chaos logistyczny, nieprzygotowanie militarne. Pokazane jest cierpienie rozstrzeliwanych na ulicach i bombardowanych w piwnicach cywilów oraz nienawiść, z jaką ci ostatni patrzą na powstańców.

Wreszcie: pokazana jest trauma, którą przeszła powstańcza młodzież; trauma, której nie zaleczy się nigdy. A także zbrodnia dokonana na dzieciach – kilkuletni żołnierze w hełmach i krótkich spodenkach noszą pocztę, zmywają naczynia, wdrapują się zwiadowczo na drzewa. I giną. Gdzieś w tle pojawiają się chłopcy z kamerami – powstańczy dokumentaliści, którym Komasa, pomysłodawca fabularyzowanego dokumentu „Powstanie Warszawskie”, wiele zawdzięcza. Szaleni rejestratorzy cierpienia wyglądają absurdalnie na tle ruin i zwłok.

A jednak ten akt oskarżenia w końcu zamienia się w hołd – hołd dla miasta. Ostatnia scena jest efektowną metaforą: obraz płonącej Warszawy przechodzi w obraz Warszawy współczesnej, noc w świt. Miasto zmartwychwstaje: migocze światłami mostów, okien, aut. Nie tylko na ekranie, ale też za trybunami stadionu: ostatni obraz filmu jest przecież pierwszym, jaki widzowie mogą zobaczyć po wyjściu z premiery. I byłoby to zakończenie piękne, mocne, poruszające – gdyby nie kojarzący się z jarmarcznymi powstańczymi produktami napis „Pamiętamy”, pojawiający się w rogu kadru.


Tego nikt nie wyjmie

Mówienie o „Mieście 44” bez wspominania „Kanału” byłoby równie nie na miejscu jak twierdzenie, że w filmie nie pada pytanie o sens zrywu. A więc owszem: Komasa nawiązał do dzieła mistrza, zarówno w szczegółach (jednym z bohaterów jest żołnierz „Kobra”; z „Kanału” pamiętamy podchorążego „Koraba”), jak w całości. Bo przecież narracja – od beztroski, przez kolejne stopnie grozy, aż po utratę nadziei i bezpośrednie spotkanie z wrogiem – jest powtórzeniem narracji Wajdy – reżysera i Stawińskiego – scenarzysty. Pojawia się też podobne obyczajowe ostrze: u Wajdy dowódca sypiał z łączniczką, u Komasy dowódca próbuje zgwałcić sanitariuszkę.

Po pokazie zaparkowane pod stadionem autobusy zapełniają się powstańcami. 80- i 90-latkowie jadą przez miasto w piątkową noc i rozmawiają: o filmie, Powstaniu i Polsce. „Odżyły wspomnienia” – mówią i przechodzą do ustalania wspólnych znajomych, dyskutowania motywów decyzji, prostowania legendy. „Wie pani – mówi białowłosa kobieta oparta na lasce, gdy autobus zatrzymuje się na Nowym Świecie – ja do dzisiaj noszę w sobie różne metale. Tego mi już nikt nie wyjmie”. Ci, którzy przeżyli Powstanie, mają je pod skórą. Film Komasy ma odpowiedzieć na potrzeby ich prawnuków.


MIASTO 44, reż. Jan Komasa, scen. Jan Komasa, Maciej Pisuk, wyst. Józef Pawłowski, Zofia Wichłacz, Anna Próchniak i inni, Polska 2014. W kinach od 19 września.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Absolwentka dziennikarstwa i filmoznawstwa, autorka nominowanej do Nagrody Literackiej Gryfia biografii Haliny Poświatowskiej „Uparte serce” (Znak 2014). Laureatka Grand Prix Nagrody Dziennikarzy Małopolski i Nagrody „Newsweeka” im. Teresy Torańskiej,… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 32/2014